Zespół hardcore punk, w skład którego wchodzą Pat, Sam, Reece i Tiger
przyjeżdża do Seaside w stanie Oregon, aby udzielić wywiadu do radia i wystąpić
na imprezie organizowanej przez spikera, Tada. Niestety koncert zostaje
odwołany, a radiowiec, żeby im to zrekompensować załatwia występ w klubie
położonym nieopodal lasu, którego głównymi bywalcami są neonaziści. Po zagraniu
kilku kawałków kapela dostaje zadowalającą zapłatę i szykuje się do drogi
powrotnej. Sytuację komplikuje znalezisko Pata, ciało martwej kobiety leżące na
podłodze w jednym z pokoi. Zespół wraz z przebywającą na miejscu zbrodni Amber
i zadźganą nieznajomą zostaje zamknięty w pomieszczeniu pod czujnym okiem
jednego z ochroniarzy. Rzekomo do czasu przyjazdu policji i wyjaśnienia
okoliczności morderstwa, ale młodzi ludzie mają wszelkie powody by sądzić, iż
wmieszali się w grubszą sprawę, z której jeśli nie będą walczyć nie wyjdą żywi.
Najnowszy thriller Jeremy’ego Saulniera na podstawie jego własnego
scenariusza, który zawojował festiwale filmowe, na paru będąc uhonorowanym
różnego rodzaju nagrodami. Amerykańscy krytycy nie mogli nachwalić się dokonania
Saulniera, zresztą podobnie jak szeroka opinia publiczna, w recenzjach wskazując
na między innymi błyskotliwość scenariusza, nieustające napięcie i solidną
warstwę techniczną. Szacuje się, że na realizację „Green Room” przeznaczono
pięć milionów dolarów – sumę może i nie zawrotną, ale wystarczającą do
profesjonalnego przełożenia na język filmu akurat tego scenariusza. Bo warstwa
fabularna nie wymuszała na twórcach konieczności epatowania choćby drogimi
efektami komputerowymi. Radość z sukcesu nieco przytłumiła śmierć w wypadku
odtwórcy głównej roli, Antona Yelchina, niedługo po kinowej premierze w
Niemczech.
Szczerze powiedziawszy nie potrafię zrozumieć fenomenu „Green Room”
(możecie mnie zlinczować), znaleźć w nim tych superlatywów, o których wspominają
między innymi krytycy i wykoncypować co ta produkcja ma takiego pozytywnie
wyróżniającego ją na tle innych jej podobnych rąbanek. Za wyjątkiem licznych
zielonkawych zdjęć, stanowiących całkiem pomysłową formę przekazu, acz w moim
odczuciu siłę ich wyrazu znacząco złagodziło nieumiejętne stopniowanie
napięcia, na co z kolei w dużej mierze miała wpływ warstwa fabularna. Wszystko
więc sprowadza się do scenariusza Jeremy’ego Saulniera, który zaczynał się
całkiem interesująco, ale z czasem ku mojemu ubolewaniu skoncentrował się na
zorganizowanej przestępczości. Sympatyczni, dobrze wykreowani przez aktorów
członkowie zespołu, mającego kłopoty z zaistnieniem na rynku muzycznym, sypiący dowcipnymi, mniej lub bardziej adekwatnymi do sytuacji
odzywkami, przypadkiem stają się celem neonazistów pragnących zatuszować niedawną
zbrodnię popełnioną na terenie ich klubu. Rzeczony lichy budyneczek położony
jest w doprawdy malowniczym, mieniącym się głęboką zielenią leśnym zakątku,
wcześniej zachwycająco ujmowanym „z lotu ptaka”, co daje nadzieję na mocny survival w kolejnych partiach filmu.
Najpierw jednak posłuchamy kilku ciężkich kawałków w wykonaniu protagonistów, w
tym utworu obrażającego nazistów, którzy swoją drogą oprócz oblewania
wykonawców napojami nie wykazują większej wrogości do przybyszów za tę
zaplanowaną zaczepkę. Podczas następnej piosenki już dobrze się bawią, tak
jakby puścili w niepamięć początkowy atak kapeli. Nie jestem przekonana, czy w rzeczywistości
publika o takich poglądach, w dodatku będąca pod wpływem alkoholu nie chciałaby
się zemścić, ale z drugiej strony gwoli sprawiedliwości ich uległe zachowanie
można tłumaczyć ewentualnym wpływem personelu klubu, szczególnie jego
właściciela, który jak się z czasem okazuje sprawuje niepodzielne rządy nad
tutejszym przestępczym światkiem. W każdym razie akcja dynamizuje się dosyć
szybko, chwilę po występie protagonistów i przez dłuższy czas zamyka się w
jednym pomieszczeniu. Saulnierowi nie udało się wówczas wytworzyć pożądanej
klaustrofobicznej aury, a przynajmniej mnie nie przygniotła atmosfera, jaka
spowijała małe pomieszczenie, w którym przyszło osiąść pozytywnym bohaterom.
Zawiniło chyba zbyt silne skontrastowanie zdjęć, ocierające się o plastik i
niewprawna gra światłem i cieniem. Dużo lepiej poradzono sobie z klimatem
zagrożenia, a bo i zadanie było o wiele łatwiejsze – wystarczyło postawić
naprzeciwko przerażonych młodych ludzi uzbrojonego ochroniarza słusznej postury
i zasygnalizować widzom, że za drzwiami czyha „armia” neonazistów/skinheadów”,
gotowa zabić każdego, kto przestąpi próg pokoju. Nigdy nie przepadałam za
thrillerami, w których antybohatowie przynależą do zorganizowanej przestępczości,
dysponującej potężnym arsenałem, ułatwiającym tępienie wrogów, bo taki
charakter antagonistów na ogół generuje nudne z mojego punktu widzenia
strzelanki. Samotni mordercy z bronią białą są dla mnie nieporównanie bardziej atrakcyjni
od uzbrojonych „po zęby” kryminalistów, rezygnujących z pełnych napięcia
podchodów w imię szturmowania pomieszczenia, w którym przebywają ich cele. Na
początku skinheadzi poprzestają na topornej manipulacji, chyba w nadziei, że
ich pokrętne tłumaczenia przekonają członków zespołu, że nie mają względem nich
złych zamiarów, ale z czasem tracą cierpliwość i zaczyna się prawdziwa demolka.
Obserwując rozpaczliwe próby protagonistów celem wydostania się z małego
pokoju zastanawiałam się, kiedy Saulnier wreszcie odejdzie od nużącej
monotematyczności. Bohaterowie nieśmiało przestępują próg, wkrótce natrafiają
na przeciwników, którzy za pomocą broni palnej i krwiożerczych psów
przetrzebiają ich grupę i zmuszają do powrotu do bezpiecznej przystani, jaką
jest dla nich pomieszczenie z trupem kobiety. A niedługo potem „powtórka z rozrywki”…
Miłą odskocznią od tej denerwującej powtarzalności są jedynie sceny mordów, nie
nadmiernie krwawe, w większości mało pomysłowe, ale za to bardzo realistyczne.
Rozszarpanie przez psa gardła chłopaka i poszatkowanie ręki drugiego są całkiem
dobrym ukłonem w stronę kina gore,
ale niestety większość ujęć eliminacji zarówno pozytywnych, jak i negatywnych
postaci było wynikiem mało widowiskowych strzałów z pistoletu - chyba, że za
takowe uznać bryzganie posoki z dziur w głowach i szyjach. Nie mając czym zająć
myśli podczas tych zupełnie dla mnie nieatrakcyjnych strzelanek, utrzymanych
raczej w klimacie kina akcji, aniżeli rasowego, mrocznego thrillera, powoli
stopniującego klimat zagrożenia, zabawiałam się wymyślaniem potencjalnych
zwrotów akcji, bowiem byłam przekonana, że scenarzysta zapragnął uraczyć widzów
jakimś wymyślnym twistem. Jak się okazało niepotrzebnie, bo wyszło na to, że „Green
Room” nie zasłania liniową, prostą fabułką zaskakującej istoty całej intrygi. Zamysłem
Saulniera było chyba uraczenie widza nieskomplikowaną rąbanką, albo raczej
strzelanką podlaną dawką skutecznego dowcipu, w dużej mierze rozgrywającą się w
zamkniętym pomieszczeniu i dopiero pod koniec uderzającą w survivalową akcję, acz rozczarowująco sfinalizowaną. A przynajmniej
ja tak to odebrałam, bo choć bardzo się starałam nie znalazłam w „Green Room”
żadnych zaskakujących akcentów, mocnej atmosfery grozy, czy choćby umiejętnego
dawkowania napięcia, o punktowanej przez niektórych krytyków błyskotliwości nie
wspominając.
Po seansie „Green Room” „spałam jak dziecko”, osuwając się w świat marzeń
sennych niemal natychmiast po przyłożeniu głowy do poduszki, co zdarza mi się
bardzo rzadko. Więc byłabym nieszczera, gdybym powiedziała, że żałuję czasu,
jaki poświęciłam na seans tej produkcji. Jestem wdzięczna Jeremy’emu
Saulnierowi, że wreszcie się wyspałam, ale nie mogę z czystym sumieniem zniechęcać
innych osób do „Green Room”. Film ma wielu fanów, dostrzegających w
nim prawdziwy geniusz, więc wydaje się, że osobiste preferencje filmowe
uniemożliwiły mi pozytywny odbiór tej produkcji, że pozycja ta ma w sobie coś
wyjątkowego, czego ja nie potrafiłam dostrzec.
Ja Cię nie zlinczuję, bo mam z Green Room podobną sytuację. Tak jak w przypadku Green Inferno ( coś ten kolor nie pomaga) oczekiwałem czegoś mocniejszego w każdym aspekcie, a dostałem solidny co prawda ale nie wyróżniający się film. Elementy slashera, którego tak lubię jak np. umiarkowane gore, czy protagoniści stało na dobrym poziomie, na akcję też nie narzekam, mnie "powtórka z rozrywki" nie denerwowała, bawiłem się dobrze, ale po tych świetnych recenzjach oczekiwałem czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńRozczarowanie. Film o klasę słabszy od "Blue ruin" tego reżysera. Saulnier stawia na realizm w swoich thrillerach, ale w tym wypadku aż się prosiło aby postać grana przez Stewarta była bardziej "demoniczna", a dostaliśmy podstarzałego nazistę chodzącego z miotłą.
OdpowiedzUsuńZespół gra hardcore punk, a nie hard rock. Saulnier chyba był muzykiem w takim zespole i bardzo dobrze oddał realia koncertowania w takiej kapeli. Podobnie skinheadzi to nie jest ideologiczny i charakterologiczny monolit, i nawet white powerowa odmiana ma ludzi o różnym stopniu zaangażowania. Co do ich reakcji na obraźliwą piosenkę, to jest realistyczna. Gdyby grali anty-nazi piosenki przez cały swój koncert, to mogliby się liczyć z dostaniem wpierdolu, ale sytuacja zaprezentowana w filmie wydaje mi się realistyczna. Jeśli chodzi o przedstawianie muzycznych subkultur w takich filmach, to wg mnie o wiele gorzej wypadł Deathgasm. Nie mogłem uwierzyć, że bohaterowie w tym filmie (tzn. w Deathgasm) słuchają Trivium.
OdpowiedzUsuńDzięki za cynk o gatunku muzycznym (nie znam się na muzie więc musiałam zgadywać), już poprawione;)
UsuńPoza tym numer ,, Nazi Punx Fuck Off'' to jest hardcore'owa , żelazna klasyka - coś takiego zupełnie inaczej funkcjonuje w przestrzeni koncertu, niż gdyby np. zapodali własny, autorski numer fakujący nazi skinów. Do tego utwór poleciał na otwarcie, jeszcze wiara się nie nawaliła porządnie , ewentualna agresja była naładowana na pojedynczą bluzgę i rzut puszką , a nie na prawdziwy wpierdol - a po skończeniu kawałka wokalista nawet rzucił ,usprawiedliwiające' : ,, to tylko cover''.
UsuńDla mnie cała sytuacja oblężeniowa w tym filmie jest potwornie naciągana i z dupy wyjęta . Po odjeździe policji naziole powinni towarzystwo spacyfikować jednym konkretnym szturmem ( a te ,, negocjacje'' są w ogóle bez sensu zwyczajnie na etapie scenariusza ) Poza tym wszyscy skinheadzi są jacyś totalnie ospali i tępi - jak u siebie są tak bezradni z bronią w ręku, to na wyjeździe byle jaka załoga rozjebałaby ich raz dwa . Zdjecia ok. , gore bez zarzutu , ale wszystkie patenty na kolejne ataki skinów i te ich taktyczne rozkminy - do wymiany . No i chyba pierwszy raz w kinie widziałem tak apatycznego i zworowanego dziada w roli kieszonkowego fuhrera :D
Ale wybierając ten cover dali do zrozumienia, jaki mają stosunek do nazistów. W przeciwnym razie by go nie zagrali. Wychodzi więc na to, że amerykańscy neonaziści potrafią dobrze się bawić przy muzyce ludzi, którzy mają do nich taki stosunek, jaki wyrazili w tym kawałku (wrogi), i to mnie jakoś nie przekonuje. Ale być może ich demonizuję, być może mają taką pobłażliwą naturę i dystans do siebie.
UsuńTo jest kawałek z 81' , klasyk równo dla wszystkich , ponad ideologią . Gdyby ta kapelka zaśpiewała przed królową brytyjską ,, god save the queen, she ain't no human being'' to też by ich nikt do pierdla nie zamknął za obrazę majestatu ( klasyk Sex Pistols z 77' ) . Poza tym, to nie działa tak, że po jednym numerze anty nazi, ale z kanonu wspólnego i dla punków i skinheadów , od razu kapelę się pacyfikuje ! To by musieli trafić na konkretną załogę , a nie na takie pensjonarki , jak to towarzystwo . Flaga ze swastyką na ścianie jeszcze cię nie czyni sturmmanem z waffen SS :D
OdpowiedzUsuń"To by musieli trafić na konkretną załogę , a nie na takie pensjonarki , jak to towarzystwo ."
UsuńO, i to prędzej do mnie trafia. Że to bardziej tacy samozwańczy neonaziści byli albo ich łagodna odsłona, aniżeli ci "z prawdziwego zdarzenia";) Ja ich odebrałam w kategoriach grupy na usługach właściciela klubu, bardziej oddanego jemu niż swoim własnym instynktom, i że mogli mieć "z tyłu głowy", że atak na zespół nie spodobałby się ich przywódcy. Ale interpretacje, jak widać można mnożyć i w sumie każda wydaje się prawdopodobna.
Oni wszyscy chyba na podwójnym relanium lecieli. Ten zakładnik punków ( w końcu kawał karka) miał co najmniej kilka okazji, żeby pozbawić broni kolesia , który mu co jakiś czas dźwignię na podłodze zakładał.
OdpowiedzUsuńTak, i jeszcze akcja z oddaniem broni - tak, jakby taki chwyt miał przekonać kogokolwiek myślącego do otworzenia drzwi;) Widać mierzyli inteligencję członków zespołu swoją miarą i myśleli, że taka nieudolna próba manipulacji przekona ich, że mają dobre zamiary... Chociaż z drugiej strony protagonści też niepotrzebnie się narażali słysząc groźbę o wrobienie ich w mord i otwierając drzwi. Lepsze widmo sądu niż możliwa śmierć. Więc może też najbystrzejsi nie byli.
UsuńTo i mówię, że scenariuszowo , to tu bieda na całej linii. Do tego dostajemy topograficze bajkopisarstwo - punkowcy przebiwszy się na zewnątrz ( skinole to musieli słyszeć i nawet nie zasadzili się na nich w piwnicy ) znacznie lepiej radzą sobie w zakamarkach wszystkich pomieszczeń, niż skini, którzy znają to miejsce, jak własną kieszeń. Na tej linii nonsensów jest tu dużo więcej .
OdpowiedzUsuńA jeszcze wracając do kwestii Nazi Punks Fuck Off . Wiadomo, że punkowcy podczas swojego gigu będą się starali ( a przynajmniej powinni ) podgrzać atmosferę i trochę poprowokować . To nie jest festyn parafialny, tu agresja jest wliczona w konwencję . Ilu było takich, co zbudowali swe legendy na podkurwianiu publiczności na wszelkie sposoby ściągając na siebie wsciekłość tłumu . Kapelka po prostu trzyma fason, dla nich zaliczyć flaszką , czy przyjąć piwny prysznic, od wkurwionych ich graniem skinów , to dodatkowy , cenny bonus. Z resztą ograniczyli się tylko do jednego klasycznego utworu, nie gnoili towarzystwa personalnie między kawałkami, tak ,że też raczej bez zbytniego ryzyka sobie ten faktor prowokacji wykalkulowali .
OdpowiedzUsuńA no mogło tak być, że to tylko artystyczna prowokacja była, że nie byli tak anty nastawieni do neonazistów, jak w tekście tej piosenki. Ale neonaziści chyba tego nie wyłapali, bo oblewali ich napojami, chyba odebrali to inaczej (słusznie, czy nie).
UsuńAle to wszystko, na co narzekacie jest świadomą zagrywką reżysera/scenarzysty. O to chodzi, że naziole w tym filmie to podchmieleni gówniarze z radykalnymi poglądami, a nie zdyscyplinowany oddział, który potrafi paramilitarnie spacyfikować zamknięte pomieszczenie. A punkowcy to zwykłe dzieciaki, którym w takiej sytuacji ściska żołądek, panikują i wolą wierzyć, że właściciel stanowczego, ale miłego głosu może rzeczywiście ich puści jeśli zrobią to co im każe, bo alternatywa jest zbyt przerażająca. Główny zły nie jest demonem w ludzkiej skórze, tylko zwykłym facetem z okropną filozofią. A jego prawa ręka to nie niezniszczalny zabijaka, tylko koleś, który lubi swoje psy. Bohaterowie nie zmieniają się w final girl i nie potrafią nagle bezproblemowo zabijać przeciwników, z którymi nie mieli szans przez pierwsze 80 min. filmu. Zamiast tego wyglądają komicznie, kombinując jak odebrać jednemu kolesiowi broń, bo posiadanie jej daje im autentyczną przewagą w tej sytuacji. Tak jak w poprzednim filmie Saulniera ogólne ramy fabuły to gatunkowa konwencja, ale (filmowa stylizacja) nacisk jest położony na zachowanie postaci, które poruszają się po tej konwencji jak przeciętny człowiek, a nie filmowy bohater.
OdpowiedzUsuńJa tam wolę zagrywki slasherowe - nie nudzą mnie (jeszcze) w przeciwieństwie do "Green Room". Ale co kto lubi;)
Usuń"Bohaterowie nie zmieniają się w final girl i nie potrafią nagle bezproblemowo zabijać przeciwników, z którymi nie mieli szans przez pierwsze 80 min"
SPOILER A dwoje bohaterów się w tego typu postać nie zmieniło? Chcę się tylko upewnić, czy po napisach nie było jakiejś sceny, bo nie patrzyłam, czy coś tam jest - nie atakuję Cię, ani nic w tym stylu. Tylko już zgłupiałam trochę:/
"A dwoje bohaterów się w tego typu postać nie zmieniło?"
UsuńI tak, i nie. Gdyby szybko streścić fabułę, bez zagłębiania się w niuanse, to się stają. Koleś goli głowę, malują się flamastrem i zabijają nazioli. Konwencja niby jest zachowana, ale tak naprawdę to przez jakaś minutę podchodzą jednego kolesia i zabierają mu broń, i dopiero wtedy mogą się wydostać, i wszystkich zabić. Zdobyli broń, teraz (z bronią w ręku) są niebezpieczni. To o wiele bardziej realistyczne i wiarygodne niż np. Just Before Dawn gdzie dziewczyna najpierw ucieka na drzewo przed słusznej postury mordercą, a pięć minut później jest w stanie zabić brata bliźniaka tego mordercy. Albo jak w rimejku I Spit on Your Grave, bohaterka zostaje zgwałcona i prawie że zabita, a potem pojawia się znikąd za plecami swoich napastników, obezwładnia ich i torturuje w różne przesadzone sposoby, chociaż wcześniej nic nie sugerowało, że jest w stanie coś takiego zrobić.
Dzięki wielkie - już wszystko jasne;)
Usuń@ Daniel
OdpowiedzUsuńProblem z wiarygodnością dotyczy nie tyle oblężonych, co oblegających. Nie jest od początku dane , że to zaledwie ,, banda podchmielonych gówniarzy'' - na wejściu prezentują się, jako liczna ekipa żądnych krwi typów ,dysponujących arsenałem broni palnej i białej + bojowo wyszkolonymi psami . Taka jest sytuacja zastana - nie, że jakaś niegroźna a buńczuczna zbieranina kombinuje broń z kosmosu i tresuje swojego golden retrievera na psa mordercę w aplikacji instant :D , po czym rusza na wojnę .
Do tego są na własnym terytorium i mają miażdżącą przewagę nad punkowcami w każdym praktycznie aspekcie - tak pan reżyser ustawił punkt wyjścia . Cały festiwal nieporadności jaki potem zaprezentują jest moim zdaniem pochodną reżysersko scenariuszowej mizerii i ogólnego niedopracowania fabuły a nie sugerowanej przez Ciebie
z góry przyjętej koncepcji , pt : dwie ekipy zwykłych ludzików rzucone sobie do gardeł.
Taką koncepcję w idealnym wykonaniu dostajemy w ,, Straw Dogs'' - jeden bezbronny safanduła ( ale nieludzko zmotywowany , inteligentny i na swoim terenie ) vs paru rozwścieczonych, uzbrojonych zbirów ( ale tępych jak kołki i całkowicie lekceważących przeciwnika , do tego najebanych ) Mamy realizm i wiarygodność po obu stronach , a w filmie Saulniera patent na skinów roi się od wewnętrznych sprzeczności i niedoróbek .
Ja to odebrałem, że oni właśnie są taką ekipą żądnych krwi typów, dysponujących arsenałem broni palnej i białej + bojowo wyszkolonymi psami, ale scenariusz obrał tezę, że realia takiej ekipy nie pokrywają się z powszechnie przyjętą w filmach wizją, czyli że to na pewno są bad ass motherfuckers robiący komuś z dupy jesień średniowiecza co najmniej dwa razy przed śniadaniem. Zamiast tego taka ekipa składa się m.in. z gówniarzy, którym dragi wypaliły mózg, czy z takich którzy chcą się wyrwać ze środowiska ze swoją dziewczyną. Może masz racje, że na początku wydają się groźniejsi, ale to raczej zabieg mający podbić napięcie, by widz bardziej martwił się o bohaterów. Co do własnego terytorium i przewagi, to reżyser ustawia też, że Patrick Stewart jest tam trochę jak Harvey Keitel w Pulp Fiction. Tzn. zostaje postawiony przed niezłym gównem i stara się je uprzątnąć (upozorować śmierć punkowców) by smród do niego nie wrócił, więc nie może sobie pozwolić na totalny scorched earth.
UsuńDokładnie, miało nie być żadnej jatki, ani śladów zbiorowego linczu. Rany cięte nie mogły być głębokie, do kości, bo na spalonych zwłokach dałoby się je znaleźć, gdy sprawy jesdnak się skomplikowały mogli oddać po jednym strzale, ale też żeby łuski pozbierać. Można brak moceniejszej ofensywy i agresji jakoś wytłumaczyć. Poza tym przecież oprawcy, to nie byli zawodowi mordercy, tylko jakieś łysole od burd.
Usuń,,...Poza tym przecież oprawcy, to nie byli zawodowi mordercy, tylko jakieś łysole od burd...''
OdpowiedzUsuńAle była ich cała banda i to uzbrojona po zęby kontra garstka ludzi nie mających w życiu z bronią do czynienia , dysponująca jednym rewolwerem. Punkowcy przebiwszy się przez podłogę powinni zostać w piwnicy skoszeni jedną salwą i byłoby po problemie . Skinole słyszeli przecież odgłosy rozwalania desek i mieli jasność, którędy osaczeni torują sobie drogę do wyjścia - proste, że tam należało urządzić zasadzkę . A tu punki poruszają się nie niepokojeni między piwnicą a pokojem przez 1/3 filmu . Dla mnie to czysty absurd.
A takie założenia, by ciąć nie za głęboko i, czy oddawać tylko po jednym strzale, to sobie można przyjąć w co najwyżej w sytuacji, kiedy przeciwnik jest przywiązany do krzesła .
To jeszcze mnie w tym filmie raziło, że nie ma tu w ogóle narastającej agresji i wściekłości w poczynaniach skinheadów w miarę niepowodzeń - wszyscy są cały czas równo skapcaniali, jak ich szef. To jest jatka w temperaturze pokojowej.
To z piwnicą mi też się wydawało trochę dziwne, ale nie wiem, oni tam przypadkiem nie trzymali dragów, czy czegoś takiego? Może nie chcieli uszkodzić towaru? To że nie wpadli na pałę do pokoju kiedy punkowcy mieli rewolwer było wg mnie spoko, pokazuje, że film traktuje broń palną na serio. Tak jak w tym dialogu kiedy skin wyjaśniał punkowcom pociski pokazali, że to nie są przelewki i nikomu normalnemu się nie będzie palić, żeby dostać zabłąkaną kulą. Dla mnie to też jest bardziej realizm niż głupota.
OdpowiedzUsuń"nie ma tu w ogóle narastającej agresji i wściekłości w poczynaniach skinheadów"
Ale zamiast tego masz coś, co ci się podobało w Straw Dogs, czyli całkowite lekceważenie przeciwnika. Oni do samego końca traktują punkowców jak niedogodność, z którą na pewno się uporają. Kiedy wysyłają na nich tych ostatnich dwóch skinów, to Patrick Stewart już odjeżdża pozorować miejsce śmierci, a kolesiowi z Blue Ruin od razu każe zając się porządkowaniem klubu. Nie robią się agresywni, bo do końca nie uznają ich za zagrożenie.
Nie musieli narażać wcale piwnicy na zdewastowanie. Wystarczyło zaczaić się, poczekać jak punkowcy zaczną pojedynczo przechodzić przez dziurę w podłodze , przechwycić pierwszego ( z jednoczesną palbą z shotguna w dziurę , ku przestrodze ) i zagrozić, że utną schwytanemu łeb, jeśli reszta się natychmiast nie podda ; i reszta poddałaby się momentalnie.
OdpowiedzUsuńCo do drugiego akapitu , to idealnie zawarłeś w pigułce większość nonsensów tego filmu. Punkowcy najpierw zdobyli zakładnika i odebrali mu broń, a potem go wypatroszyli, w kolejnych ( nieskutecznych ) podejściach skinheadzi ponieśli straty w ludziach i stracili jeszcze parę sztuk broni . I co , ja mam kupić to , że dalej tak wszystko po nich spływa, jak po kaczce ? Uzbrojeni walczący o życie i żądni odwetu za śmierć kumpli punkowcy dalej grasują na ich kwadracie , a szef spokojnie , jakby już było po wszystkim, jedzie sobie w chuj, bo ma niepodważalne 1000% pewności , że tych dwóch dokończy coś, z czym się bezskutecznie w kilkunastu pierdolą przez całą noc ? Bez kurwa jaj :D
W ,, Straw Dogs'' takich kretynizmów nie było , w ogóle co za porównanie.
O tym, że wypatroszyli kolesia to chyba nie mogli wiedzieć. A co do reszty to nie wiem, może nie pamiętam już zbyt dobrze, co się tam działo, ale punkowcy też w kolejnych podejściach ponosili straty (ręka basisty, bebniarz i wokalista, gitarzystka), a sami zranili psa i może zabili jakieś dwie osoby. Gdyby przy drugim wyjściu z pokoju nie pomógł im chłopak zamordowanej dziewczyny, to byłoby po ptokach. Z broni, to zdobyli chyba tylko jedną maczetę. To raczej wyglądało jak kwestią czasu, a nie równa walka. Na końcu zostali im Imogen Poots, którą mogli sobie podziurawić, i koleś z rozjebaną dłonią.
OdpowiedzUsuń...I tak zakończyła się walka ponoszących straty , nieszczęsnych paru punkowców z bandą gości , którzy zamierzali ich rozstrzelać i posiekać ,dysponując , bronią , liczbą , swoim terenem i doświadczeniem ( bo nie wmówisz mi, że skiny dysponujące podręcznym arsenałem trzymały go na ozdobę )
OdpowiedzUsuńChłopak dziewczyny ? A kto to był ? A kim była dziewczyna ?? Też niedorobiony wątek, ale to chyba proste, że im pomógł.
Czy wiedzieli o wypatroszeniu, czy nie, to nie miało znaczenia - walka dopiero się zaczęła.
Ale tak serio, problem jest gdzie indziej . Człowiek łaknie takiego kina jak diabli ! Ja to wszystko piszę bez cienia satysfakcji i z bólem, bo o niewielu rzeczach tak marzę , jak o porządnym , brutalnym i przekonującym kinie przetrwania, które śmiałoby sprostać majstersztykom z 70' i 80' . I ,, Green Room'' nie dał rady, moim zdaniem. Ale Saulniera nie skreślam, niech się dalej uczy . Przynajmniej chce dobrze, a to w naszych, mentalnie spiździałych dla kinematografii czasach, jest na prawdę cenne.
Nie twierdzę, że nie masz prawa być rozczarowanym, bo ja nie byłem. Jak ci się film nie podoba, to trudno, ja tylko dyskutuje z zasadnością twoich argumentów.
OdpowiedzUsuń"Czy wiedzieli o wypatroszeniu, czy nie, to nie miało znaczenia - walka dopiero się zaczęła."
To ty wspomniałeś o wypatroszonym kolesiu. Mi chodziło o to, że pewnie o nim nie wiedzieli, wiec nie mogli się z jego powodu wkurwiać na punkowców.
"walka ponoszących straty , nieszczęsnych paru punkowców z bandą gości , którzy zamierzali ich rozstrzelać i posiekać ,dysponując , bronią , liczbą , swoim terenem i doświadczeniem ( bo nie wmówisz mi, że skiny dysponujące podręcznym arsenałem trzymały go na ozdobę )"
Nie twierdzę, że ten film jest doskonały i może gdybyś był liderem tych skinheadów, to, dzięki swoim strategiom, wybiłbyś tych dzieciaków w 15 min.lub mniej :) Albo przynajmniej wymyśliłbyś lepszą fabułę. Ale chodzi mi o to, że to co przedstawia ten film jest w miarę spójne i logicznie się zazębia. Skiny dysponują podręcznym arsenałem, ale postanawiają wykorzystać psy i maczety by upozorować śmierć punkowców. Co idzie im raczej do przodu. Punkowcy tracą kogoś przy każdym wyjściu z pokoju i przeżywają tylko dzięki fartowi (sound system odstrasza psy i chłopak zamordowanej dziewczyny). Więc gdy po dwóch wyjściach pozostaje tylko ranny koleś i dziewczyna, którą mogą, bez szczypania się, nafaszerować ołowiem, to myślę że tak, Patrick Stewart może czuć się poniekąd pewnie, że robota skończona. Nie musiał się koniecznie wkurwiać skoro co jakiś czas przynosili mu martwego punka. Wydaje mi się, że sposób w jaki Stewart zagrał tę rolę uwzględnia irytację, że sprawa się przeciąga (bo pewności nie tracił), tylko po prostu nie szarżował z tym jak Gary Oldman w The Professional.
"Chłopak dziewczyny ? A kto to był ? A kim była dziewczyna ?? Też niedorobiony wątek, ale to chyba proste, że im pomógł."
Chłopak dziewczyny był bodajże kuzynem tego irokeza od zinów z początku filmu i to dzięki ich koneksji zespół miał zabukowany występ w tym klubie. I o ile dobrze pamiętam było napomknięte, że on i jego dziewczyna planowali wyrwać się ze środowiska. Akurat trafiłeś na postać, której wetknęli więcej epopei rodzinnej niż wszystkim bohaterom Assault on Precinct 13 razem wziętym. Naprawdę aż tak nie lubisz tego filmu, czy teraz już tylko wymyślasz nowe rzeczy, bo bawi cię jak się produkuje w komentarzach? :)
,,.. Mi chodziło o to, że pewnie o nim nie wiedzieli, wiec nie mogli się z jego powodu wkurwiać na punkowców...''
OdpowiedzUsuńPrędzej , czy później musieli się o nim dowiedzieć , więc powód był.
,,...Ale chodzi mi o to, że to co przedstawia ten film jest w miarę spójne i logicznie się zazębia ...''
OK , ciebie takie rozegranie sprawy zadowala, mnie nie. I tak masz lepiej, bo obejrzałeś dobry film, a ja przeciętny, marnujący spory potencjał :)
,,..Albo przynajmniej wymyśliłbyś lepszą fabułę ..''
Kto wie? Kiedyś zacząłem rysować komiks , jak fani Genseisu tworzą szwadrony śmierci i mordują rastamanów.
,,...Naprawdę aż tak nie lubisz tego filmu, czy teraz już tylko wymyślasz nowe rzeczy, bo bawi cię jak się produkuje w komentarzach? ..''
Bawi, nie bawi , ale coraz rzadziej trafia się okazja do polemiki na forum blogowym . Lajki na fejsie zastąpiły rozmowę.
Nie, nie spieram się z przekory. Film zawiódł mnie szczególnie dwiema rzeczami , że przypomnę : bezmyślnym opracowaniem , tudzież ograniem topografii całego miejsca akcji i brakiem emocji u bohaterów w miarę rozwoju wydarzeń. W ogóle sami bohaterowie ( po obu stronach ) to jakieś pokemony, pozbawione indywidualności i wewnętrznej dynamiki , zero ciekawych, intrygujących typów . To ostatnie dostrzegam coraz częściej we współczesnym kinie gatunków - vide ,, It Follows'' gdzie towarzystwo jest wewnętrznie martwe i nudne jak diabli już na wejściu , zanim je Złe zaatakuje . W takim ,, Dog Soldiers'' mieliśmy żywe charaktery .
Brakuje mi niebezpiecznych bohaterów z interesującą skazą , budzących grozę też jako ludzie, nie tylko za sprawą roli narzuconej im w filmie . Ciekawa szarża aktorska w twego typu kinie na pewno milej widziana niż śpiący na jawie emeryci.