środa, 29 kwietnia 2015

„Pokarm bogów” (1976)


Futbolista amerykański, Morgan, wraz z przyjaciółmi przybywa na jedną z kanadyjskich wysp, aby odprężyć się przed meczem. Mężczyźni postanawiają upolować jelenia, ale przeszkadzają im ogromne osy, które zabijają jednego z nich. W poszukiwaniu telefonu Morgan dociera na farmę państwa Skinnerów, gdzie konfrontuje się z przerośniętym kogutem. Od jego właścicielki dowiaduje się, że wraz z mężem znalazła przed domem źródełko z dziwną substancją. Po jej spożyciu zwierzęta osiągają niebotyczne rozmiary. Morgan, wraz z przyjacielem Brianem postanawia zniszczyć przerośnięte stworzenia. Z osami nie mają większych problemów – prawdziwe zagrożenie stanowią ogromne szczury.

Horror klasy B Berta I. Gordona, luźno oparty na powieści H.G. Wellsa. Reżyser już w 1965 roku podjął tematykę dziwnego specyfiku powiększającego żywe stworzenia w filmie zatytułowanym „Village of the Giants”, ale uwagę opinii publicznej silniej przyciągnął „Pokarmem bogów”, który w 1989 roku doczekał się swojego sequela. Do seansu adaptacji prozy Wellsa zachęciła mnie informacja, że produkcja otrzymała Golden Turkey Award za najgorsze gryzonie oraz zebrała niepochlebne opinie krytyków (chociaż nie wszystkich). Już dawno zauważyłam, że napiętnowane przez tak zwanych znawców kina niskobudżetowe horrory najbardziej mi się podobają. Miłość do kiczowatego kina grozy nie jest powszechna, więc tego typu produkcje są kierowane do niszowej grupy odbiorców, do której „mam nieszczęście” przynależeć.

Ogólnie rzecz biorąc nie przepadam za animal attackami. Głównie z powodu niemożności opowiedzenia się po stronie protagonistów. Moja miłość do zwierząt niezmiennie zmusza mnie do dopingowania krwiożerczym antagonistom, którzy zawsze na końcu giną, co zamiast napawać poczuciem triumfu tylko mnie przygnębia. Bert I. Gordon scenariusz rozpisał tak, aby wzbudzić sympatię do protagonistów: ludzi, którym przyszło zmierzyć się z przerośniętymi stworzeniami. Mamy tutaj typowego herosa, nieustraszonego futbolistę amerykańskiego, Morgana, mężnie stawiającego czoła wszystkim zagrożeniom, jego uległego przyjaciela Briana, egocentrycznego, cynicznego biznesmena, Bensingtona, którego przekomarzanki z pracującą dla niego bakteriolog, Lorną, uatrakcyjniają fabułę akcentami komediowymi, młodą parkę, która spodziewa się dziecka i wreszcie głęboko wierzącą w Boga właścicielkę farmy, panią Skinner. Wszyscy oni ugrzęzną w drewnianym domku tej ostatniej i zostaną zmuszeni do odpierania ataków ogromnych szczurów. Nie tylko barwne rysy psychologiczne protagonistów ułatwią większości widzów opowiedzenie się po ich stronie (w moim przypadku ta sztuczka nie odniosła pożądanego efektu), ale również wybór antagonistów. Otóż, Gordon postawił na stworzenia, które nie cieszą się wielką sympatią większości populacji (ja jestem tutaj wyjątkiem). Przerośnięte, niezwykle realistyczne robale wgryzające się w dłoń pani Skinner, kiczowate osy, pokazane w migawkach, ale wystarczająco długich, żeby zauważyć, iż zamiast z latającymi owadami mamy do czynienia jedynie z ich przezroczystymi cieniami (poza ujęciami żądlenia ludzi, w których Gordon wykorzystał zmechanizowane rekwizyty). I wreszcie pierwszoplanowi antagoniści – ogromne szczury, które w większości scen wcale powiększane nie były. Kiedy gryzonie rozszarpywały ludzi fragmentarycznie można dojrzeć posiłkowanie się kukłami, ale przy pozostałych ujęciach Gordon skorzystał z prostszego zabiegu. Zamiast powiększać szczury, co zapewne pozbawiłoby ich sporej dozy realizmu, „zmniejszył” otaczające ich przedmioty. Miniatury samochodów, prowizorycznego mostu, drzew i domu próbował przykryć licznymi zbliżeniami na rezolutne pyszczki szczurów, ale z miernym skutkiem. Miejscami wygląda to dosyć zabawnie i podkopuje realizm sytuacyjny (jeśli w filmie o ogromnych zwierzakach w ogóle można dopatrywać się realizmu), ale przynajmniej wyglądowi szczurów w większości ujęć nie można było zarzucić sztuczności.

„Pewnego dnia Ziemia wyrówna rachunki z ludźmi za jej zaśmiecanie. Niech człowiek dalej zanieczyszcza Ziemię, a Natura się zbuntuje. I to będzie wielki bunt.”

„Pokarm bogów” wpisuje się w tradycję tak zwanych eko horrorów, czyli filmów propagujących motyw różnych ewentualności zagłady świata, wywołanej złą działalnością człowieka. Morgan wielokrotnie powtarza, że Natura zesłała na Ziemię substancję powiększającą zwierzęta, aby umożliwić im zemstę nad ludzkością, która notabene nieustannie pracuje nad zagładą planety. Pani Skinner forsuje zgoła odmienny pogląd, upierając się, że pokarm powiększający żywe organizmy stworzył sam Bóg, chcąc ukarać ludzi za grzechy. Pierwsza teza znacząco wysnuwa się na pierwszy plan – już od pierwszych scen rzuca się w oczy, że Gordon pod przykrywką kiczowatej produkcji chce coś przekazać widzom. Moralizatorskie wstawki być może chwilami są aż nazbyt nachalne, ale w moim mniemaniu w ogólnym rozrachunku stanowią ciekawe dopełnienie akcji. Dodam, że nieustającej. Dosłownie cały czas coś się dzieje, twórcy nie pozostawiają odbiorcom czasu na nudę. Liczne ujęcia rozszarpywania ludzi przez gryzonie Gordon podlał wyważoną ilością sztucznej krwi, co prawda niezachowującej odpowiedniej barwy i konsystencji, ale przynajmniej fizycznie obecnej na planie. Długich zbliżeń na odniesione rany unikał, dlatego też o uczuciu zniesmaczenia można zapomnieć. Za to na sporo frajdy można już liczyć – w końcu Gordon pokazał nam tutaj próbkę niczym nieskrępowanej zabawy gatunkiem, kpiąc z napuszonych, usilnie zmierzających do przerażenia opinii publicznej tworów. Udowodnił, że horrorem można się bawić, zarażając tą rozrywką otwartych na takie „dziwolągi” fanów gatunku.

„Pokarm bogów” to dla mnie kwintesencja kina klasy B. Wszystko jest tutaj celowo przerysowane, nawet ścieżka dźwiękowa. Zamiast przykrywać wady Gordon je uwypuklał, pokazując, że sztuczne efekty specjalne również mają swój urok, a infantylna fabuła może dostarczać o wiele więcej rozrywki, aniżeli innowacyjne, śmiertelnie poważne dzieła, w których nie ma miejsca na błędy logistyczne. Fani klasy B powinni koniecznie zapoznać się z tą pozycją, bo posiada ona wszystko, co zamierzenie kiczowaty horror mieć powinien.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz