Trzeci tom składających się z sześciu książek zbiorów opowiadań
zatytułowanych „Księgi krwi” autorstwa niezastąpionego Clive’a Barkera. Już
pierwsza pozycja tego cyklu spopularyzowała nazwisko pisarza w światku
literackiej grozy, a całość w wielu kręgach uważana jest za jego opus magnum. „Księga krwi 1” była debiutem Barkera, a sukces jaki odniosła najpewniej zachęcił autora
do kontynuowania swojej pisarskiej kariery. W 1985 roku ukazała się jego
pierwsza powieść, „Potępieńcza gra”, którą podobnie jak osławione zbiory
opowiadań cechował prosty, żeby nie rzec odrobinę niechlujny styl, ale z czasem
Clive Barker niesamowicie się rozwinął, co widać w chociażby napisanych z
niezwykłym rozmachem powieściach „Imajica”, „Sakrament” i „Wąwóz Kamiennego Serca”. Moim zdaniem Barker jest „pisarzem progresywnym”, ale tylko pod kątem
warsztatu, bo jeśli chodzi o inwencję to już w jego pierwszych dziełach widać
przeogromne pokłady wyobraźni.
„Podszedł
jeszcze bliżej i zobaczył, że olbrzym kieruje w uniesioną twarz Declana
połyskliwą strugę moczu. Bryznęła w rozdziawione usta kościelnego, ściekła po
jego torsie. Podczas owego chrztu z oczu Declana ani na moment nie zniknął
radosny blask, kościelny wręcz podstawiał głowę, by doznać pełni
zbezczeszczenia.”
W skład trzeciego tomu „Ksiąg krwi” wchodzi pięć opowiadań. Polskie wydanie
Phantom Press tak samo, jak dwie poprzednie części charakteryzuje się niestarannym
tłumaczeniem, które odrobinę utrudniało mi lekturę, ale na szczęście nie
zdołało całkowicie przesłonić walorów drzemiących w tych tekstach. Tomik
rozpoczyna opowiadanie zatytułowane „Syn celuloidu”, którego wyróżnia
między innymi udane skonfrontowanie rzeczywistości z realiami filmowymi. Główną
bohaterką jest pracownica kina, Birdy, która boryka się z nadwagą, ale Barker
nie poświęca zbyt wiele uwagi jej rozterkom, bardziej skupiając się na jej
ciekawych obserwacjach mających miejsce w samym sercu koszmaru, rozgrywającego
się w kinie. Stosunkowo szybko wychodzi na jaw, że męska toaleta jest czymś na
kształt portalu przenoszącym ludzi w celuloidowe westernowe realia, a Birdy z właściwym
sobie przekąsem zaczyna w myślach czynić uwagi świadczące o znajomości prawideł
filmowych, które traktuje jako swoisty podręcznik mówiący o tym, co należy, a
czego nie należy czynić w obliczu zagrożenia. Znajomość prawideł rządzących
konwencjami filmowymi i przenikanie się dwóch światów dostarczają sporo wrażeń,
ale to jedynie preludium. Przeogromne pokłady niczym nieskrępowanej wyobraźni
Barkera uwidocznią się później w postaci czarnego charakteru, a jego kuriozalność
zapewne wprawi każdego czytelnika w zdumienie, doprawione nutką rozbawienia i
być może zmusi do zastanowienia się, dlaczego dotychczas nie przeniesiono tak
innowacyjnego pomysłu na ekran. Kolejnym znakomitym (nie licząc niedostatków
warsztatowych) opowiadaniem zamieszczonym w trzecim tomie „Ksiąg krwi” jest „Król
Trupiogłowy”, który w 1986 roku doczekał się filmowej adaptacji w reżyserii George’a
Pavlou na podstawie scenariusza samego Clive’a Barkera. Akcja rozgrywa się w
angielskiej wiosce, Zeal, którą terroryzuje odrażający stwór, żywiący się
ludzkim mięsem, szczególnie ceniąc sobie ciała dzieci. Małomiasteczkowy klimat
i krwawe mordy wystarczyły, żeby przykuć moją uwagę, ale zalety niniejszego opowiadania
nie kończą się na tych dwóch elementach. Barker wszak wzbogaca tekst owocem
swojej osobliwej wyobraźni w postaci dziwacznego stwora grasującego w
miasteczku po latach uśpienia i bluźnierstwami. Król Trupiogłowy udzielający
chrztu swoim moczem oszalałemu kościelnemu i ołtarz wysmarowany ekskrementami
to coś, co zapewne zaszokuje niejednego chrześcijanina (choć pewnie nie w
takim stopniu, jak opowiadanie Johna Eversona pt. „Maryja” zamieszczone w
zbiorze „Igły i grzechy”). Taki właśnie jest Clive Barker – nie wzdraga się
przed profanowaniem wszelkich świętości, nie istnieją dla niego żadne granice dobrego
smaku. Dlatego między innymi jest uważany za najlepszego autora literatury
ekstremalnej – w końcu ten odłam horroru nie jest miejscem dla kompromisowych
pisarzy. Ostatnim opowiadaniem, które wprost mnie zachwyciło były „Kozły
ofiarne”, początkowo nasuwające skojarzenia z filmem „Ludożerca” wyreżyserowanym
przez Joego D’Amato. Rzecz traktuje o czwórce przyjaciół, która przez nieuwagę
utknęła na małej, niewidniejącej na mapie wyspie. Miejsce wydaje się wyludnione.
Skalisto-piaszczysty krajobraz przykrywa płaszcz ciszy, a w powietrzu unosi się
jakaś nieprzyjemna woń. Choć w „Kozłach ofiarnych”, tak samo jak w pozostałych
opowiadaniach Barkera nie znajdziemy szczegółowych opisów to muszę przyznać, że
autorowi udało się nakreślić dosłownie przygniatający klimat niezdefiniowanego
zagrożenia i wyalienowania z wykorzystaniem krótkich, treściwych zdań. Co wcale
nie jest łatwe. Rozwiązanie całej zagadki nie grzeszy innowacyjnością, podobnie
zresztą jak i cała konwencja „Kozłów ofiarnych”, bo i opowiadanie chyba miało
być ukłonem w stronę tradycjonalizmu. Udanym, diablo klimatycznym hołdem z
jednym niebotycznie przygnębiającym ustępem w postaci zatłuczenia wygłodzonego
zwierzęcia.
„Pornografia
i całun” oferuje kolejny owoc innowacyjnej wyobraźni Clive’a Barkera w postaci
duszy zamordowanego mężczyzny wnikającej w całun i przeobrażającej go w
imitację własnej osoby. Mężczyzna pragnie zemścić się na swoim głównym oprawcy.
Choć tematyka sprzyjała nakreśleniu kilku zapadających w pamięć krwawych
ustępów tylko jeden moment zwrócił moją uwagę, a mianowicie swoista parodia
gastroskopii – wkładanie ręki do żołądka ofiary przez gardło. Zarys fabuły,
poza wspomnianym ożywionym całunem, miejscami mnie nudził, ale nie ze względu
na tradycyjny motyw zemsty tylko przez wątki traktujące o przestępczości
zorganizowanej, czyli element, który na ogół budzi moją niechęć. Trochę lepiej
wypada „Cień człowieka”, ale nie na tyle, żeby w moim pojęciu mógł
równać się ze „znakomitą trójcą” streszczoną wyżej. Opowiadanie skupia się na
męskiej prostytutce, biseksualiście Gavinie, który odkrywa, że rzeźba, którą widział
u jednego ze swoich klientów morduje ludzi, kąpie się w ich krwi i coraz
bardziej upodabnia się do jego osoby, a ściślej jego lustrzanego odbicia. Zakochany
w swoim wizerunku Gavin zaczyna spoglądać na nabierający ludzkich rysów posąg,
jak na swoje alter ego, co jest czytelnym nawiązaniem do „Doktora Jekylla i
pana Hyde’a” Roberta Louisa Stevensona i nie robi nic, żeby ochronić swoją
odrębność, choć wygląd jest dla niego najważniejszy, ważniejszy nawet od duszy
(czyżby odniesienie do „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a?). Motyw
sobowtóra, dosyć wyczerpująca warstwa psychologiczna i oczywiście dziwaczne
zdolności posągu budzą ciekawość, ale brakowało mi tutaj dosadnego klimatu
zagrożenia i opisów krwawych mordów, których dopuszczała się ożywiona rzeźba.
Pomimo obecności dwóch tekstów, które nie wprawiły mnie w jakiś szczególny
zachwyt ogólnie byłam zadowolona z lektury trzeciego tomu „Ksiąg krwi”.
Oczywiście, tłumaczenie mocno mnie irytowało, a i w warsztacie Clive’a Barkera uwidaczniały
się opisowe braki, ale z trzech tekstów biła taka moc, że właściwie można
autorowi wybaczyć owe niedociągnięcia. Wyobraźnia Clive’a Barkera, mistrza prozy
ekstremalnej, nie ma granic - kiedy już myśli się, że nie jest w stanie nas
niczym nowym zaskoczyć pisarz serwuje kolejną bombę, która na trwałe osiada w
pamięci czytelnika. W wielkim skrócie właśnie z takim fenomenem spotkałam się
przy okazji lektury dwóch opowiadań zamieszczonych w „Księdze krwi 3”, natomiast
trzecia perełka dostarczyła mi niezwykle klimatycznych doznań, jednocześnie
udowadniając, że Barker sprawdza się również w standardowych konwencjach, bez
typowych dla siebie udziwnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz