niedziela, 31 lipca 2016

„Złaknieni” (2014)


Włoszka Mina przypadkiem poznaje Jude’a, z którym wdaje się w romans. Kiedy zachodzi w ciążę rezygnuje z zawodowych planów i bierze z nim ślub. Kilka miesięcy później na świat przychodzi ich syn. Z obawy, że lekarze wyrządzą krzywdę jej dziecku, Mina postanawia sama zadbać o jego zdrowy rozwój, w przekonaniu, że tylko ona wie, co jest dla niego najlepsze. Wprowadza niemowlęciu restrykcyjną dietę i przetrzymuje je w mieszkaniu ze strachu przed zarazkami i wielkomiejskim hałasem. Kiedy dziecko zaczyna gorączkować Jude w tajemnicy przed żoną zabiera je do lekarza, który stwierdza, że malec jest głodzony. Mężczyzna próbuje uświadomić żonie, jakie zagrożenie stwarza dla ich syna, ale Mina nie chce stosować się do zaleceń lekarskich. Nie widząc innego wyjścia z tej sytuacji Jude postanawia zadbać o właściwy rozwój syna w tajemnicy przed nadopiekuńczą żoną.

„Złaknieni” to włoska hybryda thrillera psychologicznego i dramatu w reżyserii Saverio Costanzo, który napisał również scenariusz w oparciu o powieść Marco Franzoso pt. „Il bambino indaco”. Film był nominowany do kilku nagród, w tym Złotego Lwa, zdobywając parę statuetek w różnych kategoriach na festiwalach filmowych. Minimalistyczna realizacja i bez mała ciekawa koncepcja fabularna, dosyć nietypowa dla obrazów traktujących o chorobie psychicznej, zdobyły uznanie wielu widzów, w tym krytyków, ale niejakie zamieszanie wprowadziła niejednoznaczna klasyfikacja gatunkowa. „Złaknionych” można odczytywać zarówno w kategoriach dramatu, jak i thrillera psychologicznego - moim zdaniem proporcje rozłożono równomiernie, co powinno stanowić przestrogę dla osób optujących za czystością gatunkową.

Fabułę „Złaknionych” zawiązuje zabawny incydent w toalecie chińskiej restauracji, w której spotyka się dwoje nieznajomych, Mina i Jude. Krótko potem Costanzo koncentruje się na wątku romantycznych, nieprzesłodzonym i koniecznym do zawiązania właściwej tematyki filmu. Co zaskakujące już wówczas z ekranu przebija swoista nieczystość – przybrudzone, nieco ziarniste zdjęcia tak rzadko spotykane w epoce HD i liczne zbliżenia stwarzające zarówno wrażenie swego rodzaju intymności, jak i dostarczające iście klaustrofobicznych doznań, sprawiają, że już na początku, podczas romantycznych ustępów da się odczuć pewną groźbę wiszącą nad bohaterami. Aktorzy wcielający się w role główne, Alba Rohrwacher i Adam Driver nie są urodziwi, a ich twarzy nie znaczy przesadny makijaż, co w połączeniu z ich niewymuszonym warsztatem jawi się niezwykle naturalnie. Kiedy na świat przychodzi syn Miny i Jude’a charakteryzatorzy bez wpadania w przesadę dodatkowo szpecą ich twarze nutą zmęczenia, przy okazji sprawiając, że z całych ich sylwetek przebija zaniedbanie. Zresztą nie tylko z nich, wszak identycznie prezentuje się ich małe, skromnie umeblowane mieszkanko, we wnętrzu którego rozgrywa się najbardziej klimatyczna, trzymająca w napięciu partia „Złaknionych”. Gdy postępowanie Miny zaczyna wskazywać na jej ewidentne problemy psychiczne ma się wrażenie, jakby i tak wąskie przestrzenie kurczyły się, jakby ściany zbliżały się do bohaterów filmu, co jest przede wszystkim zasługą operatorów. Liczne zbliżenia, niewygodny w odbiorze kąt nachylenia kamer, mający na celu podkreślić szaleństwo, jakie wykluło się w mieszkaniu głównych bohaterów, wspomniane przybrudzone zdjęcia i prosty montaż z nierzadkimi przeskokami w czasie po uprzednim zaciemnieniu obrazu, razem wypadają bardzo kameralnie, wręcz tanio, ale to tylko potęguje klaustrofobiczną atmosferę. Za sprawą owych nieskomplikowanych technik realizatorskich widz zostaje niejako zmuszony do zagłębienia się w dramat trzyosobowej rodziny, będący pochodną szaleństwa nadopiekuńczej matki. Nieczęsto spotyka się w kinematografii rodzicielki, które stwarzają zagrożenie dla swoich pociech poprzez nadmierną, źle rozumianą dbałość o ich właściwy rozwój, na ogół twórcy poruszają wątek tak zwanego syndromu baby blues, choć takich filmów również nie powstaje wiele, bowiem ustępują pola samotnemu borykaniu się kobiety z jakąś psychiczną przypadłością. Scenariusz „Złaknionych” wpisuje się więc w pewną lukę, korzystając z osiągnięć innych twórców obrazów traktujących o popadaniu w szaleństwo jednego z bohaterów przy budowaniu tła (odrobinę przypominało mi to „Wstręt” Romana Polańskiego, aczkolwiek poziom był niższy), ale fabularnie odżegnując się od pospolitości. Dbając jednak o realizm sytuacyjny, akcentując dwa wybrane problemy współczesnego świata, bez zbędnych udziwnień. Najbardziej widoczny, bo i też wykorzystany w formie wątku przewodniego jest problem nadopiekuńczości (w tym przypadku) „świeżo upieczonych” matek, obsesyjna dbałość o w swoim mniemaniu właściwy rozwój dziecka. Mina jest weganką (Jude wegetarianinem), która wbrew zaleceniom lekarza wprowadza kilkumiesięcznemu synkowi restrykcyjną dietę bazującą na produktach niepochodzących od zwierząt. Niezbilansowana dieta hamuje wzrost malca, grożąc opóźnieniem w rozwoju, ale te argumenty nie trafiają do zafiksowanej na punkcie zdrowego żywienia Miny. Żeby tego było mało pierwsze miesiące swojego życia dziecko spędza w dusznym mieszkanku, z dala od wielkomiejskiego zgiełku i promieni słonecznych, gdyż jego matka wychodzi z założenia, że hałas i pleniące się na zewnątrz zarazki wyrządzą mu dużą krzywdę. Podczas, gdy Jude większość czasu spędza w pracy, Mina z synem przesiadują w mieszkaniu, izolując się od świata zewnętrznego. Costanzo demonizuje kobietę i gloryfikuje jej męża, który postanawia ratować syna przed szaleństwem żony, ale ta stronniczość wydaje się być konieczna do wyraźnego zaakcentowania zagrożenia dosłownie wiszącego nad niemowlęciem w postaci jego rozchwianej psychicznie matki i zawiązania drugiego oburzającego wątku, jakby żywcem wyjętego z otaczającej nas rzeczywistości.

Motyw oszalałej mamusi, przekonanej, że tylko ona jest zdolna zadbać o właściwy rozwój swojego dziecka wywołuje wystarczające oburzenie (choć nie zaszkodziłoby, gdyby miejscami podkreślono je dobitniejszą treścią), ale Costanzo na tym nie poprzestaje. Do antypatycznego nastawienia widza względem Miny z czasem dołącza zdumienie, podszyte czystą wściekłością na ułomny system, który niejako daje przyzwolenie kobiecie na takie traktowanie niewinnego dziecka. W przenośni, bo dopóki brakuje dowodów na przestępcze działania kobiety i/lub jej chorobę psychiczną prawnicy i policjanci są bezradni. Równocześnie jednak przedstawiciele organów ścigania nie potrzebują twardych dowodów na winę mężczyzny - jak to często również w rzeczywistości bywa w sporze małżonków o sprawowanie opieki nad dzieckiem stając po stronie kobiety. Jude wydaje się więc być kompletnie bezsilny, „postawiony pod ścianą”. Jednak nie zamierza się poddać, przy czym jego metody przeciwstawiania się szaleństwu żony, celem ocalenia syna są ewidentnie niewystarczające (zastanawiam się, dlaczego po prostu nie zainstalował w mieszkaniu kamer…). Ilekroć znajdzie sposób na dokarmienie syna Mina sabotuje jego starania, jest więc zmuszony do drastycznych kroków, które prowadzą do rozczarowującego finału. UWAGA SPOILER Myślę, że taki scenariusz można było zamknąć wstrząsającym akcentem obrazującym triumf szaleństwa nad systemem, zamiast obecnego wkroczenia osoby trzeciej i wybawienia malca z opresji własnym kosztem KONIEC SPOILERA. Do finału jednak cała intryga mocno bulwersuje dając poczucie obcowania ze swoistym „błędnym kołem”, którego ofiarą jest niewinne niemowlę, jednocześnie dzięki kameralnej, nastrojowej realizacji przytłaczając ogromem beznadziei i naprawdę silnie trzymając w napięciu. Pod warunkiem, że widz potrafi się odnaleźć w minimalistycznych, skoncentrowanych na szczegółach i pozbawionych efekciarstwa thrillerach psychologicznych zmieszanych z dramatem. Niszówkach, dla których najważniejsza jest fabuła i emocje jej towarzyszące, a nie zawrotne tempo akcji i popisywanie się „dobrodziejstwami” płynącymi z nowoczesnej technologii.

„Złaknieni” wpisują się w poczet stonowanych, powolnych obrazów, które moim zdaniem w ostatnich latach przeżywają swoiste odrodzenie. Pozycja Saverio Costanzo celuje w osoby oczekujące od kina przede wszystkim emocji, klimatu i maksymalnego skupienia na fabule, dlatego też polecam tę produkcję właśnie tej grupie odbiorców. Myślę, że głównie oni docenią starania twórców „Złaknionych”, poczytując minimalizm na plus, a co za tym idzie nie poczują znużenia nieśpiesznym, aczkolwiek diablo emocjonalnym rozwojem akcji. Pomijając moim zdaniem tchórzliwe zakończenie film doskonale sprawdza się zarówno jako thriller psychologiczny, jak i dramat, ale tylko wówczas, jeśli ma się określone wymagania od tego typu kina, jeśli nie gustuje się w hollywoodzkim przepychu i dynamicznych narracjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz