sobota, 30 lipca 2016

„Midnight Movie” (2008)


Przed pięcioma laty reżyser i scenarzysta slashera pod tytułem „The Dark Beneath” oraz odtwórca roli mordercy, Ted Redford,  najprawdopodobniej zginął wraz z innymi pacjentami szpitala psychiatrycznego podczas oglądania swojego filmu. Na miejscu zbrodni znaleziono jedynie krew, tajemniczego zniknięcia ciał nie udało się wyjaśnić. Teraz w jednym z kin ma odbyć się nocny seans „The Dark Beneath”, na który przychodzi garstka widzów, w tym policjant dawniej zajmujący się sprawą masakry w zakładzie psychiatrycznym. Kierowniczką zmiany jest Bridget, młoda kobieta sprawująca opiekę nad młodszym bratem Timmym i z pomocą chłopaka, Josha, starająca się zapomnieć o niegdysiejszym maltretowaniu przez ojca. Za namową chłopaka Bridget tymczasowo przekazuje swoje obowiązki początkującemu pracownikowi kina i wraz z Joshem zasiada przed wielkim ekranem. Po chwili dołączają do nich znajomi. Początkowo młodzi ludzie dobrze się bawią do czasu odkrycia, że czarno-biały slasher Teda Redforda stapia się z rzeczywistością, że filmowy morderca co jakiś czas wychodzi z ekranu, pozbawia życia ludzi przebywających w kinie i zabiera ich ciała do swojego filmowego świata.

Slasher „Midnight Movie” został wyreżyserowany przez debiutującego w tej roli Jacka Messitta, który wraz z Markiem Garbettem opracował również scenariusz. Choć obraz wyróżniono na Chicago Horror Film Festival Messitt jak do tej pory nie podjął się reżyserii kolejnej produkcji. A szkoda, bo w moim pojęciu swoim „Midnight Movie” dał dowód niemałej znajomości reguł, jakimi rządzą się slashery i co więcej możności właściwego oddania ich na ekranie. W Polsce jego dziełko przeszło bez większego echa, w Stanach Zjednoczonych spotkało się z krytyką wielu zwykłych odbiorców, ale zważywszy na rangę, jaką w obecnych czasach mają produkcje wpisujące się w nurt slash taki odzew w najmniejszym stopniu mnie nie zaskoczył. Mógł za to zniechęcić Messitta do reżyserskiej pracy nad kolejnymi projektami, choć wolę myśleć, że wybór jego zawodowej ścieżki nie był podyktowany słupkami popularności. I trwać w nadziei, że jeszcze uraczy mnie jakimś slasherem na miarę „Midnight Movie”.

Motywem odróżniającym „Midnight Movie” od większości slasherów jest napędzające akcję stapianie się rzeczywistości z filmowym uniwersum. Przypominam sobie dwóch reprezentantów tego nurtu horroru, poruszających zbliżony wątek: „Udrękę” i powstałe kilka lat po produkcji Messitta „The Final Girls”. Należy jednak zauważyć, że poruszony we wspomnianych obrazach proces przenikania się tych dwóch realiów w szczegółach nieco od siebie odbiega. Podczas, gdy w „Udręce” mieliśmy motyw oddziaływania filmu na publikę z niejednoznacznymi aluzjami do świadomego wpływania bohaterów obrazu na losy oglądających, a w „The Final Girls” konieczność dostosowania się osób pochodzących z prawdziwego świata do prawideł, jakimi rządzą się camp slashery, scenarzyści „Midnight Movie” postawili na zwyczajne przemieszczanie się zamaskowanego mordercy pomiędzy dwoma światami i zdolność przenoszenia ofiar do swojego uniwersum. Ofiary siłą wyrwane ze znanej nam rzeczywistości po przetransportowaniu do czarno-białego uniwersum będącego scenerią kultowego slashera Teda Redforda, nie muszą stosować się do konwencji wspomnianego nurtu kina grozy, jak to miało miejsce w przypadku późniejszych „The Final Girls”. Ponadto ilekroć morderca przenika do rzeczywistości na wielkim ekranie wyświetlają się wstawki ujęte z jego perspektywy. Widzimy wówczas wędrówki oprawcy po poszczególnych pomieszczeniach w kinie oraz atakowanie ofiar w czerni i bieli, tak jakby osoby przebywające w tym przybytku stawały się częścią filmu. Pomysł na motyw przewodni „Midnight Movie” mogę więc uznać za całkiem oryginalny (jeśli powstał jakiś slasher bazujący na identycznym wątku to ja go nie znam), ale najprawdopodobniej nie zrobiłby on na mnie takiego wrażenia, gdyby nie wykonanie. Zwłaszcza widoczny w dosłownie każdym ujęciu szacunek Messitta do slasherów, konsekwentne wkomponowywanie owego motywu w znany schemat, bez zbędnych kombinacji, bez nachalnego dążenia do innowacyjności w dosłownie każdym aspekcie scenariusza. Doświadczenie nauczyło mnie, że dalekie odbieganie twórców horrorów od danej wyeksploatowanej konwencji najczęściej procentuje powstaniem topornego, chaotycznego filmidła, nierzadko niepotrzebnie efekciarskiego. A przynajmniej ja od kina grozy, a szczególnie wszelkiego rodzaju rąbanek oczekuję przede wszystkim prostoty i znajduję wielką przyjemność w obcowaniu ze znanymi motywami. Jeden niepospolity wątek wtłoczony w znany schemat, choćby nawet był przewodni, jest jak najbardziej pożądany, o ile w pozostałych aspektach twórcy powściągają pragnienie wydostania obrazu z ciasnych ram konwencji (co nie znaczy, że maksymalnie innowacyjne horrory zawsze są gorsze, zdarzają się wyjątki, sęk w tym, że niezbyt często). Scenarzyści „Midnight Movie”, Jack Messitt i Mark Garbett nie uciekali od konwencji slasherów pomimo budowania fabuły na niepospolitym fundamencie. Postarali się, żeby w dwóch przenikających się uniwersach wielbiciele slasherów odnaleźli elementy wchodzące w skład znanej konwencji. Fabuła horroru pt. „The Dark Beneath” wyświetlanego na wielkim ekranie w podrzędnym kinie nasuwa skojarzenia z „Teksańską masakrą piłą mechaniczną” tyle, że w czerni i bieli. Wraz z niewielką publicznością śledzimy losy czwórki przyjaciół podróżującej kamperem, która nieszczęśliwym zrządzeniem losu trafia do skromnego domu morderczego duetu, w skład którego wchodzą mężczyzna w fantazyjnej masce i jego matka. Drobne, acz niezwykle wysmakowane zabiegi twórców „Midnight Movie”, mające na celu stylizację „The Dark Beneath” na obraz udający dziełko z dawnych lat, sprawiają, że ilekroć akcja koncentruje się na filmie Teda Redforda można zapomnieć, że zdjęcia powstały w XXI wieku. Messitt przeplata je jednak z aktualnymi wydarzeniami, mającymi miejsce w umownej rzeczywistości, poświęcając trochę uwagi garstce bohaterów, którzy na swoje nieszczęście zgromadzili się pewnej nocy w kinie, w którym akurat wyświetlany jest owiany złą sławą slasher Teda Redforda. Domniemaną final girl jest młoda pracownica kina, Bridget (zadowalająca kreacja Rebekah Brandes), zmagająca się z traumatycznymi wspomnianymi i sprawująca opiekę nad młodszym bratem, Timmym. Za namową chłopaka, Josha, decyduje się obejrzeć „The Dark Beneath”, przedtem powierzając pieczę nad kinem niedawno zatrudnionemu koledze. Po krótkim „wieczorku zapoznawczym” z postaciami charakterologicznie nieodbiegającymi niczym szczególnym od typowych bohaterów slasherów przychodzi pora na wyjawienie publice niezwykłych tendencji „The Dark Beneath”.

Wymyślna maska mordercy, zdolnego przemieszczać się pomiędzy dwoma światami, nie zdobyła mojego uznania, gdyż w tej materii również cenię sobie prostotę, ale pomysłowe narzędzie zbrodni, naostrzony korkociąg, pozytywnie mnie zaskoczyło, dając nadzieję na kilka oryginalnych ujęć eliminacji ofiar. I rzeczywiście morderca za pomocą korkociągu niejednokrotnie wyrywał z ciał nieszczęśników organy wewnętrzne, ale twórcy „Midnight Movie” odżegnywali się od skrajnej makabry. Oszczędne w formie, wręcz migawkowe mordy zapewne nie zniesmaczą nawet rzadko obcujących z rąbankami odbiorców, ale biorąc pod uwagę napięcie jakie towarzyszyło mi podczas tych sekwencji i naprawdę profesjonalną realizację (co zważywszy na niewielki, bo opiewający na milion dolarów budżet było dużą niespodzianką) nie potrafię gniewać się na Messitta za powściąganie wyobraźni w tym konkretnym aspekcie. Nieprzesadna ilość posoki cechuje większość slasherów, ale wiele może pochwalić się zróżnicowanymi, wymyślnymi sposobami odbierania życia ofiarom. Tymczasem morderca w „Midnight Movie” ogranicza się do dziurawienia ludzi zaostrzonym korkociągiem, tylko raz wykorzystując owe narzędzie do szlachtowania. Pod koniec dostajemy jeszcze bezkrwawą, acz działającą na wyobraźnię sekwencję wyłamywania palców, a w międzyczasie pojawia się moim zdaniem najlepsze krwawe ujęcie z palcami przytrząśniętymi oknem. I na tym właściwie kończy się inwencja twórców w tej materii, co zapewne rozczaruje poszukiwaczy dosadnej makabry o zróżnicowanym charakterze. Mnie to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, może dlatego, że byłam zajęta zachwycaniem się wysmakowanym procesem przenikania się czarno-białych filmowych realiów z odpowiednio mroczną kinową scenerią i niebywale trzymającymi w napięciu próbami wydostania się bohaterów filmu z pułapki, jaką stało się dla nich małe kino, czasowo niedostępne dla nikogo z zewnątrz.

Chciałabym, żeby Jack Messitt nie poprzestawał na tym jednym slasherze, żeby kontynuował swoją przygodę z owym nurtem horroru, bo swoim „Midnight Movie” udowodnił, że jest obecnie jednym z nielicznych twórców zdolnych przywołać ducha rąbanek z dawnych lat z wykorzystaniem nowoczesnej techniki. Zna, rozumie i przede wszystkim potrafi interesująco oddać na ekranie prawidła rządzące kinem slash, co w pierwszej kolejności mogą docenić wieloletni wielbiciele wspomnianego nurtu. Zapewne nie wszyscy, ale ja dosłownie rozsmakowałam się w „Midnight Movie” i ufam, że kinematografia uraczy mnie jeszcze takimi zgrabnymi rąbankami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz