niedziela, 4 września 2016

Clive Barker „Księga krwi 3”


Trzeci tom składających się z sześciu książek zbiorów opowiadań zatytułowanych „Księgi krwi” autorstwa niezastąpionego Clive’a Barkera. Już pierwsza pozycja tego cyklu spopularyzowała nazwisko pisarza w światku literackiej grozy, a całość w wielu kręgach uważana jest za jego opus magnum. „Księga krwi 1” była debiutem Barkera, a sukces jaki odniosła najpewniej zachęcił autora do kontynuowania swojej pisarskiej kariery. W 1985 roku ukazała się jego pierwsza powieść, „Potępieńcza gra”, którą podobnie jak osławione zbiory opowiadań cechował prosty, żeby nie rzec odrobinę niechlujny styl, ale z czasem Clive Barker niesamowicie się rozwinął, co widać w chociażby napisanych z niezwykłym rozmachem powieściach „Imajica”, „Sakrament” i „Wąwóz Kamiennego Serca”. Moim zdaniem Barker jest „pisarzem progresywnym”, ale tylko pod kątem warsztatu, bo jeśli chodzi o inwencję to już w jego pierwszych dziełach widać przeogromne pokłady wyobraźni.

„Podszedł jeszcze bliżej i zobaczył, że olbrzym kieruje w uniesioną twarz Declana połyskliwą strugę moczu. Bryznęła w rozdziawione usta kościelnego, ściekła po jego torsie. Podczas owego chrztu z oczu Declana ani na moment nie zniknął radosny blask, kościelny wręcz podstawiał głowę, by doznać pełni zbezczeszczenia.”

W skład trzeciego tomu „Ksiąg krwi” wchodzi pięć opowiadań. Polskie wydanie Phantom Press tak samo, jak dwie poprzednie części charakteryzuje się niestarannym tłumaczeniem, które odrobinę utrudniało mi lekturę, ale na szczęście nie zdołało całkowicie przesłonić walorów drzemiących w tych tekstach. Tomik rozpoczyna opowiadanie zatytułowane „Syn celuloidu”, którego wyróżnia między innymi udane skonfrontowanie rzeczywistości z realiami filmowymi. Główną bohaterką jest pracownica kina, Birdy, która boryka się z nadwagą, ale Barker nie poświęca zbyt wiele uwagi jej rozterkom, bardziej skupiając się na jej ciekawych obserwacjach mających miejsce w samym sercu koszmaru, rozgrywającego się w kinie. Stosunkowo szybko wychodzi na jaw, że męska toaleta jest czymś na kształt portalu przenoszącym ludzi w celuloidowe westernowe realia, a Birdy z właściwym sobie przekąsem zaczyna w myślach czynić uwagi świadczące o znajomości prawideł filmowych, które traktuje jako swoisty podręcznik mówiący o tym, co należy, a czego nie należy czynić w obliczu zagrożenia. Znajomość prawideł rządzących konwencjami filmowymi i przenikanie się dwóch światów dostarczają sporo wrażeń, ale to jedynie preludium. Przeogromne pokłady niczym nieskrępowanej wyobraźni Barkera uwidocznią się później w postaci czarnego charakteru, a jego kuriozalność zapewne wprawi każdego czytelnika w zdumienie, doprawione nutką rozbawienia i być może zmusi do zastanowienia się, dlaczego dotychczas nie przeniesiono tak innowacyjnego pomysłu na ekran. Kolejnym znakomitym (nie licząc niedostatków warsztatowych) opowiadaniem zamieszczonym w trzecim tomie „Ksiąg krwi” jest „Król Trupiogłowy”, który w 1986 roku doczekał się filmowej adaptacji w reżyserii George’a Pavlou na podstawie scenariusza samego Clive’a Barkera. Akcja rozgrywa się w angielskiej wiosce, Zeal, którą terroryzuje odrażający stwór, żywiący się ludzkim mięsem, szczególnie ceniąc sobie ciała dzieci. Małomiasteczkowy klimat i krwawe mordy wystarczyły, żeby przykuć moją uwagę, ale zalety niniejszego opowiadania nie kończą się na tych dwóch elementach. Barker wszak wzbogaca tekst owocem swojej osobliwej wyobraźni w postaci dziwacznego stwora grasującego w miasteczku po latach uśpienia i bluźnierstwami. Król Trupiogłowy udzielający chrztu swoim moczem oszalałemu kościelnemu i ołtarz wysmarowany ekskrementami to coś, co zapewne zaszokuje niejednego chrześcijanina (choć pewnie nie w takim stopniu, jak opowiadanie Johna Eversona pt. „Maryja” zamieszczone w zbiorze „Igły i grzechy”). Taki właśnie jest Clive Barker – nie wzdraga się przed profanowaniem wszelkich świętości, nie istnieją dla niego żadne granice dobrego smaku. Dlatego między innymi jest uważany za najlepszego autora literatury ekstremalnej – w końcu ten odłam horroru nie jest miejscem dla kompromisowych pisarzy. Ostatnim opowiadaniem, które wprost mnie zachwyciło były „Kozły ofiarne”, początkowo nasuwające skojarzenia z filmem „Ludożerca” wyreżyserowanym przez Joego D’Amato. Rzecz traktuje o czwórce przyjaciół, która przez nieuwagę utknęła na małej, niewidniejącej na mapie wyspie. Miejsce wydaje się wyludnione. Skalisto-piaszczysty krajobraz przykrywa płaszcz ciszy, a w powietrzu unosi się jakaś nieprzyjemna woń. Choć w „Kozłach ofiarnych”, tak samo jak w pozostałych opowiadaniach Barkera nie znajdziemy szczegółowych opisów to muszę przyznać, że autorowi udało się nakreślić dosłownie przygniatający klimat niezdefiniowanego zagrożenia i wyalienowania z wykorzystaniem krótkich, treściwych zdań. Co wcale nie jest łatwe. Rozwiązanie całej zagadki nie grzeszy innowacyjnością, podobnie zresztą jak i cała konwencja „Kozłów ofiarnych”, bo i opowiadanie chyba miało być ukłonem w stronę tradycjonalizmu. Udanym, diablo klimatycznym hołdem z jednym niebotycznie przygnębiającym ustępem w postaci zatłuczenia wygłodzonego zwierzęcia.

„Pornografia i całun” oferuje kolejny owoc innowacyjnej wyobraźni Clive’a Barkera w postaci duszy zamordowanego mężczyzny wnikającej w całun i przeobrażającej go w imitację własnej osoby. Mężczyzna pragnie zemścić się na swoim głównym oprawcy. Choć tematyka sprzyjała nakreśleniu kilku zapadających w pamięć krwawych ustępów tylko jeden moment zwrócił moją uwagę, a mianowicie swoista parodia gastroskopii – wkładanie ręki do żołądka ofiary przez gardło. Zarys fabuły, poza wspomnianym ożywionym całunem, miejscami mnie nudził, ale nie ze względu na tradycyjny motyw zemsty tylko przez wątki traktujące o przestępczości zorganizowanej, czyli element, który na ogół budzi moją niechęć. Trochę lepiej wypada „Cień człowieka”, ale nie na tyle, żeby w moim pojęciu mógł równać się ze „znakomitą trójcą” streszczoną wyżej. Opowiadanie skupia się na męskiej prostytutce, biseksualiście Gavinie, który odkrywa, że rzeźba, którą widział u jednego ze swoich klientów morduje ludzi, kąpie się w ich krwi i coraz bardziej upodabnia się do jego osoby, a ściślej jego lustrzanego odbicia. Zakochany w swoim wizerunku Gavin zaczyna spoglądać na nabierający ludzkich rysów posąg, jak na swoje alter ego, co jest czytelnym nawiązaniem do „Doktora Jekylla i pana Hyde’a” Roberta Louisa Stevensona i nie robi nic, żeby ochronić swoją odrębność, choć wygląd jest dla niego najważniejszy, ważniejszy nawet od duszy (czyżby odniesienie do „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a?). Motyw sobowtóra, dosyć wyczerpująca warstwa psychologiczna i oczywiście dziwaczne zdolności posągu budzą ciekawość, ale brakowało mi tutaj dosadnego klimatu zagrożenia i opisów krwawych mordów, których dopuszczała się ożywiona rzeźba.

Pomimo obecności dwóch tekstów, które nie wprawiły mnie w jakiś szczególny zachwyt ogólnie byłam zadowolona z lektury trzeciego tomu „Ksiąg krwi”. Oczywiście, tłumaczenie mocno mnie irytowało, a i w warsztacie Clive’a Barkera uwidaczniały się opisowe braki, ale z trzech tekstów biła taka moc, że właściwie można autorowi wybaczyć owe niedociągnięcia. Wyobraźnia Clive’a Barkera, mistrza prozy ekstremalnej, nie ma granic - kiedy już myśli się, że nie jest w stanie nas niczym nowym zaskoczyć pisarz serwuje kolejną bombę, która na trwałe osiada w pamięci czytelnika. W wielkim skrócie właśnie z takim fenomenem spotkałam się przy okazji lektury dwóch opowiadań zamieszczonych w „Księdze krwi 3”, natomiast trzecia perełka dostarczyła mi niezwykle klimatycznych doznań, jednocześnie udowadniając, że Barker sprawdza się również w standardowych konwencjach, bez typowych dla siebie udziwnień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz