wtorek, 31 grudnia 2024

„Spithood” (2024)

 
Personel szpitala psychiatrycznego na ostatniej nocnej zmianie, przed zamknięciem obiektu, zostaje zmuszony do przyjęcia nowego pacjenta: oskarżonego o zamordowanie pięciu kobiet Paula Atkinsa, który rano ma zostać przewieziony w inne miejsce odosobnienia. Pracująca w tym pechowym szpitalu doktor Ashley ma sporządzić opinię psychiatryczną, która zostanie włączona do materiału dowodowego i wykorzystana w procesie Atkinsa. Po przejrzeniu akt domniemanego seryjnego mordercy, doktor Ashley stwierdza, że nie jest w stanie wykonać powierzonego jej zadania. Zaskoczony jej nieprofesjonalną reakcją szef ochrony Mason, z którym lekarka spotyka się również na stopie prywatnej, przypomina, że ma obowiązek zbadać pacjenta, niezależnie od zarzutów, jakie na nim ciążą. Bezwzględny zabójca ma jednak inny plan na najbliższe godziny: wydostać się z celi i urządzić rzeź w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym.

Plakat filmu, źródło: https://www.radioactivepictures.com.au/. „Spithood” 2024, Firestick Films Hidden Ridge Productions

Nakręcony na przełomie 2022 i 2023 roku niezależny australijski slasher wyreżyserowany przez debiutanta, kojarzonego z malarstwem abstrakcyjnym i figuratywnym, Tima Pine'a. Wyprodukowany przez Firestick Films, zorientowaną na kino gatunkowe (głównie horrory, thrillery i dramaty) autonomiczną firmę z Australii Północnej założoną w 2012 roku przez Thibula Nettle'a z First Nation Australians, który historię obmyślił z innym rdzennym mieszkańcem Australii, Travisem Akbarem. W czołówce „Spithood” Nettle widnieje jako jedyny scenarzysta, ale krążą słuchy, że w pisaniu pomagał mu Tim Pine, ulubionymi filmami którego są: „Trzech facetów z Teksasu” Wesa Andersona, „Paryż, Teksas” Wima Wendersa, „Chora miłość” Roberta Altmana, „Oko w oko z życiem” Vincenta Gallo, „Big Lebowski” i „To nie jest kraj dla starych ludzi” Ethana i Joela Coenów, „Królestwo zwierząt” Davida Michôda oraz „Zabić, jak to łatwo powiedzieć” Andrew Dominika. „Spithood” kręcono w Australii Południowej, a lokalizacją główną był University of Adelaide. Dystrybucja ruszyła w październiku 2024 na platformach streamingowych w Stanach Zjednoczonych.

Kameralne dziełko podobno obłożone straszliwą klątwą. Plotki o produkcji przeklętej rozprzestrzeniły się głównie za sprawą mediów lokalnych – „sensacyjnych” doniesień o oszustwie finansowym w związku z planowaną dystrybucją „Spithood” za granicą, którego ofiarami rzekomo padli australijscy filmowcy; o paraliżu doznanym przez „asystenta reżysera”, przebywającego na planie psa Tima Pine'a, masowym zatruciu pokarmowym i innych nieprzyjemnych przeżyciach (drobniejszych incydentach) niewielkiej ekipy pracującej nad niewielkim slasherem. Oryginalny tytuł odnosi się do kontrowersyjnego zabezpieczenia przed pluciem i gryzieniem, od września 2016 roku zakazanego w Australii Południowej. Głównym argumentem zwolenników spit hood (inne nazwy: spit mask, spit guard i mesh hood) jest bezpieczeństwo zdrowotne, w tym ochrona przed chorobami zakaźnymi, personelu różnego rodzaju ośrodków, zakładów zamkniętych i półotwartych, a przeciwników - wysokie ryzyko śmierci (uduszenie) tak zamaskowanego pacjenta/więźnia. Ci ostatni w tym sporze podpierają się Powszechną Deklaracją Praw Człowieka. „Spithood” Tima Pine'a może stać się przedmiotem innego sporu – właściwie już widać rozbieżność w klasyfikowaniu niniejszego „wyrobu artystycznego” u profesjonalnych recenzentów i pozostałych opiniujących ten blisko sześćdziesięciominutowy utwór. Film pełnometrażowy czy krótkometrażowy? Zależy, którą definicję przyjmujemy. Według choćby takich organizacji zajmujących się promowaniem sztuki i wiedzy filmowej, jak Brytyjski Instytut Filmowy, American Film Institute i Academy of Motion Picture Arts and Sciences długi metraż to przynajmniej czterdzieści minut, ale już chociażby zdaniem związku zawodowego Screen Actors Guild kino pełnometrażowe zaczyna się od osiemdziesiątej minuty. „Spithood” Tima Pine'a przez fanów gatunku najczęściej jest porównywany do „Last Shift” i „Malum” Anthony'ego DiBlasiego, mnie jednak po głowie częściej chodził nowozelandzki „Brzydal” Scotta Renoldsa. I Śmieciarz grasujący w „Domu obłąkanych” Gregory'ego Gierasa. Rzadziej „Alone in the Dark” Jacka Sholdera i „Intruz” Scotta Spiegela. Skojarzenia z atakami na posterunek DiBlasiego dotyczą nie tyle samej akcji, ile czasu akcji. Ostatnia nocna zmiana. Tym razem w szpitalu psychiatrycznym, w którym została tylko jedna pacjentka, niejaka Klara, genialne wcielenie Tess O'Flaherty (kierowniczka ds. lokalizacji „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou) – że też nikogo nie tknęło, by zwiększyć jej udział w produkcji, rozwinąć zdecydowanie najlepiej, wręcz zjawiskowo, wykreowaną postać „Spithood”. W rolach głównych wystąpili Thibul Nettle i Claudia Bonifazio, których w tym cudownie ciasnym świecie przedstawionym po raz pierwszych spotykamy w szatni dla personelu – tradycyjne sekretne spotkanie ochroniarza Masona i lekarki Ashley. Właściwie tylko ona dotrwała w przekonaniu, że udało im się utrzymać swój związek w tajemnicy przed koleżankami i kolegami z pracy. Mason nie wyprowadzał jej z błędu, ale teraz uznaje, że nie ma sensu w dalszym ciągu utrzymywać ukochanej w błogiej niewiedzy. Skoro zostało im tyko dziesięć godzin z tymi ludźmi, Ashley nie powinna się przejąć tym, że wszyscy o nich wiedzą. Kierowniczka zmiany Maise (Gail Morrison) najwyraźniej też uznała, że najwyższy czas odkryć karty przed zabawnie ukrywającą się (jak nastolatka randkująca za plecami rodziców) poważną panią doktor. Zwykle poważnie podchodzącą do swoich obowiązków, ale niedługo po wprowadzeniu wysokiego mężczyzny w tytułowej masce do maleńkiego „bezpiecznego pokoju” obok identycznej klitki zajmowanej przez obłąkaną nimfomankę(?), Ashley zaczyna zachowywać się jakby nigdy nie miała do czynienia z osobami stanowiącymi zagrożenie dla siebie i/lub innych. Doświadczona lekarka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienia się w roztrzęsioną stażystkę.

Plakat filmu. „Spithood” 2024, Firestick Films Hidden Ridge Productions

Największym wyzwaniem - może poza wspomnianą już klątwą rzuconą przez jakąś sadystyczną istotę:) - dla twórców „Spithood” była redukcja kosztów. Myślę, że opowieść została skrócona przez słabe finansowanie tego projektu. Co więcej, podejrzewam, że z tego samego powodu pierwsze reżyserskie osiągnięcie Tima Pine'a, nie jest wielką ucztą gore. Może nie miało być aż tak makabrycznie, jak w „Terrifier 2. Masakra w Święta” i „Terrifier 3” Damiena Leone'a, ale wydaje mi się (pewności nie mam), że australijscy filmowcy zamierzali iść mniej więcej w tym kierunku. Wyróżnić się paskudnymi efektami specjalnymi. Przyłączyć do garstki zapaleńców, próbujących przywrócić modę, która największy rozkwit miała w latach 80. XX wieku. W sumie jakiś udział wzięli w tej, oczywiście jak zawsze mocno krytykowanej przez tak zwanych strażników moralności, arcytrudnej misji, ale jeśli faktycznie chcą namieszać w poprawnej politycznie branży filmowej, muszą pokazać więcej. Zmasakrowany dręczyciel na sedesie (zbliżenie na twarz oblaną marną imitacją krwi), głowa w pojemniku na śmierci i... Tyle dosadności, ale z bardziej skrytych akcji maniakalnego mordercy uwagę fanów (pod)gatunku może zwrócić potężne uderzenie siekierą. Pozytywnie zaskoczyły mnie postacie – mam czelność twierdzić, że przedstawione lepiej niż w niejednym o kilkadziesiąt minut dłuższym slasherze. Jednych polubiłam bardziej, innych mniej, ale jakaś więź na pewno się między nami wytworzyła;) Początkowo najżarliwiej kibicowałam pyskatej sanitariuszce Fionie (Georgia Williams) i ochroniarce Stephanie (Luana Pohe), która nie pozostawała jej dłużna. „Popisowa scena” tej pierwszej przywołała urocze wspomnienie Buffy Gilmore ze „Strasznego filmu” Keenena Ivory'ego Wayansa, aczkolwiek w „Spithood” zdecydowanie nie jest tak wesoło. Za to mocno trzyma w napięciu - zabawa w pochowanego na parkingu. Później przyłapałam się na sympatyzowaniu z „istotą nieczystą”. UWAGA SPOILER To miała być niespodzianka, ale dla większości odbiorców - jeśli nie wszystkich - pewnie nie będzie. Na „szokujące wyznanie” final girl czekałam od ujawnienia nieodwracalnej straty doznanej przez Paula Atkinsa - wypadek samochodowy, w którym zginęła jego rodzina. Osoba odpowiedzialna za tę tragedię zbiegła z miejsca zdarzenia i nigdy nie została zidentyfikowana przez policję. Niektórzy mogą uznać, że element zaskoczenia odebrała nazbyt czytelna gra odtwórczyni spanikowanej lekarki, ewentualnie pomysł scenarzysty, jej filmowego partnera (albo Tima Pine'a, albo Travisa Akbara) na tę katastrofalnie bierną (anty?)bohaterkę – trzeba przyznać niekonwencjonalne podejście do final girl – ale ja zamiast pokerowej twarzy Ashley, zamiast robienia dobrej miny do złej gry, trzymania nerwów na wodzy w tak ekstremalnie niekomfortowej dla niej sytuacji, wolałabym, żeby wstrzymano się z ujawnianiem traumy Atkinsa. Motyw zemsty, KONIEC SPOILERA który na ostatniej prostej nareszcie wszedł w niespodziewany skręt. Bardziej domyślni widzowie pewnie przyjmą to z taką samą obojętnością – albo złośliwą(?) wesołością (śmieszki z naiwności twórców) – jak poprzednią „rewelację”, ale ja na szczęście nie jestem zbyt kumata. Nie dość, że zaskoczyło, to odpowiedziało na parę palących pytań. Nie wszystkie. Nadal nie rozumiem, dlaczego szef ochrony tak szybko odpuścił sobie wzywanie odsieczy. Rozumiem – to znaczy nie rozumiem, ale niech będzie – że procedura w przypadku ucieczki niebezpiecznego pacjenta nakazuje zamknięcie wszystkich możliwych dróg ucieczki, bez ewakuacji pracowników i pozostałych pensjonariuszy (czyli zmuszanie ludzi do heroizmu); że zażegnanie kryzysu należy do świętych obowiązków Masona, ale skoro raz pozwolił na wezwanie policji, to ponowienie próby wielką ujmą na honorze już by nie było. A może nieustraszony ochroniarz stracił wiarę w przydatność gliniarzy, przynajmniej w zakresie przeciwdziałania przemocy Paula Atkinsa w mrocznej fortecy? Może uznał, że zignorowali alarm wszczęty przez jego podwładną? My wiemy, że dyspozytor policji nie zlekceważył prośby o pomoc w schwytaniu potencjalnie groźnego pacjenta, ale nie przejął się aż tak, by wysłać pod wskazany adres więcej niż dwie osoby i najwyraźniej doznał amnezji – żartuję, domyślam się, że zidentyfikował to jako kolejny głupi żart – bo bez szemrania przyjął meldunek leniwego mundurowego o skierowaniu ich do pustostanu. Nie żeby chciało mu się wchodzić do środka – to samo można powiedzieć o jego zawodowej partnerce – czy chociaż przespacerować wokół budynku. I za tę policyjną bylejakość dodatkowo twórcy „Spithood” u mnie zapunktowali – doskonale pasowało do moim obserwacji z realu. W zamkniętym świecie niebanalnie zamaskowanego seryjnego mordercy, nieprzestrzegającego uświęconej tradycji pod tytułem „śpiesz się powoli” (credo choćby takich czarnych gwiazd, jak Michael Myers i Jason Voorhees) najbardziej urzekł mnie klimat. Wąskie korytarze, maleńkie cele i tylko trochę większe, za to zwykle zatłoczone, pomieszczenia przeznaczone dla personelu. Obskurność, duchota, ciasnota. Lepki mrok fantazyjnie nakrapiany drapieżną czerwienią - surrealizm potęgowany zręcznie zmontowanymi (za edycję odpowiadał sam Tim Pine) „upiornymi” wizjami, koszmarnymi snami doktor Ashley.

Ciekawostka z Australii skierowana głównie – jeśli nie wyłącznie – do miłośników kina slash. Dość intensywna, naturalistyczna i napięta krótka historia pracowników szpitala psychiatrycznego zamkniętych ze wściekłym mordercą. Niskobudżetowa produkcja pod kierownictwem niedoświadczonego, ale dobrze rokującego reżysera, uzdolnionego plastycznie Tima Pine'a. „Spithood” swoje mankamenty ma, nadrabia jednak gęstym klimatem, którego próżno szukać w większości współczesnych filmowych siekanin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz