Rok 1989. Lara przyjeżdża wraz ze swoim ojcem, historykiem Hillem, do
węgierskiego zamku. Mężczyzna pragnie zbadać murale pokrywające ściany zabytku.
Jego borykająca się z problemami psychicznymi córka poznaje w tym czasie
poszukiwaną przez mieszkańców wioski, Carmillę. Osieroconą dziewczynę, która
okrada tutejszych i mieszka w krypcie zamkowej. Dziewczyny w tajemnicy przed
dorosłymi szybko się zaprzyjaźniają, ale kiedy młode kobiety z wioski zaczynają
popełniać samobójstwa Lara podejrzewa, że Carmilla skrywa przed nią jakiś
mroczny, zagrażający jej życiu sekret.
Amerykańsko-węgierska adaptacja gotyckiej noweli Josepha Sheridana Le Fanu,
po raz pierwszy wydanej w 1871 roku i zatytułowanej „Carmilla”. Reżyserzy i
zarazem scenarzyści „Angels of Darkness”, Mauricio Chernovetzky i Mark
Devendorf podkreślali w wywiadach, że ich film ma być thrillerem gotyckim,
zgłębiającym młodzieńczą obsesję seksu, śmierci i samobójstwa. Część się
zgadza, ale gatunkowo produkcja wpisuje się w ramy dark fantasy i to zachowującej odpowiednie proporcje. Owy nurt w
wielkim skrócie powstał, jako kompilacja horroru i fantasy, ale jego twórcom
rzadko udaje się nie przyćmić tego pierwszego gatunku elementami baśniowymi,
mitologicznymi etc. Chernovetzky i Devendorf natomiast idealnie wyważyli
akcenty grozy z fantastycznym światem przedstawionym – opanowanie tej sztuki nie
jest wcale łatwe i choćby za to należy docenić „Angels of Darkness”, a to
przecież nie jedyny pozytyw.
Początkowo film Chernovetzky’ego i Devendorfa miał być dystrybuowany pod
tytułem „Styria”, następnie rozbudowano go do „The Curse of Styria”, żeby
ostatecznie poprzestać na czymś tak trywialnym, jak „Angels of Darkness”. Jak
robocze tytuły wskazują akcję filmu osadzono w Styrii, historycznej krainie w Europie Środkowej, co już na początku seansu każe spodziewać się analogii do
słowiańskich legend. Co zaskakujące nie tylko scenariusz zainspirowano podaniami
z tych stron, ale również (i co najważniejsze) zadbano o odpowiednią oprawę
audiowizualną. Zabobonna, biedna ludność węgierskiej wsi i niszczejący,
zabytkowy zamek, skrywający mroczne tajemnice, przed którym wzdragają się
tutejsi mieszkańcy, przekonani o jego niszczycielskiej sile. Gotycki, osnuty
aurą intrygującej tajemnicy i podskórnej grozy klimat oraz posępna leśna sceneria,
skąpana w gęstej mgle przy akompaniamencie muzyki operowej zapewne będzie ucztą
dla oczu wielbicieli kina grozy, tym bardziej, że ta osobliwa atmosfera
towarzyszy prawdziwie frapującym wydarzeniom.
Na początku poznajemy młodą kobietę, Larę, całkiem zgrabnie wykreowaną przez
Eleanor Tomlinson i jej ojca, doktora Hilla, którego jak zwykle przyzwoicie oddał
na ekranie Stephen Rea. Po ich zaaklimatyzowaniu się w węgierskim zamku pojawia
się Jacek Lenartowicz, któremu przypadła w udziale barwna rola tutejszego
twardego mężczyzny, poszukującego nastolatki, okradającej sąsiadów Lary i
Hilla. Polak wywiązał się ze swojego zadania nawet lepiej niż zagraniczna część
obsady, ale i tak ich wszystkich zdeklasowała Julia Pietrucha. Myślę, że
Chernovetzky’emu i Devendorfowi niełatwo było obsadzić odpowiednią aktorkę w roli
Carmilli, szczególnie ze względu na ciężkie zadanie, jakie spoczywało na jej
barkach. Otóż, przez większą część seansu Carmilla miała symbolizować jakieś
ukryte, ale sporadycznie wyczuwalne niebezpieczeństwo – Pietrucha musiała
jedynie zasygnalizować widzom, że jest czarnym charakterem, ale w taki sposób,
aby z miejsca nie wzbudzić w nich antypatycznych odczuć, co do jej postaci. I
Polka wywiązała się z tego zadania bezbłędnie. Patrząc na jej
wielopłaszczyznową kreację tajemniczej Carmilli, powoli zaskarbiającej sobie
sympatię Lary dosłownie nie mogłam nacieszyć się jej osobą. Tak idealnie
rozpisanych kobiecych czarnych charakterów nie spotyka się często w kinie grozy,
a równie dobrze odegranych prawie wcale. Właściwa akcja filmu rozpoczyna się,
kiedy Lara ratuje życie Carmilli i zawiązuje z nią osobliwą relację. Okaleczająca
się, borykająca z traumatyczną przeszłością Lara u boku nowo poznanej
dziewczyny na chwilę odnajduje sens życia – zyskuje towarzystwo, które zajmuje
jej myśli czymś innym, aniżeli wyłączne samoumartwianie się. Dziewczyny
wymykają się w nocy na zewnątrz, oddając się beztroskim wędrówkom po lesie,
kąpielom i enigmatycznym konwersacjom, z których w tej pierwszej statecznej
połowie projekcji najsilniej przebija ekscentryczna osobowość Carmilli.
Złodziejka przybliża Larze zabobonną mentalność tutejszej społeczności, dającej
wiarę klątwom. Ponadto Carmilla odkrywa przed swoją nową znajomą tajniki
węgierskiego zamku, w którym ta druga zamieszkała na czas pracy jej ojca.
Pokazuje jej kryptę, będącą jednocześnie jej schronieniem i przybliża mroczną,
przemawiającą do wyobraźni historię tego miejsca. Co zaskakujące, chociaż przez
większą część czasu twórcy unikają wszelkich dosłowności, budując fabułę na
niuansach i akcentowaniu intrygującej tajemnicy owe sekwencje mają zdecydowanie
największą siłę rażenia. Zmuszają odbiorców do pobudzenia wyobraźni i
dopowiadania sobie niewizualizowanych wątków, a jak wiadomo to, co wykreują
nasze umysły zawsze będzie nieporównanie bardziej koszmarne od
najwymyślniejszych efektów specjalnych. Chernovetzky i Devendorf doskonale
znają owe prawdy kina grozy i co ważniejsze potrafią je należycie oddać na
ekranie. Co wcale nie znaczy, że chwilami nie dynamizowali akcji.
Sekwencje koszmarów sennych Lary przedstawiono w taki sposób, aby wywołać w
widzach wrażenie szaleństwa. Dynamicznie zmontowane, tajemnicze migawki, podlane
odrobiną krwi wtłoczono w fabułę z wszelkim poszanowaniem onirycznej, gorączkowej aury dając odbiorcom do zrozumienia, że jakaś siła
zawłaszcza duszę głównej bohaterki. Początkowo oddalająca się od obsesji
śmierci Lara z czasem na powrót w nią wpada równocześnie odczuwając jakiś
niepojęty pociąg o zabarwieniu homoseksualnym do Carmilli. Która tymczasem z
absolutnym spokojem przyjmuje coraz bardziej pogarszający się stan swojej przyjaciółki,
jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje. Końcowe
sceny, wyjawiające prawdziwą naturę akcentowanego przez całą projekcję
zagrożenia zapewne nikogo nie zaskoczą. Bo choć scenarzyści starali się
utrzymywać widzów w ciągłej niepewności kilkoma łatwymi do rozszyfrowania
ujęciami i przede wszystkim wiele mówiącym imieniem antagonistki (szczególnie
osobom, którzy zapoznali się z nowelą Le Fanu) już na początku seansu nie
pozostawili żadnych wątpliwości, o czym tak naprawdę będzie traktował ich film.
Inna sprawa, że przewidywalność właściwej natury czyhającego na Larę niebezpieczeństwa
w najmniejszym stopniu nie obniżyło moich ogólnych wrażeń z projekcji. O wiele
lepiej oczywiście „Angels of Darkness” wypadłby bez tej dosłowności w końcówce
(chociaż ujęcia z wychodzącymi ze ścian upiorami bym zostawiła, bo były nieziemsko
zrealizowane). Gdyby scenarzyści pozostawili widzom możliwość indywidualnej
interpretacji fabuły ich dzieło sporo by zyskało, ale w takim kształcie, w
jakim się ostało również robi spore wrażenie.
Słowiański folklor, przytłaczająca aura tajemniczości, rzadko spotykany w
sztuce modus operandi czarnego charakteru,
wielowarstwowa fabuła, której zarówno akcenty dark fantasy, jak i stricte dramatyczne całkowicie zaabsorbowały moją
uwagę, dosłownie przenosząc mnie w znakomicie oddany na ekranie świat
przedstawiony „Angels of Darkness” oraz rzecz jasna niezapomniana kreacja Julii
Pietruchy, która przyćmiła pozostałą część obsady. Niesamowite widowisko
udowadniające, że w opowieściach o zdawać by się mogło najbardziej wyeksploatowanych
potworach kina grozy, nadal tkwi ogromny potencjał. Potrzeba tylko takich
zdolności, jakie posiadają Mauricio Chernovetzky i Mark Devendorf,
żeby należycie go wykorzystać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz