sobota, 18 kwietnia 2015

„Pokłosie. Antologia opowiadań w hołdzie Stephenowi Kingowi”

KACPER KOTULAK, PAULINA J. KRÓL, JAROSŁAW TUROWSKI, JULIUSZ WOJCIECHOWICZ, MAREK ZYCHLA

Pierwsza polska antologia opowiadań, spisanych w hołdzie niekoronowanemu królowi współczesnej literatury grozy, Stephenowi Kingowi. Z legendą zmierzyło się pięcioro pisarzy, dopiero wkraczających na rynek wydawniczy, którzy tchnęli w ten „zabetonowany” światek niczym nieskrępowaną wyobraźnię i młodzieńczą pasję do dobrych opowieści z pogranicza grozy. Przedstawili siedem historii, z których większość z powodzeniem mogła „wyjść spod pióra” Stephena Kinga, jednocześnie odżegnując się od kopiowania jego pomysłów. Wyłączając jedno opowiadanie nie znajdziemy tutaj różnego rodzaju wariacji twórczości Kinga, innych spojrzeń na jego dzieła. Nasi rodacy nie wyrzekli się indywidualności, swoich własnych stylów snucia opowieści, nawiązując do twórczości Kinga jedynie marginalnie. Z łatwością odnajdziemy tutaj echa między innymi takich dzieł, jak „Dolores Claiborne”, „Pod kopułą”, „To”, „Christine”, „Ciało”, „Czasami wracają”, „Cmętarz zwieżąt”, „Pole walki”, „Bastion”, „Mroczna Wieża” i „Pokochała Toma Gordona”, ale autorzy opowiadań zamieszczonych w „Pokłosiu” nie opierali fabuł na pomysłach Kinga. Jedynie w podtekstach, bądź poprzez wspomnienie danego tytułu sygnalizując czytelnikom, komu składają hołd. Pomimo mojego uwielbienia do prozy Stephena Kinga takie podejście do tematu wielce mnie usatysfakcjonowało. Po co kopiować, skoro ma się do powiedzenia coś od siebie? Po co powielać znane motywy, żeby oddać jakiemuś pisarzowi pokłon, skoro można to uczynić poprzez formę?

Wstęp do „Pokłosia” napisał Stefan Darda, ale jego zwięzłość uniemożliwia dokładne zanalizowanie tego tekstu. Być może jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy miał ograniczone „pole działania” przez wydawców: musiał zmieścić się w z góry narzuconej objętości. Albo zwyczajnie uznał, że o Kingu powiedziano już wszystko, więc nie ma większego sensu się nad jego prozą rozwodzić. W każdym razie po kilku ogólnikach Dardy przychodzi pora na danie główne. Nie nastręczyło mi większych kłopotów wytypowanie moich faworytów – opowiadań, które znacznie wybijają się ponad ogólny poziom nie tylko tej konkretnej antologii, ale krótkich form literackich Polaków w ogóle.
Moim numerem jeden jest „Świniak” Juliusza Wojciechowicza, w którym najsilniej przebijała typowo kingowska nostalgia i tęsknota za beztroskim dzieciństwem. Autor, biorąc przykład z mistrza współczesnej literackiej grozy duży nacisk położył na niespieszne odmalowanie okresu PRL-u z punktu widzenia trójki zaprzyjaźnionych dzieciaków, oddających się niefrasobliwym zabawom. Jak w najlepszych opowieściach Kinga groza narasta powoli, żeby na ostatnich stronach eksplodować jego campowym obliczem. Rower o paranormalnych mocach i drobiazgowo przedstawiona groteskowa metamorfoza człowieka, celowo ocierająca się o kicz i najczystszy body horror. Kompilacja melancholijnych wątków dramatycznych z nadnaturalną grozą i krwawym horrorem została przez Wojciechowicza przeprowadzona z poszanowaniem wszelkich reguł suspensu, sprawiając, że nie mogłam oderwać się od lektury, aż do ostatnich zdań, jakże pomysłowo kreujących postać samego Kinga.
Drugą nietuzinkową opowieścią jest „Status quo” Pauliny J. Król. Długie opowiadanie zauważalnie zainspirowane „Efektem motyla” (nawet pojawiają się podobne motywy z niepełnosprawnością i odsiadką w więzieniu). Różnica jest taka, że u Pauliny mamy dwójkę bohaterów, którzy codziennie trafiają do alternatywnej rzeczywistości. Król pokazuje, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby dokonali innych wyborów tym samym wychodząc ze znanej, ale chwytliwej tezy, że sami kształtujemy swoją przyszłość poprzez pozornie błahe posunięcia, w istocie mogące odmienić całe nasze życie. Chociaż nie wychwyciłam w tej opowieści ducha Stephena Kinga autorka "kupiła mnie" życiowymi prawdami nienachalnie wtłoczonymi w fabułę i miejscami zaskakującymi pomysłami na jej zdynamizowanie. Chociaż finał bym zmieniła, bo taki twist widziałam już w paru filmach, ale z drugiej strony idealnie zespolił się z prologiem.
W tym samym rzędzie, co „Status quo” postawiłabym wzruszający „Cierniowy Dwór” Jarosława Turowskiego. Rzecz o niebezpiecznej wyprawie dwójki dwunastolatków (notabene mieszkających w Bangor, w stanie Maine), eskortujących ciężko chorą matkę jednej z nich do magicznego świata, rodem z „Mrocznej Wieży”. W tej opowieści nie tyle urzekło mnie uniwersum dark fantasy idealnie oddane przez autora, ile dojrzałe spojrzenie na bezwarunkową miłość córki do matki, bohaterskie poświęcenie i patologię symbolizowaną przez uzależnionego od alkoholu, brutalnego ojca głównej bohaterki. Korzystając z tezy postawionej przez Kinga w „Cmętarzu zwieżąt”, mówiącej, że są rzeczy gorsze od śmierci Turowski w mistrzowskim stylu przeprowadza czytelnika przez pełną niebezpieczeństw wyprawę, na skutek ciężkiej egzystencji nad wiek rozwiniętej dziewczynki, która na własnej skórze musi się przekonać o autentyczności tej życiowej prawdy.

Jedynym autorem, który nie poprzestał na subtelnych nawiązaniach do twórczości Stephena Kinga był Kacper Kotulak. Jego opowiadanie o wiele mówiącym tytule „To nie TO!” jest wariacją na temat jednej z najbardziej znanych powieści Króla, podaną w swego rodzaju „krzywym zwierciadle”. Gawędziarski styl (szczególnie w trakcie melancholijno-makabrycznych opisów czasów dzieciństwa) i prześmiewcza, cyniczna charakterystyka klauna, która nawet mnie, osobę o nietypowym poczuciu humoru, niezmiernie bawiła. Kotulak dostrzegalnie kpił z „To” Kinga, ale równocześnie oddawał tej powieści należny hołd, tym samym spisując jeden z najlepszych pastiszy, jakie dotychczas dane mi było przeczytać.
Drugi tekst Kotulaka pt. „Death metal” to już całkowicie indywidualne dzieło, propagujące często wykorzystywany przez Kinga motyw morderczego przedmiotu. Tym razem jest to gitara, która miesza swoim właścicielom w głowach – przeklęty instrument, sprawiający, że ludzie z ich otoczenia są bestialsko mordowani. Niby tradycyjna historyjka, oparta na znanym wielbicielom szeroko pojętej grozy schemacie, ale znowu dzięki niepowtarzalnemu warsztatowi autora czyta się, jak marzanie.
Mieszkający w Irlandii Marek Zychla również zaproponował czytelnikom „Pokłosia” dwa opowiadania, przy czym dziełko zatytułowane „Fhabhtanna”, silnie czerpiące z folkloru tego kraju, niestety mocno mnie rozczarowało. Sam fantastyczny pomysł na fabułę, traktującą o różnego rodzaju mitycznych stworzeniach i gadających psach może i zaskarbiłby sobie moją sympatię, gdyby nie nagminnie pojawiające się potoczne wyrażenia - jak ja je nazywam „łamańce językowe”. Zgoła odmiennie rzecz się miała z „Chyba”. Pomysłowa, poddająca się wielorakim interpretacjom konstrukcja opowiadania, w której teraźniejszość miesza się z zagadkowymi retrospekcjami, a znana nam rzeczywistość ze sferą astralną zaskakują swoim skomplikowaniem i niemożnością przedwczesnego rozszyfrowania tej celowo chaotycznej historii. Zychla przedstawił naprawdę nowatorskie podejście do kwestii życia i śmierci, już samą innowacyjnością zdobywając moje serce. Nie wspominając już o drobnych, acz jakże cieszących motywach grozy, z odczuwaniem bólu w każdym pomieszczeniu w domu, adekwatnego do ran odniesionych w nich za życia. Ponadto dostrzegłam też delikatne nawiązanie do „Lunatyków”, filmu na podstawie scenariusza Kinga (parę innych analogii również się pojawia), co było przyjemnym ukłonem w stronę filmowej działalności tego twórcy.

Jak do tej pory „Pokłosie” jest zdecydowanie najlepszą polską antologią, jaką dane mi było przeczytać. I bynajmniej nie dlatego, że stworzono ją w hołdzie dla mojego ulubionego pisarza, bo autorom zauważalnie nade wszystko zależało na zachowaniu indywidualności bez nachalnego kopiowania (tym samym dostosowując się również do oczekiwań osób nieznających bądź nielubiących twórczości Stephena Kinga). Opowiadania zamieszczone w „Pokłosiu” zaskarbiły sobie moją sympatię przede wszystkim dzięki tej indywidualności, z której przebijała hipnotyzująca świeżość i wyjałowione z oczywistości podejście do gatunku. Nasi rodacy udowodnili, że horror to nie tylko wszelkiego rodzaju potwory, polujące na ludzi, ale również zwykli ludzie i ich tragiczne egzystencje. Polecam absolutnie każdemu, nawet przeciwnikom prozy Stephena Kinga!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. No, poleciłaś i zachęciłaś chyba nawet tych najbardziej niezdecydowanych. Też już mam, dziś zaczynam czytać i szykuje się na sporą dawkę wrażeń, zwłaszcza że dawno już nie przerabiałem opowiadań. W ogóle fajna inicjatywa z tym zbiorem. Kibicowałem mu od chwili pierwszych planów i ciesze się, że tak dobrze to wyszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, jak skończysz nie zapomnij zrecenzować;) Chętnie poznam Twoją opinię.

      Usuń
  2. Skuszę się z całą pewnością- uwielbiam Kinga, a i zawsze miło przeczytać coś co wyszło spod polskiego pióra :)

    OdpowiedzUsuń