czwartek, 9 kwietnia 2015

„The Taking of Deborah Logan” (2014)


Mia Medina z pomocą kolegów, Gavina i Luisa, kręci dokument o chorobie Alzheimera na potrzeby swojej pracy doktorskiej. Borykająca się z problemami finansowymi, niegdyś bogata rodzina Loganów wyraża zgodę na odpłatne dokumentowanie życia chorującej Deborah. Jej córka Sara od początku jest entuzjastycznie nastawiona do projektu domorosłych filmowców, wbrew sceptycyzmowi swojej nieśmiałej matki, która ma być głównym obiektem zainteresowania. Niedługo po zaaklimatyzowaniu się młodych dokumentalistów w okazałym domostwie Loganów, Deborah zaczyna wykazywać nietypowe dla Alzheimera objawy. Obserwując jej coraz bardziej agresywne i trudne do zracjonalizowania zachowania Sara i filmowcy dochodzą do wniosku, że kobieta została opętana przez szczególnie niebezpieczną obecność.

Pełnometrażowy debiut reżyserski Adama Robitela, do którego scenariusz napisał wspólnie z Gavinem Heffernanem. Niewielki budżet i zapewne chęć podpięcia się pod aktualnie panującą w kinie grozy modę zmusiły twórców do wtłoczenia „The Taking of Deborah Logan” w stylistykę mockumentary. Efekt podzielił krytyków na dwa obozy – jedni rozpływali się w zachwytach nad oryginalną problematyką, a drudzy wręcz przeciwnie, wykazywali, że scenariusz jest pochodną innych bardziej udanych straszaków. W moim odczuciu obie te grupy mają trochę racji, przy czym pierwsza powinna nadmienić, że film Robitela jedynie w szczegółach odchodzi od ogranej konwencji nadprzyrodzonych mockumentary, bo już szkielet scenariusza zasadza się na znanych motywach. Co nie byłoby takie straszne, gdyby nie niemożność twórców do wygenerowania klimatu niezdefiniowanego zagrożenia i choćby minimalnego napięcia.

Ostatnio zaczęłam nabierać przekonania, że horrory kręcona z tak zwanej ręki w Polsce są o wiele bardziej spopularyzowane, aniżeli tradycyjne straszaki. Produkcje verite, mockumentary, found footage itp. Praktycznie zdominowały polskie kina, podczas gdy ciekawie zapowiadające się tradycyjnie zrealizowane filmy grozy często są zwyczajnie pomijane przez dystrybutorów, również na rynku DVD. Taka stronniczość jest o tyle zaskakująca, że z roku na rok straszaki „kręcone z ręki” mają widzom coraz mniej do zaoferowania, co zauważają nawet niektórzy wielbiciele tej stylistyki. Podczas gdy w innych gatunkach filmowych to tradycyjne filmowanie wiedzie prym nietrudno zauważyć, że horror jest wręcz zawłaszczany przez amatorskie verite, w dodatku w większości bazujące na tych samych pomysłach. Podobnie jest z „The Taking of Deborah Logan”. Najlepszy, choć pozbawiony akcji początek daje, co prawda nadzieję na oryginalne widowisko, skoncentrowane na chorobie Alzheimera, zamiast tendencyjnego opętania. W dodatku instytucja, o której krótko rozmawiają Mia i Sara, działająca pod nazwą Roanoke każe przypuszczać, że scenariusz będzie nawiązywał do jednego z najbardziej tajemniczych zbiorowych „zniknięć” w historii. Szybko okazuje się, że ta luźno rzucona nazwa nie będzie miała żadnego odbicia w problematyce filmu, ba nawet choroba Alzheimera nie odegra jakiejś znaczącej roli, bo twórcom nie zależało na stworzeniu innowacyjnego straszaka tylko na opowiedzeniu kolejnej, nic niewnoszącej do gatunku historii o opętaniu. Nie, nie przez demona tylko mordercę, co biorąc pod uwagę choćby remake „Amityville” oryginalne wcale nie jest.

Po rozgoszczeniu się w domu Loganów domorośli dokumentaliści świadkują typowym dla filmów o opętaniach zachowaniom Deborah. Kobieta boryka się z postępującym Alzheimerem, ale lewitacja, odkrawanie sobie skóry i przemawianie męskim głosem raczej nie są objawami tej choroby, więc protagoniści szybko dochodzą do wniosku, iż staruszka została opętana. Młodzi filmowcy, co prawda nie przyjmują entuzjastycznie wieści o jej przypadłości, ale za namową córki Deborah, Sary, postanawiają zostać i dokończyć swój projekt, który teraz znacząco oddalił się od zamysłu wyjściowego. Pierwsza połowa bazuje głównie na pełnych patosu przemowach bohaterów, z których najbardziej irytuje egzaltowana odtwórczyni roli Sary, Anne Ramsay – aktorka dba o przesadzoną mimikę nawet podczas rzucania mało istotnych dla fabuły uwag, co sprawia wrażenie, jakby była całkowicie oderwana od rzeczywistości, a nawet nie wiedziała, w czym konkretnie przyszło jej występować. Młodzi aktorzy są na szczęście bardziej stonowani (potrafią zrównoważyć mimikę z emocjami), ale o jakimś kunszcie warsztatowym i tak nie może być mowy. Sytuację ratuje jedynie demonicznie prezentująca się Jill Larson, filmowa Deborah, której ciekawy układ kostny nawet bez charakteryzacji znakomicie wpasował się w charakter jej postaci, choć z dykcją aktorki było już dużo gorzej. Cała ta „wesoła gromadka” będzie musiała stoczyć walkę z nieznaną siłą, która zawładnęła ciałem Deborah, siejąc postrach wśród młodych, ale jeśli ktoś myśli, że ingerencja nieznanego w znaną im rzeczywistość będzie akcentowana pożądanym klimatem grozy powinien szybko zmienić swoje nastawienie. Robitel zauważalnie nie zapoznał się ze sztuką stopniowania napięcia i specyfiką jump scen, myśląc, że nocne konfrontacje z patrzącą pustym wzrokiem i snującą się z wolna po domu staruszką wystarczą, aby zaniepokoić odbiorców. Może i to by wystarczyło, gdyby powolne wędrówki osoby dzierżącej kamerę rozciągnąć nieco w czasie, serwując parę mylących kulminacji, zamiast natychmiastowego przechodzenia do manifestacji obecności Deborah. I to w dodatku tak przewidywalnych, że o podskakiwaniu w fotelu można zapomnieć. Wydawać by się mogło, że druga, bardziej dynamiczna połowa seansu położy większy nacisk nie tyle na efekty specjalne, ale przynajmniej mroczny klimat, szczególnie po umieszczeniu Deborah w szpitalu pod okiem dwóch kamer. Ale choć ten wątek dawał nadzieję, na co prawda mało oryginalne, ale przynajmniej niezmiennie zdające egzamin w tego typu filmach błyskawiczne, nagłe wchodzenie w kadr opętanej Robitel postawił na mało widowiskowe wicie się skrępowanej kobiety w łóżku, również całkowicie wyjałowione z klimatu i jump scen. Oryginalny motyw pojawia się za to pod koniec, podczas jakże widowiskowego ataku na chorą dziewczynkę (czegoś takiego jeszcze w kinie grozy nie widziałam), ale nie zdradzę szczegółów tego ujęcia, żeby nie psuć nikomu niespodzianki. Tym bardziej zachwycającej, że to praktycznie jedyny moment „The Taking of Deborah Logan”, zamknięty w dosłownie paru sekundach, który zasługuje na uznanie.

„The Taking of Deborah Logan” reprezentuje wąskie grono przyzwoicie nakręconych mockumentary, w którym nie uświadczymy zbyt wielkiego rozchwiania obrazu, co daje możliwość dokładnego przyjrzenia się wszystkim wydarzeniom. Inna sprawa, że wyłączając jedno końcowe ujęcie nie ma, na co patrzeć – no chyba, że ktoś wprost przepada za powtarzalnością motywów horrorów o opętaniach. Brak większej innowacyjności można by jednak zaakceptować, gdyby nie brak wyczucia gatunku twórców, którym chyba wydawało się, że klimat i napięcie w tego typu obrazach są passe. Cóż, jeśli nie wyzbędą się takiego podejścia do kina grozy to nie wróżę im świetlanej przyszłości. Ale ja to ja. Niewykluczone, że znajdą się widzowie, których ta pozycja usatysfakcjonuje.  

3 komentarze:

  1. Chciałam obejrzeć ten film odkąd natknęłam się na zwiastun. Nie powiem myślałam, że może być to całkiem niezły film z efektem WoW, ale jak widzę grubo się pomyliłam. I tak zastanawia mnie ta produkcja, więc z pewnością po nią sięgnę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę dobry film długo czekałam na nowy film który mnie przestraszy . KRÓTKO POLECAM :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy obok "Paranormal Activity 1, 2, 3" horror jaki oglądałem.

    OdpowiedzUsuń