piątek, 24 kwietnia 2015

Raymond Benson „Dying Light. Aleja Koszmarów”


Islamskie miasto-państwo Harran, przygotowuje się do młodzieżowych Światowych Igrzysk Lekkoatletycznych. Kilka tygodni przed tym długo wyczekiwanym wydarzeniem sportowym doktor Khalim Abbas zauważa u paru swoich pacjentów osobliwe objawy. Zarażeni jakimś nieznanym dotąd wirusem atakują ludzi i pożywiają się ich mięsem. Abbas próbuje uświadomić prezydentowi rychłe zagrożenie, ale władze Harranu, z pobudek czysto finansowych, nie odwołują igrzysk. Do miasta-państwa wkrótce zjeżdża się młodzież z całego świata wraz ze swoimi rodzinami, aby wziąć udział w zawodach sportowych. Nie będzie im jednak dane ziścić swoich marzeń, z powodu zmasowanego ataku Zarażonych.
Osiemnastoletnia sportsmenka, Amerykanka Mel Wyatt, po śmierci rodziców i zaginięciu dwunastoletniego brata, Paula, przemierza opanowany przez Zarażonych, objęty kwarantanną Harran. Dziewczyna została ugryziona i zdaje sobie sprawę, że wkrótce przemieni się w łaknącego ludzkiego mięsa potwora. Ma jednak nadzieję, że zanim będzie za późno odnajdzie antidotum oraz swojego młodszego brata.

Amerykański pisarz, Raymond Benson, jest najbardziej znany, jako jeden z autorów powieści o Jamesie Bondzie, ale często zdarza mu się również czerpać inspirację z popularnych gier komputerowych. I nie ma w tym niczego dziwnego, bowiem Benson oprócz pisania zajmuje się również projektowaniem gier. Jego najnowsza powieść „Dying Light. Aleja Koszmarów” jest prequelem obsypanej nagrodami gry z gatunku survival horror wyprodukowanej przez polskie studio Techland.

„Ulice i chodniki stały się miejscem masowej rzezi. Niektóre szczątki wydawały się bardziej świeże od innych, niektóre zaś były mocno nadgryzione przez Zarażonych bądź zwierzęta. Wszędzie widać było padlinożerne ptaki, które obsiadały niedojedzone szczątki i zgrzytliwie krakały z zachwytem. Na asfalcie tu i ówdzie, widniały rozmazane ślady zaschniętej krwi lub fragmenty ciał, pamiątki po trupach, wleczonych przez Zarażonych z miejsca w miejsce.”

Wątpię, żeby ostał się jeszcze ktoś, kto nie zna popularnej filmowej i literackiej survivalowej konwencji, która zasadza się na próbie przetrwania jakichś jednostek w świecie opanowanym przez bestie. Ten schemat jest chętnie eksploatowany przez propagatorów opowieści o żywych trupach, ale równie często wtłacza się w jego ramy opowieści o wszelkiego rodzaju epidemiach. Benson wykorzystał tę drugą problematykę, bo choć kilka cech kreowanych przez niego antagonistów zbiega się z charakterystyką zombie to jednak odróżnia ich od nich kilka istotnych szczegółów. Otóż, serca kreatur, które opanowały fikcyjne miasto-państwo Harran nie przestały bić, a co za tym idzie można je wyeliminować na różne sposoby – nie tylko, jak to zazwyczaj bywa z żywymi trupami poprzez dekapitację. W swojej powieści Benson nadaje im miano Zarażonych i chociaż w dialogach, co jakiś czas przewija się określenie „zombiak” autor podkreśla, że czytelnicy nie mają tutaj do czynienia z klasycznymi żywymi trupami, a raczej ofiarami dziwnej zarazy. Notabene zainspirowanej często propagowanymi w kinie i literaturze cechami szablonowych zombie. Żółte oczy, sina karnacja, łaknienie ludzkiego mięsa, komunikowanie się za pomocą niezrozumiałego dla ludzi bełkotu i wreszcie zatracenie własnego jestestwa oraz inteligencji. Nadrzędnym imperatywem Zarażonych jest zdobywanie pożywienia, czyli polowanie na kilku niedobitków, próbujących schronić się w objętym kwarantanną mieście-państwie. Pewnym novum jest uzależnienie mocy Zarażonych od pory - w świetle dziennym bestie wolnym krokiem snują się po Harranie, nie potrafiąc wykrzesać z siebie większej energii, ale kiedy miasto-państwo spowijają nocne ciemności zyskują nadludzie siły: niesamowitą szybkość, zwinność i odporność na ból. Benson wprowadza jeszcze jeden innowacyjny akcent do tej, zdawać by się mogło, wyeksploatowanej do granic możliwości konwencji, który znacząco podnosi poziom napięcia. Główna bohaterka, Mel Wyatt, budzi się z ugryzieniem na przedramieniu, co jest bezpośrednim sygnałem zarówno dla niej, jak i dla czytelników, że wkrótce przemieni się w antropofagiczną bestię. Po krótkim prologu, z pomieszaną chronologią, autor wrzuca odbiorców w sam środek akcji. Harran został już opanowany przez Zarażonych, a Mel jest jedną z nielicznych osób, która ostała się przy życiu i zdrowiu. Przynajmniej tymczasowo, bo jeśli szybko nie znajdzie leku dołączy do armii kreatur krążących po islamskim mieście-państwie.

„Czy może być coś gorszego niż perspektywa rychłego przeistoczenia się w porąbanego zombiaka?”

Podobnie, jak prolog właściwa akcja powieści obfituje w liczne retrospekcje, które nieco przybliżą czytelnikom początek koszmaru i postać samej Mel. Sportsmenka, specjalizująca się w parkourze przyjechała do Harranu wraz z rodzicami i dwunastoletnim bratem Paulem, cierpiącym na łagodną formę autyzmu na Światowe Igrzyska Lekkoatletyczne zorganizowane przez międzynarodową organizację młodzieżową (PWNC). Dyscyplina sportowa, w której się specjalizuje bardzo pomoże jej w egzystowaniu w tym nowym, śmiertelnie niebezpiecznym uniwersum, zdominowanym nie tylko przez Zarażonych, ale również tutejszych rzezimieszków, którzy jak zauważa sama Mel ochoczo cofnęli się do średniowiecza, korzystając z możliwości, jakie daje totalna anarchia. Podczas jej rozpaczliwych poszukiwań upragnionego antidotum i brata, który najprawdopodobniej dołączył do hordy Zarażonych Benson skwapliwie korzysta z wszelkich dobrodziejstw, jakie daje survivalowa konwencja, w którą wtłoczył swoją opowieść. Mamy tutaj liczne starcia z oszalałymi kanibalami, karkołomne pościgi i makabryczne owoce działalności antagonistów. Niewielkie gabaryty „Dying Light. Alei Koszmarów” gwarantują oszczędne opisy zarówno wątków gore, jak i charakterologii postaci. Enigmatyczność Bensona nie przeszkadzała mi w tym drugim przypadku, bo choć nie zagłębiał się zanadto w procesy myślowe Mel (której pomimo koszmarnej sytuacji, w jakiej się znalazła nie opuszcza cierpkie poczucie humoru) powiedział akurat tyle, żebym zapałała do niej sympatią i zrozumiała jej poczynania. Jedyne, co odrobinę mnie raziło to nadużywanie przez nią słowa „porąbany”, co jak sama przyznała przejęła od swojego trenera. Mnie to bardziej wyglądało, jakby autor z niemożności wymyślenia innych przymiotników nachalnie wtłaczał ten konkretny w opisy całego świata przedstawionego. Dużo bardziej przeszkadzały mi oszczędne relacje wszechobecnej rzezi. Streszczone dosłownie w kilku zdaniach, na ogół tendencyjne ustępy konsumpcji ludzkiego mięsa, zabijania zarówno zdrowych, jak i Zarażonych i składowania ciał tych pierwszych w zgrabnych stosach w różnych rejonach Harranu. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci z tej zaledwie zarysowanej plejady wszelkiego rodzaju okropieństw to spijanie wymiocin ludzi przez Zarażonych i „kąpanie się” we wnętrznościach i odchodach trupów, co jak odkryła Mel działało jak kamuflaż – upodabniało jej zapach do woni wydzielanej przez Zarażonych, a co za tym idzie bestie nie dopatrywały się w niej smakowitego obiadku. Podobny motyw widziałam w filmie „Dom śmierci 2” z 2005 roku, ale ta powtarzalność w najmniejszym stopniu nie przeszkodziła mi w odczuwaniu napięcia podczas przemykania wysmarowanej krwią i ekskrementami Mel pomiędzy Zarażonymi. Równie dobre napięcie, oparte na wręcz uwierającej świadomości szybko upływającego czasu Benson wygenerował dzięki licznym wstawkom, obrazującym powolną przemianę głównej bohaterki. Czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę, że każda godzina dla protagonistki może być ostatnią, że dosłownie za minutę może zmienić się w ludożerczą kreaturę, co wymusza na nim gorący doping i popędzanie jej w myślach.  I tak aż do wstrząsającego finału, w którym nie ma żadnych kompromisów, ani ułamka litości dla wytrwałego czytelnika – czyli dokładnie tak, jak w dobrym horrorze być powinno.

„Dying Light. Aleja Koszmarów” narracją zaskarbi sobie zapewne sympatię wielbicieli literatury młodzieżowej. Krótkie opisy i nieustająca akcja właściwie gwarantują pozyskanie uwagi tej grupy odbiorców. Ale niewykluczone, że i długoletni wielbiciele horrorów znajdą tutaj coś dla siebie, ze szczególnym wskazaniem na tych preferujących survivalowe opowieści o zombie i wszelkiego rodzaju epidemiach. Zachęcić może ich przede wszystkim kilka pomysłowych akcentów wtłoczonych w fabułę i znacząco urozmaicających tę skostniałą konwencję, ale również (co akurat mniej ważne) zachwycająca okładka. Rzadko chwalę oprawy książek, ale ta wyjątkowo zwróciła moją uwagę.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. Mój brat ma gre na PS4 o takim samym tytule i muszę przyznac, że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jestem fanatyczką zombie, więc z pewnością to dlatego. Książkę, którą nam dzisiaj przedstawiasz również chętnie przeczytam. Pragnę zaznaczyć, ze tą gre o której wspomniałam robili Polacy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli Twój brat ma grę, na podstawie której powstała książka;) Ta powieść to prequel właśnie tej gierki wyprodukowanej przez Polaków.

      Usuń
  2. Chcę, pragnę i potrzebuję! :) Praktycznie od momentu, kiedy zobaczyłam ją w zapowiedziach, "Dying Light" znajduje się na liście książek, które muszę zdobyć. Ten nieumarły zombiaczy magnetyzm ;)

    OdpowiedzUsuń