Personel
szpitala psychiatrycznego na ostatniej nocnej zmianie, przed
zamknięciem obiektu, zostaje zmuszony do przyjęcia nowego pacjenta:
oskarżonego o zamordowanie pięciu kobiet Paula Atkinsa, który rano
ma zostać przewieziony w inne miejsce odosobnienia. Pracująca w tym
pechowym szpitalu doktor Ashley ma sporządzić opinię
psychiatryczną, która zostanie włączona do materiału dowodowego
i wykorzystana w procesie Atkinsa. Po przejrzeniu akt domniemanego
seryjnego mordercy, doktor Ashley stwierdza, że nie jest w stanie
wykonać powierzonego jej zadania. Zaskoczony jej nieprofesjonalną
reakcją szef ochrony Mason, z którym lekarka spotyka się również
na stopie prywatnej, przypomina, że ma obowiązek zbadać pacjenta,
niezależnie od zarzutów, jakie na nim ciążą. Bezwzględny
zabójca ma jednak inny plan na najbliższe godziny: wydostać się z
celi i urządzić rzeź w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym.
|
Plakat filmu, źródło: https://www.radioactivepictures.com.au/. „Spithood” 2024, Firestick Films Hidden Ridge Productions |
Nakręcony
na przełomie 2022 i 2023 roku niezależny australijski slasher
wyreżyserowany przez debiutanta, kojarzonego z malarstwem
abstrakcyjnym i figuratywnym, Tima Pine'a. Wyprodukowany przez
Firestick Films, zorientowaną na kino gatunkowe (głównie horrory,
thrillery i dramaty) autonomiczną firmę z Australii Północnej
założoną w 2012 roku przez Thibula Nettle'a z First Nation
Australians, który historię obmyślił z innym rdzennym mieszkańcem
Australii, Travisem Akbarem. W czołówce „Spithood” Nettle
widnieje jako jedyny scenarzysta, ale krążą słuchy, że w pisaniu
pomagał mu Tim Pine, ulubionymi filmami którego są: „Trzech
facetów z Teksasu” Wesa Andersona, „Paryż, Teksas” Wima
Wendersa, „Chora miłość” Roberta Altmana, „Oko w oko z
życiem” Vincenta Gallo, „Big Lebowski” i „To nie jest kraj
dla starych ludzi” Ethana i Joela Coenów, „Królestwo zwierząt”
Davida Michôda oraz „Zabić, jak to łatwo powiedzieć” Andrew
Dominika. „Spithood” kręcono w Australii Południowej, a
lokalizacją główną był University of Adelaide. Dystrybucja
ruszyła w październiku 2024 na platformach streamingowych w Stanach
Zjednoczonych.
Kameralne
dziełko podobno obłożone straszliwą klątwą. Plotki o produkcji
przeklętej rozprzestrzeniły się głównie za sprawą mediów
lokalnych – „sensacyjnych” doniesień o oszustwie finansowym w
związku z planowaną dystrybucją „Spithood” za granicą,
którego ofiarami rzekomo padli australijscy filmowcy; o paraliżu
doznanym przez „asystenta reżysera”, przebywającego na planie
psa Tima Pine'a, masowym zatruciu pokarmowym i innych nieprzyjemnych
przeżyciach (drobniejszych incydentach) niewielkiej ekipy pracującej
nad niewielkim slasherem. Oryginalny tytuł odnosi się do
kontrowersyjnego zabezpieczenia przed pluciem i gryzieniem, od
września 2016 roku zakazanego w Australii Południowej. Głównym
argumentem zwolenników spit hood (inne nazwy: spit mask, spit guard
i mesh hood) jest bezpieczeństwo zdrowotne, w tym ochrona przed
chorobami zakaźnymi, personelu różnego rodzaju ośrodków,
zakładów zamkniętych i półotwartych, a przeciwników - wysokie
ryzyko śmierci (uduszenie) tak zamaskowanego pacjenta/więźnia. Ci
ostatni w tym sporze podpierają się Powszechną Deklaracją Praw
Człowieka. „Spithood” Tima Pine'a może stać się przedmiotem
innego sporu – właściwie już widać rozbieżność w
klasyfikowaniu niniejszego „wyrobu artystycznego” u
profesjonalnych recenzentów i pozostałych opiniujących ten blisko
sześćdziesięciominutowy utwór. Film pełnometrażowy czy
krótkometrażowy? Zależy, którą definicję przyjmujemy. Według
choćby takich organizacji zajmujących się promowaniem sztuki i
wiedzy filmowej, jak Brytyjski Instytut Filmowy, American Film
Institute i Academy of Motion Picture Arts and Sciences długi metraż
to przynajmniej czterdzieści minut, ale już chociażby zdaniem
związku zawodowego Screen Actors Guild kino pełnometrażowe zaczyna
się od osiemdziesiątej minuty. „Spithood” Tima Pine'a przez
fanów gatunku najczęściej jest porównywany do „Last Shift” i
„Malum” Anthony'ego DiBlasiego, mnie jednak po głowie częściej
chodził nowozelandzki „Brzydal” Scotta Renoldsa. I Śmieciarz
grasujący w „Domu obłąkanych” Gregory'ego Gierasa. Rzadziej
„Alone in the Dark” Jacka Sholdera i „Intruz” Scotta
Spiegela. Skojarzenia z atakami na posterunek DiBlasiego dotyczą nie
tyle samej akcji, ile czasu akcji. Ostatnia nocna zmiana. Tym razem w
szpitalu psychiatrycznym, w którym została tylko jedna pacjentka,
niejaka Klara, genialne wcielenie Tess O'Flaherty (kierowniczka ds.
lokalizacji „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou) –
że też nikogo nie tknęło, by zwiększyć jej udział w produkcji,
rozwinąć zdecydowanie najlepiej, wręcz zjawiskowo, wykreowaną
postać „Spithood”. W rolach głównych wystąpili Thibul Nettle
i Claudia Bonifazio, których w tym cudownie ciasnym świecie
przedstawionym po raz pierwszych spotykamy w szatni dla personelu –
tradycyjne sekretne spotkanie ochroniarza Masona i lekarki Ashley.
Właściwie tylko ona dotrwała w przekonaniu, że udało im się
utrzymać swój związek w tajemnicy przed koleżankami i kolegami z
pracy. Mason nie wyprowadzał jej z błędu, ale teraz uznaje, że
nie ma sensu w dalszym ciągu utrzymywać ukochanej w błogiej
niewiedzy. Skoro zostało im tyko dziesięć godzin z tymi ludźmi,
Ashley nie powinna się przejąć tym, że wszyscy o nich wiedzą.
Kierowniczka zmiany Maise (Gail Morrison) najwyraźniej też uznała,
że najwyższy czas odkryć karty przed zabawnie ukrywającą się
(jak nastolatka randkująca za plecami rodziców) poważną panią
doktor. Zwykle poważnie podchodzącą do swoich obowiązków, ale
niedługo po wprowadzeniu wysokiego mężczyzny w tytułowej masce do
maleńkiego „bezpiecznego pokoju” obok identycznej klitki
zajmowanej przez obłąkaną nimfomankę(?), Ashley zaczyna
zachowywać się jakby nigdy nie miała do czynienia z osobami
stanowiącymi zagrożenie dla siebie i/lub innych. Doświadczona
lekarka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamienia się
w roztrzęsioną stażystkę.
|
Plakat filmu. „Spithood” 2024, Firestick Films Hidden Ridge Productions |
Największym
wyzwaniem - może poza wspomnianą już klątwą rzuconą przez jakąś
sadystyczną istotę:) - dla twórców „Spithood” była redukcja
kosztów. Myślę, że opowieść została skrócona przez słabe
finansowanie tego projektu. Co więcej, podejrzewam, że z tego
samego powodu pierwsze reżyserskie osiągnięcie Tima Pine'a, nie
jest wielką ucztą gore. Może nie miało być aż tak
makabrycznie, jak w „Terrifier 2. Masakra w Święta” i
„Terrifier 3” Damiena Leone'a, ale wydaje mi się (pewności nie
mam), że australijscy filmowcy zamierzali iść mniej więcej w tym
kierunku. Wyróżnić się paskudnymi efektami specjalnymi.
Przyłączyć do garstki zapaleńców, próbujących przywrócić
modę, która największy rozkwit miała w latach 80. XX wieku. W
sumie jakiś udział wzięli w tej, oczywiście jak zawsze mocno
krytykowanej przez tak zwanych strażników moralności, arcytrudnej
misji, ale jeśli faktycznie chcą namieszać w poprawnej politycznie
branży filmowej, muszą pokazać więcej. Zmasakrowany dręczyciel
na sedesie (zbliżenie na twarz oblaną marną imitacją krwi), głowa
w pojemniku na śmierci i... Tyle dosadności, ale z bardziej
skrytych akcji maniakalnego mordercy uwagę fanów (pod)gatunku może
zwrócić potężne uderzenie siekierą. Pozytywnie zaskoczyły mnie
postacie – mam czelność twierdzić, że przedstawione lepiej niż
w niejednym o kilkadziesiąt minut dłuższym slasherze.
Jednych polubiłam bardziej, innych mniej, ale jakaś więź na pewno
się między nami wytworzyła;) Początkowo najżarliwiej kibicowałam
pyskatej sanitariuszce Fionie (Georgia Williams) i ochroniarce
Stephanie (Luana Pohe), która nie pozostawała jej dłużna.
„Popisowa scena” tej pierwszej przywołała urocze wspomnienie
Buffy Gilmore ze „Strasznego filmu” Keenena Ivory'ego Wayansa,
aczkolwiek w „Spithood” zdecydowanie nie jest tak wesoło. Za to
mocno trzyma w napięciu - zabawa w pochowanego na parkingu. Później
przyłapałam się na sympatyzowaniu z „istotą nieczystą”.
UWAGA SPOILER To miała być niespodzianka, ale dla większości
odbiorców - jeśli nie wszystkich - pewnie nie będzie. Na
„szokujące wyznanie” final girl czekałam od ujawnienia
nieodwracalnej straty doznanej przez Paula Atkinsa - wypadek
samochodowy, w którym zginęła jego rodzina. Osoba odpowiedzialna
za tę tragedię zbiegła z miejsca zdarzenia i nigdy nie została
zidentyfikowana przez policję. Niektórzy mogą uznać, że element
zaskoczenia odebrała nazbyt czytelna gra odtwórczyni spanikowanej
lekarki, ewentualnie pomysł scenarzysty, jej filmowego partnera
(albo Tima Pine'a, albo Travisa Akbara) na tę katastrofalnie bierną
(anty?)bohaterkę – trzeba przyznać niekonwencjonalne podejście
do final girl – ale ja zamiast pokerowej twarzy Ashley,
zamiast robienia dobrej miny do złej gry, trzymania nerwów na wodzy
w tak ekstremalnie niekomfortowej dla niej sytuacji, wolałabym, żeby
wstrzymano się z ujawnianiem traumy Atkinsa. Motyw zemsty, KONIEC
SPOILERA który na ostatniej prostej nareszcie wszedł w
niespodziewany skręt. Bardziej domyślni widzowie pewnie przyjmą to
z taką samą obojętnością – albo złośliwą(?) wesołością
(śmieszki z naiwności twórców) – jak poprzednią „rewelację”,
ale ja na szczęście nie jestem zbyt kumata. Nie dość, że
zaskoczyło, to odpowiedziało na parę palących pytań. Nie
wszystkie. Nadal nie rozumiem, dlaczego szef ochrony tak szybko
odpuścił sobie wzywanie odsieczy. Rozumiem – to znaczy nie
rozumiem, ale niech będzie – że procedura w przypadku ucieczki
niebezpiecznego pacjenta nakazuje zamknięcie wszystkich możliwych
dróg ucieczki, bez ewakuacji pracowników i pozostałych
pensjonariuszy (czyli zmuszanie ludzi do heroizmu); że zażegnanie
kryzysu należy do świętych obowiązków Masona, ale skoro raz
pozwolił na wezwanie policji, to ponowienie próby wielką ujmą na
honorze już by nie było. A może nieustraszony ochroniarz stracił
wiarę w przydatność gliniarzy, przynajmniej w zakresie
przeciwdziałania przemocy Paula Atkinsa w mrocznej fortecy? Może
uznał, że zignorowali alarm wszczęty przez jego podwładną? My
wiemy, że dyspozytor policji nie zlekceważył prośby o pomoc w
schwytaniu potencjalnie groźnego pacjenta, ale nie przejął się aż
tak, by wysłać pod wskazany adres więcej niż dwie osoby i
najwyraźniej doznał amnezji – żartuję, domyślam się, że
zidentyfikował to jako kolejny głupi żart – bo bez szemrania
przyjął meldunek leniwego mundurowego o skierowaniu ich do
pustostanu. Nie żeby chciało mu się wchodzić do środka – to
samo można powiedzieć o jego zawodowej partnerce – czy chociaż
przespacerować wokół budynku. I za tę policyjną bylejakość
dodatkowo twórcy „Spithood” u mnie zapunktowali – doskonale
pasowało do moim obserwacji z realu. W zamkniętym świecie
niebanalnie zamaskowanego seryjnego mordercy, nieprzestrzegającego
uświęconej tradycji pod tytułem „śpiesz się powoli” (credo
choćby takich czarnych gwiazd, jak Michael Myers i Jason Voorhees)
najbardziej urzekł mnie klimat. Wąskie korytarze, maleńkie cele i
tylko trochę większe, za to zwykle zatłoczone, pomieszczenia
przeznaczone dla personelu. Obskurność, duchota, ciasnota. Lepki
mrok fantazyjnie nakrapiany drapieżną czerwienią - surrealizm
potęgowany zręcznie zmontowanymi (za edycję odpowiadał sam Tim
Pine) „upiornymi” wizjami, koszmarnymi snami doktor Ashley.
Ciekawostka
z Australii skierowana głównie – jeśli nie wyłącznie – do
miłośników kina slash. Dość intensywna, naturalistyczna i
napięta krótka historia pracowników szpitala psychiatrycznego
zamkniętych ze wściekłym mordercą. Niskobudżetowa produkcja pod
kierownictwem niedoświadczonego, ale dobrze rokującego reżysera,
uzdolnionego plastycznie Tima Pine'a. „Spithood” swoje mankamenty
ma, nadrabia jednak gęstym klimatem, którego próżno szukać w
większości współczesnych filmowych siekanin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz