Pięcioro młodych ludzi bierze udział w internetowym reality show, w którym
do wygrania jest milion dolarów. Aby zwyciężyć uczestnicy muszą spędzić sześć
miesięcy w położonym z dala od cywilizacji domu pod okiem kamer. I wytrwać do
końca, ponieważ rezygnacja chociaż jednego z nich zaprzepaści szanse
wszystkich. Młodzi ludzie szybko przyzwyczajają się do braku prywatności, a po
paru miesiącach w ich życie wkrada się rutyna. Przestrzegają zasad
organizatorów reality show i codziennie zajmują się tymi sami pracami domowymi.
Jednakże parę dni przed obiecanym zakończeniem programu jego inicjatorzy odstępują
od przyjętych zasad. Zamiast pożywienia dostarczają im cegły i
najprawdopodobniej uszkadzają ogrzewanie. Ich poczynania są coraz bardziej
agresywne, nastawione na przerażenie i wytrącenie z równowagi uczestników, którzy
z czasem nabierają przekonania, że organizatorzy pragną uniemożliwić im
wygraną.
Koprodukcja brytyjsko-amerykańsko-francusko-kanadyjska, wyreżyserowana
przez Brytyjczyka Marca Evansa. Scenariusz Davida Hiltona i Jamesa Watkinsa
zainspirował popularny reality show „Big Brother” – twórcy znacząco
zmodyfikowali zasady programu, ale zachowali jego ideę, co stało się wypadkową
do snucia dziś już mało odkrywczych prawd o tego typu przedsięwzięciach, ale
aktualnych na początku XXI wieku, kiedy jeszcze trwał boom na takie komercyjne
projekty. Cyniczne spojrzenie Evansa na specyfikę reality show, wbrew jego
obawom, przekonało opinię publiczną (a nawet większość recenzujących film
krytyków), w czym niemałą rolę odegrała również adekwatna do tematyki
realizacja oraz gęsty klimat grozy przebijający z dosłownie każdego ujęcia.
„Morderstwo w sieci” sklasyfikowano, jako hybrydę thrillera i horroru,
głównie za sprawą atmosfery, typowej bardziej dla tego drugiego gatunku. Moim
zdaniem jednak jest to podręcznikowy dreszczowiec, co prawda przebijający klimatem
większość XXI-wiecznych straszaków, ale fabularnie i narracyjnie niewybiegający
poza ramy filmowego thrillera. W kinie grozy nawet na początku bieżącego wieku
motyw reality show nie był szczególnie nowatorski – dla przykładu parę lat
wcześniej zrealizowano mało znany w Polsce, ale niebanalny slasher pt. „Kolobos” – ale wówczas jeszcze nie był na tyle
spopularyzowany, aby wywoływać w widzach wrażenie nużącej powtarzalności. Za to
boom na „Big Brothera” właśnie trwał (nawet w Polsce), więc Evans wybrał
idealny moment do zaskarbienia sobie uwagi opinii publicznej.
Aby jak najbardziej upodobnić „Morderstwo w sieci” do specyfiki reality
show zdecydował się na wyłączne filmowanie z punktu widzenia kamer
rozmieszczonych wewnątrz domu i w jego pobliżu, ale dzięki możliwości zbliżania
obrazu i jego stateczności taka realizacja nie sprawiała wrażenia amatorki, jak
ma to zazwyczaj miejsce w produkcjach „kręconych z ręki”. Co więcej
rzeczywiście wywoływała wrażenie obcowania z typowym reality show, w pierwszej
połowie zdominowanym zwykłą rutyną, ale z nieustannie wyczuwalną aurą
zagrożenia. Nie jest łatwo przygnieść widza klimatem bez dosłownego
sygnalizowania niebezpieczeństwa, ale do momentu pierwszego osobliwego
posunięcia organizatorów internetowego show Evans robi to tak naturalnie, jakby
od dzieciństwa poruszał się w sferze filmowej grozy. Przybrudzona kolorystyka,
ziarnisty obraz, w tle szarpiące nerwy dźwięki, a na pierwszym planie znudzeni młodzi
ludzie niemogący doczekać się rychłego opuszczenia naszpikowanego kamerami domu
oraz liczne zbliżenia na zasypane śniegiem podwórko, usytuowane nieopodal lasu.
Aura wyalienowania tak silnie na mnie oddziaływała, że w pewnym momencie
przemknęło mi przez myśl, iż nie towarzyszę dobrowolnym uczestnikom programu
tylko jednostkom, które z własnej woli oddali się w ręce porywaczy – dla sławy
i pieniędzy stali się bezwolnymi marionetkami, wyzbyli się prywatności i pozwolili,
żeby odcięto ich od świata ku uciesze anonimowych internautów. Myślę, że Evans
celowo przedstawił bohaterów przez pryzmat zakładników – na początku jedynie to
zasygnalizował miażdżącą atmosferą, ale upewnił mnie w tym przekonaniu podczas
późniejszych, bardziej zdecydowanych posunięć organizatorów reality show.
Zauważalnie pragnął uświadomić uczestnikom takich programów, jak „Big Brother”,
czym (nie „kim”) się stają przekraczając prób monitorowanego obiektu. Ale też podkopał
poczucie wartości grupy docelowej takiej rozrywki, poprzez krótki monolog
jednego z bohaterów wygłoszony na użytek anonimowych internautów. W końcu
według twórców przyjemność z podglądania życia innych może czerpać jedynie
osoba nieegzystująca w rzeczywistości w zadowalającym dla siebie stopniu,
wyzbyta satysfakcjonującej sfery prywatnej. Albo szaleniec…
Kiedy nasi protagoniści zamiast zwykłej racji żywnościowej znajdują przed
domem karton z cegłami jedna z bohaterek, nieśmiała Emma (Laura Regan spisała
się w tej roli znakomicie, acz charakterystyka jej postaci chwilami mocno mnie
irytowała) nabiera przekonania, że odnalazł ją przyjaciel z dzieciństwa, któremu
wówczas się naraziła. Egoistyczny Rex (najlepszy warsztatowo Kris Lemche) sądzi
natomiast, że organizatorzy starają się sprowokować ich do przedwczesnej
rezygnacji z udziału w show, co równałoby się z porażką ich wszystkich. A więc
z chęci wzbogacenia się bagatelizuje wszystkie, coraz to bardziej okrutne próby
przestraszenia ich. Kiedy Emma rano budzi się obok zakrwawionego toporka jest
gotowy przyjąć na siebie winę, aby tylko skłonić resztę do porzucenia planów
opuszczenia domostwa. Przez większą część seansu takie umotywowanie dziwacznych
zachowań terroryzowanych uczestników jest przekonujące, aż do momentu odkrycia
prawdziwych motywów sprawców. Każdy, obdarzony choćby minimalnym instynktem samozachowawczym
człowiek po odkryciu takich rewelacji z miejsca opuściłby dom, ale nie nasi
protagoniści. Ich uporczywe trzymanie się nadziei, biorąc pod uwagę fakty, pod
koniec jawią się nadzwyczaj nielogicznie, ale należy oddać twórcom
sprawiedliwość, że inaczej wybrnąć z tego nie mogli. W końcu opuszczenie
monitorowanego domostwa równałoby się z przedwczesnym zakończeniem filmu, bez
objaśnienia szczegółów całej intrygi. Czyli w tym jednym aspekcie realizacja a
la reality show zmusiła reżysera do podkopania realizmu sytuacyjnego. Jednakże
w pozostałych poczynaniach bohaterów nie zauważyłam już jakichś rażących
nielogiczności. Za to w drugiej połowie scenarzyści tak silnie zdynamizowali
fabułę, bez posiłkowania się widowiskowymi efektami komputerowymi oraz
zagęścili klimat zagrożenia i wyalienowania, że właściwie do końca projekcji
tkwiłam przed ekranem „jak na szpilkach” w oczekiwaniu na częste punkty
kulminacyjne, chwile szczytowej grozy, które o dziwo pomimo braku dosłowności
wręcz wbijały mnie w fotel. Co prawda z pespektywy współczesnego widza
rozwiązanie całej intrygi zapewne nie okaże się nadzwyczaj odkrywcze UWAGA SPOILER pod warunkiem, że
oglądało się na przykład „Hostel” i „Motel” KONIEC SPOILERA lecz na początku XXI-wieku robiło może nie
nowatorskie, ale całkiem zaskakujące wrażenie (przynajmniej na mnie). Tym
bardziej, że tożsamość głównego sprawcy niełatwo jest przewidzieć, głównie za
sprawą mylącego tropu podrzuconego mniej więcej w połowie projekcji UWAGA SPOILER czyli przygodnego gościa,
Travisa, który przybywa, aby nieco skomplikować stosunki międzyludzkie, tym
samym zapewniając spodziewaną rozrywkę przed finalną rzezią zwyrodnialcom gustującym
w snuff movies KONIEC SPOILERA.
„Morderstwo w sieci” to rasowy thriller, podany w klimacie rodem z
najlepszych horrorów, którego intryga zasadza się głównie na burzliwych
relacjach międzyludzkich, gierkach bezimiennych oprawców, realizujących jakieś
swoje zwyrodniałe plany i przesłaniu godzącym w uczestników i odbiorców
popularnych niegdyś reality show. Wyłączając jedną wpadkę logistyczną Evans zadbał
o realizm sytuacyjny, uatrakcyjniony podskórnym napięciem i aurą intrygującej
tajemnicy, a to wszystko podał w mocno naturalistycznym, przywodzącym na myśl
prawdziwe reality show stylu. Chociaż w finale stawia na dosłowność wszystkie
wydarzenia, które do niego prowadzą są istnym popisem subtelności, która elektryzuje
bardziej niż dreszczowce żerujące na efektach komputerowych. Studium klimatu i
minimalizmu, które powinno być swoistym poradnikiem dla współczesnych twórców
kina grozy. Może po obejrzeniu „Morderstwa w sieci” uświadomiliby sobie co
warto, a czego nie należy czynić w filmowych horrorach i thrillerach…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz