Spodziewający się dziecka, Claire i Ryan, wynajmują dom u odpychającego
Geralda. Para nie wie, że właściciel zainstalował w tym przybytku kamery i
większość czasu spędza na przyglądaniu się ich codziennym zajęciom. Tymczasem
Ryan w tajemnicy przed ciężarną żoną spotyka się ze swoją asystentką, Hannah,
która próbuje go namówić, żeby powiedział Claire o ich związku. Mężczyzna
jednak woli nie informować żony o romansie, gdyż nie jest jeszcze pewny, z
którą kobietą woli żyć. Spotkania Ryana z Hannah w domu tego pierwszego są
uważnie obserwowane przez Geralda, podobnie jak inne zwyczajne wydarzenia.
Mężczyzna co jakiś czas również wchodzi do domu pod nieobecność najemców.
„13 Cameras” znany również pod tytułem „Slumlord” to thriller debiutującego
zarówno w roli reżysera, jak i scenarzysty Victora Zarcoffa. W 2015 roku film
był wyświetlany tylko na festiwalach, do szerszego obiegu trafiając dopiero w
następnym roku. Motywem przewodnim filmu Zarcoffa jest ukryty monitoring
zainstalowany w domu młodej pary, ale wbrew pozorom nie zdecydowano się na
raczenie widzów tylko i wyłącznie nagraniami z kamer zamieszczonych przez
antagonistę – jedynie w urywkach wykorzystano tę perspektywę, w większości
bazując na tradycyjnej realizacji. Niniejszy wątek nie jest żadną innowacją,
wszak wystarczy sobie przypomnieć chociażby „Sliver” Phillipa Noyce’a na
podstawie powieści Iry Levina, ale myślę, że nie wyeksploatowano go jeszcze w
takim stopniu, żeby można mówić o kolejnej (z niezliczonych) powtórce z
rozrywki.
W „13 Cameras” nieoczekiwanie dla mnie pojawiła się prawdziwie zaburzona
jednostka, której aparycja niemalże odrzucała mnie od ekranu. Nie pamiętam
innego powstałego w XXI wieku dreszczowca, w którym znalazłoby się miejsce dla
tak odpychającego antagonisty, dlatego też nie mogę przejść obojętnie obok
Geralda. Właściciel parterowego domku z basenem wydaje się być z lekka oderwany
od rzeczywistości, co szczególnie widać w krótkich sekwencjach mających miejsce
w sklepie, podczas których tępym, nieobecnym wzrokiem wpatruje się w jeden
punkt przed sobą. Jednak nie na tyle, żeby nie odczuwać niezdrowych pragnień.
Geralda znamionują cechy typowe dla wojerysty – obsesja na punkcie podglądania,
zwłaszcza kochających się par i nagich kobiet, bo dzięki temu osiąga
satysfakcję seksualną. Ale monitoring zainstalowany w domu wynajmowanym młodej
parze spodziewającej się dziecka nie służy Geraldowi jedynie do folgowania
swoim erotomańskim zapędom, bo chętnie przygląda się również zwyczajnym, niezabarwionych
erotyzmem incydentom. Na jego twarzy nie widać pobudzenia, nie uwidaczniają się
na niej rysy świadczące o radości, jaką czerpie ze swojego procederu – tak samo
tępo wpatruje się w ekran, jak w półki sklepowe, ale za to w jego oczach widać
przebłyski fascynacji. Jednak to nie nieobecny wzrok Geralda i nawet nie jego
oburzające zajęcie rozbudziły we mnie największy niesmak. Bardziej odrażający
był jego wygląd – spocone ciało i takież stare ubrania, szpetna, pozbawiona
makijażu twarz i pobudzające wyobraźnię narzekania Claire na nieprzyjemny
zapach, jaki wydziela, a ściślej informację, że czuć od niego ekskrementami. Mając
w pamięci ten fakt w szczególny dyskomfort wprawiła mnie sekwencja obrazująca
szczotkowanie zębów szczoteczką Claire przez Geralda i późniejszy niesmak
kobiety po skorzystaniu z owego przedmiotu. Co dowodzi, że w kinie grozy wcale
nie potrzeba drogich efektów specjalnych imitujących bryzgającą zewsząd posokę
i wszędzie zalegające fragmenty ciał, żeby zniesmaczyć odbiorcę, a przynajmniej
mnie, bo doprawdy byłam autentycznie zdegustowana zarówno tym konkretnym
ustępem, jak i całą postacią antagonisty. Neville Archambault w tej roli spisał
się naprawdę znakomicie, a zważywszy na brak większej ekspresji, konieczny przy
kreacji tego konkretnego psychola jego zadanie nie było proste. Moim zdaniem
łatwiej było Brianne Moncrief, PJ McCabe’owi i Sarah Baldwin wcielić się w role
najemców i kochanki Ryana inwigilowanych przez właściciela domu, bo raz, że
mogli posiłkować się wyrazistą mimiką (co zresztą czynili całkiem udanie), a
dwa nie ciążyło na nich trudne zadanie rozbudzenia w widzach dużej odrazy na
widok ich postaci. Co wcale nie oznacza, że do wszystkich tych sylwetek widz ma
czuć sympatię. Zarcoff wyraźnie starał się nastawić odbiorcę antypatycznie do
Ryana, snując długą opowieść o jego niewierności. Duża część „13 Cameras”
bazuje głównie na tym wątku, jedynie sporadycznie przeskakując na postać
Geralda, co bardziej wymagających widzów może odrobinę znużyć. Mnie natomiast
relacje Claire, Ryana i Hannah dostarczyły sporo emocji – temu wątkowi bliżej
było do dramatu, aniżeli dreszczowca, ale twórcy z wyczuciem wkomponowali go w stricte
thrillerowe przerywniki skupiające się na poczynaniach odpychającego Geralda i
co równie ważne scenarzyście udało się nie spłycić postaci i nie strywializować
ich problemów, dzięki czemu niewierność Ryana i jej konsekwencje śledziłam z
czystą przyjemnością, ani przez chwilę nie czując znudzenia.
Intryga zaproponowana w „13 Cameras” nie należy do skomplikowanych –
Zarcoff optuje raczej za prostotą (na szczęście). Poza krótkimi ustępami w
sklepie akcja w całości rozgrywa się w parterowym domku wynajmowanym przez
Claire i Ryana oraz w jego bliskiej okolicy, a lwią część fabuły poświęcono
intrygującym relacjom protagonistów oraz oburzającej inwigilacji Geralda. Jego
wędrówki wewnątrz domu pod nieobecność najemców, w trakcie których między
innymi zainstalował kamerę w basenie, skradł bieliznę Claire oraz oddawał się
zagadkowej pracy nad jednym z pomieszczeń same w sobie były oburzające, ale
klimat osnuwający te sekwencje zasadzał się na samym fakcie pogwałcenia cudzej
prywatności i na dotykaniu przedmiotów należących do ludzi, którzy nie mają
pojęcia, że jakiś intruz z nich korzysta. Brakowało mi zdecydowanego wpływu
operatorów, oświetleniowców i dźwiękowców na atmosferę towarzyszącą samotnym
wędrówkom Geralda po poszczególnych pomieszczeniach. Nie zauważyłam wówczas
znaczących zagęszczeń klimatu, wyraźnego stopniowania atmosfery i przede wszystkim
przybrudzonych zdjęć, o które taka fabuła aż się prosiła, a których nie było
nawet wówczas, gdy Zarcoff zaczął portretować widzom inny niechlubny czyn Geralda.
Nie brakowało jednak elementu zaskoczenia – a przynajmniej ja nie spodziewałam się
takiego ciekawego zwrotu akcji, który w dodatku doskonale łączył się z wcześniejszymi
faktami, wówczas wydającymi się nie mieć istotnego znaczenia dla rozwoju akcji.
UWAGA SPOILER Mowa oczywiście o
początkowo niepojętej próbie utrzymania w tajemnicy przed najemcami obecności
piwnicy oraz utyskiwaniach Claire na nieprzyjemny zapach właściciela domu,
który to najpewniej wziął się z zajęcia, jakiemu oddawał się w wolnym czasie KONIEC SPOILERA. Końcówka „13 Cameras”
udowadnia, że twórcy potrafili wygenerować odpowiednio mroczny klimat i
wiedzieli jak buduje się emocjonalne napięcie, ale popisywanie się owymi
zdolnościami zostawili na koniec, serwując mi ciąg naprawdę ożywczych wydarzeń.
I ku mojemu zadowoleniu dając dowody swojej bezkompromisowości – dążenia do
tragicznego finału, ale bez ingerencji wymyślnych efektów specjalnych.
Jestem zaskoczona poziomem „13 Cameras”, bo naprawdę nie spodziewałam się
tak intrygującej, a miejscami nawet budzącej niesmak historii po przeczytaniu
skrótowego opisu fabuły. Myślałam, że debiutujący Victor Zarcoff uraczy mnie
miałką opowiastką o kochającym się małżeństwie, ich zwyczajnym, monotonnym
życiu obserwowanym przez niewyróżniającego się niczym szczególnym mężczyznę. A
zamiast tego dostałam odstręczającego antagonistę, który nie ogranicza się
jedynie do obserwowania młodych ludzi i naprawdę wciągającą warstwę
dramatyczną. Wyłączając końcówkę brakowało mi jedynie klimatu i wyrazistego
stopniowania napięcia, ale i tak bawiłam się przednio.
Dzięki za recenzję i rekomendację, bo fajny film :)
OdpowiedzUsuńNie ma za co - cieszę się, że przypadł Ci do gustu. Mnie zaskoczył ten film, bo spodziewałam się czegoś dużo gorszego.
Usuń