niedziela, 10 lipca 2016

„Zaproszenie” (2015)


Will zostaje zaproszony przez byłą żonę, Eden i jej nowego męża Davida, na wieczorek w gronie najbliższych przyjaciół. Przez wzgląd na traumatyczne przejścia, które dzielił z dawną małżonką, mężczyzna niechętnie przyjmuje zaproszenie. Do dużego domu Eden, w którym niegdyś mieszkał zabiera ze sobą dziewczynę, Kirę. Na miejscu zastają pozostałych gości, długoletnich wspólnych przyjaciół Willa i gospodyni oraz nieznajomą młodą kobietę. Wkrótce grono zasila również znajomy Davida. Will od początku jest mało kontaktowy. Większość czasu trzyma się na uboczu, wdając się jedynie w krótkie, niezobowiązujące pogawędki z przyjaciółmi. Obserwując zachowanie gospodarzy, w szczególności Davida, wkrótce nabiera pewności, że ukrywają coś przed pozostałymi, że realizują jakiś niecny plan, tym samym stawiając ich w obliczu niebezpieczeństwa. Pozostali natomiast wychodzą z założenia, że Will nie uporał się jeszcze z traumą, jakiej doznał przed laty, co rzutuje na jego równowagę psychiczną.

„Zaproszenie” to czwarty pełnometrażowy obraz w reżyserii Karyn Kusamy. W światku kina grozy znane jest jej „Zabójcze ciało”, zręcznie wykpiwające niektóre motywy horrorów, choć docenione przez niewielu widzów. Na 2016 rok (choć oczywiście premiera może się jeszcze przesunąć) zaplanowano pierwszy pokaz horroru pt. „XX”, którego Kusama jest współreżyserką. Póki co szeroka opinia publiczna może zapoznać się z jej ostatnim thrillerem psychologicznym, który przez długi czas był wyświetlany jedynie na festiwalach filmowych, gdzie znalazł wielu fanów, również wśród krytyków. Scenariusz „Zaproszenia” spisali Phil Hay i Matt Manfredi, którzy współpracowali już z Kusamą przy „Aeon Flux”, obrazie science fiction z Charlize Theron w roli głównej. Ekipa „Zaproszenia” miała ten komfort, że mogła samodzielnie zdecydować, jaki kształt powinien przybrać ich obraz. Jako, że projekt był niezależny, nie wisiały nad nimi wielkie studia filmowe, baczące na preferencje masowych odbiorców. Być może między innymi dlatego scenariusz „Zaproszenia” oddano na ekranie w tak oszczędny sposób, nie bez znaczenia w tej kwestii mógł być również budżet, jakim dysponowano, ale osobiście wolę myśleć, że w Karyn Kusamie drzemie nutka nonkonformizmu. Wszak pomimo dużego prawdopodobieństwa, że taki rodzaj narracji nie przypadnie do gustu współczesnym masowym odbiorcom Kusama zaryzykowała, a jej przedsięwzięcie zostało zaskakująco pozytywnie przyjęte przez wielu widzów.

„Zaproszenie” rozpoczyna samochodowa podroż Willa (magnetycznie melancholijny Logan Marshall-Green) i jego dziewczyny Kiry do domu byłej żony tego pierwszego, celem uczestniczenia w skromnym przyjęciu w wąskim gronie przyjaciół. Już wówczas uwidacznia się niechęć mężczyzny do tego pomysłu, ale scenarzyści jeszcze nie uznają za stosowne przybliżać widzom powodów jego awersji. Podróż zakłóca potrącenie kojota, którego Will w akcie miłosierdzia, w diablo przygnębiającym ustępie, jest zmuszony dobić. Ta sekwencja nie odgrywa żadnej istotnej roli, chyba że za takową uznać krótkie omówienie tematu przez przyjaciół Willa już w domu Eden i Davida, bądź drobną aluzję do tego wydarzenia pod koniec filmu. Po tym incydencie akcja koncentruje się na szczegółach wieczoru towarzyskiego organizowanego przez byłą żonę Willa, przekonująco wykreowaną przez Tammy Blanchard. Co wcale nie było łatwe, bo z postaci Eden szybko zaczyna emanować tłumione przygnębienie, widać, że kobieta znajduje się na skraju załamania nerwowego, ale stara się to ukryć przed gośćmi. Will początkowo z łatwością to dostrzega, ale wydaje się, że on sam również nie jest okazem zdrowia psychicznego. Zachowanie ich przyjaciół, ich zdawkowe wyrazy współczucia i krótkie przebłyski wspomnień głównego bohatera, acz długo niewiele mówiące, wskazują, że w przeszłości Will i Eden przeżyli jakąś tragedię, i że wciąż nie potrafią się z nią uporać. Wkrótce okazuje się, że kobieta znalazła sposób na traumatyczne wspomnienia, a przynajmniej tak twierdzi, bo jej postawa wskazuje na coś zgoła przeciwnego. Ona i David wyjawiają gościom, że wstąpili do wspólnoty pod przewodnictwem doktora Josepha, który natchnął ich nową nadzieją i pomógł osiągnąć upragnioną harmonię. Słuchacze dochodzą do wniosku, że gospodarze wstąpili do zwykłej sekty, ale ci starają się udowodnić im, że trwają w mylnym przekonaniu. Wyznanie Eden i Davida ma dwojakie znaczenie dla fabuły. Po pierwsze uwidacznia się w nim podtekst społeczny (oklepany w kinematografii, ale w życiu wciąż aktualny), komentarz do pragnienia przystąpienia do różnego rodzaju mniej lub bardziej szemranych wspólnot odczuwanego przez co poniektóre, głównie sponiewierane przez życie jednostki. A po drugie jest pierwszym wyraźnym sygnałem dla widzów, że już wcześniej kiełkujące podejrzenia Willa mogą być uzasadnione. Problem tylko w tym, że gospodarze nie czynią nic takiego, co kazałoby dopatrywać się w ich zamiarach czegoś niecnego. Poza zamknięciem drzwi wyjściowych od wewnątrz, co David przekonująco tłumaczy obawą przed włamywaczami i przesadną układnością, która przecież wcale nie musi być udawana. Albo, jak w pewnym momencie zauważa któraś z zaproszonych osób ma ona dopomóc gospodarzom w zwerbowaniu kolejnych „zagubionych dusz” do wspólnoty doktora Josepha. 

Twórcy „Zaproszenia” postawili na prosty, acz niezwykle emocjonujący zabieg narracyjny, poszczególne wydarzenia portretując z perspektywy Willa (ch nie ma tu tak zwanego filmowania z ręki). Rozchwianej psychicznie jednostki, która jak wskazuje kilka ujęć mogła zatracić zdolność odróżniania prawdy od wyobrażeń. Długie najazdy kamer na niejednoznaczne zachowania gospodarzy i dwójki ich znajomych zaobserwowane przez głównego bohatera mają na celu wymusić na widzach obranie jego punktu widzenia, ale nie bez ostrożności, co do jego osoby. Kameralność, zamknięcie akcji na ograniczonej przestrzeni, odpowiednio mrocznej, pomaga zaangażować się w intrygę, która przecież może być jedynie majakiem Willa, podobnie odżegnywanie się twórców od dynamizmu. Większość scenariusza zapełniają zwyczajne rozmowy członków skromnego przyjęcia, poznawanie tajników wspólnoty, do której przystąpili gospodarze i gra w „chcę”, która w pewnym momencie znacząco zagęszcza atmosferę. Tę sielankę od czasu do czasu zakłócają wyskoki Willa, uparcie trwającego przy swoich podejrzeniach, tym samym uczulając pozostałych na jego osobę. Skoro więc przez większą część seansu nie dzieje się nic, o czym warto by się szczegółowo rozwodzić to, w czym tkwi wyjątkowość „Zaproszenia”? Moim zdaniem w tym, że nie obawiamy się tego, co właśnie ma miejsce tylko tego, co może się wydarzyć. Ale wcale nie musi. Istnieją dwie najbardziej prawdopodobne interpretacje, których twórcy nie ukrywają, bo mają one zasadnicze znaczenie w pogrywaniu z odbiorcą, ale to wcale nie oznacza, że finał nie uderzy w jakiś inny nieartykułowany wcześniej akcent. Zabawianie się naszym kosztem polega na tym, że ilekroć dostaniemy jakiś słaby sygnał o słuszności podejrzeń Willa, chwilę potem zostaje on podany w wątpliwość aluzją do niestabilności jego psychiki. Co prawda przez cały seans uparcie trwałam przy jednej interpretacji (jak się okazało właściwej), ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że w paru momentach nie ustrzegłam się wątpliwości. Nie na tyle dosadnych, żebym zmieniła front, ale przynajmniej delikatnie mieszających w głowie. Szkoda tylko, że wszystkie partie „Zaproszenia” nie są nacechowane takim samym bądź narastającym napięciem. W pewnej chwili fabuła traci rozpęd (a ściślej emocje, jakimi tchnie) i tylko w chwilowych zrywach na powrót go nabiera. Kiedy już nakreślono sytuację i zaserwowano kilka w zamyśle dezorientujących akcentów, przestałam tak mocno angażować się w tę historię, jak we wcześniejszych sekwencjach, głównie dlatego, że nie miałam wrażenia, żeby atmosfera jakoś znacząco się zagęszczała. I z czasem przestałam mieć wątpliwości do obranej interpretacji, pomimo nieustających prób twórców, aby je we mnie zasiać. UWAGA SPOILER Ale na szczęście ten marazm nie trwał długo i przyszła pora na dynamiczne zakończenie, które przewidziałam (poza ostatnimi złowieszczymi obrazkami), ale to wcale nie wywołało znużenia, czy też irytacji, chociaż nie obraziłabym się, gdyby scenarzyści postawili na niedopowiedzenie KONIEC SPOILERA.

„Zaproszenie” to niszowy thriller psychologiczny, kameralny obraz bazujący na emocjach, uciekający od dynamizmu na rzecz subtelnego akcentowania zagrożenia, mogącego napłynąć z jednej z sygnalizowanych stron, bądź jeszcze z innej, ukrywanej przez twórców. Ale wszystko może się również skończyć w przyziemny sposób, bez dynamicznych, widowiskowych akcentów. Takie powolne, acz emocjonujące snucie historii, bez głęboko zapadających w pamięć, dosadnych obrazków moim zdaniem szybko znudzi wyjadaczy mainstreamowego, wysokobudżetowego kina zasadzającego się na niemalże nieustającej akcji, ale widzowie optujący za minimalizmem powinni podzielić mój pozytywny odbiór „Zaproszenia”. Choć mogę się mylić.  

2 komentarze:

  1. Przez cały film miałam wrażenie, że już to gdzieś widziałam, ale nawet teraz, po kilku dniach nie mogę stwierdzić dokładnie gdzie ;) Zwłaszcza ta scena z SPOILER zawieszaniem lampki KONIEC SPOILERA tak jakby znana. A lokacja (wzgórza, czyżby LA) mocno nawiązuje do Rodziny Charlesa Mansona (czy mi się wydaje, czy był wspominany w filmie?)
    Zakończenie pozwala na ciąg dalszy, może nawet jakąś serię, uniwersum :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawie do końca tego filmu bardzo nudziłam się. Dopiero koniec był ciekawy i wyjaśniło się o co tam chodziło:)

    OdpowiedzUsuń