czwartek, 1 września 2016

„13 Cameras” (2015)


Spodziewający się dziecka, Claire i Ryan, wynajmują dom u odpychającego Geralda. Para nie wie, że właściciel zainstalował w tym przybytku kamery i większość czasu spędza na przyglądaniu się ich codziennym zajęciom. Tymczasem Ryan w tajemnicy przed ciężarną żoną spotyka się ze swoją asystentką, Hannah, która próbuje go namówić, żeby powiedział Claire o ich związku. Mężczyzna jednak woli nie informować żony o romansie, gdyż nie jest jeszcze pewny, z którą kobietą woli żyć. Spotkania Ryana z Hannah w domu tego pierwszego są uważnie obserwowane przez Geralda, podobnie jak inne zwyczajne wydarzenia. Mężczyzna co jakiś czas również wchodzi do domu pod nieobecność najemców.

„13 Cameras” znany również pod tytułem „Slumlord” to thriller debiutującego zarówno w roli reżysera, jak i scenarzysty Victora Zarcoffa. W 2015 roku film był wyświetlany tylko na festiwalach, do szerszego obiegu trafiając dopiero w następnym roku. Motywem przewodnim filmu Zarcoffa jest ukryty monitoring zainstalowany w domu młodej pary, ale wbrew pozorom nie zdecydowano się na raczenie widzów tylko i wyłącznie nagraniami z kamer zamieszczonych przez antagonistę – jedynie w urywkach wykorzystano tę perspektywę, w większości bazując na tradycyjnej realizacji. Niniejszy wątek nie jest żadną innowacją, wszak wystarczy sobie przypomnieć chociażby „Sliver” Phillipa Noyce’a na podstawie powieści Iry Levina, ale myślę, że nie wyeksploatowano go jeszcze w takim stopniu, żeby można mówić o kolejnej (z niezliczonych) powtórce z rozrywki.

W „13 Cameras” nieoczekiwanie dla mnie pojawiła się prawdziwie zaburzona jednostka, której aparycja niemalże odrzucała mnie od ekranu. Nie pamiętam innego powstałego w XXI wieku dreszczowca, w którym znalazłoby się miejsce dla tak odpychającego antagonisty, dlatego też nie mogę przejść obojętnie obok Geralda. Właściciel parterowego domku z basenem wydaje się być z lekka oderwany od rzeczywistości, co szczególnie widać w krótkich sekwencjach mających miejsce w sklepie, podczas których tępym, nieobecnym wzrokiem wpatruje się w jeden punkt przed sobą. Jednak nie na tyle, żeby nie odczuwać niezdrowych pragnień. Geralda znamionują cechy typowe dla wojerysty – obsesja na punkcie podglądania, zwłaszcza kochających się par i nagich kobiet, bo dzięki temu osiąga satysfakcję seksualną. Ale monitoring zainstalowany w domu wynajmowanym młodej parze spodziewającej się dziecka nie służy Geraldowi jedynie do folgowania swoim erotomańskim zapędom, bo chętnie przygląda się również zwyczajnym, niezabarwionych erotyzmem incydentom. Na jego twarzy nie widać pobudzenia, nie uwidaczniają się na niej rysy świadczące o radości, jaką czerpie ze swojego procederu – tak samo tępo wpatruje się w ekran, jak w półki sklepowe, ale za to w jego oczach widać przebłyski fascynacji. Jednak to nie nieobecny wzrok Geralda i nawet nie jego oburzające zajęcie rozbudziły we mnie największy niesmak. Bardziej odrażający był jego wygląd – spocone ciało i takież stare ubrania, szpetna, pozbawiona makijażu twarz i pobudzające wyobraźnię narzekania Claire na nieprzyjemny zapach, jaki wydziela, a ściślej informację, że czuć od niego ekskrementami. Mając w pamięci ten fakt w szczególny dyskomfort wprawiła mnie sekwencja obrazująca szczotkowanie zębów szczoteczką Claire przez Geralda i późniejszy niesmak kobiety po skorzystaniu z owego przedmiotu. Co dowodzi, że w kinie grozy wcale nie potrzeba drogich efektów specjalnych imitujących bryzgającą zewsząd posokę i wszędzie zalegające fragmenty ciał, żeby zniesmaczyć odbiorcę, a przynajmniej mnie, bo doprawdy byłam autentycznie zdegustowana zarówno tym konkretnym ustępem, jak i całą postacią antagonisty. Neville Archambault w tej roli spisał się naprawdę znakomicie, a zważywszy na brak większej ekspresji, konieczny przy kreacji tego konkretnego psychola jego zadanie nie było proste. Moim zdaniem łatwiej było Brianne Moncrief, PJ McCabe’owi i Sarah Baldwin wcielić się w role najemców i kochanki Ryana inwigilowanych przez właściciela domu, bo raz, że mogli posiłkować się wyrazistą mimiką (co zresztą czynili całkiem udanie), a dwa nie ciążyło na nich trudne zadanie rozbudzenia w widzach dużej odrazy na widok ich postaci. Co wcale nie oznacza, że do wszystkich tych sylwetek widz ma czuć sympatię. Zarcoff wyraźnie starał się nastawić odbiorcę antypatycznie do Ryana, snując długą opowieść o jego niewierności. Duża część „13 Cameras” bazuje głównie na tym wątku, jedynie sporadycznie przeskakując na postać Geralda, co bardziej wymagających widzów może odrobinę znużyć. Mnie natomiast relacje Claire, Ryana i Hannah dostarczyły sporo emocji – temu wątkowi bliżej było do dramatu, aniżeli dreszczowca, ale twórcy z wyczuciem wkomponowali go w stricte thrillerowe przerywniki skupiające się na poczynaniach odpychającego Geralda i co równie ważne scenarzyście udało się nie spłycić postaci i nie strywializować ich problemów, dzięki czemu niewierność Ryana i jej konsekwencje śledziłam z czystą przyjemnością, ani przez chwilę nie czując znudzenia.

Intryga zaproponowana w „13 Cameras” nie należy do skomplikowanych – Zarcoff optuje raczej za prostotą (na szczęście). Poza krótkimi ustępami w sklepie akcja w całości rozgrywa się w parterowym domku wynajmowanym przez Claire i Ryana oraz w jego bliskiej okolicy, a lwią część fabuły poświęcono intrygującym relacjom protagonistów oraz oburzającej inwigilacji Geralda. Jego wędrówki wewnątrz domu pod nieobecność najemców, w trakcie których między innymi zainstalował kamerę w basenie, skradł bieliznę Claire oraz oddawał się zagadkowej pracy nad jednym z pomieszczeń same w sobie były oburzające, ale klimat osnuwający te sekwencje zasadzał się na samym fakcie pogwałcenia cudzej prywatności i na dotykaniu przedmiotów należących do ludzi, którzy nie mają pojęcia, że jakiś intruz z nich korzysta. Brakowało mi zdecydowanego wpływu operatorów, oświetleniowców i dźwiękowców na atmosferę towarzyszącą samotnym wędrówkom Geralda po poszczególnych pomieszczeniach. Nie zauważyłam wówczas znaczących zagęszczeń klimatu, wyraźnego stopniowania atmosfery i przede wszystkim przybrudzonych zdjęć, o które taka fabuła aż się prosiła, a których nie było nawet wówczas, gdy Zarcoff zaczął portretować widzom inny niechlubny czyn Geralda. Nie brakowało jednak elementu zaskoczenia – a przynajmniej ja nie spodziewałam się takiego ciekawego zwrotu akcji, który w dodatku doskonale łączył się z wcześniejszymi faktami, wówczas wydającymi się nie mieć istotnego znaczenia dla rozwoju akcji. UWAGA SPOILER Mowa oczywiście o początkowo niepojętej próbie utrzymania w tajemnicy przed najemcami obecności piwnicy oraz utyskiwaniach Claire na nieprzyjemny zapach właściciela domu, który to najpewniej wziął się z zajęcia, jakiemu oddawał się w wolnym czasie KONIEC SPOILERA. Końcówka „13 Cameras” udowadnia, że twórcy potrafili wygenerować odpowiednio mroczny klimat i wiedzieli jak buduje się emocjonalne napięcie, ale popisywanie się owymi zdolnościami zostawili na koniec, serwując mi ciąg naprawdę ożywczych wydarzeń. I ku mojemu zadowoleniu dając dowody swojej bezkompromisowości – dążenia do tragicznego finału, ale bez ingerencji wymyślnych efektów specjalnych.

Jestem zaskoczona poziomem „13 Cameras”, bo naprawdę nie spodziewałam się tak intrygującej, a miejscami nawet budzącej niesmak historii po przeczytaniu skrótowego opisu fabuły. Myślałam, że debiutujący Victor Zarcoff uraczy mnie miałką opowiastką o kochającym się małżeństwie, ich zwyczajnym, monotonnym życiu obserwowanym przez niewyróżniającego się niczym szczególnym mężczyznę. A zamiast tego dostałam odstręczającego antagonistę, który nie ogranicza się jedynie do obserwowania młodych ludzi i naprawdę wciągającą warstwę dramatyczną. Wyłączając końcówkę brakowało mi jedynie klimatu i wyrazistego stopniowania napięcia, ale i tak bawiłam się przednio.     

2 komentarze:

  1. Dzięki za recenzję i rekomendację, bo fajny film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co - cieszę się, że przypadł Ci do gustu. Mnie zaskoczył ten film, bo spodziewałam się czegoś dużo gorszego.

      Usuń