niedziela, 24 lipca 2016

„Strach” (1990)


Cayce Bridges jest jasnowidzką, zdolną odnajdywać ludzi poprzez dotyk przedmiotów, z którymi mieli kontakt. Kobieta wykorzystuje swój talent do pomagania organom ścigania w poszukiwaniach morderców, co następnie relacjonuje w swoich dobrze sprzedających się książkach. Kiedy dowiaduje się o grasującym w mieście seryjnym mordercy, zwanym Człowiekiem Cieniem, którego wizytówką jest pozostawianie na miejscach zbrodni napisu „Fear Me” sporządzonego krwią poprzedniej ofiary, decyduje się pomóc policjantom prowadzącym śledztwo. Jednak Cayce szybko orientuje się, że w przeciwieństwie do innych przestępców, których ścigała Człowiek Cień wie kiedy wykorzystuje swój niezwykły talent do obserwowania go. Kobieta uświadamia sobie, że mężczyzna również jest jasnowidzem, w dodatku lepszym od niej i niezmiernie cieszy go, że Cayce nawiązała z nim mentalny kontakt.

Thriller „Strach” jest pełnometrażowym reżyserskim debiutem Rockne S. O’Bannona, na podstawie jego własnego scenariusza. W 1995 roku ukazał się drugi i zarazem ostatni jego film zatytułowany „Rój – Kolejny atak”, wszak O’Bannon skoncentrował się głównie na pisaniu scenariuszy. Jego reżyserski debiut pierwotnie miał być wyświetlany w kinach, ale plany się zmieniły i obraz miał swoją premierę w telewizji. Być może na niniejszą decyzję wpływ miała jakość filmu, ewidentnie dostosowana do poziomu obrazów kręconych z myślą o małych ekranach, ale to tylko moje przypuszczenie. Natomiast efekt tak lichej dystrybucji jest niezaprzeczalnym faktem – „Strach” obejrzeli tylko nieliczni, również w Stanach Zjednoczonych, co z kolei sprawiło, że obecnie owy tytuł „spoczywa pod grubą warstwą kurzu”.

W 1977 roku ukazała się powieść Deana Koontza pt. „Wizja”, której lektura w moim przypadku nie należała do najprzyjemniejszych (przez niezadowalający styl autora), a wspominam o niej tylko dlatego, że fabuła „Strachu” O’Bannona skojarzyła mi się z tą pozycją. Zbliżone są ogólne zarysy akcji (pomagająca policji jasnowidzka, która nagle trafia na potężnego przeciwnika), ale nie na tyle, żeby można było mówić o plagiacie. Tak więc pomysł na scenariusz do nazbyt odkrywczych nie należał, ale to wcale nie oznacza, że nie może intrygować. Zwłaszcza w sytuacji, w której na rynku dominują dreszczowce o seryjnych mordercach całkowicie pozbawione parapsychologii. Niemożliwy do zracjonalizowania pierwiastek został wprowadzony już na początku, za sprawą psychometrycznych zdolności głównego bohaterki, wykreowanej przez nieco egzaltowaną Ally Sheedy, ale jego rolą bez wątpienia nie jest przerażanie odbiorców, a więc o obcowaniu z horrorem nie może być mowy. Wizje, jakich doświadcza Cayce Bridges są pozbawione makabryczności, mimo, że świadkuje brutalnym poczynaniom morderców, a i wydaje się, że atmosfera im towarzysząca została wytworzona bez większej inwencji ze strony twórców, po linii najmniejszego oporu. Wizje głównej bohaterki odróżnia od zwyczajnej rzeczywistości jedynie kolorystyka – oddanie ich w bladoniebieskiej barwie, z osnuciem poszczególnych przedmiotów delikatną mgiełką, ale bez zdecydowanego akcentowania złowrogości. Kiedy Cayce wchodzi w kontakt z tak zwanym Człowiekiem Cieniem niektórym wizjom towarzyszą jego przemowy czynione na użytek podglądającej go jasnowidzki, ale nawet jego niewróżące dobrze słowa nie wprowadzają tak pożądanego mrocznego klimatu. Wyraźnie odczuwalna jest jedynie aura zagrożenia, ale w kontrolowanych warunkach, bez choćby nutki szaleństwa, która sprawiłaby, że dalsze działania sprawcy stałyby się nieprzewidywalne dla widza i która uczuliłaby go na ewentualne apogeum przemocy. Modus operandi sprawcy częściowo jest całkiem pomysłowy – mowa o pozostawianiu na miejscach zbrodni napisu sporządzonego krwią poprzedniej ofiary i celowe przerażanie ofiar dla osiągnięcia własnych osobliwych korzyści – ale brakuje mu charakterystycznych sposobów pozbawiania życia wybranych ofiar, których notabene jest znikoma ilość. Gdy już Człowiek Cień przypuści jakiś zdecydowany atak ogranicza się do klasycznego duszenia, pewnie po to, żeby przypadkiem nie pokazać widzom nawet kropelki krwi wypływającej z ciał ofiar. Abstrahując jednak od wizji głównej bohaterki na pochwałę zasługuje portret rzeczywistości. Jak przystało na thrillery z lat 90-tych oddany z wykorzystywaniem odrobinę przyblakłych barw, bez grama plastiku tak skutecznie profanującego wiele współczesnych dreszczowców. Oglądając „Strach” dosłownie czuje się, że to obraz z lat 90-tych, właśnie za sprawą realizacji, choć w warsztatowej prostocie, i tak na dobrą sprawę w fabularnej również, można dopatrzeć się swoistego telewizyjnego sznytu - tendencji do maksymalnego upraszczania wszystkich sytuacji i odżegnywania się od zdecydowanego akcentowania grozy, nawet wówczas, gdy główna bohaterka wchodzi w mentalny kontakt z seryjnym mordercą. To wszystko sprawia, że już właściwie od momentu wprowadzenia we właściwą akcję „Strachu” wiemy, jak to wszystko się potoczy, ba wiemy nawet w jaki sposób zostanie sfinalizowana ta historia. Przewidywalność nieco obniża poziom warstwy fabularnej, ale skłamałabym gdybym napisała, że fabuła nie ma do zaoferowania nic, co dostarczałoby rozrywki. Swoje zalety posiada, ale tylko wówczas, gdy nastawimy się na odprężające kino, niewymagające od nas wzmożonego myślenia, dociekania prawdziwej istoty całej intrygi, bo i wszystko już na początku zostaje „wyłożone na tacy”.

Muszę pochwalić wyjściowy pomysł na postać głównej bohaterki, bo do pewnego momentu (pomimo manierycznej kreacji Sheedy) Cayce Bridges jest nadrzędnym elementem przyciągającym uwagę. Kobieta żyje tak jakby w dwóch światach, starając się wykrzesać maksimum korzyści ze swojego niezwykłego talentu. Pomaga więc policji w poszukiwaniach seryjnych morderców, co zważywszy na konieczność podglądania ich zbrodni nie jest przyjemne i zdobywa tematy do swoich książek, które cieszą się dużą poczytnością, dzięki czemu kobieta jest zabezpieczona finansowo. Łączy swoją pasję z pomaganiem ludziom, ale jest już zmęczona takim sposobem na życie. Pragnie odciąć się od zbrodni i pisać o innych rzeczach, co jak się wydaje zostanie jej umożliwione przez wydawcę, kiedy tylko dostarczy mu zbeletryzowaną relację z jeszcze jednej sprawy. Pech chce, że na swój kolejny cel wybiera seryjnego mordercę, który również jest jasnowidzem. Codzienność Cayce choć w części niezwykłą nie cechują jakieś zaskakujące wydarzenia z punktu widzenia zaznajomionego z kinem grozy odbiorcy, ale prosty przekaz twórców, skoncentrowany przede wszystkim na jej sylwetce, a nie nachalnych próbach dynamizowania akcji nazbyt wymyślnymi elementami sprawia, że jej losy śledzi się z jako taką przyjemnością. Owa przyjemność wzmaga się, gdy zaczyna wchodzić w mentalny kontakt z Człowiekiem Cieniem, bo od tego momentu O’Bannon zaczyna roztaczać przed oczami odbiorców obraz niebezpiecznej jednostki zafascynowanej Cayce. Obsesja seryjnego mordercy na punkcie kobiety nie wprowadza w fabułę żadnych nieprzewidywalnych, czy mocno trzymających w napięciu akcentów, ale przynajmniej nieco urozmaica do tej pory liniowy przebieg akcji, skoncentrowany naprzemiennie na codzienności głównej bohaterki i jej wizjach. Zaszczucie Cayce przez mordercę sprawia, że jest zmuszona izolować się od znajomych, ograniczać relacje z innymi ludźmi, z obawy, że mogą stać się kolejnym celem jej prześladowcy. Jak na lekki thriller telewizyjny przystało O’Bannon nie pozbawia jednak Cayce wszystkich pomocnych dłoni, wprowadzając „na scenę” (jakżeby inaczej) mężczyznę, z którym główną bohaterkę połączy głębsze uczucie. Mieszkającego w jej sąsiedztwie strażaka, gotowego zaryzykować życie, żeby pomóc kobiecie. Chwilami robi się więc mdło, ale tego należało się chyba spodziewać po lekkim telewizyjnym dreszczowcu. Jednak wątek przewodni nadal śledzi się w miarę bezboleśnie, choć oczywiście bez pozostawania w stanie wzmożonego napięcia, czy w przygotowaniu na jakieś diablo zaskakujące zwroty akcji. Cały czas wiedziałam, w jakim punkcie się to wszystko zakończy, ale mimo to nie odczuwałam pragnienia przerwania seansu.

„Strach” to typowy reprezentant telewizyjnych thrillerów, posiadający wiele plusów i minusów tożsamych dla tego typu obrazów. Ukierunkowany na grupę odbiorców niewymagających od dreszczowców pomysłowych rozwiązań fabularnych, elektryzującej atmosfery zdefiniowanego zagrożenia, czy wymyślnych efektów specjalnych. Film może się podobać, jeśli sięgnie się po niego wówczas, gdy nie ma się ochoty na śledzenie skomplikowanych intryg i nieustanne dociekanie prawdziwej istoty fabuły. Czyli najlepiej po wyczerpującym dniu, gdy chce się jedynie pogapić w ekran i nie ma się nic przeciwko temu, że najprawdopodobniej żadne ujęcie nie osiądzie na dłużej w pamięci.

1 komentarz: