Artystka Megan mieszka w Dublinie wraz z mężem włoskiego pochodzenia, architektem Leo. Kiedy mężczyzna dziedziczy dom w Apulii decyduje się sprzedać go bratu, księdzu Nicoli. Aby dopełnić formalności musi spędzić jakiś czas w swojej rodzinnej posiadłości. Megan postanawia mu towarzyszyć. Niedługo po przyjeździe do rodzinnego domostwa Leo jego żona zaczyna miewać halucynacje, jak się wydaje ściśle związane z historią tego miejsca. Kobieta nabiera pewności, że dom jest nawiedzony i postanawia zgłębić jego dawne dzieje. Leo tymczasem, ku przerażeniu Megan, decyduje się nie sprzedawać posiadłości i próbuje wyperswadować jej zamiar poznania tajemnic jego rodziny. Jednak coraz bardziej zdecydowane ingerencje sił nadprzyrodzonych w egzystencję kobiety nie pozostawiają jej wyboru.
„Controra: Dom pełen cieni” to włosko-irlandzki pełnometrażowy debiut
Rosselly De Venuto, na podstawie jej własnego scenariusza. Zarys historii
rzekomo wykluł się w jej głowie już w dzieciństwie, w okresie fascynacji tzw. „controrą”.
Termin ten odnosi się do najgorętszej pory dnia w okresie letnim na południu
Włoch, w trakcie której ludzie odpoczywają w domach. Venuto zainteresowały
wówczas przesądy związane z controrą, głoszące, że jakoby wówczas po ulicach
snują się duchy, czy też bóstwa. Po latach postanowiła poruszyć tę tematykę w
swoim debiutanckim pełnometrażowym obrazie, oficjalnie sklasyfikowanym, jako
thriller, ale z równym powodzeniem można go odczytywać w kategoriach horroru
spod znaku ghost story.
Tak na dobrą sprawę poza wykorzystaniem wierzeń co poniektórych Włochów związanych
z tytułową controrą produkcja Venuto nie grzeszy oryginalnością. W scenariuszu
zawarto kilka często poruszanych w nastrojowym kinie grozy motywów: odziedziczenie
domu, o którym krążą plotki, że jakoby jest nawiedzony, postępujące problemy
psychicznie kobiety zderzającej się ze sferą nadnaturalną i oczywiście sekrety
szanowanej rodziny niegdyś mieszkającej w tym miejscu. Dla jednych poruszanie
się w ramach szeroko wyeksploatowanej konwencji nie przemówi na korzyść „Domu
pełnego cieni”, ale osoby takie jak ja, niewidzące niczego złego w schematach
powinny zaakceptować koncepcję Venuto. Tym bardziej, że artystka wzbogaciła
scenariusz odniesieniami do włoskiej kultury, w postaci wspomnianych ciekawych
wierzeń związanych z controrą, które noszą w sobie znamiona innowacyjności, acz
być może nie na tyle potężne, żeby przykuć uwagę poszukiwaczy czegoś
odstającego od dokonań innych twórców kina grozy. Mówi się, że „Dom pełen cieni”
pogrywa z oczekiwaniami odbiorców celowo dostosowując się do schematu
rozpropagowanego przez nastrojowe horrory, aby w końcu przewrotnie
skonfrontować odbiorców z wątkami przystającymi do standardowego thrillera. Ale
ja mam odmienny pogląd na tę sprawę. Venuto nie podawała w wątpliwość obecności
zjawisk nadprzyrodzonych, często nawet za ich pośrednictwem starając się zaniepokoić
odbiorców, co w połączeniu ze szczegółami śledztwa śladami skrywanej od lat
tajemnicy rodziny Leo, które w głównej mierze miały bazować na napięciu kazało
mi sądzić, że scenarzystka i zarazem reżyserka filmu zwyczajnie nie chciała
ograniczać się tylko do jednego gatunku, balansując pomiędzy dwiema różnymi
stylistykami. „Dom pełen cieni” odebrałam więc w kategoriach hybrydy
gatunkowej, początkowo
akcentującej zagrożenie w formie sfery nadnaturalnej, aby z czasem skłonić się
w stronę fizycznego niebezpieczeństwa. I jedynie na tym zasadza się nazwijmy ją
przewrotność scenariusza, nie jest to jednak tak przełomowy zwrot, żeby
wykluczyć przynajmniej częściową klasyfikację do gatunku horroru. Wspominając o
przewrotności nie miałam na myśli jakichś niespodziewanych z punktu widzenia
odbiorcy wątków tylko zmianę charakteru zagrożenia, która swoją drogą, jestem o
tym przekonana, dla wielu widzów nie będzie żadną niespodzianką. W moim odczuciu Venuto
rozwijając akcję „Domu pełnego cieni” nie ukryła należycie rzeczywistej roli zjawisk paranormalnych i stopnia ich prawdopodobieństwa, co zresztą mogło być celowym zabiegiem. Konfrontacje Megan z siłami
nadprzyrodzonymi mające miejsce w imponującym, zabytkowym włoskim domostwie
stojącym przy ciasnej ulicy, wchodzącej w skład swoistego labiryntu, gdzie
łatwo się zgubić, nie były podawane w wątpliwość, nawet wówczas, gdy zaczęto
podkreślać niestabilność psychiczną głównej bohaterki. Charakter jej niektórych
halucynacji nie pozostawiał wątpliwości, że nie mogą one być jedynie projekcją
jej rozchwianego umysłu, bo doskonale zazębiały się one z obiektywnymi faktami
sukcesywnie odsłanianymi przez twórców na użytek odbiorców. Zresztą pomijając
takie zdarzenia jak „spotkanie” z wyimaginowanymi kraby przemykającymi po
podłodze, cień kobiety wykwitający na ścianie, czy upiorną twarz z nagła
pojawiającą się w polu widzenia, Megan widywała zmarłych członków rodziny męża
i ich znajomych w sytuacjach, których nigdy nie była świadkiem, a paru z nich najprawdopodobniej
nigdy nawet nie ujrzała na oczy również na fotografiach.
Choć sama fabuła, w przeważającym stopniu bardzo standardowa, spełniła moje
oczekiwania, warstwa techniczna odrobinę mnie rozczarowała. Minimalistyczna, a
co za tym idzie całkiem wiarygodna charakteryzacja upiorzycy nawiedzającej
Megan i miejscowa mroczna kolorystyka nie zrekompensowały mi w całości niezbyt
wyważonego wprowadzania widza w sytuacje bezpośredniego zagrożenia i
nieskutecznych kulminacji owych ustępów. Parę momentów (acz raczej niewiele) miało
pełnić rolę typowych jump scenek,
czyli nie tyle starać się wywołać skrajne przerażenie u odbiorcy, co zaskoczyć
go czymś nagle wyrastającym na ekranie, najczęściej obliczem ducha płci
żeńskiej i tajemniczym cieniem, ale niniejszych ujęć nie podkreślono niestety
mrożącą krew w żyłach, naprawdę głośną muzyką i nie obliczono tego należycie w
czasie. Częściej jednak Venuto decydowała się bazować na narastającym napięciu,
podszytym nutką nieznanego, ale choć zaczynała całkiem zgrabnie, co szczególnie
widać w samotnych wędrówkach przerażonej Megan po nawiedzonym domu to odnosiłam
nieprzyjemne wrażenie, że nazbyt szybko przechodziła do finalizacji, nie dając
mi szansy całkowicie zsynchronizować się z narastającym klimatem grozy. Z
czasem to wrażenie się wzmogło – w miarę odkrywania przez główną bohaterkę
sekretów rodziny męża poszczególne wątki zaczęły następować po sobie nazbyt
pośpiesznie, przez co wkrótce niemalże cała wcześniej tak pieczołowicie
budowana atmosfera grozy gdzieś wyparowała, zmuszając widza do uważnego
śledzenia szybko następujących po sobie faktów. Nieco chaotycznie
porozrzucanych po scenariuszu, zapewne po to, żeby uśpić czujność widza, co
akurat w moim przypadku nie odniosło pożądanego skutku, a jedynie pod koniec
troszkę mnie zirytowało. Intryga skonstruowana przez Venuto wypadłaby o wiele
lepiej, gdyby zrównoważyła środki ciężkości, nieco wydłużając drugą połowę
filmu i dzięki temu stopniowo konfrontując widzów z przeszłością domu pełnego
cieni, zamiast jak to miało miejsce w rzeczywistości serwować kilka szybkich
uderzeń (których zresztą już wcześniej można się było domyślić).
Bardzo brakuje mi takich oszczędnych w środkach ghost stories, w przeważającej mierze bazujących na ogranych w tym
nurcie motywach, dlatego też nawet biorąc pod uwagę nie do końca zadowalającą
warstwę techniczną, całkiem dobrze się bawiłam podczas pierwszych partii „Domu
pełnego cieni”. Zawiódł mnie za to rozwój intrygi, nie tyle koncepcją, co
wykonaniem. Gdyby to poprawić być może dostałabym godnego reprezentanta
minimalistycznych opowieści o duchach, odżegnującego się od mainstreamu, ale w
takim nieco chaotycznym kształcie film niestety w całości nie sprostał moim
wymaganiom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz