Cayce Bridges jest jasnowidzką, zdolną odnajdywać ludzi poprzez dotyk
przedmiotów, z którymi mieli kontakt. Kobieta wykorzystuje swój talent do
pomagania organom ścigania w poszukiwaniach morderców, co następnie relacjonuje
w swoich dobrze sprzedających się książkach. Kiedy dowiaduje się o grasującym w
mieście seryjnym mordercy, zwanym Człowiekiem Cieniem, którego wizytówką jest
pozostawianie na miejscach zbrodni napisu „Fear Me” sporządzonego krwią
poprzedniej ofiary, decyduje się pomóc policjantom prowadzącym śledztwo. Jednak
Cayce szybko orientuje się, że w przeciwieństwie do innych przestępców, których
ścigała Człowiek Cień wie kiedy wykorzystuje swój niezwykły talent do
obserwowania go. Kobieta uświadamia sobie, że mężczyzna również jest
jasnowidzem, w dodatku lepszym od niej i niezmiernie cieszy go, że Cayce
nawiązała z nim mentalny kontakt.
Thriller „Strach” jest pełnometrażowym reżyserskim debiutem Rockne S. O’Bannona,
na podstawie jego własnego scenariusza. W 1995 roku ukazał się drugi i zarazem ostatni
jego film zatytułowany „Rój – Kolejny atak”, wszak O’Bannon skoncentrował się
głównie na pisaniu scenariuszy. Jego reżyserski debiut pierwotnie miał być wyświetlany
w kinach, ale plany się zmieniły i obraz miał swoją premierę w telewizji. Być
może na niniejszą decyzję wpływ miała jakość filmu, ewidentnie dostosowana do
poziomu obrazów kręconych z myślą o małych ekranach, ale to tylko moje
przypuszczenie. Natomiast efekt tak lichej dystrybucji jest niezaprzeczalnym
faktem – „Strach” obejrzeli tylko nieliczni, również w Stanach Zjednoczonych,
co z kolei sprawiło, że obecnie owy tytuł „spoczywa pod grubą warstwą kurzu”.
W 1977 roku ukazała się powieść Deana Koontza pt. „Wizja”, której lektura w
moim przypadku nie należała do najprzyjemniejszych (przez niezadowalający styl
autora), a wspominam o niej tylko dlatego, że fabuła „Strachu” O’Bannona
skojarzyła mi się z tą pozycją. Zbliżone są ogólne zarysy akcji (pomagająca policji
jasnowidzka, która nagle trafia na potężnego przeciwnika), ale nie na tyle,
żeby można było mówić o plagiacie. Tak więc pomysł na scenariusz do nazbyt
odkrywczych nie należał, ale to wcale nie oznacza, że nie może intrygować.
Zwłaszcza w sytuacji, w której na rynku dominują dreszczowce o seryjnych
mordercach całkowicie pozbawione parapsychologii. Niemożliwy do
zracjonalizowania pierwiastek został wprowadzony już na początku, za sprawą psychometrycznych
zdolności głównego bohaterki, wykreowanej przez nieco egzaltowaną Ally Sheedy,
ale jego rolą bez wątpienia nie jest przerażanie odbiorców, a więc o obcowaniu
z horrorem nie może być mowy. Wizje, jakich doświadcza Cayce Bridges są
pozbawione makabryczności, mimo, że świadkuje brutalnym poczynaniom morderców,
a i wydaje się, że atmosfera im towarzysząca została wytworzona bez większej
inwencji ze strony twórców, po linii najmniejszego oporu. Wizje głównej
bohaterki odróżnia od zwyczajnej rzeczywistości jedynie kolorystyka – oddanie
ich w bladoniebieskiej barwie, z osnuciem poszczególnych przedmiotów delikatną
mgiełką, ale bez zdecydowanego akcentowania złowrogości. Kiedy Cayce wchodzi w
kontakt z tak zwanym Człowiekiem Cieniem niektórym wizjom towarzyszą jego
przemowy czynione na użytek podglądającej go jasnowidzki, ale nawet jego
niewróżące dobrze słowa nie wprowadzają tak pożądanego mrocznego klimatu.
Wyraźnie odczuwalna jest jedynie aura zagrożenia, ale w kontrolowanych
warunkach, bez choćby nutki szaleństwa, która sprawiłaby, że dalsze działania
sprawcy stałyby się nieprzewidywalne dla widza i która uczuliłaby go na
ewentualne apogeum przemocy. Modus operandi sprawcy częściowo jest całkiem
pomysłowy – mowa o pozostawianiu na miejscach zbrodni napisu sporządzonego
krwią poprzedniej ofiary i celowe przerażanie ofiar dla osiągnięcia własnych
osobliwych korzyści – ale brakuje mu charakterystycznych sposobów pozbawiania
życia wybranych ofiar, których notabene jest znikoma ilość. Gdy już Człowiek
Cień przypuści jakiś zdecydowany atak ogranicza się do klasycznego duszenia, pewnie
po to, żeby przypadkiem nie pokazać widzom nawet kropelki krwi wypływającej z ciał
ofiar. Abstrahując jednak od wizji głównej bohaterki na pochwałę zasługuje
portret rzeczywistości. Jak przystało na thrillery z lat 90-tych oddany z
wykorzystywaniem odrobinę przyblakłych barw, bez grama plastiku tak skutecznie
profanującego wiele współczesnych dreszczowców. Oglądając „Strach” dosłownie
czuje się, że to obraz z lat 90-tych, właśnie za sprawą realizacji, choć w
warsztatowej prostocie, i tak na dobrą sprawę w fabularnej również, można dopatrzeć
się swoistego telewizyjnego sznytu - tendencji do maksymalnego upraszczania
wszystkich sytuacji i odżegnywania się od zdecydowanego akcentowania grozy,
nawet wówczas, gdy główna bohaterka wchodzi w mentalny kontakt z seryjnym
mordercą. To wszystko sprawia, że już właściwie od momentu wprowadzenia we
właściwą akcję „Strachu” wiemy, jak to wszystko się potoczy, ba wiemy nawet w
jaki sposób zostanie sfinalizowana ta historia. Przewidywalność nieco obniża
poziom warstwy fabularnej, ale skłamałabym gdybym napisała, że fabuła nie ma do
zaoferowania nic, co dostarczałoby rozrywki. Swoje zalety posiada, ale tylko
wówczas, gdy nastawimy się na odprężające kino, niewymagające od nas wzmożonego
myślenia, dociekania prawdziwej istoty całej intrygi, bo i wszystko już na
początku zostaje „wyłożone na tacy”.
Muszę pochwalić wyjściowy pomysł na postać głównej bohaterki, bo do pewnego
momentu (pomimo manierycznej kreacji Sheedy) Cayce Bridges jest nadrzędnym
elementem przyciągającym uwagę. Kobieta żyje tak jakby w dwóch światach,
starając się wykrzesać maksimum korzyści ze swojego niezwykłego talentu. Pomaga
więc policji w poszukiwaniach seryjnych morderców, co zważywszy na konieczność
podglądania ich zbrodni nie jest przyjemne i zdobywa tematy do swoich książek,
które cieszą się dużą poczytnością, dzięki czemu kobieta jest zabezpieczona
finansowo. Łączy swoją pasję z pomaganiem ludziom, ale jest już zmęczona takim
sposobem na życie. Pragnie odciąć się od zbrodni i pisać o innych rzeczach, co
jak się wydaje zostanie jej umożliwione przez wydawcę, kiedy tylko dostarczy mu
zbeletryzowaną relację z jeszcze jednej sprawy. Pech chce, że na swój kolejny
cel wybiera seryjnego mordercę, który również jest jasnowidzem. Codzienność
Cayce choć w części niezwykłą nie cechują jakieś zaskakujące wydarzenia z
punktu widzenia zaznajomionego z kinem grozy odbiorcy, ale prosty przekaz
twórców, skoncentrowany przede wszystkim na jej sylwetce, a nie nachalnych próbach
dynamizowania akcji nazbyt wymyślnymi elementami sprawia, że jej losy śledzi
się z jako taką przyjemnością. Owa przyjemność wzmaga się, gdy zaczyna wchodzić
w mentalny kontakt z Człowiekiem Cieniem, bo od tego momentu O’Bannon zaczyna
roztaczać przed oczami odbiorców obraz niebezpiecznej jednostki zafascynowanej
Cayce. Obsesja seryjnego mordercy na punkcie kobiety nie wprowadza w fabułę
żadnych nieprzewidywalnych, czy mocno trzymających w napięciu akcentów, ale
przynajmniej nieco urozmaica do tej pory liniowy przebieg akcji, skoncentrowany
naprzemiennie na codzienności głównej bohaterki i jej wizjach. Zaszczucie Cayce
przez mordercę sprawia, że jest zmuszona izolować się od znajomych, ograniczać
relacje z innymi ludźmi, z obawy, że mogą stać się kolejnym celem jej
prześladowcy. Jak na lekki thriller telewizyjny przystało O’Bannon nie pozbawia
jednak Cayce wszystkich pomocnych dłoni, wprowadzając „na scenę” (jakżeby
inaczej) mężczyznę, z którym główną bohaterkę połączy głębsze uczucie.
Mieszkającego w jej sąsiedztwie strażaka, gotowego zaryzykować życie, żeby
pomóc kobiecie. Chwilami robi się więc mdło, ale tego należało się chyba
spodziewać po lekkim telewizyjnym dreszczowcu. Jednak wątek przewodni nadal
śledzi się w miarę bezboleśnie, choć oczywiście bez pozostawania w stanie wzmożonego
napięcia, czy w przygotowaniu na jakieś diablo zaskakujące zwroty akcji. Cały
czas wiedziałam, w jakim punkcie się to wszystko zakończy, ale mimo to nie
odczuwałam pragnienia przerwania seansu.
„Strach” to typowy reprezentant telewizyjnych thrillerów, posiadający wiele
plusów i minusów tożsamych dla tego typu obrazów. Ukierunkowany na grupę
odbiorców niewymagających od dreszczowców pomysłowych rozwiązań fabularnych,
elektryzującej atmosfery zdefiniowanego zagrożenia, czy wymyślnych efektów
specjalnych. Film może się podobać, jeśli sięgnie się po niego wówczas, gdy nie
ma się ochoty na śledzenie skomplikowanych intryg i nieustanne dociekanie
prawdziwej istoty fabuły. Czyli najlepiej po wyczerpującym dniu, gdy chce się
jedynie pogapić w ekran i nie ma się nic przeciwko temu, że najprawdopodobniej żadne
ujęcie nie osiądzie na dłużej w pamięci.
Czyli coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuń