Studentka, Laura Woodson, prowadzi bogate życie towarzyskie, również
wirtualne za pośrednictwem profilu na portalu społecznościowym. Pewnego dnia
dostaje zaproszenie do znajomych od cierpiącej na trichotillomanię, samotnej
Mariny, która zamieszcza na swoim profilu niepokojące filmiki, będące jej
własnym dziełem. Pełna współczucia dla dziewczyny Laura przyjmuje jej
zaproszenie i nawiązuje z nią kontakt w realu. Od tego momentu Marina zasypuje
ją wiadomościami, trwając w przekonaniu, że weszła do grona najbliższych
przyjaciółek Laury, którą z kolei jej zachowanie zaczyna niepokoić. Pomiędzy
dziewczynami dochodzi do kłótni, po której Laura wyrzuca Marinę ze swoich
znajomych na portalu społecznościowym. Tej samej nocy odrzucona dziewczyna
popełnia samobójstwo, nagrywając całe wydarzenie. Filmik trafia do Internetu, z
czasem bez ingerencji Laury pojawiając się na jej profilu. Niedługo potem
przyjaciele studentki zaczynają umierać, a nagrania ukazywać się na profilu
Laury, która całkowicie traci nad nim kontrolę.
„Friend Request” jest pierwszym horrorem w reżyserskiej karierze
niemieckiego twórcy, Simona Verhoevena. Pomimo jego pochodzenia scenariusz
spisano w języku angielskim, a jego autorami byli Matthew Ballen, Philip Koch i
sam Verhoeven. Początkowo film miał nosić międzynarodowy tytuł „Unfriend”, ale
z obawy, że będzie mylony z produkcją Levana Gabriadze z 2014 roku pt. „Unfriended” („Cubernatural”) został zmieniony na „Friend Request”. Ten zabieg zapobiegł
ewentualnemu zamieszaniu, ale podejrzewam, że nie powstrzyma porównań pomiędzy
tymi dwoma obrazami, bo główny wątek „Friend Request” bezwiednie nasuwa
skojarzenia z produkcją Gabriadze, choć w przeciwieństwie do niego został
nakręcony w tradycyjny sposób.
„Friend Request” jest horrorem, w którym zagrożenie ma podłoże
nadprzyrodzone, ale twórcy nie bazują tylko i wyłącznie na klimacie i jump scenkach, okraszając również swoje
dzieło nutką gore. Fabuła koncentruje
się na grupce studentów, ze szczególnym wskazaniem na Laurę Woodson,
zadowalająco wykreowaną przez Alycię Debnam-Carey, która sporo uwagi poświęca
swojemu profilowi na Facebooku. Dziewczyna dobrze się uczy i posiada wiele
przyjaciół w realu, ale cieszy się również pokaźnym gronem znajomych
obserwującym jej profil w Internecie. Ten wątek mógł być nie tylko próbą
odwołania się do trybu życia wielu młodych ludzi, pielęgnujących swoje
wirtualne znajomości w takiej samej mierze, jak relacje fizyczne, ale również
swoistą przestrogą przed uzewnętrznianiem się na Internecie oraz poświęcaniem
każdej wolnej minuty na surfowanie po portalach społecznościowych. To
przesłanie przebija już z jednego z wykładów, na które uczęszcza Laura – za jego
pośrednictwem twórcy próbują dać młodym ludziom do zrozumienia, że we współczesnym
świecie bardzo łatwo jest zatracić proporcje, odizolować się od prawdziwego
życia na rzecz egzystowania w Sieci. Nie jest to oczywiście żadne novum we
współczesnym kinie grozy, wystarczy sobie choćby przypomnieć „Antisocial”,
który to też starał się zwrócić uwagę widzów na problem uzależnienia od portali
społecznościowych, ale muszę scenarzystom „Friend Request” oddać, że w całkiem
interesujący sposób wpletli ten wątek w warstwę stricte horrorową. Zaczęli od
kojarzonego głównie z filmowymi thrillerami cyberstalkingu, rolę oprawcy
powierzając trzymającej się na uboczu Marinie (w którą przyzwoicie wcieliła się
Liesl Ahlers), borykającej się z chorobliwą potrzebą wyrywania sobie włosów,
która nie rozstaje się z laptopem. W wolnych chwilach tworzy niepokojące,
często makabryczne filmiki świadczące o dużym artystycznym talencie i
udostępnia je na swoim facebookowym profilu, na którym nie ma żadnych znajomych
do czasu przyjęcia wysłanego przez nią zaproszenia przez lubianą na uczelni
Laurę Woodson. Verhoeven niejednokrotnie zamieszcza wiadomości wysłane przez
bohaterów filmu na ekranie - pojawiają się w tle właściwej akcji, tak samo jak
liczba znajomych Laury na Facebooku, która na początku filmu rośnie, żeby z czasem
w miarę coraz bardziej niepokojących wydarzeń mających miejsce w rzeczywistości
zacząć się zmniejszać. Choć początkowe bardziej typowe dla filmowego thrillera,
aniżeli horroru wydarzenia bazujące na cyberstalkingu wywołanego pragnieniem
zaprzyjaźnienia się z popularną studentką nie grzeszą oryginalnością, twórcom
udało się wyłuszczyć je z taką lekkością, bez topornego moralizowania, czy też
wymuszonych kombinacji, że właściwie z miejsca wsiąkłam w ten wątek. Mimo to
trochę obawiałam się o nieunikniony skręt w stronę horroru – miałam wątpliwości,
czy aby początkujący w tym gatunku reżyser nie powieli błędów wielu swoich
kolegów po fachu i nie zacznie skłaniać się w stronę niepotrzebnego
efekciarstwa.
Moje obawy się nie ziściły – Simon Verhoeven nie zdecydował się na nagromadzenie
efektów komputerowych, jedynie w krótkich ujęciach się nimi posiłkując, ale to
nie oznacza, że elementy tożsame dla filmowego horroru przedstawiono w absolutnie
bezbłędny sposób. Sam pomysł na odebranie Laurze kontroli nad własnym
facebookowym profilem przez duszę zmarłej dziewczyny i zamieszczanie przez nią filmików
obrazujących zgony przyjaciół głównej bohaterki przyjęłam z zadowoleniem,
zwłaszcza, że twórcy dużo uwagi poświęcili potęgowaniu napięcia, wynikającemu z
osobliwej sytuacji, w jakiej znalazła się Laura Woodson, skutkującej szybką
utratą znajomych. Marina dąży do tego, aby Laura poczuła się tak jak ona –
chce, żeby doznała samotności i była zdana jedynie na własne siły, w czym
pomagają jej filmiki zamieszczane na profilu Laury. Część znajomych terroryzowanej
studentki unika jej z obawy o własne życie, a część jest zwyczajnie oburzona
materiałami, jakie w ich przekonaniu Laura zamieszcza w Sieci. Warstwa tekstowa,
nawet wziąwszy pod uwagę nierzadko spotykaną w kinie grozy prawdziwą naturę
demonicznej agresorki, moim zdaniem spełnia swoje zadanie. Wyłączając niezbyt
przekonującą informację głoszącą, że policja nie zna nazwiska zmarłej Mariny,
gdy tymczasem Laurze i jej koledze poznanie go nie nastręcza większych trudności,
wszystko ładnie się ze sobą spina również dzięki narracji, jaką obrali twórcy,
która sprawia, że nie ma się poczucia, iż nadmiernie rozciągnięto któryś z
wątków, równocześnie spłycając inny. Zadbano, żeby akcja nie „stawała w miejscu”,
przy równoczesnym braku przekombinowania w warstwie wizualnej, aczkolwiek moim
zdaniem zbyt mało uwagi poświęcono sekwencjom, które w zamyśle miały bazować na
nastroju. Verhoevenowi brakło cierpliwości w scenach poprzedzających zgony
znajomych Laury, nazbyt szybko przechodził do zdecydowanego ataku. Natomiast same
przebiegi starć z nadnaturalną siłą często oblewano nieprzekonującą wizualnie substancją
służącą za krew i urozmaicano zbliżeniami na równie sztucznie się prezentujące
rany odniesione przez protagonistów. Niezbyt liczne jump scenki, głównie w postaci z nagła wyłaniającej się na ekranie
starczej twarzy upiorzycy w moim przypadku były nieskuteczne – twórcom ani razu
nie udało się poderwać mnie z fotela, w czy zawiniła mało agresywna muzyka akompaniująca
tym ustępom. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym zdeprecjonowała całokształt
sekwencji stricte horrorowych, bo już same pomysły na konfrontacje protagonistów
z nadnaturalną siłą i demoniczny wygląd postaci przewijających się przez owe
wstawki moim zdaniem zasługują na uznanie. Między innymi takie sekwencje, jak
uderzanie głową o ścianę windy, wyjmowanie osy z własnego ucha, pojawienie się
dwójki demonicznych dzieci ze zniekształconymi twarzami, czy wreszcie bodaj
najbardziej charakterystyczna scena mająca miejsce w pracowni komputerowej,
gdzie w pewnym momencie wszystkie monitory zaczynają migać mieniącymi się wieloma
kolorami twarzami Mariny, wypadają naprawdę widowiskowo. I choć zabrakło mi
powolnego budowania klimatu to na niedobór ciemnych barw, czy amatorski montaż
narzekać nie mogłam – szybkie kompilacje tożsamych dla horroru zdjęć poza jump scenkami wypadły całkiem zadowalająco.
Chociaż zapewne nie wprawią w przerażenie zaprawionych w kinie grozy odbiorców,
nawet wówczas, gdy twórcy decydują się na swoisty ukłon w stronę „The Ring” w
formie wychodzenia widmowej postaci z czarnego lustra (z czasem taką rolę
zaczyna pełnić monitor laptopa…), czy też kiedy raczą widzów nastrojowymi,
rysunkowymi zdjęciami świadczącymi o przenikaniu się sztuki z rzeczywistością.
Ale wątpię, żeby wieloletni miłośnicy horrorów szukali w tym gatunku czystego
strachu, zwłaszcza jeśli chodzi o współczesne produkcje.
W moim odczuciu „Friend Request” prezentuje się dużo lepiej, niż większość
szeroko reklamowanych horrorów wyświetlanych w polskich kinach. Wątpię, żeby
poszukiwacze wielkich innowacji odnaleźli się w tej pozycji, ale myślę, że
istnieje szansa, iż wielbiciele znanych motywów dadzą się przekonać propozycji
Simona Verhoevena. W realizacji widać trochę niedociągnięć, ale nie aż takiej
wagi, żeby przysłonić moim zdaniem liczniejsze plusy tej produkcji. Wszystko
zależy od indywidualnych zapatrywań każdego widza na kino grozy – jeśli ktoś
tak jak ja nie przepada za nadmierną ingerencją komputera w warstwę wizualną i wprost
uwielbia obcowanie z tradycyjnymi motywami to możliwe, że w trakcie seansu również
będzie się dobrze bawił. Nie jest to dzieło idealne, ale moim zdaniem i tak
pozytywnie wyróżnia się na tle większości współczesnych straszaków.
Chętnie bym obejrzała, głównie ze względu na motyw związany z relacjami w Sieci.
OdpowiedzUsuńPrzeglądając dzisiaj Twojego bloga zainteresował mnie ten film, więc postanowiłam go obejrzeć. Powiem tak - nie zawiodłam się (ponownie) na Twojej rekomendacji :D nie podobało mi się tylko zakończenie z tą Lau Rą :D no ale to już drobnostka. Jump scenki naprawdę fajne, sam pomysł też niczego sobie.
OdpowiedzUsuńBosh 4 zawały miałam
OdpowiedzUsuń