środa, 13 lipca 2016

„Czarownica” (1988)


Prawnicy, Jeff Mills i Derek Clayton, przychodzą z pomocą młodej kobiecie, zaatakowanej przez jej znajomego. Po interwencji Jeff zabiera ją do swojego mieszkania, w drodze dowiadując się, że nazywa się Miranda Reed. Mężczyzna jest nią zauroczony, a kobieta zdaje się podzielać jego uczucia. Miranda demonstruje mu zdolność odczytywania szczegółów z życia różnych ludzi, a czasem ich przyszłych losów poprzez dotykanie ich dłoni oraz moc uzdrawiania, zdradzając, że należała do sekty czarownic i czarowników, którzy teraz będą starali się ją odzyskać. Jeff decyduje się pomóc ukochanej, ukrywając ją przed wspólnotą. Nie wie jeszcze z jak potężnymi przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć i jak bardzo pragną odzyskać Mirandę.

Horror „Czarownica” to po dramacie „The Ladies Club” drugi i ostatni pełnometrażowy obraz w reżyserii Janet Greek, która realizowała się głównie w serialach. To samo zresztą można powiedzieć o autorze scenariusza, Tracym Torme. Owoc współpracy między innymi tych artystów przeszedł bez większego echa, choć wielu widzów zauważyło, że jak na niszowy obraz produkcja została naprawdę solidnie zrealizowana, z pewnością nie przynależąc do klasy B. Zauważono również pewne zbieżności ze scenariuszem „Kultu” Robina Hardy’ego, co mogłoby wskazywać na ewentualne źródło inspiracji Tormego. Drugi pełnometrażowy obraz Greek nie miał szczęścia do dystrybucji, mogąc liczyć jedynie na pokazy w kilku wybranych kinach w Stanach Zjednoczonych – w kilku innych krajach trafił bezpośrednio na rynek wideo. Ale nie jestem przekonana, czy winą za małą popularność „Czarownicy” można obarczyć jedynie ograniczoną dystrybucję. Czy odpowiedzialności za taki stan rzeczy nie można doszukiwać się również w warstwie fabularnej filmu.

Fabułę zawiązuje pojawiający się już w pierwszych minutach motyw wybawienia z opresji młodej kobiety przez dwóch prawników, który obok wprowadzenia widza we właściwą tematykę „Czarownicy” uczula go na potencjalne niebezpieczeństwo. Dobrze zaznajomieni z kinem grozy odbiorcy zapewne „wezmą sobie do serca” ostrzeżenia mężczyzny terroryzującego koleżankę skierowane do Jeffa oraz skonstatują, że nie należy lekceważyć przestrachu niewiasty, starającej się uzmysłowić głównemu bohaterowi ogrom niebezpieczeństwa, jakie na siebie sprowadził. Mężczyzna w przeciwieństwie do niejednego widza przez długi czas będzie odporny na złowieszcze przepowiednie Mirandy, nie potrafiąc dopatrzyć się wielkiego zagrożenia w postaci agresywnego byłego chłopaka nowo poznanej kobiety. Jego myśli będzie zaprzątać głównie piękna Miranda mieszkająca „pod jego dachem” - większość energii poświęci na zdybywanie jej względów i zapewnianie jej maksymalnego komfortu. Co zresztą przyjdzie mu bez większego trudu, bo kobieta ewidentnie jest zauroczona Jeffem od pierwszego momentu, w którym go ujrzała. Po akcji z agresywnym znajomym Mirandy fabuła na jakiś czas traci rozpęd, koncentrując się na aspektach romantycznych, dla mnie osobiście nie do strawienia. W początkowych sekwencjach Greek zamiast równoważyć elementy typowe dla horroru z naleciałościami romantycznymi, niezbędnymi do podkreślenia więzi pomiędzy Jeffem i Mirandą, koncentruje się tylko na tym drugim wątku. Chyba, że za tchnienie grozy uznać kilka aluzji Mirandy, co do niebezpieczeństwa, w jakim się znalazła, a wraz z nią jej wybawca. Kiedy już przecierpi się te zanadto rozwleczone umizgi głównych bohaterów twórcy przystąpią do uwypuklania wątpliwości, która powinna zintensyfikować aurę zagrożenia, budząc w widzach wzmożoną czujność. Scenarzysta czyni to już w trakcie unaoczniania przez Mirandę swoich niesamowitych zdolności, ale wówczas nie daje tak dobitnie do zrozumienia, że kobieta może coś istotnego ukrywać przed nowo poznanym mężczyzną, jak w trakcie przyjęcia, które ten organizuje w swoim mieszkaniu. Wówczas jego sekretarkę alarmuje samo wejrzenie w oczy Mirandy. Jej niechęć do nowej dziewczyny szefa wzrasta, gdy dostrzega, jak gołymi rękoma wyciąga indyka z piekarnika. Pomiędzy kobietami dochodzi do słownej utarczki, ale zakochany Jeff nie przykłada większej wagi do zachowania swojej pracownicy. On nie, ale widzom powinno to dać do myślenia, aczkolwiek na jednym poziomie percepcji, gdyż scenarzysta wprowadza również drugą ewentualność, mówiącą, że obdarzona cudownymi talentami Miranda jest ni mniej, ni więcej niż tylko ofiarą fanatycznych członków satanistycznej sekty i stara się jedynie wyrwać spod ich władzy. W to wierzy Jeff, a Torme w tym czasie na użytek odbiorców roztacza inną potencjalną ścieżkę interpretacyjną, zapewne ufając, że nie zdołają przedwcześnie rozszyfrować istoty intrygi. W moim przypadku jego w zamyśle dezorientujące zabiegi nie odniosły oczekiwanych rezultatów, wszak żadnych problemów nie nastręczyło mi przewidzenie finalnego czołowego zwrotu akcji. UWAGA SPOILER Po jednym z wyznań Mirandy domyśliłam się nawet w jakich okolicznościach rozegra się ostateczne starcie, nie byłam tylko przekonana, czy twórcy odważą się „pójść na całość” i złożyć w ofierze głównego bohatera, ale miałam nadzieję, że tak. I nie udało mi się odgadnąć roli, jaką w tym wszystkim odgrywa jego najlepszy przyjaciel KONIEC SPOILERA.

Narracja „Czarownicy”, co nie było takie powszechne w kinie grozy lat 80-tych, jest bardzo powolna, żeby nie rzec ślamazarna, ale do pewnego stopnia ma to swój urok. Obierając nieśpieszny typ snucia opowieści Janet Greek mogła dużo uwagi poświęcić stopniowemu budowaniu napięcia i długiemu konstruowaniu atmosfery grozy, która jak można się tego domyślić najmocniejszą kulminację osiąga pod koniec, ale do tego czasu pojawia się kilka należycie wykorzystanych przez twórców okazji do częściowego rozładowania nawarstwiającej się grozy, jakimś dobitniejszych uderzeniem. Przy czym, przez „dobitny” nie należy rozumieć żadnych skrajności, bo Greek ucieka od najbardziej charakterystycznych dla kina grozy lat 80-tych makabrycznych wstawek na rzecz stonowanego akcentowania nadnaturalnego zagrożenia. Przed finałem co prawda dostajemy jedno ujęcie, które od biedy można by odczytać jako ukłon w stronę gore (spalenie mężczyzny), ale pojawia się jedynie w migawce. O wiele dłużej Greek portretuje takie oszczędne w formie manifestacje nieznanego, jak podnoszenie samochodu siłą woli, czy ustawienie z mebli konstrukcji, które wydają się opierać prawie grawitacji. Moim zdaniem najlepszym ujęciem, mającym na celu wywołać w widzach lekkie zaniepokojenie (abstrahując oczywiście od końcówki) jest przywieranie do szyby wyznawców Szatana. Na uwagę zasługuje również przedstawienie podstarzałej członkini sekty urządzone w gabinecie Jeffa, mające na celu dać do zrozumienia jego kolegom, że wyrządził jej krzywdę.  Z czasem jednak przydałoby się troszkę więcej ingerencji nadnaturalnego w znaną Jeffowi rzeczywistość, bo to mogłoby ożywić przydługie, stateczne fragmenty, obrazujące na przykład męki głównego bohatera pod nieobecność ukochanej, czy ich mało widowiskowe ucieczki przed satanistami, a co za tym idzie miejscami nie wywoływać we mnie znużenia, jak to miało miejsce w tym przypadku. Janet Greek miała wszak to szczęście, że jej ekipę zasilały naprawdę zdolne bestie w postaci operatorów i oświetleniowców, którzy samymi pozbawionymi efekciarskich wstawek zdjęciami mrocznych miejsc potrafili stworzyć pożądaną atmosferę. Wystarczyło jedynie wzbogacić ich pracę większym wizualnym zdecydowaniem, niekoniecznie z wykorzystaniem odrażających rekwizytów (bo i zamiarem Greek nie było nakręcenie kolejnej krwawej rąbanki) – zadowoliłoby mnie częstsze pojawianie się na ekranie wyznawców Szatana, albo przynajmniej krótsze roztaczanie przed moimi oczami ogromu uczucia, jakie rozkwitło pomiędzy głównymi bohaterami, znakomicie wykreowanymi przez Tima Daly’ego i Kelly Preston.

Mam nie lada problem z jednoznaczną oceną „Czarownicy”. Nie potrafię orzec, czy film przyniósł mi więcej pozytywnych, czy raczej negatywnych wrażeń. Pojawia się tutaj parę elementów, które spotkały się z moim uznaniem, ale nie rekompensują one mankamentów, głównie w scenariuszu. Być może oddani miłośnicy kinematografii grozy traktującej o czarownicach i/lub satanistach będą bardziej ukontentowani przedsięwzięciem Janet Greek, ale mnie czegoś w tej produkcji zabrakło, jakiejś iskry, która roznieciłaby we mnie płomień, żywsze emocje pozwalające odsunąć znużenie, które niestety ogarniało mnie w paru momentach, ale też nie mogę powiedzieć, że uznaję czas poświęcony na tę pozycję za całkowicie stracony.

1 komentarz:

  1. Nie poznałam Kelly Preston na tym zdjęciu. Wygląda naprawdę magicznie.

    OdpowiedzUsuń