Rodzeństwo, Malena i Pablo, przyjeżdżają do Argentyny z Barcelony, aby
wyrazić zgodę na odłączenie umierającego, przebywającego w stanie śpiączki ojca
od aparatury podtrzymującej życie. Po dopełnieniu formalności chłopak
przekonuje siostrę, żeby starym samochodem ojca pojechali do dawnego domu ich
rodziców. Podróż przebiega bez większych zakłóceń do czasu, aż Pablo znajduje w
samochodzie dziennik, spisany ręką prawdziwego szaleńca. Dokładny opis ataku na
trzyosobową rodzinę sprzed dwudziestu lat w pokoju hotelowym zachęca chłopaka
do przenocowania w tym samym przybytku. Rodzeństwo zajmuje pokój sąsiadujący z
tym, w którym niegdyś doszło do zbrodni. W nocy alarmują ich krzyki,
rozpaczliwe wołania o pomoc i odgłosy walki dobiegające z pokoju obok. Malena i
Pablo w pośpiechu opuszczają hotel, ale przy drodze spotykają oszołomione
dziewczynkę i kobietę, dokładnie w tym miejscu, w którym swoje ofiary odnalazł
właściciel dziennika. Pablo podejrzewa, że w tych terenach grasuje naśladowca i
wbrew błaganiom siostry postanawia przeszkodzić mu w dalszym zabijaniu.
Hiszpańsko-argentyńsko-szwedzki horror nastrojowy wyreżyserowany przez Hiszpana
Paco Cabezasa na podstawie jego własnego scenariusza. Pierwszy pokaz filmu miał
miejsce w 2007 roku na Festiwalu Filmowym w Stiges i zebrał dosyć pozytywne
opinie krytyków. Szczególnie mocno chwalono Ruth Diaz, odtwórczynię roli
Maleny, ale doceniono również ciekawy scenariusz. W Polsce „Aparecidos” przeszedł
bez większego echa, głównie za sprawą niezadowalającej dystrybucji, jak to zwykle
z kinem europejskim bywa.
Oglądając ten film nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Cabezas tęskni za
klimatem kina grozy z ostatnich trzech dekad XX wieku. Tak bardzo, że w swoim
dziele postanowił odżegnać się od plastikowych zdjęć i efektów komputerowych,
stylizując oprawę audiowizualną na film rodem z tamtego okresu. Szczególnie
rzuca się to w oczy podczas podróży rodzeństwa przez wyludnione tereny
Argentyny, w otoczeniu zaśnieżonych gór i bezkresnych pól. Zdjęcia „z lotu
ptaka” powinny zapierać dech w piersiach swoim naturalnym pięknem, ale ziarnisty
obraz i przybrudzona, mroczna kolorystyka natchnęły scenerię swego rodzaju
szpetotą, tak pożądaną w horrorach. Charakteryzacja głównych bohaterów,
idealnie oddanych na ekranie przez Ruth Diaz i Javiera Pereira, również
znacząco odbiega od aparycji postaci występujących w straszakach z bieżącego
wieku. Zwyczajne, nie ekstrawaganckie stroje, brak mocnego makijażu i swobodne,
niedopieszczone fryzury przywodziły mi na myśl naturalizm aktorów,
występujących w latach 70-tych i 80-tych w niskobudżetowych horrorach, a
przecież akcja „Aparecidos” rozgrywa się na początku XXI wieku…
Połączenie minimalistycznej realizacji, sprawiającej wrażenie brudnej i
pełnej podskórnej grozy najsilniej akcentowanej klimatyczną ścieżką dźwiękową z
niepopisującymi się nowoczesną technologią manifestacjami zagrożenia robi
naprawdę piorunujące wrażenie, szczególnie w trakcie pierwszej połowy seansu. Akcję
dynamizuje scena w hotelu, z którego nasze rodzeństwo zaalarmowane krzykiem
lokatorów z pokoju obok pośpiesznie ucieka. W horrorze hollywoodzkim Pablo
zapewne heroicznie stawiłby czoła napastnikowi, ale Cabezas odżegnał się w tym
konkretnym momencie od irytujących schematów, pamiętając (przynajmniej przez chwilę),
że jego bohaterowie są zwyczajnymi ludźmi, nie niezwyciężonymi mocarzami. Kiedy
rodzeństwo przemierza samochodem skąpaną w nocnym mroku drogę w światłach
reflektorów zauważają dziewczynkę i kobietę idących poboczem w białych
koszulach. Biel ich strojów odznacza się w tym ciemnym otoczeniu, sprawiając
nierealne, odrobinę niepokojące wrażenie. Głównie dzięki nastrojowej ścieżce
dźwiękowej i szybko narastającemu napięciu, osiągającemu kulminację w momencie wejścia
do samochodu mordercy. Cabezas musiał mieć w sobie sporo samozaparcia, dystansując
się od przerażającej charakteryzacji ofiar tajemniczego oprawcy (inni współcześni
twórcy na jego miejscu zapewne nie oparliby się pokusie wtłoczenia kilku sztucznych
CGI) i chwała mu za to, bo owy minimalizm skutecznie wygenerował pożądaną,
nadnaturalną aurę niezdefiniowanego zagrożenia. Niezdefiniowanego, bo Malena i
Pablo długo nie mogą rozszyfrować zagadki powtarzalności mordów sprzed
dwudziestu lat, o których dowiedzieli się z dziennika mordercy, ukrytego w
samochodzie ich ojca. Nie są przekonani, czy mają do czynienia z naśladowcą,
czy wpadli w jakiś niepojęty wir czasoprzestrzenny, mimowolnie sporadycznie
cofając się w czasie. Pablo w późniejszych sekwencjach, niestety, upodabnia się
do amerykańskich herosów. Wbrew ostrzeżeniom siostry, która jest takim swego
rodzaju zdroworozsądkowym głosem w tym duecie (ale bez determinacji potrzebnej
do „postawienia na swoim”), rusza śladami mordercy do opuszczonej fabryki, aby
ratować porwaną kobietę i jej małą córeczkę. Od tego momentu chłopak zachowuje
się, jak ofiara obsesji – ani myśląc o zawiadomieniu policji w pojedynkę stawia
czoła szaleńcowi. Co prawda patrząc na późniejszy rozwój scenariusza można
domniemywać, że Pablem kierował jakiś wewnętrzny, irracjonalny przymus, ale
twórcy nie mówią tego wprost, więc równie dobrze można jego zachowanie
skwitować zwykłą nielogicznością. Na szczęście nieprzemyślane posunięcia
protagonistów rekompensuje ciężki klimat, wyczuwalny dosłownie przez cały czas
i zdynamizowana fabuła. Po moim zdaniem najlepszej scenie w barze, kiedy to
dziewczynka unosi się wysoko nad podłogą z wygiętym pod nienaturalnym kątem
kręgosłupem UWAGA SPOILER a chwilę później na jej piersi wykwita krwawa wybroczyna KONIEC SPOILERA twórcy
zdradzają widzom prawdziwą problematykę filmu (mniej więcej w połowie
projekcji). Ale wątpię, żeby w tym momencie ostał się jeszcze ktoś, kto by tego
nie przewidział. Dalej scenariusz zaserwuje nam jeszcze dwa zwroty akcji, ale
one również poprzez niepotrzebne wcześniejsze, łatwe do rozszyfrowania sygnały
podrzucane przez twórców są łatwe do przewidzenia. Inna sprawa, że znakomicie
współgrają z całością – składają się na naprawdę ciekawą historię, której
korzenie sięgają czasów walki z komunistami, z wykorzystaniem okrutnych metod.
„Aparecidos” arcydziełem kina grozy na pewno nie jest, ale pomimo kilku
mankamentów znacząco wyróżnia się na tle innych horrorów nastrojowych XXI wieku
(konkretnego nurtu nie zdradzę, żeby nie spilerować). Paco Cabezas ma wrodzony
talent do budowania niepokojącej atmosfery i sygnalizowania rychłego
zagrożenia, łącznie z wtłaczaniem doskonale wyważonych jump scenek (nie uświadczymy ich wiele, ale te które są spełniają swoje
zadanie). Potrafi również wykorzystać środki, jakimi dysponują współcześni
twórcy kina grozy, aby wywołać skojarzenia obcowania ze straszakiem z dawnych,
lepszych dla tego gatunku lat. Finał, co prawda przekoloryzował, korzystając ze
znienawidzonego przeze mnie w tym podgatunku rozczulającego motywu, ale
wszystkie wcześniejsze wydarzenia podał z poszanowaniem reguł filmowego horroru,
nie zapominając o jego integralnych elementach. Nawet miejscami nielogiczne
zachowanie Pabla nie przeszkadza w odbiorze całości, bo w końcu mamy tutaj do
czynienia z prawdziwie intrygującą historią, podaną w iście mistrzowskim
klimacie. A to po prostu musiało zrekompensować drobne wpadki. Przynajmniej w
moim odczuciu, bo nie wykluczam, że taka typowo europejska realizacja nie
każdego przekona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz