Przed pięcioma laty reżyser i scenarzysta slashera pod tytułem „The Dark Beneath” oraz odtwórca roli mordercy,
Ted Redford, najprawdopodobniej zginął
wraz z innymi pacjentami szpitala psychiatrycznego podczas oglądania swojego
filmu. Na miejscu zbrodni znaleziono jedynie krew, tajemniczego zniknięcia ciał
nie udało się wyjaśnić. Teraz w jednym z kin ma odbyć się nocny seans „The Dark
Beneath”, na który przychodzi garstka widzów, w tym policjant dawniej zajmujący
się sprawą masakry w zakładzie psychiatrycznym. Kierowniczką zmiany jest
Bridget, młoda kobieta sprawująca opiekę nad młodszym bratem Timmym i z pomocą
chłopaka, Josha, starająca się zapomnieć o niegdysiejszym maltretowaniu przez
ojca. Za namową chłopaka Bridget tymczasowo przekazuje swoje obowiązki
początkującemu pracownikowi kina i wraz z Joshem zasiada przed wielkim ekranem.
Po chwili dołączają do nich znajomi. Początkowo młodzi ludzie dobrze się bawią
do czasu odkrycia, że czarno-biały slasher
Teda Redforda stapia się z rzeczywistością, że filmowy morderca co jakiś czas
wychodzi z ekranu, pozbawia życia ludzi przebywających w kinie i zabiera ich
ciała do swojego filmowego świata.
Slasher „Midnight Movie”
został wyreżyserowany przez debiutującego w tej roli Jacka Messitta, który wraz
z Markiem Garbettem opracował również scenariusz. Choć obraz wyróżniono na
Chicago Horror Film Festival Messitt jak do tej pory nie podjął się reżyserii
kolejnej produkcji. A szkoda, bo w moim pojęciu swoim „Midnight Movie” dał
dowód niemałej znajomości reguł, jakimi rządzą się slashery i co więcej możności właściwego oddania ich na ekranie. W
Polsce jego dziełko przeszło bez większego echa, w Stanach Zjednoczonych
spotkało się z krytyką wielu zwykłych odbiorców, ale zważywszy na rangę, jaką w
obecnych czasach mają produkcje wpisujące się w nurt slash taki odzew w najmniejszym stopniu mnie nie zaskoczył. Mógł za
to zniechęcić Messitta do reżyserskiej pracy nad kolejnymi projektami, choć
wolę myśleć, że wybór jego zawodowej ścieżki nie był podyktowany słupkami
popularności. I trwać w nadziei, że jeszcze uraczy mnie jakimś slasherem na miarę „Midnight Movie”.
Motywem odróżniającym „Midnight Movie” od większości slasherów jest napędzające akcję stapianie się rzeczywistości z
filmowym uniwersum. Przypominam sobie dwóch reprezentantów tego nurtu horroru,
poruszających zbliżony wątek: „Udrękę” i powstałe kilka lat po produkcji
Messitta „The Final Girls”. Należy jednak zauważyć, że poruszony we
wspomnianych obrazach proces przenikania się tych dwóch realiów w szczegółach
nieco od siebie odbiega. Podczas, gdy w „Udręce” mieliśmy motyw oddziaływania
filmu na publikę z niejednoznacznymi aluzjami do świadomego wpływania bohaterów
obrazu na losy oglądających, a w „The Final Girls” konieczność dostosowania się
osób pochodzących z prawdziwego świata do prawideł, jakimi rządzą się camp slashery, scenarzyści „Midnight
Movie” postawili na zwyczajne przemieszczanie się zamaskowanego mordercy
pomiędzy dwoma światami i zdolność przenoszenia ofiar do swojego uniwersum.
Ofiary siłą wyrwane ze znanej nam rzeczywistości po przetransportowaniu do
czarno-białego uniwersum będącego scenerią kultowego slashera Teda Redforda, nie muszą stosować się do konwencji
wspomnianego nurtu kina grozy, jak to miało miejsce w przypadku późniejszych
„The Final Girls”. Ponadto ilekroć morderca przenika do rzeczywistości na
wielkim ekranie wyświetlają się wstawki ujęte z jego perspektywy. Widzimy wówczas
wędrówki oprawcy po poszczególnych pomieszczeniach w kinie oraz atakowanie
ofiar w czerni i bieli, tak jakby osoby przebywające w tym przybytku stawały
się częścią filmu. Pomysł na motyw przewodni „Midnight Movie” mogę więc uznać
za całkiem oryginalny (jeśli powstał jakiś slasher
bazujący na identycznym wątku to ja go nie znam), ale najprawdopodobniej nie
zrobiłby on na mnie takiego wrażenia, gdyby nie wykonanie. Zwłaszcza widoczny w
dosłownie każdym ujęciu szacunek Messitta do slasherów, konsekwentne wkomponowywanie owego motywu w znany
schemat, bez zbędnych kombinacji, bez nachalnego dążenia do innowacyjności w
dosłownie każdym aspekcie scenariusza. Doświadczenie nauczyło mnie, że dalekie
odbieganie twórców horrorów od danej wyeksploatowanej konwencji najczęściej
procentuje powstaniem topornego, chaotycznego filmidła, nierzadko niepotrzebnie
efekciarskiego. A przynajmniej ja od kina grozy, a szczególnie wszelkiego
rodzaju rąbanek oczekuję przede wszystkim prostoty i znajduję wielką
przyjemność w obcowaniu ze znanymi motywami. Jeden niepospolity wątek wtłoczony
w znany schemat, choćby nawet był przewodni, jest jak najbardziej pożądany, o
ile w pozostałych aspektach twórcy powściągają pragnienie wydostania obrazu z
ciasnych ram konwencji (co nie znaczy, że maksymalnie innowacyjne horrory
zawsze są gorsze, zdarzają się wyjątki, sęk w tym, że niezbyt często).
Scenarzyści „Midnight Movie”, Jack Messitt i Mark Garbett nie uciekali od
konwencji slasherów pomimo budowania
fabuły na niepospolitym fundamencie. Postarali się, żeby w dwóch przenikających
się uniwersach wielbiciele slasherów
odnaleźli elementy wchodzące w skład znanej konwencji. Fabuła horroru pt. „The
Dark Beneath” wyświetlanego na wielkim ekranie w podrzędnym kinie nasuwa
skojarzenia z „Teksańską masakrą piłą mechaniczną” tyle, że w czerni i bieli.
Wraz z niewielką publicznością śledzimy losy czwórki przyjaciół podróżującej kamperem,
która nieszczęśliwym zrządzeniem losu trafia do skromnego domu morderczego
duetu, w skład którego wchodzą mężczyzna w fantazyjnej masce i jego matka.
Drobne, acz niezwykle wysmakowane zabiegi twórców „Midnight Movie”, mające na
celu stylizację „The Dark Beneath” na obraz udający dziełko z dawnych lat,
sprawiają, że ilekroć akcja koncentruje się na filmie Teda Redforda można
zapomnieć, że zdjęcia powstały w XXI wieku. Messitt przeplata je jednak z
aktualnymi wydarzeniami, mającymi miejsce w umownej rzeczywistości, poświęcając
trochę uwagi garstce bohaterów, którzy na swoje nieszczęście zgromadzili się
pewnej nocy w kinie, w którym akurat wyświetlany jest owiany złą sławą slasher Teda Redforda. Domniemaną final girl jest młoda pracownica kina,
Bridget (zadowalająca kreacja Rebekah Brandes), zmagająca się z traumatycznymi
wspomnianymi i sprawująca opiekę nad młodszym bratem, Timmym. Za namową chłopaka,
Josha, decyduje się obejrzeć „The Dark Beneath”, przedtem powierzając pieczę
nad kinem niedawno zatrudnionemu koledze. Po krótkim „wieczorku zapoznawczym” z
postaciami charakterologicznie nieodbiegającymi niczym szczególnym od typowych
bohaterów slasherów przychodzi pora
na wyjawienie publice niezwykłych tendencji „The Dark Beneath”.
Wymyślna maska mordercy, zdolnego przemieszczać się pomiędzy dwoma
światami, nie zdobyła mojego uznania, gdyż w tej materii również cenię sobie
prostotę, ale pomysłowe narzędzie zbrodni, naostrzony korkociąg, pozytywnie
mnie zaskoczyło, dając nadzieję na kilka oryginalnych ujęć eliminacji ofiar. I
rzeczywiście morderca za pomocą korkociągu niejednokrotnie wyrywał z ciał
nieszczęśników organy wewnętrzne, ale twórcy „Midnight Movie” odżegnywali się
od skrajnej makabry. Oszczędne w formie, wręcz migawkowe mordy zapewne nie
zniesmaczą nawet rzadko obcujących z rąbankami odbiorców, ale biorąc pod uwagę
napięcie jakie towarzyszyło mi podczas tych sekwencji i naprawdę profesjonalną
realizację (co zważywszy na niewielki, bo opiewający na milion dolarów budżet było
dużą niespodzianką) nie potrafię gniewać się na Messitta za powściąganie
wyobraźni w tym konkretnym aspekcie. Nieprzesadna ilość posoki cechuje
większość slasherów, ale wiele może
pochwalić się zróżnicowanymi, wymyślnymi sposobami odbierania życia ofiarom.
Tymczasem morderca w „Midnight Movie” ogranicza się do dziurawienia ludzi
zaostrzonym korkociągiem, tylko raz wykorzystując owe narzędzie do
szlachtowania. Pod koniec dostajemy jeszcze bezkrwawą, acz działającą na
wyobraźnię sekwencję wyłamywania palców, a w międzyczasie pojawia się
moim zdaniem najlepsze krwawe ujęcie z palcami przytrząśniętymi oknem. I na tym
właściwie kończy się inwencja twórców w tej materii, co zapewne rozczaruje
poszukiwaczy dosadnej makabry o zróżnicowanym charakterze. Mnie to jakoś
szczególnie nie przeszkadzało, może dlatego, że byłam zajęta zachwycaniem się
wysmakowanym procesem przenikania się czarno-białych filmowych realiów z
odpowiednio mroczną kinową scenerią i niebywale trzymającymi w napięciu próbami
wydostania się bohaterów filmu z pułapki, jaką stało się dla nich małe kino,
czasowo niedostępne dla nikogo z zewnątrz.
Chciałabym, żeby Jack Messitt nie poprzestawał na tym jednym slasherze, żeby kontynuował swoją
przygodę z owym nurtem horroru, bo swoim „Midnight Movie” udowodnił, że jest
obecnie jednym z nielicznych twórców zdolnych przywołać ducha rąbanek z dawnych
lat z wykorzystaniem nowoczesnej techniki. Zna, rozumie i przede wszystkim
potrafi interesująco oddać na ekranie prawidła rządzące kinem slash, co w pierwszej kolejności mogą
docenić wieloletni wielbiciele wspomnianego nurtu. Zapewne nie wszyscy, ale ja dosłownie
rozsmakowałam się w „Midnight Movie” i ufam, że kinematografia uraczy mnie
jeszcze takimi zgrabnymi rąbankami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz