Prawnicy, Jeff Mills i Derek Clayton, przychodzą z pomocą młodej kobiecie, zaatakowanej
przez jej znajomego. Po interwencji Jeff zabiera ją do swojego mieszkania, w
drodze dowiadując się, że nazywa się Miranda Reed. Mężczyzna jest nią
zauroczony, a kobieta zdaje się podzielać jego uczucia. Miranda demonstruje mu
zdolność odczytywania szczegółów z życia różnych ludzi, a czasem ich przyszłych
losów poprzez dotykanie ich dłoni oraz moc uzdrawiania, zdradzając, że należała
do sekty czarownic i czarowników, którzy teraz będą starali się ją odzyskać.
Jeff decyduje się pomóc ukochanej, ukrywając ją przed wspólnotą. Nie wie
jeszcze z jak potężnymi przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć i jak bardzo pragną
odzyskać Mirandę.
Horror „Czarownica” to po dramacie „The Ladies Club” drugi i ostatni pełnometrażowy
obraz w reżyserii Janet Greek, która realizowała się głównie w serialach. To
samo zresztą można powiedzieć o autorze scenariusza, Tracym Torme. Owoc współpracy
między innymi tych artystów przeszedł bez większego echa, choć wielu widzów
zauważyło, że jak na niszowy obraz produkcja została naprawdę solidnie
zrealizowana, z pewnością nie przynależąc do klasy B. Zauważono również pewne
zbieżności ze scenariuszem „Kultu” Robina Hardy’ego, co mogłoby wskazywać na ewentualne
źródło inspiracji Tormego. Drugi pełnometrażowy obraz Greek nie miał szczęścia
do dystrybucji, mogąc liczyć jedynie na pokazy w kilku wybranych kinach w
Stanach Zjednoczonych – w kilku innych krajach trafił bezpośrednio na rynek
wideo. Ale nie jestem przekonana, czy winą za małą popularność „Czarownicy”
można obarczyć jedynie ograniczoną dystrybucję. Czy odpowiedzialności za taki
stan rzeczy nie można doszukiwać się również w warstwie fabularnej filmu.
Fabułę zawiązuje pojawiający się już w pierwszych minutach motyw wybawienia
z opresji młodej kobiety przez dwóch prawników, który obok wprowadzenia widza
we właściwą tematykę „Czarownicy” uczula go na potencjalne niebezpieczeństwo. Dobrze
zaznajomieni z kinem grozy odbiorcy zapewne „wezmą sobie do serca” ostrzeżenia
mężczyzny terroryzującego koleżankę skierowane do Jeffa oraz skonstatują, że
nie należy lekceważyć przestrachu niewiasty, starającej się uzmysłowić głównemu
bohaterowi ogrom niebezpieczeństwa, jakie na siebie sprowadził. Mężczyzna w
przeciwieństwie do niejednego widza przez długi czas będzie odporny na złowieszcze
przepowiednie Mirandy, nie potrafiąc dopatrzyć się wielkiego zagrożenia w
postaci agresywnego byłego chłopaka nowo poznanej kobiety. Jego myśli będzie
zaprzątać głównie piękna Miranda mieszkająca „pod jego dachem” - większość
energii poświęci na zdybywanie jej względów i zapewnianie jej maksymalnego
komfortu. Co zresztą przyjdzie mu bez większego trudu, bo kobieta ewidentnie jest
zauroczona Jeffem od pierwszego momentu, w którym go ujrzała. Po akcji z
agresywnym znajomym Mirandy fabuła na jakiś czas traci rozpęd, koncentrując się
na aspektach romantycznych, dla mnie osobiście nie do strawienia. W
początkowych sekwencjach Greek zamiast równoważyć elementy typowe dla horroru z
naleciałościami romantycznymi, niezbędnymi do podkreślenia więzi pomiędzy
Jeffem i Mirandą, koncentruje się tylko na tym drugim wątku. Chyba, że za tchnienie
grozy uznać kilka aluzji Mirandy, co do niebezpieczeństwa, w jakim się
znalazła, a wraz z nią jej wybawca. Kiedy już przecierpi się te zanadto
rozwleczone umizgi głównych bohaterów twórcy przystąpią do uwypuklania
wątpliwości, która powinna zintensyfikować aurę zagrożenia, budząc w widzach
wzmożoną czujność. Scenarzysta czyni to już w trakcie unaoczniania przez
Mirandę swoich niesamowitych zdolności, ale wówczas nie daje tak dobitnie do
zrozumienia, że kobieta może coś istotnego ukrywać przed nowo poznanym
mężczyzną, jak w trakcie przyjęcia, które ten organizuje w swoim mieszkaniu.
Wówczas jego sekretarkę alarmuje samo wejrzenie w oczy Mirandy. Jej niechęć do
nowej dziewczyny szefa wzrasta, gdy dostrzega, jak gołymi rękoma wyciąga indyka
z piekarnika. Pomiędzy kobietami dochodzi do słownej utarczki, ale zakochany
Jeff nie przykłada większej wagi do zachowania swojej pracownicy. On nie, ale
widzom powinno to dać do myślenia, aczkolwiek na jednym poziomie percepcji,
gdyż scenarzysta wprowadza również drugą ewentualność, mówiącą, że obdarzona
cudownymi talentami Miranda jest ni mniej, ni więcej niż tylko ofiarą fanatycznych
członków satanistycznej sekty i stara się jedynie wyrwać spod ich władzy. W to
wierzy Jeff, a Torme w tym czasie na użytek odbiorców roztacza inną potencjalną
ścieżkę interpretacyjną, zapewne ufając, że nie zdołają przedwcześnie
rozszyfrować istoty intrygi. W moim przypadku jego w zamyśle dezorientujące
zabiegi nie odniosły oczekiwanych rezultatów, wszak żadnych problemów nie
nastręczyło mi przewidzenie finalnego czołowego zwrotu akcji. UWAGA SPOILER Po jednym z wyznań Mirandy
domyśliłam się nawet w jakich okolicznościach rozegra się ostateczne starcie, nie
byłam tylko przekonana, czy twórcy odważą się „pójść na całość” i złożyć w
ofierze głównego bohatera, ale miałam nadzieję, że tak. I nie udało mi się odgadnąć
roli, jaką w tym wszystkim odgrywa jego najlepszy przyjaciel KONIEC SPOILERA.
Narracja „Czarownicy”, co nie było takie powszechne w kinie grozy lat
80-tych, jest bardzo powolna, żeby nie rzec ślamazarna, ale do pewnego stopnia
ma to swój urok. Obierając nieśpieszny typ snucia opowieści Janet Greek mogła
dużo uwagi poświęcić stopniowemu budowaniu napięcia i długiemu konstruowaniu
atmosfery grozy, która jak można się tego domyślić najmocniejszą kulminację
osiąga pod koniec, ale do tego czasu pojawia się kilka należycie wykorzystanych
przez twórców okazji do częściowego rozładowania nawarstwiającej się grozy,
jakimś dobitniejszych uderzeniem. Przy czym, przez „dobitny” nie należy
rozumieć żadnych skrajności, bo Greek ucieka od najbardziej charakterystycznych
dla kina grozy lat 80-tych makabrycznych wstawek na rzecz stonowanego
akcentowania nadnaturalnego zagrożenia. Przed finałem co prawda dostajemy jedno
ujęcie, które od biedy można by odczytać jako ukłon w stronę gore (spalenie mężczyzny), ale pojawia
się jedynie w migawce. O wiele dłużej Greek portretuje takie oszczędne w formie
manifestacje nieznanego, jak podnoszenie samochodu siłą woli, czy ustawienie z
mebli konstrukcji, które wydają się opierać prawie grawitacji. Moim zdaniem
najlepszym ujęciem, mającym na celu wywołać w widzach lekkie zaniepokojenie (abstrahując
oczywiście od końcówki) jest przywieranie do szyby wyznawców Szatana. Na uwagę zasługuje
również przedstawienie podstarzałej członkini sekty urządzone w gabinecie
Jeffa, mające na celu dać do zrozumienia jego kolegom, że wyrządził jej
krzywdę. Z czasem jednak przydałoby się troszkę
więcej ingerencji nadnaturalnego w znaną Jeffowi rzeczywistość, bo to mogłoby
ożywić przydługie, stateczne fragmenty, obrazujące na przykład męki głównego
bohatera pod nieobecność ukochanej, czy ich mało widowiskowe ucieczki przed
satanistami, a co za tym idzie miejscami nie wywoływać we mnie znużenia, jak to
miało miejsce w tym przypadku. Janet Greek miała wszak to szczęście, że jej
ekipę zasilały naprawdę zdolne bestie w postaci operatorów i oświetleniowców,
którzy samymi pozbawionymi efekciarskich wstawek zdjęciami mrocznych miejsc
potrafili stworzyć pożądaną atmosferę. Wystarczyło jedynie wzbogacić ich pracę
większym wizualnym zdecydowaniem, niekoniecznie z wykorzystaniem odrażających
rekwizytów (bo i zamiarem Greek nie było nakręcenie kolejnej krwawej rąbanki) –
zadowoliłoby mnie częstsze pojawianie się na ekranie wyznawców Szatana, albo
przynajmniej krótsze roztaczanie przed moimi oczami ogromu uczucia, jakie
rozkwitło pomiędzy głównymi bohaterami, znakomicie wykreowanymi przez Tima Daly’ego
i Kelly Preston.
Mam nie lada problem z jednoznaczną oceną „Czarownicy”. Nie potrafię orzec,
czy film przyniósł mi więcej pozytywnych, czy raczej negatywnych wrażeń. Pojawia
się tutaj parę elementów, które spotkały się z moim uznaniem, ale nie rekompensują
one mankamentów, głównie w scenariuszu. Być może oddani miłośnicy
kinematografii grozy traktującej o czarownicach i/lub satanistach będą bardziej
ukontentowani przedsięwzięciem Janet Greek, ale mnie czegoś w tej produkcji
zabrakło, jakiejś iskry, która roznieciłaby we mnie płomień, żywsze emocje
pozwalające odsunąć znużenie, które niestety ogarniało mnie w paru momentach, ale też nie mogę powiedzieć, że uznaję czas poświęcony na tę pozycję za całkowicie stracony.
Nie poznałam Kelly Preston na tym zdjęciu. Wygląda naprawdę magicznie.
OdpowiedzUsuń