Kate i Justin spodziewają się dziecka, tak samo jak ich sąsiedzi, Theresa i
Jon, którzy niedawno przeprowadzili się z Frankfurtu do Londynu. Kiedy kobiety
nawiązują znajomość Kate postanawia zorganizować w mieszkaniu kolację dla
czterech osób. Gdy goście zbierają się do odejścia dochodzi do wypadku, na
skutek którego Theresa traci dziecko. Ona i Jon obwiniają za tę stratę
sąsiadów, więc aby uporządkować myśli i emocje decydują się spędzić trochę
czasu we Frankfurcie. W tym czasie na świat przychodzi syn Kate i Justina, Billy.
Po powrocie do Londynu Jon i Theresa przepraszają sąsiadów za swoje
wcześniejsze zachowanie. Od tego momentu Kate może liczyć na wszelką pomoc ze
strony sąsiadki. Cieszy ją przede wszystkim gotowość Theresy do opiekowania się
Billym, ponieważ zmęczenie częstym płaczem niemowlęcia coraz bardziej daje się
jej w znaki.
Brytyjski thriller „The Ones Below” jest pełnometrażowym reżyserskim
debiutem Davida Farra ciepło przyjętym przez krytykę. Farr sam napisał scenariusz
doceniony przez wielu amerykańskich recenzentów na równi z realizacją. Niejeden
odbiorca porównał efekt starań początkującego reżysera do dokonań Romana
Polańskiego i Alfreda Hitchcocka, ale z obwieszczeniem narodzin nowego mistrza
dreszczowców trzeba jeszcze trochę poczekać. Bo choć „The Ones Below”, aż
tchnie niemałym talentem jego głównego twórcy, Farr niekoniecznie ukierunkuje
swoją filmową karierę na kino grozy, co moim zdaniem uczynić powinien, bo jeśli
nie obniży poziomu zaprezentowanego w tym obrazie ma szansę stać się jednym z
najbardziej rozpoznawalnych reżyserów thrillerów. Choć może nie w Polsce, bo
doświadczenie uczy, że do wielu naszych rodaków nie przemawia powolna,
nastawiona na emocje narracja dreszczowców, a właśnie w taki ton uderzył Farr w
swoim pierwszym pełnometrażowym przedsięwzięciu.
W „The Ones Below” można zauważyć małą inspirację „Dzieckiem Rosemary”
Romana Polańskiego. Tutaj również mamy relację głównych bohaterów z nazbyt
układnymi, wręcz narzucającymi się sąsiadami (albo raczej sąsiadki), a bodaj
najczytelniejszą aluzją do arcydzieła Polańskiego jest moment, w którym Theresa
odwiedza Kate ze szklanką lemoniady, pragnąc przypomnieć jej o uzupełnianiu
płynów po porodzie. Ale choć w kilku szczegółach możemy dopatrzeć się wpływu „Dziecka
Rosemary” krzywdzące byłoby stwierdzenie, że otrzymujemy „powtórkę z rozrywki”,
bazującą na dokładnie takich samych emocjach i wątkach. Farr podążył w nieco
innym kierunku, w porównaniu do sekty satanistycznej bardzo przyziemnym, ale to
nie oznacza, że pozbawionym walorów wizualnych i tekstowych. W jego scenariuszu
ważną rolę pełnią wątki stricte dramatyczne, ale w najmniejszym stopniu nieprzesłodzone,
pozbawione niezmiennie irytującej mnie nachalnej ckliwości. Momentem zwrotnym,
napędzającym dalszą akcję filmu jest wypadek ciężarnej Theresy na progu
mieszkania sąsiadów z piętra, na skutek którego traci dziecko. Tragedia jest o
tyle dotkliwsza, że wraz z Jonem kilka lat starali się o potomka, nie dziwi więc
ich wrogi stosunek do Kate i Justina tuż po wypadku, potrzeba natychmiastowego
obarczenia kogoś winą za owo smutne wydarzenie. Jeśli wcześniejsze odrobinę osobliwe
zachowanie sąsiadów głównych bohaterów nie uczuliło widzów na te postacie to
poronienie Theresy powinno rozbudzić podejrzenia, najpewniej zgodnie z zamysłem
Farra. Tym bardziej, że małżeństwo po przejściach wraca z odpoczynku we
Frankfurcie w zupełnie innych nastrojach. Z ich postawy przebija przygnębienie,
ale przestają obarczać winą za swoją osobistą stratę Kate i Justina. Więcej: są
gotowi służyć im wszelką pomocą, zwłaszcza przy opiece nad ich dzieckiem.
Diametralną zmianę nastawienia Theresy i Jona do sąsiadów można również
tłumaczyć zbawiennym wpływem na ich psychikę pobytem w Niemczech, uporządkowaniem
myśli oraz emocji i ostatecznym zrozumieniem, że za śmierć ich dziecka nie
odpowiadają mili sąsiedzi. A jednak Farr zdaje się odsuwać od widza taką
interpretację, na każdym kroku akcentując przesadnie układną postawę Theresy i
Jona względem Kate i Justina, dając do zrumienia, że ich uczynne zachowanie ma
jedynie ukryć prawdziwe, niecne intencje. Można się domyślić do czego dążą, nie
jest to wszak jakoś szczególnie skrywane przez scenarzystę, ale jednocześnie
nie sposób znaleźć w czynach i słowach czegoś konkretnego, co wskazywałoby na
ich wrogie nastawienie do sąsiadów. Theresa i Jon wydają się być śliscy (to
słowo nasunęło mi się, gdy śledziłam ich relację z głównymi bohaterami), ale to
wcale nie musi świadczyć o ich antagonistycznym nastawieniu do Kate i Justina,
może wpisywać się w ich osobowości, na co wskazuje choćby ich porównywalne do
obecnego zachowanie tuż przed tragicznym w skutkach wypadkiem. W takim
rozrachunku nasuwa się więc druga ewentualna interpretacja całej historii – konkluzja,
że padamy ofiarą przemyślnych fortelów twórców, mających na celu zaciemnić nam
prawdziwy obraz niniejszej sytuacji, w której żaden spisek nie istnieje bądź
zagrożenia należy upatrywać w postaci matki Billy’ego, przygniecionej rolą pani
domu, zważywszy na pracę męża przez większość czasu samotnie opiekującą się
często płaczącym dzieckiem.
Szczerze powiedziawszy obranie właściwej ścieżki interpretacyjnej „The Ones
Below” nie nastręczyło mi większych trudności. Davidowi Farrowi nie udało się
zepchnąć mnie z raz obranej drogi, choć przyznaję, że aby zdezorientować
odbiorców wykorzystał rzadko spotykany w tego typu kinie zabieg UWAGA SPOILER ostatecznie czarnymi
charakterami uczynił osoby, na które cały czas „wskazywał palcem” - nawet jeśli
przez większość czasu nie wprost to w czytelnych podtekstach już tak KONIEC SPOILERA. Jednak obcując z jego
pełnometrażowym debiutem nie odczułam braku elementu zaskoczenia, może dlatego,
że byłam za bardzo zajęta podziwianiem minimalistycznej realizacji, z
wykorzystaniem której z wręcz maniakalną konsekwencją poprowadzono iście
elektryzującą, nieprzekombinową opowieść. Farr swój obraz całkowicie pozbawił
efektów komputerowych, czym z miejsca zdobył moją przychylność. Z takim samym entuzjazmem
przyjęłam jego niechęć do rozpędzania akcji, bo zawrotne tempo zapewne
oddarłoby fabułę z ładunku emocjonalnego, zaciemniło relacje międzyludzkie,
które w takim stonowanym kształcie wynoszą ten obraz na prawdziwe wyżyny
napięcia. Podskórnego, aż do końcówki niepodkreślanego mocnymi wizualnymi
akcentami i paradoksalnie dzięki temu tak silnie podsycającego emocje. W efekcie
ogląda się to z prawdziwą przyjemnością, jeśli oczywiście nie ma się nic
przeciwko powolnej narracji, skoncentrowanej na detalach, szczególnie w postaci
uczuć targających bohaterami, zarówno tych jawnych, jak i tłumionych. Duże
brzemię ciążyło więc na aktorach, szczególnie Clemence Poesy, która należycie
wywiązała się z roli zmęczonej „świeżo upieczonej matki”, być może z syndromem
baby blues, który powoli przybiera skrajną postać bądź ofiary spisku sąsiadów. David
Morrissey i Stephen Campbell Moore również warsztatowo mnie nie zawiedli, ale
niestety nie mogę tego samego powiedzieć o miejscami egzaltowanej, a czasem
zwyczajnie drętwej Laurze Birn w roli domniemanej nemezis bądź powiernicy Kate.
Poprawiłabym również zakończenie, wycinając ostatnie wyjaśniające ujęcia –
sfinalizowanie scenariusza wcześniej zaprezentowanymi dwoma mocnymi akcentami w zupełności
by wystarczało i tak na dobrą sprawą pozostawiałoby pole do dwojakiej
interpretacji (przez ujęcia postaci od tyłu podczas jej mrożącej krew w żyłach
wędrówki nad rzekę), nie dając odbiorcom poczucia, że oto zostali potraktowani,
jak osoby niezdolne do samodzielnego myślenia, którym wszystko trzeba
tłumaczyć.
„The Ones Below” w moim pojęciu nie jest thrillerem idealnym, wszak kilka
elementów spokojnie można było poprawić. Ale jak dla mnie wiele do tego miana
mu nie brakuje. David Farr zrealizował swój dreszczowiec w sposób, za którym
wręcz przepadam, bez sztucznego efekciarstwa, z maksymalnym skupieniem na
emocjach, skutecznie potęgującym podskórne napięcie. Ale podejrzewam, że sporo
widzów nie podzieli mojego pozytywnego zdania o „The Ones Below”, bo takim
oszczędnym w środkach dreszczowcom obecnie bardzo trudno jest skraść serca
szerokiej opinii publicznej. Co wcale nie znaczy, że paru ukontentowanych
wielbicieli minimalistycznych thrillerów się nie znajdzie – mam taką nadzieję,
bo uważam, że przedsięwzięcie Farra nie zasłużyło sobie na wzmożoną krytykę.
Właśnie obejrzałam i faktycznie jest to niezły, trzymający w napięciu thriller.
OdpowiedzUsuń