Producent Real TV, Gunnar, planuje zrealizować program telewizyjny, którego
uczestnicy będą musieli przetrwać z dala od cywilizacji. Aby zsolidaryzować i przetestować
swoją ekipę przed tym przedsięwzięciem mężczyzna organizuje kilkudniowy pobyt w
swojej chatce w lesie, gdzie w dzieciństwie spędzał wakacje wraz z ojcem.
Lasse, Elin, Sara i Per będą musieli przejść ciężkie próby sprawnościowe w
trudnych warunkach naturalnych, bez kontaktu z resztą społeczeństwa, co według
Gunnara pozwoli mu zorientować się, czy zasługują na pracę w Real TV. Tuż po
przyjeździe mężczyźni znajdują opuszczony obóz nad stawem, w którym z kolei odkrywają ciało kobiety.
Pomimo nalegań Lassego, aby niezwłocznie zawiadomić policję Gunnar decyduje, że
kilka dni zwłoki nikomu nie zaszkodzi.
Pierwszy pełnometrażowy film Norwega Pala Oie, późniejszego twórcy „Skjult”.
„Mroczny las” został nominowany do Amanda Award w dwóch kategoriach: dla
najlepszego filmu i najlepszego aktora, Kristoffera Jonera, który wystąpił
również w drugim filmie Oiego, gdzie swoją kreacją zachwycił (i słusznie) opinię
publiczną. Choć w Norwegii „Mroczny las” cieszył się całkiem sporym
zainteresowaniem widzów w innych krajach przeszedł bez większego echa, również
wśród krytyków. Moim zdaniem winy za taki stan rzeczy nie należy dopatrywać się
w ignorancji widzów tylko w niezadowalającej dystrybucji poza granicami
Norwegii. Europejski debiutant, jeśli nie ma szczęścia, nie może liczyć na
szeroką dystrybucję na arenie międzynarodowej, a szkoda, bo jego produkcja
odniosła na tyle satysfakcjonujący sukces w rodzimym kraju, że na bieżący, 2015
rok Oie zapowiedział premierę sequela.
Jak nakręcić idealny stateczny horror, który niepokoiłby oprawą
audiowizualną, a nie daleko idącą dosłownością? Cóż, wystarczy nazywać się Pal
Oie. Ten norweski twórca, jak dotąd zaprezentował światu jedynie dwa
pełnometrażowe filmy, ale ich poziomem zdeklasował większość amerykańskich straszaków
XXI wieku. Szerokiej publiczności zapewne znany jest norweski głośny horror Patrika
Syversena zatytułowany „Manhunt – Polowanie”. Z „Mrocznym lasem” łączy go survivalowa konwencja, ale na tym
analogie się kończą. Oie w przeciwieństwie do Syversena bardzo delikatnie
podszedł do tego nurtu, rezygnując z hektolitrów krwi na rzecz mocnej aury wszechobecnego
zagrożenia i wyalienowania, przebijających dosłownie z każdego kadru.
Zapierające dech w piersi, surowe zdjęcia norweskiego, spowitego gęstą mgłą,
posępnego lasu zahipnotyzowały mnie już po pierwszym spojrzeniu. Operator
znakomicie skompilował piękno natury z jej mrocznością i nieokiełznaniem. Jego
doskonale wykonana praca sprawiła, że miałam wrażenie, jakby jedną z bohaterek
filmu była przyroda – obojętna na los ludzi, milcząca antagonistka. W survivalach akcentowanie zabójczych
preferencji Natury jest bardzo ważne. Można to czynić dosłownie, jak w „Długim
weekendzie”, albo postawić na niedopowiedzenia, niuanse, po które ochoczo
sięgnął Oie. Reżyser znany jest ze swojego zamiłowania do spowalniania akcji,
wyciszania, z którego paradoksalnie przebija większa groza, aniżeli z
dynamicznych, wiele mówiących horrorów. Monotonny scenariusz Christophera
Grondahla doskonale dopasował się do jego preferencji gatunkowych, wszak
pozostawiał ogromne pole na raptowne zatrzymywanie akcji, które reżyser
znakomicie zapełnił niewidoczną, acz silnie oddziałującą na zmysły widza
obecnością czegoś nieznanego. Obok mrocznej kolorystyki, przygnębiających zdjęć
i „paranoicznej” pracy kamery pomocą w akcentowaniu grozy służył główny motyw
muzyczny, skomponowany przez Tronda Bjerknesa. Prosta, złożona dosłownie z
kilku organowych tonów kompozycja, udowadniająca, że minimalizm porusza więcej
wrażliwych strun u odbiorcy, aniżeli bezwładny huk.
Podczas, gdy większość survivali dosłownie
wrzuca widzów w wir nieustającej akcji, napędzanej ciągłymi pogoniami po niezurbanizowanych
terenach i sekwencjami krwawych mordów Oie od początku postawił na monotonię.
Przy czym, paradoksalnie wyraził nią więcej, niż pierwszy lepszy dosłowny survival. Trudne położenie protagonistów
podkreślał nie tylko usytuowanym z dala od cywilizacji miejscem akcji, ale
również skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi. Podporządkowana woli swojego
pracodawcy ekipa Real TV aprobuje jego kontrowersyjne metody solidaryzowania
grupy i karania za niesubordynację (czyli na przykład złamanie zakazu
posiadania telefonu komórkowego i papierosów). Nie chcąc stracić dobrze płatnej
posady bez większych sprzeciwów mężczyźni przyjmują nawet jego decyzję
pozostawienia w stawie martwej kobiety do czasu zakończenia ich eskapady, nie
informując o tym fakcie damskiej części zespołu. Ciało spoczywa w wodzie tuż
przy opuszczonym obozowisku, należącym do niemieckich turystów, którzy
najprawdopodobniej przybyli w te rejony przed miesiącem, aby zobaczyć miejsce
katastrofy nazistowskiego samolotu. Brudne, sprawiające wrażenie wymarłego
miejsce wkrótce staje się przestrzenią kumulującą największą grozę, przystanią
tajemniczego prześladowcy, obserwującego naszych protagonistów z ukrycia i w
pełnych napięcia ujęciach chyłkiem przemykającego między drzewami. Per, jako
pierwszy odkrywa jego istnienie, ale z jakiegoś tylko sobie znanego powody nie
informuje o tym fakcie reszty. Podobnie Lasse po zaatakowaniu przez niewidocznego
oprawcę nie zastanawia się zbyt długo nad tym incydentem. Początkowo podejrzewa
Pera, ale po wyjaśnieniu sprawy przechodzi nad tym do porządku dziennego. Ich
niefrasobliwe zachowanie najłatwiej skwitować nielogicznością, w końcu sposób
opowiadania historii obrany przez Oiego nie pozostawia miejsca na dokładne
wyłuszczanie wszystkiego widzom (jak w hollywoodzkich obrazach). Reżyser nie bierze
przykładu z większości amerykańskich twórców, którzy wątpiąc w inteligencję
widza czują się w obowiązku wszystko im tłumaczyć, jak trzylatkom… Oie pozostawia
spore niedopowiedzenia, również w relacjach międzyludzkich i zachowaniach
bohaterów, ufając, że sami wypełnimy te luki. Tak, więc zastanawiające poczynania
protagonistów wyjaśniłam sobie uzależnieniem od Gunnara, chorobliwym
pragnieniem ostania się w jego ekipie. W moim odczuciu Lasse i Per
podejrzewali, że za dziwaczne ataki na ich osoby odpowiadał Gunnar, chcący
przetestować ich odwagę, dlatego też nie rozgłaszali wszem i wobec tych
incydentów i nie zdecydowali się na opuszczenie obozu zanim nie było za późno.
Ale oczywiście ten wątek fabularny można interpretować na inne sposoby, w końcu
głównie na tym zasadza się nietuzinkowość przekazu Oiego.
Dosłownie wszystkie, a wbrew pozorom jest ich całkiem sporo, chwile
szczytowej grozy dopracowano w najdrobniejszych szczegółach. Nie zasadzają się
one na makabrze i ciągłej bieganinie po lesie (poza końcówką) tylko subtelnych
manifestacjach tajemniczej obecności. Ilekroć w tle rozlega się
charakterystyczna, niepokojąca organowa muzyczka można się spodziewać rychłego
rzeczywistego bądź wyimaginowanego zagrożenia. Czy to w postaci z nagła
wychylającego zza drzewa zamaskowanego mężczyzny, czy to duszenia przez
materiał namiotu, czy wreszcie sygnalizowania zbliżania się jakiejś
niezidentyfikowanej postaci do skrępowanego protagonisty. Oie każdą z tych
sekwencji przeprowadził z maksymalną dbałością o reguły rządzące gatunkiem,
całą swoją energię kierując na generowanie ciężkiego klimatu i paraliżującego
napięcia. A to wszystko w otoczeniu wszechobecnego naturalizmu. Aparycja i charakterologia
bohaterów są aż nadto zwyczajne, wyzbyte z wszelkich udziwnień
charakterystycznych dla konwencji i mocnego makijażu, który jak to w
hollywoodzkich filmach bywa zapewne sprowadziłby ich do pozycji plastikowych
laleczek, z jakimi trudno się utożsamiać. Oie doskonale zdawał sobie sprawę, że
to minimalizm, również w wyglądzie protagonistów jest kluczem do serc
odbiorców, którym zawsze łatwiej solidaryzować się z osobnikami, wyglądającymi
tak, jak ludzie mijani codziennie na ulicach, a nie wypacykowanymi wielkimi
gwiazdami kina. Jedynym rozczarowującym momentem jest zakończenie. Co prawda
całkiem zgrabnie kompiluje się z całością, ale po tego rodzaju bazującym na niuansach
survivalu spodziewałabym się czegoś
bardziej ambitnego, pozostawiającego pole do wielorakich interpretacji.
„Mroczny las” Pala Oiego to jeden z najlepszych survivali, jaki dane mi było zobaczyć. Nastrojowy, subtelny i
pomimo swojej monotonii (albo dzięki niej) od początku do końca silnie
angażujący uwagę widzów. Oczywiście, tych gustujących w minimalizmie i nienachlanej
formie przekazu. Osoby ograniczające się do klasycznych, opartych na rąbankach survivalach raczej nie odnajdą się w
tego typu, wyciszającym, straszącym subtelnościami kinie.
Jasna cholera, na Filmwebie pokazuje mi, że widziałem ten film pięć lat temu i oceniłem go na osiem punktów, ale ni w ząb nie mogę go sobie przypomnieć, nawet po lekturze recenzji. Oby to nie były początki alzheimera ;) Skoro taki dobry, to wrzucam na liste tytułów do przypomnienia.
OdpowiedzUsuńNie no, tak źle to na pewno nie jest;) Ja mam czasem tak, że jak widzę w programie TV ciekawie zapowiadający się film i czytam parę recenzji to również jestem przekonana, że nie widziałam. Ale kiedy tylko film się zaczyna dociera do mnie, że jednak oglądałam. Może w tym przypadku będziesz miał podobnie - przypomnisz sobie na początku filmu.
UsuńNiby w zakończeniu można podejrzewać szalonego z rozpaczy Niemca, ale ten Niemiec moim zdaniem chciał im coś przekazać, te naczynia w domu i samolot, to dwukrotne ukazanie się Lassem`u i Perowi. Nie sądzę, że on zabijał. Bardziej zagadkowa jest historia stawu. Stawiam na to że to miejsce demoniczne. Gunnar sprowadza tam ludzi pewnie od lat. W pewnym momencie mówi na groźby Lassem`u " Nie jesteś pierwszy". Robi to dla demona ze stawu. Sceny gdy namiot sam się ustawia a zwłoki coś wciąga do jeziora i napręża sznur sugerują jakąś moc. W ostatniej scenie Lasse pyta "co zobaczyłeś Per?". W oknie widać jakąś twarz. Przypomina sobie człowieka, który otwierał bramę. Przez chwilę myślałem że to ten morderca. Ale po co Gunnar by mu zwoził ludzi. I para Niemców nie wiedziała by że jest w chacie? Wspólnie zajmowali się zabójstwami? Po namyśle stwierdzam że opowieść o Syzyfie może coś wyjaśnia. Wtaczanie głazu przez wieczność. Karmienie bestii przez wieczność? Trochę to pogmatwane. Jest tajemnica. Gunnar ścina nocą drzewo. W lesie są jakieś nacięcia na drzewach i jakieś magiczne świecidełka, uff. Brakuje mi jakiegoś wyjaśnienia. Pole dla wielorakich interpretacji jest niby. W sumie ciekawy ale niedoprecyzowany, albo nie umiem wszystkiego wyjaśnić. Jest pomysł, jest nastrój ale to trochę za mało. Pozdrawiam oglądających i blog
OdpowiedzUsuń