Nieobliczalny
przestępca Millard Findlemeyer urządza napad z bronią w ręku na
ciastkarnię w małym amerykańskim miasteczku należącą do rodziny
Leigh. Zabija współwłaściciela i niemal wszystkich pracowników,
w tym jego syna Jeremy'ego, ale oszczędza córkę Sarah. Dwa lata
później Findlemeyer zostaje stracony na krześle elektrycznym, a
jego prochy, w pudełku podpisanym „przyprawa do pierniczków”,
trafiają do ostatniego sterroryzowanego przezeń lokalu, upadającego
biznesu prowadzonego przez Sarah Leigh i jej nadużywającą alkoholu
matkę Betty. Młodsza kobieta zostaje po godzinach, by dokończyć
przygotowywanie towaru na następny dzień, a zaczyna od ulepienia
piernikowego ludzika z masy zawierającej prochy szalonego zabójcy i
krew zapalonego wielbiciela wrestlingu, młodego specjalisty od
wyrobu ciast i słodyczy Bricka Fieldsa. Z tej mieszanki powstaje
Pierniczek Okrutniczek, słodkie ciasteczko z doszczętnie
zdegenerowaną duszą.
|
Plakat filmu. „The Gingerdead Man” 2005, Talos Entertainment, Shoot Productions, Full Moon Features |
„Ambitny
projekt”, który ruszył około 2001 roku, gdy późniejszy twórca
„Domu szaleńców” (oryg. „Madhouse”, 2004), William Butler,
przygotował scenariusz horroru z niepoważnym czarnym charakterem,
który miał zostać wygenerowany komputerowo i przypominać, znaną
jako Pillsbury Doughboy i Poppin' Fresh, maskotkę reklamową
amerykańskiej firmy Pillsbury Company, swego czasu jednego z
największych na świecie producentów ciast i innych artykułów
spożywczych. Później mocno przerobiono scenariusz Butlera, a z
czarnego charakteru zrobiono Piernikowego Ludzika, „ożywienie”
którego powierzono wielkiemu artyście zajmującemu się efektami
specjalnymi, niekwestionowanemu ekspertowi od makijażu
protetycznego, nieżyjącemu już Johnowi Carlowi Buechlerowi, który
pracował choćby przy takich produkcjach, jak „Ghoulies” Luci
Bercoviciego i „Ghoulies 2” Alberta Banda, „Potwór z kosmosu”
Teda Nicolaou, „Zza światów” i „Lalki” Starta Gordona”,
„Koszmar z ulicy Wiązów 4: Władca snów” Renny'ego Harlina,
„Halloween 4: Powrót Michaela Myersa” Dwighta H. Little'a,
„Narzeczona Re-Animatora” Briana Yuzny, „Szatańskie zabawki”
Petera Manoogiana, „Topór” Adama Greena, a wyreżyserował
między innymi takie perełki, jak „Troll” (1986), „Mieszkaniec
podziemi” (1987) i „Piątek trzynastego VII: Nowa krew” (1988).
„Pierniczka okrutniczka” (oryg. „The Gingerdead Man”)
wyreżyserował Charles Band – też główny producent filmu –
znana postać w światku horroru (dość powiedzieć, że stworzył
takie „arcydzieła”, jak „Pasożyt” 1982, „Alchemik”
1983, „Trancers 2: Powrót Jacka” 1991, „Krwawe lalki” 1999,
„Evil Bong” 2006, „Władca lalek 10: Powstanie osi” 2012,
legendą stał się jednak głównie dzięki swojej imponująco
energicznej działalności producenckiej). Scenarzyści „Pierniczka
okrutniczka”, William Butler i Domonic Muir, w czołówce
„występują” pod pseudonimami: odpowiednio Silvia St. Croix i
August White. Dystrybucja (rynek DVD) tego uroczego potworka ruszyła
w listopadzie 2005 roku w jego rodzimych Stanach Zjednoczonych i
Kanadzie. W sierpniu 2024 to piernikowe cudo zaprezentowano na
Octopus Film Festival w Gdańsku, a w grudniu tego samego roku ruszył
projekt VHS Hell – pokazy specjalne w wybranych kinach „Pierniczka
okrutniczka” zorganizowane we współpracy z niezależnym
dystrybutorem filmowym Velvet Spoon.
„Pierniczek
okrutniczek” nie był kręcony z myślą o sequelach, ale prawie
dwa lata po uwolnieniu tego taniego horroru komediowego ogłoszono,
że w przygotowaniu jest kolejna opowieść o morderczym ciasteczku,
roboczo zatytułowana „Gingerdead Man 2: Bakery of Blood” -
ostatecznie film wypuszczono pod nazwą „Gingerdead Man 2: Passion
of the Crust” w 2008 roku. Reżyserię powierzono „ojcu
chrzestnemu serii”, współautorowi scenariusza Williamowi
Butlerowi (znowu jako Silvia St. Croix), a Charles Band tym razem
zadowolił się produkcją. Podobny układ zawarto przy „Gingerdead
Man 3: Saturday Night Cleaver” aka „Gingerdead Man 3: Roller
Boogie Man” wydanym w 2011 roku, ale pracami na planie crossovera
„Gingerdead Man vs. Evil Bong” (2013) pokierował już pan
Charles Robert Band – początek zbrodniczej działalności
Pierniczka Okrutniczka w innym uniwersum niezwykle pracowitego
filmowca, który w 2023 roku poślubił swoje bodaj największe
odkrycie aktorskie. W każdym razie Charles Band już w 2004 roku, w
trakcie prac nad „Pierniczkiem okrutniczkiem” nabrał
przekonania, że Robin Sydney ma prawdziwy talent i tak zaczęła się
długa współpraca zawodowa/artystyczna założyciela nieistniejącej
już firmy Empire International Pictures i Full Moon Features z
aktorką poza tym znaną choćby z takich dzieł, jak „The Lost”
Chrisa Sivertsona, czyli filmu opartego na głośnej powieści
nieodżałowanego Jacka Ketchuma (właściwie Dallas William Mayr) i
„Prawa do śmierci” Roba Schmidta, dziewiątego odcinka drugiego
sezonu wspaniałej antologii „Mistrzowie horroru” (2005-2007). W
„Pierniczku okrutniczku” Robin Sydney wcieliła się w
pierwszoplanową postać Sarah Leigh, straumatyzowanej młodej
kobiety z niewielkiej amerykańskiej miejscowości, która przeżyła
masakrę w rodzinnej piekarni-cukierni „U Betty” urządzoną
przez Millarda Findlemeyera, obłąkanego synalka podobno
najprawdziwszej czarownicy, bezbłędnie wykreowanego przez Gary'ego
Buseya (m.in. „Srebrna kula” Daniela Attiasa, „Zabójcza broń”
Richarda Donnera, „Obcy w domu” Matthew Patricka, „Predator 2”
Stephena Hopkinsa, „Firma” Sydneya Pollacka, „Zagubiona
autostrada” Davida Lyncha, „Tygrys ludojad” Gary'ego Yatesa). W
prologu tytułowemu zabójcy Busey „użyczył ciała”, a potem
już tylko głosu, za co miał dostać zaledwie dwadzieścia pięć
tysięcy dolarów, ale wieść niesie, że był gotowy zagrać za
darmo, ponieważ szalenie spodobała mu się ta historia, tj.
scenariusz przesłany jego agentowi przez Charlesa Banda. Właściwa
akcja „Pierniczka okrutniczka” zaczyna się w drugą rocznicę
śmierci bliskich zdesperowanej final girl, „niedokończonej
roboty” diabolicznego Millarda. Morderca został schwytany po
krwawym ataku na wówczas wyśmienicie prosperujący biznes Jamesa i
Betty Leigh, częściowo pokazanym w początku filmu. Masowe
morderstwo w biały dzień dokonane na oczach sparaliżowanej ze
strachu Sarah Leigh, córki właścicieli pechowej ciastkarni, którą
niezamaskowany bandyta bierze na muszkę jako ostatnią. W usłanym
ludzkimi zwłokami lokalu świadkujemy jedynie zabójstwu jej brata
Jeremy'ego, ale fanów kina gore bardziej może zainteresować
„jeden z trupów” - zbliżenie na realistycznie się
prezentującą ranę postrzałową głowy.
|
Plakat filmu. „The Gingerdead Man” 2005, Talos Entertainment, Shoot Productions, Full Moon Features |
Wypisz-wymaluj
horror klasy B z lat 80. XX wieku. Cudownie absurdalna historyjka w
przepysznym obskurny klimacie, która pewnie nie przypadkiem i nie z
konieczności (niski budżet) upodobniła się do
bezpretensjonalnych, wariackich, magicznie kiczowatych obrazów z
najbardziej urodzajnej/kreatywnej dekady w historii filmowego
horroru. Innymi słowy, podejrzewam celową stylizację retro, w
której moim zdaniem jedną z najistotniejszych ról odegrał Keith
J. Duggan, odpowiadający za - wymownie przybrudzone - zdjęcia.
Niezbyt charakterystyczną ścieżkę dźwiękową skomponował Roger
Ballenger, a montażem (też projektant dźwięku) z powodzeniem
pokierował Danny Draven, którego miłośnicy gatunku mogą kojarzyć
chociażby z antologią uwolnioną w 2016 roku pod tytułem „Patient Seven”. Istnieją podejrzenia, że „Pierniczek okrutniczek”
miał być parodią „Laleczki Chucky” Toma Hollanda, za czym
dobitnie przemawia powstanie tytułowego antagonisty – dusza
wielokrotnego zabójcy za sprawą czarnej magii wnika w materię
normalnie nieożywioną – i jego specyficzne poczucie humoru
(podobnym „Natura” obdarzyła Freddy'ego Kruegera), ja jednak
skłaniam się ku małemu hołdowi dla niestarzejącego się przeboju
twórcy „Postrachu nocy” (1985). Debiutancki występ ekstremalnie
niebezpiecznego piernikowego ludzika, który zrobi też
nieoszałamiającą karierę w branży komiksowej (dwie serie
Brocktona McKinneya i Sergio Riosa: „The Gingerdead Man: Baking
Bad”, luźna kontynuacja pierwszego „Pierniczka okrutniczka”
ignorująca jego filmowe sequele oraz „The Gingerdead Man Meets
Evil Bong”, cykl inspirowany „Gingerdead Man vs. Evil Bong”
Charlesa Banda), w całości odbywa się w małym przedsiębiorstwie
spożywczym, nad którym wisi widmo bankructwa. Krótki (po
wykrojeniu napisów nie uzbiera się nawet godzina), ale intensywny
występ kuriozalnego złoczyńcy, kolegi cuchnącego drania Ricka
Popko i Dana Westa („Gówniany horror” z 2003 roku), bezlitosnej
opony Quentina Dupieux („Mordercza opona” z 2010 roku) i
maniakalnej sofy Berniego Rao („Killer Sofa” z 2019 roku).
Uroczej pacynki czarodzieja Johna Carla Buechlera, niechcący
ożywionej przez młodą kobietę przygniecioną poczuciem rodzinnego
obowiązku i przede wszystkim tęsknotą za bliskimi. Sarah Leigh
(przekonująca w swoim niemal permanentnym przygnębieniu Robin
Sydney; trzeba przyznać, oryginalny pomysł na final girl –
konkurs na najbardziej markotną, oszołomioną, zatopioną we
własnych myślach slasherową protagonistkę na pewno by
wygrała) rozpaczliwie stara się utrzymać biznes od podstaw
stworzony i pięknie rozkręcony przez jej ojca oraz upilnować
matkę, która po stracie męża i syna „wybrała ucieczkę w
alkohol”. Betty Leigh (boska Margaret Blye) po pijaku daje popalić
sąsiadom. Paraduje ze swoją ukochaną strzelbą i... W zasadzie
staruszka dokucza jedynie Jimmy'emu Deanowi, przemądrzałemu
przedsiębiorcy, który, jak by nie patrzeć, wywołał tę
sąsiedzko-gospodarczą wojenkę. Z premedytacją lub przypadkiem
wciągając w nią swoją rozpieszczoną córkę Lornę, startującą
w lokalnym konkursie piękności i prowadzającą się z Amosem
Cadburym, „księciem z bajki” kreującym się na bad boya.
Zabawnie miotająca się, niezdecydowana (zupełnie jakby miała
rozdwojenie jaźni) włamywaczka ze śliczną – przynajmniej w
swoim mniemaniu – buzią. I już niezaprzeczalnie ślicznie
szczurkiem:) Wszystko wskazuje na to, że wypiekaniem „U Betty”
zazwyczaj zajmuje się Brick Fields, a najczęściej pomaga mu
przyjaciółka i zarazem przełożona, która w pewien piątkowy
wieczór wypuszcza chłopaka wcześniej - niedługo po dostarczeniu
wyczekiwanej przesyłki, rzekomej przyprawy do pierniczków, Sarah
zwalnia swojego ulubionego pocieszyciela, który najbliższe godziny
ma zamiar spędzić na Gali Zapaśniczej, natomiast opiekę nad
niesforną mamusią powierza też potrafiącej poprawić jej humor,
gadatliwej kelnerce Julii, niemal dosłownie skaczącej z radości na
wieść o egzekucji Millarda Findlemeyera. Najpierw posadzili go na
Starej Iskierce, potem włożyli do pieca krematoryjnego, a na końcu
do pieca przemysłowego w boleśnie znanej mu norze. Jak nic robota
największej (jedynej?) miłości jego życia, podstępnej damy w
czerni, której rzadkich zdolności przecież nie ukrywał. Ostrzegał
durną dziewuchę przed wiedźmą! Dobra, przechwalał się, ale
Sarah mogła słuchać szaleńca, zamiast „płakać nad rozlanym
mlekiem”. Tak naprawdę była w szoku i opłakiwała drogich
zmarłych, Pierniczek Okrutniczek takimi „bzdetami” kruchej
główki zaprzątać sobie jednak nie zamierza. Zajęty jest.
Rzucaniem się na staruszki (dawaj paluszek), przygotowywaniem
wyjątkowego wypieku (piernikowe świntuszenie), zastawianiem pułapek
à la Kevin McCallister (nóż w głowie) i przede wszystkim
polowaniem na kobietę, której wcześniej z jakiegoś niepojętego
powodu nie potrafił zetrzeć z powierzchni ziemi. Porażka
zwyrodnialca, którą jest zdecydowany przekuć w zwycięstwo. W
swoim ułomnym, mikrym i niestety (albo stety) smacznym ciele.
Ostateczna konfrontacja, a konkretnie jedna postać, nasunęła mi
przyjemne skojarzenia z „Buffy: postrach wampirów” Jossa
Whedona,.
Mam
dziwną słabość do złych filmów, a „Pierniczek okrutniczek”
Charlesa Banda podobno jest jednym z najgorszych, więc... Właściwie
zaskoczyła mnie jakość tego utworu, bo poważnie potraktowałam
przestrogi niejednego recenzenta i przygotowałam się na kompletny
chłam. Na film klasy Z, a to tylko B. Czyli nie taki diabeł słaby,
jak go malują. Głupiutki, ale siłę ma. Moc przyciągania takich
beznadziejnych przypadków jak ja. Beznadziejnie zakochanych w
tandecie. Piernikowa demolka „U Betty” - odlotowy horror
campowy;)
Za
seans bardzo dziękuję dystrybutorowi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz