poniedziałek, 21 sierpnia 2017

„Koszmarne polowanie” (1989)

Doktor Jim Cole, Brad Mueller i Paul Bettencamp od wielu lat regularnie jeździli na polowanie na jelenie. Po śmierci tego ostatniego pozostali postanowili zorganizować wypad wspólnie z bratankiem Paula, Rayem. Modelem, który nigdy wcześniej nie polował na zwierzynę. Jim i Brad wybierają dobrze im znany las, gdzie cala trójka spotyka zawodowego myśliwego, Stana Browna. Mężczyzna informuje ich, że już dawno nie widział w tych okolicach żadnej zwierzyny, ale to nie zniechęca Jima, Brada i Raya. Rozbijają obóz tam, gdzie Stan, a nazajutrz cała czwórka ma wyruszyć na poszukiwanie zwierzyny. Wieczorem znikają konie myśliwego, więc z samego rana wszyscy przystępują do ich poszukiwań. Brad i Ray znajdują dwie młode kobiety, Kathleen i Terry, które rozbiły namiot nieopodal ich obozu. Dziewczyny wyraźnie nie są nimi zainteresowane, ale nocą ich postawa ulega radykalnej zmianie. Kathleen i Terry przychodzą do ich obozu i z własnej inicjatywy trafiają w ramiona Stana i Brada. Nazajutrz mężczyźni konfrontują się z kolejnymi zastanawiającymi zdarzeniami. Ze zjawiskami, które jak wkrótce dojdą do wniosku, przeczą zasadom logiki.

Nieżyjący już amerykański reżyser, Harry Falk, od lat 60-tych XX wieku realizował się w telewizji, głównie w serialach. Jego ostatnim przedsięwzięciem było „Koszmarne polowanie”, niskobudżetowy horror, rozpowszechniany na kasetach wideo i prawdopodobnie w amerykańskiej telewizji (niektóre źródła o tym mówią, inne natomiast obstają przy dystrybucji wyłącznie na VHS-ach). Opowieść wykluła się w głowach Mike'a Marvina i Darnella Fry'a, a scenariusz na jej postawie spisał także nieżyjący już T.S. Cook. „Koszmarne polowanie” to jedna z mniej znanych B-klasówek lat 80-tych XX wieku. Swego czasu rozprowadzana w Polsce na VHS-ach, ale tak samo jak w innych krajach nie przyciągała ona przed ekrany tłumów ludzi spragnionych mocnych wrażeń. „Pokryty grubą warstwą kurzu” niskobudżetowy horror Harry'ego Falka może jednak pochwalić się paroma plusami, elementami, które mają szansę usatysfakcjonować miłośników gatunku. Pytanie tylko, czy owe superlatywy okażą się na tyle mocne, żeby przyćmić minusy tej produkcji, bez których, jak na moje oko, również się nie obyło.

Koncepcja Mike'a Marvina i Darnella Fry'a, muszę im to oddać, do najbanalniejszych na pewno nie należy. Pomysłodawcy tej historii i scenarzysta T.S. Cook nie sięgali wyłącznie po najpospolitsze rozwiązania fabularne, nie konstruowali fabuły w zwyczajowy, w pełni przewidywalny sposób po rzuconej na początku sugestii tworzenia kolejnej rąbanki. Tak, wybór miejsca akcji może co poniektórych miłośników kina grozy doprowadzić do przekonania, że będą mieć do czynienia z klasyczny slasherem ewentualnie survivalem, przy czym prolog najpewniej każe im sądzić, że zagrożenie czyhające na protagonistów „Koszmarnego polowania” nie przybierze postaci cielesnej. Z biegiem trwania filmu nastawienie widzów powinno ulec zmianie – wydarzenia, którym będą świadkować oddalą od nich podejrzenie obcowania z (nazwijmy ją) nadnaturalną rąbanką. O slasherze w ogóle zapomną, aczkolwiek cały czas będą dostrzegać elementy typowe dla survivali. Nie zobaczą krwawych mordów, wymyślnych eliminacji pozytywnych bohaterów filmu tylko wkroczą do Strefy Mroku – wtopią się w uniwersum, w którym wszelkie znane ludzkości prawa fizyki wydają się w ogóle nie mieć zastosowania. No dobrze, z tym wtopieniem się to chyba przesadziłam, bo podejrzewam, że niewielu odbiorców zdoła całkowicie zatopić się w tej opowieści. Narracja i realizacja stanowią bowiem poważną przeszkodę, utrudniają odbiór prezentowanej historii, nie pozwalają czerpać maksimum przyjemności z tego obiecującego założenia. Zdjęcia są co prawda lekko przybrudzone, a kolory wyblakłe, ale kąty nachylenia kamer, zbyt krótki czas trwania poszczególnych scen, pośpiech narzucony sobie przez twórców podczas sekwencji, które w zamyśle miały stanowić intensyfikatory napięcia i niejakie rozkojarzenie przebijające z wielu ujęć, sprawiają, że nie czuje się takiego ogłuszenia aurą pozostawania w nieprzyjaznej głuszy, tkwienia w leśnej pułapce pod uważnym spojrzeniem czegoś wrogo usposobionego. Atmosfera nie zgniatała mnie z taką siłą, jakiej oczekiwałam, nie czułam obezwładniającego emocjonalnego dyskomfortu. Poczucie nieuchronnie zbliżającego się zagrożenia, owszem, miałam, ale nie paraliżowało ono wszystkich moich zmysłów. Alienację protagonistów również odczuwałam na własnej skórze, ale żebym kompletnie się w niej zatraciła? Nie, co to to nie. Gdyby raczono mnie opowieścią o mordercy polującym na ludzi na tym leśnym terenie, albo nawet klasyczną opowiastką o nawiedzeniu tej ziemi przez jakiś agresywny byt / byty, fabułą złożoną z silnie wyeksploatowanych wątków, których przebieg i finał z łatwością mogłabym przewidzieć to najpewniej szybko straciłabym cierpliwość i po prostu zrezygnowałabym z zapoznawania się z dalszymi losami protagonistów. Doszłabym do wniosku, że nie warto brać na przetrzymanie tak niewyważonej narracji i tak kulejącego klimatu dla historii, którą tak na dobrą sprawę widziałam już wielokrotnie w zdecydowanie lepszym wydaniu (nie w każdym szczególe tylko w ogólnym zarysie). Ale „Koszmarne polowanie” traktowało o czymś, czego natury przez jakiś czas nie byłam w stanie pojąć – nie wiedziałam, w czym konkretnie mam upatrywać zagrożenia i gdzie szukać wyjaśnienia zjawisk, którym świadkowałam. A że chciałam uzyskać odpowiedzi na te pytania, z uwagi na fakt, że mimo wszystko rozbudzono we mnie ciekawość, cierpliwe znosiłam wszelkie niedociągnięcia scenarzysty i ekipy technicznej.

Najpierw pojawia się informacja, że na terenie, na którym czterech mężczyzn chciałoby zapolować na zwierzynę od jakiegoś czasu nie ma żadnych żyjących stworzeń, nawet ptaków (te po przylocie niezwłocznie odlatują). Potem znikają konie, co protagoniści tłumaczą zwykłą ucieczką. Widz zapewne w tym miejscu będzie tkwił kilka kroków przed nimi, automatycznie łącząc ten incydent ze wcześniejszą wzmianką o braku zwierzyny w tych lasach. Niedługo potem poznamy dwie kobiety, które podczas pierwszego spotkania z Bradem i Rayem jasno dadzą im do zrozumienia, że nie są zainteresowane romansami. Nocą nawiedzi ich jednak coś, czego nie będziemy mogli obejrzeć, ale za to dowiemy się, jaki wpływ będzie miało na nie owe spotkanie z nieznanym. Wcześniej tak bardzo niedostępne kobiety zamieniają się w nimfomanki – zaczynają szukać zaspokojenia w ramionach mężczyzny, wszystko jedno jakiego, zaznać upojnych chwil w obozie nieznajomych, których z kolei bardzo raduje ich rozwiązłość. Wszystkich oprócz Jima, który akurat spędza noc poza obozem, a gdy rankiem wraca do kolegów dwóch młodych kobiet już z nimi nie ma. One również znikają. To, tak samo jak wcześniejsze wciąż niewyjaśnione incydenty, jest oczywiście wielce podejrzane, ale największy ładunek tajemniczości zostaje zrzucony trochę później. Nieporównanie bardziej frapuje drastyczna zmiana osobowości trójki mężczyzn i późniejsze zniknięcie plam krwi z ich ubrań. Na dodatek w ich pobliżu co jakiś czas przemyka Paul, mężczyzna, który zmarł jakiś czas temu. A zatem musi być duchem – taki wniosek nasuwa się wręcz odruchowo. Pytanie tylko, dlaczego chce wyrządzić krzywdę swoim przyjaciołom i bratankowi? Jeśli w ogóle taki jest jego cel, bo w końcu jeszcze przez jakiś czas nie będziemy mieli okazji zobaczyć oblicza agresora. I zgłębić tajników tych wszystkich osobliwości dotykających nieszczęsnych protagonistów. Atmosfera tajemniczości wynikająca głównie ze scenariusza przez długi czas stanowiła dla mnie jedyną zachętę do kontynuowania seansu - w tym punkcie twórcy naprawdę się spisali. Z czasem zaczęłam podejrzewać, jakie wyjaśnienie mi przedstawią, ale jako że nie miałam absolutnej pewności nadal trwałam przed ekranem, konfrontując się z kolejnymi dziwacznymi wydarzeniami i kolejnymi krótkimi acz licznymi przestojami najczęściej w formie nudnawych konwersacji coraz bardziej spanikowanych protagonistów, kreowanych przez aktorów, którzy nie popisali się zjawiskowym warsztatem, ale kompletnej amatorszczyzny i tak zarzucić im nie mogę. W kazdym razie w końcu okazało się, że moje podejrzenia były słuszne. UWAGA SPOILER Wybrano najprostsze rozwiązanie, które wzbogaciło scenariusz o element charakterystyczny dla kina science fiction, a scena z kopułą rozpostartą nad opuszczonymi, chylącymi się ku upadkowi zabudowaniami nasunęła mi na myśl „Pod kopułą” Stephena Kinga. Ciekawe, czy niekoronowany król współczesnego literackiego horroru oglądał „Koszmarne polowanie” Harry'ego Falka... KONIEC SPOILERA.

„Koszmarne polowanie” to horror, który może pochwalić się całkiem intrygującą fabularną koncepcją, której to przede wszystkim zawdzięcza zajmującą atmosferę tajemniczości. Podsycaną przez operatorów i oświetleniowców, ale nie tak dobitnie, jak by się tego chciało. Nierzadko mamy nawet do czynienia z wprost odwrotnym zjawiskiem – z obniżaniem zagadkowego wydźwięku scenariusza przez popełniającą rażące błędy ekipę techniczną, która w dodatku ani nie potrafiła przygnieść mnie klimatem podszytego zagrożeniem wyalienowania, ani należycie spotęgować napięcia w momentach, które temu właśnie miały służyć. Natomiast scenarzysta przelewając tę historię na papier powinien więcej uwagi poświęcić narracji, zadbać o bardziej zwartą, płynną konstrukcję. Bez tych felerów „Koszmarne polowanie” Harry'ego Falka w moich oczach wybijałoby się ponad średnią. Bo w takim kształcie to mogę najwyżej nadać mu miano przeciętniaczka, przypominając równocześnie, że to subiektywny punkt widzenia, który oczywiście wcale nie musi pokrywać się ze zdaniem innych wielbicieli gatunku.

1 komentarz: