Pracownicy firmy zajmującej się programowaniem gier komputerowych
organizują sobie zawody paintballowe w kalifornijskich lasach, na terenie parku
narodowego. Gracze dzielą się na dwa rywalizujące ze sobą zespoły, Alpha i
Bravo – ich celem jest dotarcie do wcześniej wybranych punktów i unikanie ostrzału
kolegów. Zaraz po rozpoczęciu rozgrywki zespół Bravo gubi się w lesie, a niedługo
potem zostaje porwany przez tubylców. Zaalarmowana przez krótkofalówkę ekipa
Alpha próbuje uciec napastnikom i zawiadomić straż leśną.
Telewizyjny obraz Marty’ego Weissa, który debiutował w 2005 roku miernym
horrorem zatytułowanym „Wampiry: Przemiana”. „W głębi lasu” oficjalnie
sklasyfikowano, jako hybrydę thrillera, horroru oraz filmu akcji i w mojej
ocenie, przynajmniej w przypadku dwóch pierwszych gatunków, wybór był trafny. Scenariusz
Anthony’ego Jaswinskiego zauważalnie zestawia ze sobą konwencję survivali i slasherów z elementami zazwyczaj wchodzącymi w skład świata
przedstawionego filmowych dreszczowców. Czyni to na tyle zgrabnie, aby
zainteresować wielbicieli prawie bezkrwawych rąbanek, ale przede wszystkim tych,
którzy potrafią zaakceptować niski budżet i brak większego doświadczenia twórców.
Pomimo, że „W głębi lasu” w żadnym wypadku nie można zaliczyć do kina głównego
nurtu Weissowi udało się zgromadzić na planie kilka znanych twarzy. Haylie
Duff, za którą nie przepadam, obiektywnie rzecz biorąc w rolę Lee wcieliła się
całkiem przekonująco. Jednakże zdecydowanie lepiej zaprezentował się Ryan
Merriman znany fanom kina grozy między innymi z amerykańskiej wersji „Ring 2”, „Oszukać przeznaczenie 3” oraz „Halloween: Powrót”. Ciekawą postać wykreował również Danny
Nucci . Pozostali protagoniści stanowili już typowe „mięso armatnie”.
Nawet widzowie obcujący z kinem grozy „od święta”, ograniczający się do
głośnych kinowych produkcji zauważą w scenariuszu Jaswinskiego powtarzalność pewnych
znanych motywów. Na początku filmu, zmierzający do lasu protagoniści, trafiają do obskurnej stacji benzynowej. Żeby daleko nie szukać można dopatrzeć się w tym
wątku analogii do takich znanych horrorów, jak remake’i „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” i „Wzgórz mających oczy” . Co więcej, do między innymi tego
drugiego obrazu odnosi się postać jej właściciela, podejrzanego typa, który
kieruje naszych bohaterów do miejsca „zamkniętego” dla przygodnych turystów. Zapewne
chcący uniknąć nadmiernej powtarzalności Jaswinski wprowadził do fabuły wątek
zawodów paintballowych, które były bezpośrednią przyczyną przyjazdu
protagonistów w to odcięte od cywilizacji miejsce. Jednakże widzom niedane
będzie długo towarzyszyć im podczas tej zabawy, bowiem zaraz po rozpoczęciu
rozgrywki czworo z nich gubi się w lesie. Kiedy docierają do opuszczonego
domostwa, usytuowanego pośrodku głuszy nie sposób oprzeć się skojarzeniom z „Drogą bez powrotu”. Różnica jest tylko taka, że zamiast na zdeformowanych kanibali
niedługo potem natrafiają na kierujących się osobliwymi zwyczajami tubylców.
Religijna, hierarchiczna społeczność od dawna porywa turystów, szczególnie
kobiety, które pełnią rolę naczynia. Po zapłodnieniu przez rosłego, odrobinę
zdeformowanego syna przywódczyni sekty pod czujnym okiem reszty społeczności mają
oczekiwać porodu. Wątek z religijną, żyjącą z dala od cywilizacji grupką
degeneratów nasunął mi na myśl „Ofiarę spełnioną” (2007) – jednakże motywy ich
postępowania znacząco się od siebie różniły. Gdy zespół Bravo wbrew swojej woli
„korzysta z gościnności” tubylców, również czteroosobowa grupa Alpha próbuje
wydostać się z lasu. Po zgonie jednego z nich i zawiadamianiu straży, bez
cienia podejrzliwości wsiadają do samochodu umundurowanego mężczyzny, co znowuż
nasuwa skojarzania z remake’iem „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”.
Później, jak można się tego spodziewać, zaczyna się typowa rąbanka.
Druga, bardziej zdynamizowana połowa seansu, co prawda nie potrafi
wykrzesać z siebie więcej napięcia, o pożądanym w survivalach klimacie wyalienowania już nie wspominając, ale posiada
kilka innych, w miarę interesujących smaczków. Szczególnie koncentrują się one
na odrażającym procederze przymusowego zapładniania, celem powiększenia
tutejszej społeczności oraz teoriach spiskowych. Otóż, antagoniści są
przekonani, że paintballiści to agenci FBI, którzy pragną zagarnąć te ziemie.
To wcale nie powstrzymuje ich przed mordowaniem – wręcz przeciwnie dodatkowo
motywuje ich do zbrodni. Rozgrywka pomiędzy tubylcami i turystami jest już
niestety pozbawiona większego rozlewu krwi. Na niski stopień brutalności
(wyłączając nieźle prezentujące się przebicie chłopaka kołkami) można jeszcze przymknąć
oko, ale brak logiki w zachowaniu ofiar już mocno razi. Chyba, że jak zawsze w
tego typu filmach wytłumaczymy sobie te potknięcia paniką, sterującą
poczynaniami protagonistów. Dla przykładu Adam (Ryan Merriman) zamiast przejąć
broń od umierającego kolegi, zgodnie z jego życzeniem wciska mu ją w dłoń i podejmuje
ucieczkę bez uzbrojenia. Po oddaniu strzału ze znalezionego łuku w głowę „myśliwego”
Adam odrzuca cenne znalezisko. I wreszcie ukrywający się za drzewami
programiści dobrowolnie oddają się w ręce oprawców, aby ocalić życie
przetrzymywanych przez nich kolegów (chociaż wcześniej antagoniści wyraźnie zaznaczyli,
że i tak wszyscy zginą). Dla widzów nastawionych na niewymagającą myślenia rozrywkę,
jaką „W głębi lasu” z pewnością jest, owe wpadki logistyczne nie będą miały
większego znaczenia, ale uważnych widzów mogą odrobinę zirytować. Jeśli tak jak
wspomniałam wcześniej nie wytłumaczą ich sobie stresogenną sytuacją, w jakiej
znaleźli się bohaterowie filmu. Na koniec warto odnotować, że Weiss akcję
osadził w zapierającej dech w piersi scenerii, jednocześnie dbając o silnie
skontrastowane, zachwycające zdjęcia bezkresnego lasu, skąpanego w gorących
promieniach słonecznych. To oczywiście niszczy klimat grozy, który zapewne byłby
bardziej zagęszczony, gdyby twórcy skupili się na nocnych pościgach, ale można
przynajmniej nacieszyć wzrok malowniczymi krajobrazami.
W produkcji Marty’ego Weissa sporo elementów, aż prosiło się o większe
dopracowanie: od zachowania protagonistów, przez sceny eliminacji
poszczególnych postaci, po klimat osaczenia i wyobcowania. Gdyby położyć
większy nacisk na podreperowanie tych akcentów „W głębi lasu” mógłby dorównać
takim, bliźniaczym produkcjom, jak „Wzgórza mają oczy”, czy „Droga bez powrotu”,
bo nawet dysponując niewielkimi nakładami pieniężnymi można nakręcić dobrą
rąbankę. Potrzeba tylko większego wyczucia gatunku, którego Weiss z pewnością
nie ma. I pewnie dlatego zaserwował widzom, co prawda nienużącą, ale też niewyróżniającą
się niczym szczególną typową średniawkę, którą fani takich konwencji mogą
oczywiście spokojnie obejrzeć, ale bez większych oczekiwań, poza pragnieniem
wypełnienia wolnego czasu czymś niewymagającym myślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz