W 2006 roku w Southampton w Anglii zostaje porwana dwuletnia dziewczynka, Bella Elliott. Sprawę prowadzi komisarz Bob Sparkes. Po długim, bezowocnym dochodzeniu śledczy w końcu natrafiają na obiecujący trop, wskazujący na mieszkającego w Greenwich Glena Taylora. Przeszukanie jego domu przynosi dowody świadczące o jego chorobliwym zainteresowaniu dziećmi, czym zdaje się być zaszokowana jego żona Jean. Kobieta jednak twardo upiera się przy niewinności męża, stojąc u jego boku nawet wówczas, gdy ich dom oblegają dziennikarze oraz gdy Glen zostaje postawiony w stan oskarżenia. W 2010 roku po śmierci Taylora w wypadku Jean odwiedza reporterka z „Daily Post”, Kate Waters, od początku relacjonująca sprawę Belli Elliott. Jean zgadza się udzielić jej serii wywiadów o swoim życiu u boku Glena. Pytanie tylko, czy zdecyduje się powiedzieć prawdę.
Obecnie mieszkająca we Francji, była dziennikarka Fiona Barton, swoją
debiutancką powieść, „Wdowę”, zbudowała na pomyśle, który zrodził się w jej
głowie już wówczas, gdy pisała do gazety. Jak zdradza w przedmowie wielokrotnie
bacznie przyglądała się żonom mężczyzn oskarżonych o straszliwe zbrodnie,
zastanawiając się jak wyglądało ich pożycie i oczywiście, czy zdawały sobie
sprawę z poczynań partnerów. Barton jakiś czas nosiła się z zamiarem napisania
powieści, która oferowałaby czytelnikom swoisty wgląd w psychikę takiej
kobiety, będący rzecz jasna wynikiem jej wyobraźni, acz popartym latami
doświadczeń w pracy dziennikarskiej. Kiedy książka w końcu powstała podbiła
serca wielu brytyjskich i amerykańskich czytelników, zbierając pochlebne
recenzje również od krytyków i innych pisarzy.
Pomysł na uczynienie główną bohaterką utworu literackiego kobiety, której
mąż ukrywa przed światem swoją prawdziwą naturę nie jest żadnym novum, wszak
już Stephen King w swojej minipowieści zatytułowanej „Dobrane małżeństwo” i
zamieszczonej w zbiorze „Czarna bezgwiezdna noc” konfrontował czytelników z tym
tematem. Fiona Barton jednak zgoła odmiennie skonstruowała swoją opowieść, a i
zbrodnie, o które oskarżono męża głównej bohaterki były zupełnie innej natury.
Zamiast postawić na potencjalnego seryjnego mordercę kobiet, debiutująca
autorka zdecydowała się na dużo cięższą problematykę. Z jej koncepcji przebija
spora bezkompromisowość, odważne kształtowanie fikcyjnej rzeczywistości, acz
jak na thriller psychologiczny przystało, w który to gatunek wpisuje się „Wdowa”,
bez obfitego rozlewu krwi. Fabułę swojej pierwszej książki Barton wyłuszczyła w
oparciu o modną ostatnimi czasy kompozycję polegającą na zaburzeniu
chronologii, a ściślej poruszaniu się w dwóch przedziałach czasowych. Żeby
dodatkowo skomplikować narrację autorka snuła swoją opowieść z trzech perspektyw
reprezentowanych przez różnych bohaterów (z paroma odskoczniami w kierunku
innych postaci), przy czym tylko ustępy koncentrujące się na tytułowej wdowie,
Jean Taylor, zbudowano w oparciu o narrację pierwszoosobową. Wstawki, których
głównymi bohaterami były inne postacie wyłuszczono w trzeciej osobie. Najwięcej
miejsca Barton poświęciła Jean Taylor, ale nie szczędziła szczegółów również w przypadku
życia zawodowego i prywatnego komisarza Boba Sparkesa, prowadzącego sprawę
porwania małej Belli Elliott. Biorąc pod uwagę jedynie trzy główne narracje
najmniej miejsca Barton przewidziała dla reporterki „Daily Post”, Kate Waters,
co było dla mnie niezrozumiałe, bo miałam wrażenie, że tworzenie tej postaci
przynosiło Barton najwięcej przyjemności, co wziąwszy pod uwagę doświadczenie
zawodowe autorki jest całkowicie zrozumiałe. Podejście Kate do ludzi,
manipulacja, jaką stosuje celem pozyskania upragnionego wywiadu z jednoczesnym
niewykazywaniem pragnienia płodzenia skandalizujących, przekłamanych artykułów
sprawiało, że z tych krótkich ustępów poświęconych tej postaci przebijała
prawdziwie intrygująca osobowość, która mogłaby wnieść w akcję „Wdowy” dużo więcej,
gdyby tylko Barton nie uparła się tak dalece jej marginalizować. Nie chcę przez
to powiedzieć, że wątki poświęcone Jean Taylor i Bobowi Sparkesowi nie niosły
ze sobą żadnej atrakcyjności, bo było wręcz przeciwnie, ale nie zaszkodziłoby
gdyby udział Waters nieco rozbudowano. W każdym razie zakłócenie chronologii i
kilka perspektyw przyjęłam w samych superlatywach – Barton udało się uniknąć
niepotrzebnego zamieszania, poplątania wątków, które mogłoby zdezorientować
czytelników i nieprzyjemnie zaburzyć narracyjną ciągłość, sprzyjającą
emocjonalnemu odbiorowi lektury. Pomocne było informowanie odbiorców o czasie,
w jakim rozgrywają się aktualne wydarzenia (poprzedzanie wszystkich rozdziałów
datami), ale dopomogła również konsekwencja Barton w budowaniu poszczególnych wątków
– ilekroć wspomniała o jakimś ważnym fakcie w jednym przedziale czasowym, w
drugim przybliżała jego szczegóły. Wielu czytelników zapewne przyjmie również z
zadowoleniem styl autorki. Krótkie, zwięzłe i treściwe zdania, w których widać
typowo dziennikarski sznyt sprawiają, że „Wdowę” dosłownie „się pochłania”, że
nie potrzeba większego skupienia do pełnego zrozumienia wszystkich części
składowych prezentowanej intrygi. Osobiście, z racji moich preferencji,
wolałabym długie zdania złożone (wyczerpujące opisy miejsc i osobowości
bohaterów), ale co niezmiernie mnie zaskoczyło Barton z czasem zdołała przekonać
mnie do swojego sposobu artykulacji wydarzeń i przemyśleń czołowych postaci w
takim stopniu, że dosłownie wsiąkłam w tę opowieść, żałując, że nie potrafię
czytać szybciej.
Przechodząc do wspomnianej w pewnej mierze bezkompromisowej fabuły na
początek wypada wspomnieć o zastosowanym przez Fionę Barton przewrotnym chwycie
narracyjnym, który „z definicji” powinien utrudnić budowanie suspensu. Otóż,
autorka już na wstępie zdradza, że domniemany kidnaper i pedofil, Glen Taylor,
zginął w wypadku. Zostajemy więc wrzuceni w sam środek akcji, której jeszcze na
początku nie jesteśmy w stanie objąć rozumem, ze względu na niewystarczającą
ilość informacji. Fiona Barton jednak szybko przystępuje do dwutorowej narracji,
wydarzenia mające miejsce po śmierci Glena przeplatając z retrospekcjami
przybliżającymi nam dzieje mężczyzny i jego małżonki, Jean oraz oczywiście
policyjne dochodzenie prowadzone przez komisarza Boba Sparkesa. Intryga nie
należy do nadzwyczaj odkrywczych – ot, mamy standardową sprawę porwania małej
dziewczynki, usilne dążenie śledczych do rozwiązania zagadki jej zniknięcia i
oczywiście wspólne pożycie kobiety z głównym podejrzanym. Nie brzmi to
zachęcająco, ale wbrew pozorom „Wdowy” nie należy klasyfikować w kategoriach nijakiej
opowiastki o porwanym dziecku i mdłych obyczajowych losach ludzi zamieszanych w
koszmarną sprawę, która najpewniej doczeka szczęśliwego finału. Debiutancka
powieść Barton w pierwszej kolejności jest próbą wejrzenia w psychikę kobiety
pozostającej w związku małżeńskim z mężczyzną podejrzanym o straszliwą
zbrodnię. Napiętnowanym przez opinię publiczną, prześladowanym przez
dziennikarzy i wielokrotnie nachodzonym przez policję elokwentnym przedstawicielu
klasy średniej, który cały czas utrzymuje, że nie ponosi winy za zniknięcie
Belli Elliott. Nawet wówczas, gdy na jaw wychodzi jego zamiłowanie do
pornografii dziecięcej i konwersacje na czatach z kobietami udającymi osoby
nieletnie. Na kartach „Wdowy” Barton odważnie wkracza w odrażający światek
typów zafiksowanych na punkcie małych dzieci, długie godziny spędzających w
Internecie oferującym twardą pornografię, co z czasem przestaje im wystarczać.
Właśnie w kręgu takich osobników Sparkes poszukuje porywacza i być może również
mordercy dwuletniej dziewczynki (już sam wiek małej jest dowodem sporej odwagi pisarki),
a tymczasem Jean zmaga się z własnymi demonami. Fiona Barton portretując
tytułową postać najpewniej dążyła do wykrzesania z czytelników swoistego
ambiwalentnego poczucia względem Jean - starając się sprawić, żeby aż do
ostatniej strony czytelnik nie wiedział czy należy jej współczuć, czy raczej ją
potępić. Małżonka głównego podejrzanego początkowo jawi się niczym osóbka
żywcem wyjęta z literatury gotyckiej. Naiwne, całkowicie podporządkowane mężowi
dziewczę, myślące głównie o tym, jakie to szczęście, że tak inteligentny
pracownik banku zwrócił na nią uwagę. Wydaje się, że Jean jest wyzuta z
indywidualności, że automatycznie przyjmuje wszystko, co powie jej mąż, dlatego
też na początku nie dziwi jej postawa na wieść o podejrzeniach, jakie ciążą na
Glenie. Nie zaskakuje fakt, że Jean chwyta się tego, w co chce wierzyć, wmawia
sobie, że mąż jest niewinny, wydając się ignorować dowody przedstawione przez
śledczych. Z czasem jednak Barton zasiewa ziarna wątpliwości, wzbogacając intrygę
o kolejne wątki mogące świadczyć na korzyść Glena, jednocześnie odrobinę
demonizując postać jego żony. Barton wystarała się o płynny, często zmieniający
się obraz policyjnego dochodzenia i takowy ogląd psychiki głównej bohaterki,
dzięki czemu właściwie aż do finału czytelnik nie może być pewien, co naprawdę
spotkało małą Bellę. Fabułę dodatkowo uatrakcyjnia portret społeczeństwa
piętnującego głównego podejrzanego (jak zwykle w takich przypadkach zasada
domniemania niewinności nie ma racji bytu), osobników wylewających swoje żale w
listach adresowanych do Glena i matki ofiary oraz wydzwaniających do radia pod
różnymi imionami i prezentujących swoje zdanie na dosłownie każdy temat (na
jednym z polskich kanałów informacyjnych jest program, w którym można usłyszeć właśnie
takie jednostki, o jakich wspomina Barton na kartach „Wdowy”) i rzecz jasna
ogląd „krwiożerczych” dziennikarzy, gotowych na wszystko byle tylko przyciągnąć
spragnionych pikantnych szczegółów czytelników i poszukujących „kozła ofiarnego”,
na którym mogliby wyładować swoją wściekłość. Mamy więc tutaj diablo przygnębiający
obraz rzeczywistości, ale chyba nikt nie powie, że Barton cokolwiek
przejaskrawiła, że stronniczo podeszła do kondycji współczesnego
dziennikarstwa, czy postaw wielu członków społeczeństwa zelektryzowanego
wieścią o zaginięciu dwuletniej dziewczynki. I wątpię, żeby po skończeniu
lektury ktokolwiek miał poczucie, że autorka „podkuliła ogon”, że zrezygnowała
z posępnego wydźwięku fabuły, również w warstwie psychologicznej.
Wydaje mi się, że jeśli Fiona Barton zdecyduje się kontynuować swoją
pisarską karierę na polu thrillera psychologicznego, jeśli nie poprzestanie na
tej jednej powieści to ma dużą szansę zaistnieć w tym gatunku. Moim zdaniem już
jej debiutancka „Wdowa” zasługuje na zainteresowanie miłośników dreszczowców,
już tą pozycją zapracowała sobie na uznanie czytelników, a jak wiadomo praktyka
czyni mistrza. Więc jeśli będzie się rozwijać w tym kierunku być może w
przyszłości uraczy nas jeszcze bardziej wciągającymi opowieściami. Choć po
lekturze tego naprawdę wciągającego debiutu wielu osobom może się to wydać
niewykonalne.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Mam na nią ochotę, a recenzja... kurcze, to coś dla mnie :)
OdpowiedzUsuń