niedziela, 19 kwietnia 2015

„Aparecidos” (2007)


Rodzeństwo, Malena i Pablo, przyjeżdżają do Argentyny z Barcelony, aby wyrazić zgodę na odłączenie umierającego, przebywającego w stanie śpiączki ojca od aparatury podtrzymującej życie. Po dopełnieniu formalności chłopak przekonuje siostrę, żeby starym samochodem ojca pojechali do dawnego domu ich rodziców. Podróż przebiega bez większych zakłóceń do czasu, aż Pablo znajduje w samochodzie dziennik, spisany ręką prawdziwego szaleńca. Dokładny opis ataku na trzyosobową rodzinę sprzed dwudziestu lat w pokoju hotelowym zachęca chłopaka do przenocowania w tym samym przybytku. Rodzeństwo zajmuje pokój sąsiadujący z tym, w którym niegdyś doszło do zbrodni. W nocy alarmują ich krzyki, rozpaczliwe wołania o pomoc i odgłosy walki dobiegające z pokoju obok. Malena i Pablo w pośpiechu opuszczają hotel, ale przy drodze spotykają oszołomione dziewczynkę i kobietę, dokładnie w tym miejscu, w którym swoje ofiary odnalazł właściciel dziennika. Pablo podejrzewa, że w tych terenach grasuje naśladowca i wbrew błaganiom siostry postanawia przeszkodzić mu w dalszym zabijaniu.

Hiszpańsko-argentyńsko-szwedzki horror nastrojowy wyreżyserowany przez Hiszpana Paco Cabezasa na podstawie jego własnego scenariusza. Pierwszy pokaz filmu miał miejsce w 2007 roku na Festiwalu Filmowym w Stiges i zebrał dosyć pozytywne opinie krytyków. Szczególnie mocno chwalono Ruth Diaz, odtwórczynię roli Maleny, ale doceniono również ciekawy scenariusz. W Polsce „Aparecidos” przeszedł bez większego echa, głównie za sprawą niezadowalającej dystrybucji, jak to zwykle z kinem europejskim bywa.

Oglądając ten film nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Cabezas tęskni za klimatem kina grozy z ostatnich trzech dekad XX wieku. Tak bardzo, że w swoim dziele postanowił odżegnać się od plastikowych zdjęć i efektów komputerowych, stylizując oprawę audiowizualną na film rodem z tamtego okresu. Szczególnie rzuca się to w oczy podczas podróży rodzeństwa przez wyludnione tereny Argentyny, w otoczeniu zaśnieżonych gór i bezkresnych pól. Zdjęcia „z lotu ptaka” powinny zapierać dech w piersiach swoim naturalnym pięknem, ale ziarnisty obraz i przybrudzona, mroczna kolorystyka natchnęły scenerię swego rodzaju szpetotą, tak pożądaną w horrorach. Charakteryzacja głównych bohaterów, idealnie oddanych na ekranie przez Ruth Diaz i Javiera Pereira, również znacząco odbiega od aparycji postaci występujących w straszakach z bieżącego wieku. Zwyczajne, nie ekstrawaganckie stroje, brak mocnego makijażu i swobodne, niedopieszczone fryzury przywodziły mi na myśl naturalizm aktorów, występujących w latach 70-tych i 80-tych w niskobudżetowych horrorach, a przecież akcja „Aparecidos” rozgrywa się na początku XXI wieku…

Połączenie minimalistycznej realizacji, sprawiającej wrażenie brudnej i pełnej podskórnej grozy najsilniej akcentowanej klimatyczną ścieżką dźwiękową z niepopisującymi się nowoczesną technologią manifestacjami zagrożenia robi naprawdę piorunujące wrażenie, szczególnie w trakcie pierwszej połowy seansu. Akcję dynamizuje scena w hotelu, z którego nasze rodzeństwo zaalarmowane krzykiem lokatorów z pokoju obok pośpiesznie ucieka. W horrorze hollywoodzkim Pablo zapewne heroicznie stawiłby czoła napastnikowi, ale Cabezas odżegnał się w tym konkretnym momencie od irytujących schematów, pamiętając (przynajmniej przez chwilę), że jego bohaterowie są zwyczajnymi ludźmi, nie niezwyciężonymi mocarzami. Kiedy rodzeństwo przemierza samochodem skąpaną w nocnym mroku drogę w światłach reflektorów zauważają dziewczynkę i kobietę idących poboczem w białych koszulach. Biel ich strojów odznacza się w tym ciemnym otoczeniu, sprawiając nierealne, odrobinę niepokojące wrażenie. Głównie dzięki nastrojowej ścieżce dźwiękowej i szybko narastającemu napięciu, osiągającemu kulminację w momencie wejścia do samochodu mordercy. Cabezas musiał mieć w sobie sporo samozaparcia, dystansując się od przerażającej charakteryzacji ofiar tajemniczego oprawcy (inni współcześni twórcy na jego miejscu zapewne nie oparliby się pokusie wtłoczenia kilku sztucznych CGI) i chwała mu za to, bo owy minimalizm skutecznie wygenerował pożądaną, nadnaturalną aurę niezdefiniowanego zagrożenia. Niezdefiniowanego, bo Malena i Pablo długo nie mogą rozszyfrować zagadki powtarzalności mordów sprzed dwudziestu lat, o których dowiedzieli się z dziennika mordercy, ukrytego w samochodzie ich ojca. Nie są przekonani, czy mają do czynienia z naśladowcą, czy wpadli w jakiś niepojęty wir czasoprzestrzenny, mimowolnie sporadycznie cofając się w czasie. Pablo w późniejszych sekwencjach, niestety, upodabnia się do amerykańskich herosów. Wbrew ostrzeżeniom siostry, która jest takim swego rodzaju zdroworozsądkowym głosem w tym duecie (ale bez determinacji potrzebnej do „postawienia na swoim”), rusza śladami mordercy do opuszczonej fabryki, aby ratować porwaną kobietę i jej małą córeczkę. Od tego momentu chłopak zachowuje się, jak ofiara obsesji – ani myśląc o zawiadomieniu policji w pojedynkę stawia czoła szaleńcowi. Co prawda patrząc na późniejszy rozwój scenariusza można domniemywać, że Pablem kierował jakiś wewnętrzny, irracjonalny przymus, ale twórcy nie mówią tego wprost, więc równie dobrze można jego zachowanie skwitować zwykłą nielogicznością. Na szczęście nieprzemyślane posunięcia protagonistów rekompensuje ciężki klimat, wyczuwalny dosłownie przez cały czas i zdynamizowana fabuła. Po moim zdaniem najlepszej scenie w barze, kiedy to dziewczynka unosi się wysoko nad podłogą z wygiętym pod nienaturalnym kątem kręgosłupem UWAGA SPOILER a chwilę później na jej piersi wykwita krwawa wybroczyna KONIEC SPOILERA twórcy zdradzają widzom prawdziwą problematykę filmu (mniej więcej w połowie projekcji). Ale wątpię, żeby w tym momencie ostał się jeszcze ktoś, kto by tego nie przewidział. Dalej scenariusz zaserwuje nam jeszcze dwa zwroty akcji, ale one również poprzez niepotrzebne wcześniejsze, łatwe do rozszyfrowania sygnały podrzucane przez twórców są łatwe do przewidzenia. Inna sprawa, że znakomicie współgrają z całością – składają się na naprawdę ciekawą historię, której korzenie sięgają czasów walki z komunistami, z wykorzystaniem okrutnych metod.

„Aparecidos” arcydziełem kina grozy na pewno nie jest, ale pomimo kilku mankamentów znacząco wyróżnia się na tle innych horrorów nastrojowych XXI wieku (konkretnego nurtu nie zdradzę, żeby nie spilerować). Paco Cabezas ma wrodzony talent do budowania niepokojącej atmosfery i sygnalizowania rychłego zagrożenia, łącznie z wtłaczaniem doskonale wyważonych jump scenek (nie uświadczymy ich wiele, ale te które są spełniają swoje zadanie). Potrafi również wykorzystać środki, jakimi dysponują współcześni twórcy kina grozy, aby wywołać skojarzenia obcowania ze straszakiem z dawnych, lepszych dla tego gatunku lat. Finał, co prawda przekoloryzował, korzystając ze znienawidzonego przeze mnie w tym podgatunku rozczulającego motywu, ale wszystkie wcześniejsze wydarzenia podał z poszanowaniem reguł filmowego horroru, nie zapominając o jego integralnych elementach. Nawet miejscami nielogiczne zachowanie Pabla nie przeszkadza w odbiorze całości, bo w końcu mamy tutaj do czynienia z prawdziwie intrygującą historią, podaną w iście mistrzowskim klimacie. A to po prostu musiało zrekompensować drobne wpadki. Przynajmniej w moim odczuciu, bo nie wykluczam, że taka typowo europejska realizacja nie każdego przekona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz