poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Jorn Lier Horst „Psy gończe”

Recenzja przedpremierowa

Siedemnaście lat temu Rudolf Haglund został skazany za porwanie i zabójstwo młodej kobiety, Cecilii Linde. Sprawę prowadził William Wisting. Kiedy mężczyzna zostaje warunkowo zwolniony z więzienia jego prawnik, Sigurd Henden, informuje media, że ponownie rozpatruje jego sprawę, w związku z podejrzeniem o sfabrykowanie kluczowego dowodu. Pierwszą gazetą, która informuje opinię publiczną o rzekomej kompromitacji Wistinga jest „Verdens Gang” – dziennik, dla którego pracuje jego córka, Line. William Wisting, zostaje zawieszony w czynnościach służbowych, do czasu wyjaśnienia sprawy, ale nie zamierza bezczynnie czekać na wyniki śledztwa Biura Spraw Wewnętrznych. Postanawia ponownie przyjrzeć się sprawie zabójstwa sprzed siedemnastu laty i odkryć tożsamość skorumpowanego policjanta, który wówczas sfabrykował dowód.  
Tymczasem Line zajmuje się sprawą zabójstwa mężczyzny, Jonasa Ravneberga. Wkrótce po jego morderstwie zostaje porwana nastolatka. Kiedy Line decyduje się pomóc ojcu w jego prywatnym śledztwie oboje odkrywają, że te trzy sprawy się ze sobą łączą.

„Psy gończe” to ósma odsłona kryminalnej serii literackiej autorstwa Norwega, Jorna Liera Horsta, której głównym bohaterem jest komisarz policji z Larviku, William Wisting. Wydawnictwo Smak Słowa polskich czytelników zapoznało najpierw z, jak do tej pory, ostatnią, dziewiątą częścią cyklu, zatytułowaną „Jaskiniowiec”. Teraz, dosyć oryginalnie, cofnięto się do poprzedniej najbardziej docenionej powieści o Williamie Wistingu. Spośród całej twórczości Horsta „Psy gończe” uhonorowano największą liczbą nagród – Rivertona, Szklanego Klucza oraz coroczną nagrodą dla najlepszego literackiego detektywa, przyznawanej przez Szwedzką Akademię Kryminału. Zaburzenie chronologii przez polskiego wydawcę, jak to zwykle w kryminalnych cyklach bywa, nie przeszkadza w całkowitym zrozumieniu problematyki książki – nawet, jeśli Horst wspomina o poprzednich sprawach Wistinga, objaśnia je tak, żeby czytelnicy nie mieli żadnych problemów z odnalezieniem się w ich specyfice i jednocześnie nie poznali tożsamości zbrodniarzy. Niemniej i tak zawsze lepiej jest poznawać takie serie od początku, choćby dla lepszego wglądu w umysły głównych postaci, więc pozostaję z nadzieją, że Smak Słowa w następnej publikacji prozy Horsta cofnie się do początków przygód Wistinga. Bo warto kontynuować zapoznawanie Polaków z tym cyklem – jeśli nie dowiódł tego odrobinę zaniedbujący psychologię protagonistów „Jaskiniowiec” to już „Psy gończe” na pewno.

„Presja i żądania wyjaśnienia sprawy potrafiły doprowadzić do tego, że wyciągano pochopne wnioski. Śledczy wyrabiali sobie zdanie na temat przebiegu wydarzeń już na podstawie pierwszych zebranych dowodów. A potem następował nieświadomy proces szukania potwierdzenia. Uruchamiało się w nich widzenie tunelowe: zaczynali zbierać informacje, które pasowały do przyjętej hipotezy. Zmieniali się w psy gończe pędzące za zdobyczą, której zapach wyczuli. Wszystkie poboczne ślady były pomijane, nic nie było w stanie skierować ich uwagi na inny trop.”

Skandynawskie kryminały (poza dziełami najsłynniejszych pisarzy) rzadko prezentują czytelnikom wielotorowe, skomplikowane dochodzenia. Mnogość pozornie niezwiązanych ze sobą wątków, które w przekonujący sposób z biegiem trwania śledztwa by się ze sobą zespalały to domena przede wszystkim współczesnych amerykańskich autorów kryminałów, więc tym bardziej zaskakuje, że Norweg przejął tę intrygującą manierę. „Psy gończe” koncentrują się na kilku dochodzeniach, ze strony na stronę ulegających coraz większej komplikacji. Kiedy komisarz William Wisting zostaje zawieszony w czynnościach służbowych za rzekome sfabrykowanie lub niedopilnowanie kluczowego dowodu (badania DNA) w sprawie porwania i zabójstwa sprzed siedemnastu laty, którą wówczas prowadził Horst rozpoczyna wątek jego prywatnego śledztwa śladami skorumpowanego policjanta oraz właściwego mordercy, jeśli oczywiście osoba, która niemalże w całości odbyła karę za ten czyn rzeczywiście jest niewinna. Ciekawym, znacząco komplikującym aspekt tego śledztwa akcentem jest uniemożliwienie Wistingowi dostępu do dowodów, baz danych i ludzkich zasobów, jakimi dysponował w swojej pracy (choć czasem komisarz nagina zasady, aby z nich skorzystać). Kiedy został zawieszony, odebrano mu prawo posiłkowania się tymi ułatwieniami i teraz jedynie dysponując starymi aktami sprawy musi zdać się na swoją intuicję i pomoc emerytowanego kryminalistyka. Zadanie znacząco ułatwia mu córka, dziennikarka „VG” Line, która ma wgląd w materiały gromadzone przez jej gazetę oraz dysponuje czasem chętnych do pogoni za „gorącym tematem” kolegów z pracy. Wisting łączy, więc siły z dziennikarzami, którzy w normalnym trybie dochodzeniowym są zmorą śledczych i którzy notabene, jako pierwsi skompromitowali go publicznie. Co więcej, teraz znajdując się po drugiej stronie (w roli podejrzanego, nie „myśliwego”) nie tylko poznaje punkt widzenia przestępców, których latami tropił, ale również zmienia swój sposób patrzenia na kolegów po fachu. Wszyscy, którzy pracowali przy sprawie Cecilii Linde są podejrzani, żadnemu nie może ufać. Aby rozwiązać zagadkę ewentualnej korupcji w policji musi dopuścić do siebie możliwość, że poszukuje nie tylko fabrykującego dowody gliniarza, ale również możliwego prawdziwego sprawcę tamtej zbrodni. Co by oznaczało, że mężczyzna, który odsiedział niemalże cały wyrok również z winy Wistinga, który nie dopilnował należycie materiału dowodowego, nie zrobił nic złego. Podczas, gdy w „Jaskiniowcu” Horst troszkę zaniedbał psychologię protagonistów w „Psach gończych” zrobił absolutnie wszystko, żeby wnikliwie oddać ich procesy myślowe. Zaszczucie napiętnowanego Wistinga jest wręcz namacalne i znakomicie dopełnia aurę szybko upływającego czasu – komisarz musi natomiast znaleźć odpowiedzi zanim zostanie postawiony w stan oskarżenia i najprawdopodobniej skazany na więzienie. Owe niewygodne położenie głównego bohatera znacząco podnosi poziom napięcia, który dodatkowo potęguje coraz pokaźniejsza liczba nowych, pozornie niezwiązanych ze sprawą tropów i ofiar.

Już rys psychologiczny Wistinga w „Psach gończych” całkowicie mnie przekonał – pozwolił mi wręcz wejść w jego skołowany umysł – ale sposób sportretowania Line okazał się jeszcze lepszy. Właściwie od pierwszych stron książki (Horst nie pozwala sobie na długi, nudnawy wstęp) dziennikarka zajmuje się sprawą morderstwa Jonasa Ravneberga, dzięki swojej przenikliwości i heroicznej wręcz odwadze cały czas o krok wyprzedzając policję. Kiedy zostaje zaatakowana przez domniemanego mordercę myśli tylko o tym, jak zwiększy to sprzedaż gazety, ale choć jej poczynaniami kieruje typowy instynkt dziennikarski nie zapomina o poczuciu moralności. Materiały do artykułów pozyskuje z poszanowaniem prawa, a swoje wyniki ochoczo przekazuje policji. Kiedy w końcu dociera do „ślepej uliczki”, punktu, który wyczerpuje temat przedwczesnego zgonu Ravneberga postanawia pomóc ojcu i zgłębić tajniki aktualnie toczącego się dochodzenia w sprawie porwania nastolatki. Kiedy Line i Wisting cierpliwe przedzierają się przez akta sprawy w warsztacie Horsta widać swego rodzaju, przyjemne w odbiorze „rozdwojenie”. Podczas, gdy ich psychologię sportretował z wykorzystaniem długich, drobiazgowych opisów to już przybliżając charakter wszystkich spraw zdecydował się na suchą relację z wykorzystaniem specjalistycznego żargonu. Czyli wyraźnie oddzielić aspekty stricte psychologiczne od kryminalnych, co pozwoliło nie tylko dokładnie zapoznać się ze wszystkimi zbrodniczymi akcentami i policyjnymi procedurami, ale również nie odwracało uwagi wstawkami obyczajowymi od właściwej problematyki książki. Jedyny mankament (aczkolwiek czysto subiektywny) to łatwa do przewidzenia tożsamość skorumpowanego policjanta. Być może liczne mylące tropy, którymi Horst nieustannie zaciemnia prawdziwy wymiar całej sprawy, zdezorientują co poniektórych czytelników, ale ja od początku miałam jednego podejrzanego, który okazał się tym właściwym. Winę za to ponosi stary, ograny zabieg autorów kryminałów, w dodatku nieumiejętnie przykryty obecnością innych podejrzanych. Ale już drugi człon finału został poprowadzony z wykorzystaniem całkowicie innego, rzadko propagowanego w kryminałach zwrotu akcji, tym samym mocno mnie zaskakując. Ponadto nie zauważyłam żadnym znaczących potknięć (no może wyłączając błędną definicję masochizmu, pomylonego albo przez autora, albo przez tłumaczkę z sadyzmem). Za to całe mnóstwo wzbudzających zainteresowanie wątków, również tych mocniejszych, sadomasochistycznych oraz prostych, acz skutecznych tricków znacząco zagęszczających napięcie, „wybuchających odbiorcy w twarz” podczas znakomicie poprowadzonych punktów kulminacyjnych.

Jeśli czytałeś „Jaskiniowca” Jorna Liera Horsta i byłeś zachwycony lekturą to wiedz, że „Psy gończe” są nieporównanie lepsze. Jeśli natomiast dziewiąta część przygód Williama Wistinga nie przypadła ci do gustu to koniecznie daj szansę ósemce, bo to naprawdę wyższa liga literackiego kryminału. A jeśli z kolei nie zapoznałeś się jeszcze z twórczością Horsta to żałuj, bo przegapiłeś kawał naprawdę dobrej, skandynawskiej prozy.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz