Grupa naukowców, pod przewodnictwem Lillian Reynolds i Michaela Brace’a
wynajduje urządzenie do rejestrowania i odtwarzania wszystkich zmysłów
człowieka. Każdy, kto odtworzy wcześniej utrwalony za pomocą tej technologii
materiał nie tylko zobaczy to samo, co nagrywający – jego organizm odbierze
również wrażenia słuchowe, dotykowe i zapachowe, a jego funkcje życiowe
dostosują się do stanu osoby rejestrującej. Korzystanie z tej technologii
oprócz taśm umożliwia przemyślny hełm, przekazujący bodźce bezpośrednio do
mózgu. Reynolds pragnie wprowadzić swój wynalazek na rynek, ale szef próbuje
skłonić ją do sprzedania go armii. Jej wspólnik, Brace, pomimo protestów
Lillian początkowo rozważa przystanie na tę propozycję, do czasu odkrycia
niesamowitej możliwości ich wynalazku, mogącego udzielić ludzkości odpowiedzi
na odwieczne pytania o naturę śmierci.
Drugi pełnometrażowy film Douglasa Trumbulla, który wsławił się głównie za
efekty do między innymi takich produkcji jak „Andromeda znaczy śmierć”, „2001:
Odyseja kosmiczna” i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. Chociaż scenariusz „Burzy
mózgów”, autorstwa Roberta Stitzela i Philipa Franka Messina, eksplorował
całkiem pomysłową tematykę, jak na kino science fiction ubiegłego wieku, zebrał
pozytywne opinie krytyków oraz dwa Saturny nie osiągnął spektakularnego komercyjnego
sukcesu – wpływy z biletów nie zwróciły nawet budżetu wykorzystanego na
realizację tego obrazu. Opinii publicznej nie zachęciła również sensacyjna
wiadomość o śmierci odtwórczyni jednej z głównych ról „Burzy mózgów”, Natalie
Wood, już po nakręceniu zdjęć z jej udziałem. Aktorka zmarła podczas weekendowego
rejsu wraz ze swoim mężem i partnerem z planu „Burzy mózgów”, Christopherem
Walkenem – w nocy w stanie nietrzeźwym wypadła za burtę i utonęła. Taka wiadomość
powinna przyciągnąć do kin rzeszę widzów, pragnących zobaczyć ostatnią kreację
tej znanej postaci, ale tak się niestety nie stało. Co zapewne przyczyniło się
do „uśmiercenia” reżyserskiej kariery Trumbulla. Chociaż on sam twierdzi, że
realia Hollywoodu zniechęciły go do kolejnych projektów, ze szczególnym
wskazaniem na jego spór ze studiem MGM, podczas realizacji „Burzy mózgów”.
Jakie przesłanki nie kierowałyby Trumbullem podczas obierania dalszej drogi
artystycznej jestem przekonana, że „Burza mózgów” nie zasługiwała na taki
ostracyzm opinii publicznej. Film znakomicie wpasował się w propagowaną
szczególnie w ostatnich dekadach XX wieku stylistykę kina science fiction.
Kameralna sceneria: pełny wówczas najnowocześniejszego sprzętu ośrodek badawczy
i przybrudzony, ciężki klimat zagrożenia, symbolizowany osobliwym wynalazkiem.
Znakomity duet aktorski, Christopher Walken i Louise Fletcher wcielił się w
role uzdolnionych naukowców, stojących na progu wiekopomnego odkrycia: możliwości
kontrolowania umysłów. Po przywdzianiu przemyślnie skonstruowanego hełmu widz
świadkuje najróżniejszym wydarzeniom, początkowo mającym charakter wyłącznie
rozrywkowy. Subiektywne filmowanie, z punktu widzenia użytkownika hełmu oraz
wyższa rozdzielczość obrazu miały wywoływać w odbiorcach wrażenie większej
namacalności, realności świata wirtualnego, aniżeli sceny nakręcone w umownej
rzeczywistości. Oczywiście nie zabrakło efektów komputerowych, które dla
współczesnych widzów mogą wydać się nieco przestarzałe, ale mnie zawsze taki
kicz urzekał w starym kinie science fiction i „Burza mózgów” ze swoimi
przejaskrawionymi wizualizacjami nie jest żadnym wyjątkiem. Podczas „wkraczania”
w wirtualne uniwersum raziło mnie jedynie sporadyczne przeskakiwanie do trzecioosobowego
filmowania, nijak nieprzystające do charakteru kuriozalnego wynalazku Reynolds
i Walkena, wręcz będące zaprzeczeniem jego specyfiki. Obawiam się, że to nieprzemyślany
zabieg Trumbulla, który w trakcie kręcenia filmu zwyczajnie zapomniał, na czym zasadza
się charakter obmyślonego przez scenarzystów urządzenia. Owa wpadka
logistyczna, choć poważna, na szczęście została odrobinę przykryta przez wielotorową
akcję.
Fabuła rozgrywa się na kilku płaszczyznach, co chwilami wprowadza pewną
chaotyczność, ale równocześnie dostarcza widzom różnych, zasadzonych na
odmiennych konwencjach wrażeń. Mamy wątek odradzającej się miłości Michaela i
jego żony Karen (zjawiskowa Natalie Wood). Kobieta zostaje zaangażowana przez
szefa Brace’a do projektu w charakterze osoby odpowiedzialnej za
skomercjalizowanie produktu, dostosowania jego wyglądu do rynku zbytu. Choć
Karen pozostaje w związku małżeńskim z Michaelem, którego „owocem” jest
nastoletni syn, od jakiegoś czasu unikają swojego towarzystwa, jak można się
tego spodziewać nie przyjmując również entuzjastycznie wiadomości o wspólnej
pracy. Z czasem, głównie dzięki poznaniu swoich odczuć za pomocą wynalazku
kontrolującego umysły, uczucie, które połączyło ich przed laty odrodzi się. Równolegle
z tymi rozterkami sercowymi widzowie mogą śledzić typowo spiskowy wątek, w centrum
którego stoi Pentagon. Jak zwykle czujna Armia Stanów Zjednoczonych dostrzega w
wynalazku Reynolds i Brace’a potencjał militarny, bo czyż istnieje coś
piękniejszego od kontrolowania umysłów wrogów? Lillian dostrzega w tym pomyśle
zagrożenie dla ludzkości i opiera się przed sprzedażą patentu żołnierzom, ale
scenarzyści niestety nie zdecydowali się na dalsze pociągnięcie tego wątku. Nie
poznajemy dokładnych motywów Pentagonu i Reynolds, niedane nam będzie wniknąć głębiej
w ten spór, bo owy wątek szybko zostanie wyparty przez równie ciekawy motyw życia
po śmierci. Otóż, okazuje się, że wynalazek umożliwia zarejestrowanie wędrówki
duszy człowieka po jego zgonie. Problem tylko w tym, że chcącemu zgłębić tę
tajemnicę Brace’owi z jakiegoś nieznanego powodu przełożony i osoby
reprezentujące Pentagon uniemożliwiają dostanie się do nagrania. Oprócz tych
trzech kluczowych wątków w fabule przewijają się motywy stricte
moralizatorskie. Dowiadujemy się między innymi, że za pośrednictwem hełmu można
przeżywać rozkosze seksualne i wpaść w stan psychotyczny – zmodyfikować swoją
własną osobowość, co ma na celu przede wszystkim uświadomić widzom, jakie niebezpieczeństwa,
również dla naszego jestestwa może przynieść nowoczesna technologia.
„Burza mózgów” porusza się w tylu odmiennych konwencjach, wykorzystuje tak
wiele różnych motywów, że istnieje spora szansa, iż każdy znajdzie tutaj coś
dla siebie. Choć niewykluczone, że uważni widzowie zauważą niejaką
niekonsekwencję w snuciu tej historii. Scenarzyści ani jednego wątku nie
doprowadzają do końca, tak jakby nie mogli się zdecydować, o czym właściwie ten
film ma traktować. Ale, o dziwo, nie pozostawia to zbyt wielkiego niedosytu –
rzuca się w oczy, ale nie na tyle, żeby zdeklasować ten obraz. W końcu już sam
pomysł na temat przewodni (osobliwy wynalazek pomysłowych naukowców), ciężki
klimat oraz rzecz jasna poruszające jakąś sentymentalną strunę efekty specjalne
mają w sobie potencjał. Nie do końca wykorzystany przez fabułę, ale przynajmniej
na tyle dobrze się to ogląda, żeby nie mieć poczucia marnotrawienia czasu.
Świetny film. Dobrze, że ktoś go przypomniał i przybliżył ;]
OdpowiedzUsuń