Młoda guwernantka podejmuje się opieki nad dwójką sierot na zlecenie ich
wuja w wiktoriańskim dworze we wsi Bly. Początkowo jest zachwycona ośmioletnią
Florą i dziesięcioletnim Milesem, ale kiedy zaczyna widywać zjawy poprzedniej guwernantki
i sługi jej pracodawcy nabiera przekonania, że dzieci coś przed nią ukrywają.
Wraz z gosposią, panią Grose, stara się chronić ich dusze przed nieczystymi
siłami.
Po raz pierwszy wydana w 1898 roku najsłynniejsza powieść
amerykańsko-brytyjskiego pisarza, Henry’ego Jamesa. Tekst latami był
przedmiotem sporów akademickich – analizowany pod każdym możliwym kątem
podzielił badaczy literatury i krytyków na kilka obozów, optujących za różnymi
interpretacjami problematyki „W kleszczach lęku”. Ponadto powieść wielokrotnie
przenoszono na ekran. Najbardziej doceniono adaptację Jacka Claytona z 1961
roku, która moim zdaniem jest dobrym, klimatycznym reprezentantem gotyckich ghost stories, ale w porównaniu do
literackiego pierwowzoru wypada bardzo jednoznacznie.
Powieść rozpoczyna krótki prolog przytoczony przez bezimiennego narratora
(w domyśle mającego udawać samego autora) koncentrujący się na ludziach
raczących się opowieściami z dreszczykiem. Podobny wątek w późniejszych latach
w swojej twórczości będą poruszać między innymi Stephen King („Metoda
oddychania”) i Peter Straub („Upiorna opowieść”). Właściwa akcja książki
następuje z chwilą rozpoczęcia lektury wspomnień z pobytu w Bly, spisanych przez
pewną bezimienną guwernantkę. W dalszych partiach powieści to ona przyjmie rolę
narratorki, ale chociaż sam zabieg „opowieści w opowieści” był całkiem ciekawym
pomysłem już rezygnacja z jego domknięcia, przybliżenia reakcji słuchaczy w
epilogu, pozostawia spory niedosyt. Tak jakby James zapomniał o tym wstępnym
wątku, chociaż z drugiej strony biorąc pod uwagę wszystko inne zapewne uczynił
to rozmyślnie, ażeby dodatkowo zdezorientować czytelników.
Historia młodej guwernantki nosi wszelkie znamiona gothic ghost story. Wiktoriański dworek, zamieszkały przez dwójkę
dzieci i nieliczną służbę, skrywający przerażające tajemnice, niechlubne
wydarzenia z przeszłości, rzutujące na teraźniejszość. Ale już konstrukcja
narracyjna każe brać pod uwagę inną interpretację „W kleszczach lęku”, pomimo
zapewnień samego autora, że podczas spisywania tej opowieści kierowała nim chęć
stworzenia typowej ghost story.
Wszystkie wydarzenia rozgrywające się w starym, ale okazałym domostwie w Bly
poznajemy z subiektywnego punktu widzenia – młodej, narcystycznej nauczycielki
oraz opiekunki Milesa i Flory, wynajętej przez ich odżegnującego się od wszelkiej
odpowiedzialności wuja, mieszkającego w Londynie. Nieograniczona władza nad
służbą i młodymi wychowankami, jaką skwapliwie przekazał jej pracodawca, co
prawda nie objawia się w stosunku do służby żadnym dyktatem, ale napełnia
główną bohaterkę przekonaniem o swojej wyjątkowości. Aby podporządkować sobie
wolę innych guwernantka korzysta raczej z siły swojej perswazji, aniżeli
wyraźnego zaznaczania swojej wyższości. Doskonale widać to na przykładzie jej
relacji z dobrotliwą analfabetką, gosposią Grose. To od niej dowiaduje się, że
w przeszłości Milesa i Flora przebywali pod opieką guwernantki panny Jessel i sługi
jej pracodawcy, Petera Quinta. Z enigmatycznych wypowiedzi pani Grose nie
sposób wyklarować sobie jasnego obrazu ówczesnej sytuacji Flory i Milesa. Nie ulega
wątpliwości, że owa parka miała romans, a dzieci darzyły ich bezwarunkową
miłością i oddaniem, czyli podobnie jak naszą główną bohaterkę. Bezimiennej narratorce
jednak owe fakty wystarczą do wypracowania sobie jakiejś przerażającej teorii,
której jednak nie zdradza czytelnikom (ja podejrzewałam pedofilię). Każde w jej
mniemaniu niepokojące zachowanie dzieci jest dowodem traumy, jaką przeżyli i
poddawania się woli duchów swoich poprzednich opiekunów. Choć narratorka obiektywnie
zauważa, że w ich postępowaniu nie widać żadnych oznak zepsucia wcale jej to
nie powstrzymuje przed konkluzją, że Miles i Flora prowadzą z nią osobliwą grę,
mającą na celu uśpić jej czujność. Innymi słowy mamy tutaj do czynienia z
typową cechą bohaterki gotyckiej – rozbuchaną wyobraźnią, której kobieta nie
jest w stanie oddzielić od rzeczywistości. Bądź odważną jednostką, która
samotnie stawia czoła zjawom, gnieżdżącym się w domu w Bly i dybiącym na dusze
niewinnych dzieci.
Jak przystało na reprezentanta realizmu psychologicznego Henry James unika
dosadnej ingerencji sił nadprzyrodzonych w życie mieszkańców dworku. Duchy
widuje jedynie narratorka, oraz w jej mniemaniu Miles i Flora, ukrywający przed
nią ten fakt, ale ich każdorazowa manifestacja jest właściwie wyjałowiona z
wszelkiego klimatu grozy. Głównie za sprawą kreowania tych (i wszystkich
innych) zdarzeń przez pryzmat emocji guwernantki. Zamiast skupić się na drobiazgowych
opisach miejsc, aury i aparycji duchów James zagłębia się w psychikę głównej
bohaterki, pokazując jak jej umysł reaguje na owe niecodzienne zjawiska. Rysowi
psychologicznemu postaci istotnie nie można niczego zarzucić – operując złożonymi,
długimi zdaniami, mnogością epitetów i synonimów autor wykreował
wielowymiarową, prawdziwie zagadkową, egzaltowaną bohaterkę, z którą łatwo się
utożsamić, ale równie łatwo ją potępić. Taka konstrukcja narracyjna ma więc
swoje plusy, ale niestety równocześnie przez owy zabieg powieść traci na
klimacie. A szkoda, bo samo miejsce akcji obiecywało prawdziwie niepokojącą,
gotycką historię – wystarczyło jedynie dopracować kilka szczegółów, z czego
autor nie skorzystał.
„W kleszczach lęku” to opowieść oparta na niuansach, niedopowiedzeniach,
które można interpretować w dowolny sposób, przy czym każde wyjaśnienie właściwej
problematyki pozostawia jakieś „ale”. UWAGA
SPOILER Na podobnym zamyśle, acz przedstawionym w o wiele lepszym stylu
bazowała w XX wieku Shirley Jackson pisząc swoje arcydzieło zatytułowane „Nawiedzony”
KONIEC SPOILERA. Liczne podteksty, strzępy
informacji, które można różnie odczytywać oraz pozostawiające więcej pytań
aniżeli odpowiedzi wielorakie interpretacje zaskarbiły sobie szacunek zarówno
krytyków, jak i wielbicieli ambitnej literatury. I gdyby rozpatrywać „W
kleszczach lęku” jedynie przez taki pryzmat należałoby oddać jej należyty hołd.
Gorzej wypada w porównaniu z innymi kultowymi dziełami literatury grozy. Inaczej
mówiąc rzecz przeznaczona przede wszystkim dla wielbicieli powieści psychologicznych,
aniżeli fanów horroru, choć niewykluczone, że ci drudzy dopatrzą się w niej
atmosfery podskórnej grozy, której ja zauważyłam jedynie zalążki. A to za mało,
żebym mogła polecić tę książkę akurat tej grupie – choć jak już mówiłam
koneserów historii psychologicznych zachęcam do lektury.
"ja podejrzewałam pedofilię" - Też o tym myślałam. Ogólnie bardzo podobała mi się ta opowieść, pozwala na wiele domysłów, a to jest fajne. :) Tylko polski tytuł nietrafiony.
OdpowiedzUsuń