Trzech zaprzyjaźnionych studentów postanawia spędzić przerwę wiosenną na
Florydzie. Po drodze zatrzymują się w malowniczej wiosce Pleasant Valley,
zamieszkałej przez dwa tysiące jeden Południowców. Tutejsza społeczność obchodzi
właśnie jubileusz na cześć wojny secesyjnej. Z tej okazji skłaniają studentów i
pięcioro innych przyjezdnych do skorzystania z ich gościny i wspólnego
świętowania. Skuszeni kobiecymi wdziękami i nieodpłatnym ucztowaniem młodzi
ludzie z entuzjazmem przystają na tę propozycję, nie wiedząc jeszcze, że
mieszkańcy Pleasant Valley planują złożyć ich w ofierze.
Pełnometrażowy debiut reżyserski Tima Sullivana, do którego scenariusz
napisał wspólnie z Chrisem Kobinem na podstawie filmu Herschella Gordona Lewisa
z 1964 roku, powszechnie uważanego za pierwszą produkcję
gore. Remake wyprodukowali między
innymi Scott Spiegel, który wyreżyserował „Od zmierzchu do świtu 2”, „Hostel 3”
i kilka innych, mniej znanych obrazów oraz Eli Roth, którego z kolei nie trzeba
nikomu przedstawiać.
„2001 Maniacs” to horror komediowy, z którego przebija niczym nieskrępowana
zabawa gatunkiem. Widać, że ekipa miała na planie sporo frajdy, ale nie do
końca rzutowała ona na mój odbiór tej pozycji. Jak to zwykle w takich
połączeniach dwóch zgoła odmiennych gatunków bywa akcenty komediowe przyćmiły
elementy stricte horrorowe. Początek nastroił mnie pozytywnie, głównie za
sprawą taniej realizacji, wywołującej skojarzenia z kinem grozy lat 70-tych XX
wieku, którą psuła jedynie aparycja protagonistów. Wypacykowani, skąpo odziani,
nabuzowani hormonami młodzi ludzie reprezentowali komediową stronę „2001
Maniacs” – wyglądali, jakby właśnie porwano ich z planu jakiejś głupiutkiej,
współczesnej, młodzieżowej, amerykańskiej komedyjki. Kontrastować z nimi mieli
mieszkańcy Pleasant Valley, na czele których stał charyzmatyczny burmistrz,
major George W. Buckman, idealnie wykreowany przez legendę kina grozy, Roberta
Englunda i ekscentryczna babcia Boone, w rolę której wcieliła się również znana
wielbicielom horrorów Lin Shaye. Eli Roth też mógł zaprezentować swoje
zdolności aktorskie, w epizodycznej rólce pomysłowego autostopowicza. Cała społeczność
Pleasant Valley, co prawda stała po „złej stronie mocy”, ale w ich charakteryzacji
zabrakło mi brudu, którym przede wszystkim odznaczali się szaleńcy w kinie
grozy lat 70-tych i 80-tych. Przypomnijmy sobie chociażby odstręczającą
rodzinkę kanibali z hooperowskiej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”.
Zresztą Sullivan jedną sceną oddał hołd temu kultowemu dziełu. Konsumowanie
mięsa przyjezdnej dziewczyny podczas kolacji zorganizowanej przez babcię Boone,
co prawda ma charakter przede wszystkim prześmiewczy, ale nie ociera się to o parodię
na tyle, aby dopatrywać się złej woli twórców w stosunku do oryginalnej „Teksańskiej
masakry piłą mechaniczną”. Antagonistów pozbawiono odstręczającej
charakteryzacji (wyłączając robaki wypadające z oczodołu Buckmana), ale ich
demoniczno-groteskowy charakter na szczęście podkreślono szaleńczymi,
oderwanymi od rzeczywistości osobowościami. Otóż, nasi Południowcy żyją sobie
na odizolowanym od świata kawałku ziemi, bez bieżącej wody, prądu i innych
zdobyczy cywilizacyjnych. Przywdziewają XIX-wieczne stroje, jakby nadal
egzystowali w tamtych czasach, ale choć na pierwszy rzut oka reprezentują
konserwatywną mentalność twardych amerykańskich południowców szybko dają naszym
protagonistom do zrozumienia, że są bardziej wyzwoleni seksualnie od nich.
Damska część społeczności Pleasant Valley chętnie korzysta ze swoich wdzięków,
aby urozmaicić jankesom pobyt na ich wsi. Chociaż w decydujących momentach wyzwolone
kuzyneczki wolą oddawać się wzajemnym pieszczotom, z wyłączeniem podnieconego, obserwującego
ich studenta, a biuściasta mleczarka woli raczej potraktować swojego
przygodnego partnera kwasem, aniżeli zaspokoić go seksualnie. Za to
odżegnywanie się od dosadnych scen erotycznych muszę twórców pochwalić –
oczywiście mamy tutaj sporo nagich piersi oraz relacji homoseksualnych, ale w
ogólnym rozrachunku bohaterowie więcej konwersują o seksie, aniżeli go uprawiają
(przynajmniej przed oczami widzów).
Wszystkie koszmarnie rozpisane dialogi miały za zadanie bawić odbiorców,
ale mnie udało się scenarzystom rozśmieszyć tylko raz – podczas „jakże błyskotliwej”
sentencji Buckmana, który stwierdza, że kiedyś myślał, iż bez żadnych
konsekwencji może puszczać wiatry, aż narobił w spodnie (w oryginale artykułuje
to oczywiście bardziej wulgarnie). Poza tym w wymuszonych tekstach, z ust
protagonistów, w dodatku „kwadratowo” wygłaszanych, nie zauważyłam nic
zabawnego – już bardziej żałosnego. Ale groteskowy wydźwięk filmu, oprócz
tytułowych szaleńców, podratowały liczne, pomysłowe sceny mordów. Rażąco
sztuczne (ale takie miały być) eliminacje protagonistów, spośród których na
największą uwagę zasługuje odrywanie kończyn dziewczyny z wykorzystaniem koni,
parodia palowania: pręt wbity w odbyt i wychodzący ustami i wreszcie wspomniane
już wlewanie do wnętrza chłopaka za pomocą gumowej rurki żrącego kwasu. Ponadto
mamy odgryzanie penisa, kanibalizm, przecięcie jadącej na motorze parki drutem
kolczastym i rzecz jasna latające po całym planie ludzkie kończyny, które są
tak „gumowe”, że chyba żaden widz nie poczuje się zniesmaczony. Nie to zresztą
było nadrzędnym celem twórców – sceny gore
podobnie jak dialogi miały przede wszystkim śmieszyć i w moim przypadku lepiej
wywiązały się z tego zadania, aniżeli wymuszone teksty bohaterów.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby za remake filmu Lewisa zabrał się
Rob Zombie o wiele zgrabniej zrównoważyłby akcenty komediowe z grozą.
Niedoświadczony Sullivan bardziej skłonił się w stronę tego pierwszego gatunku.
Efekt jest średni, ale myślę, że wielbiciele takich groteskowych „dziwolągów”,
jeśli nawet nie będą pod wrażeniem to może przynajmniej unikną nadmiernej nudy podczas
projekcji. Ot, taki kolejny „zapychacz czasu” na jeden raz, który mógłby być
czymś więcej (bo potencjał był), gdyby bardziej dopracować scenariusz. No, ale
chyba zarobił wystarczająco, bo w 2010 roku Tim Sullivan pokazał światu sequel,
zatytułowany „Zemsta Południa”, o wiele chłodniej przyjęty przez opinię
publiczną, aniżeli „2001 Maniacs”.
Dzięki
OdpowiedzUsuńNie ma za co;)
Usuń