poniedziałek, 7 sierpnia 2017

„Zabójcza ziemia” (2016)

Zalesiony zakątek nad rzeką w Tasmanii. Właśnie tam lekarz Ian i jego dziewczyna Sam postanawiają rozbić namiot. Tam chcą odpoczywać od wielkomiejskiego zgiełku, spędzić jakiś czas na łonie natury, ciesząc się wzajemnym towarzystwem. Na miejscu zastają już jeden namiot, rozbity przez czteroosobową rodzinę, z którą Ianowi i Sam nie udaje się porozmawiać. Nazajutrz Sam odkrywa, że sąsiedni namiot jest pusty. Ona i Ian zamierzają sprowadzić pomoc, ale okazuje się, że opona w ich samochodzie jest przebita. Mężczyzna stara się ją wymienić, ale zanim jego wysiłki przyniosą pożądany skutek na drodze pojawia się myśliwy Chook, który proponuje Ianowi wspólne poszukiwanie zaginionych wczasowiczów. Gdy ruszają w drogę pojawia się przyjaciel tego pierwszego, German, ze swoim wiernym psem. Wkrótce młoda para zostanie zmuszona do walki o przetrwanie w tym zacisznym, oddalonym od cywilizacji miejscu.

„Zabójcza ziemia” to australijski survival thriller w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Damiena Powera, który jest również autorem scenariusza. Pierwszy pokaz filmu odbył się na Melbourne International Film Festival w 2016 roku, a poza granicami Australii zaczął być rozpowszechniany dopiero w roku następnym. Szacowany budżet wyniósł milion trzysta tysięcy dolarów australijskich, a amerykańskie stowarzyszenie MPAA (Motion Picture Association of America) nadało mu kategorię R. Damien Power w jednym z wywiadów wyznał, że jednym z jego głównych celów było maksymalne uwiarygodnienie swojej historii, że pragnął zachować dużą dbałość o realizm nie tylko w kwestii ekranowej przemocy, ale również w postępowaniu postaci.

Reżyser i scenarzysta „Zabójczej ziemi” chciał, żeby jego film wyróżniał się na tle innych survivali. Zauważył, że tego typu obrazy są na ogół bezlitośnie liniowe, postanowił więc trochę poeksperymentować z narracją. Nielinearne otwarcie rzeczywiście okazało się ciekawym odstępstwem od reguły, ale osobiście nie w tym upatruję największych korzyści dla tej bądź co bądź konwencjonalnej opowieści. Zauważyłam, że „Zabójcza ziemia” jest przez niektórych widzów porównywana do „Wolf Creek” Grega McLeana i istotnie wszystko wskazuje na to (łącznie ze słowami samego Damiena Powera), że wywarł on pewien wpływ na scenarzystę omawianej produkcji. Ale ja oglądając „Zabójczą ziemię” miałam przed oczami przede wszystkim „Eden Lake” Jamesa Watkinsa, bo w końcu tutaj również śledziłam walkę o życie młodej pary, która na swoje nieszczęście wybrała się na biwak w odludną okolicę. Rzeczony motyw był oczywiście wałkowany wielokrotnie, ale do mnie przyczepił się właśnie ten konkretny tytuł... Nietypowy kształt nadany przez Powera wstępnym partiom „Zabójczej ziemi” na początku może odrobinę dezorientować, ale gdy scenarzysta przekształci w końcu ten niewielki chaos w spójny, zwarty wątek pewnie niejeden odbiorca odczuje zadowolenie takim podejściem do tematu. W żadnym wypadku niebędącym wyrazem niespotykanej do tej pory, przeogromnej kreatywności, ale na tyle dobrze poukładanym i na tyle odbiegającym od pospolitości, że naprawdę mającym szansę przykuć uwagę nawet długoletnich wielbicieli kina grozy. Pierwsze partie filmu zostały osadzone na trzech płaszczyznach reprezentowanych przez różne postacie. Na pierwszy plan wysuwają się Sam i Ian (przekonująco wykreowani przez Harriet Dyer i Iana Meadowsa), młoda para, która postanowiła spędzić kilka dni pod namiotem w zacisznym zakątku Tasmanii. Nie trzeba być Einsteinem, żeby już podczas ich podróży samochodem nabrać pewności, że planowana idylla nigdy się nie ziści, że prędzej staną się mimowolnymi bohaterami „Uwolnienia” niż zaznają upragnionego odpoczynku na łonie natury. Kto będzie nosicielem ich koszmaru też zapewne dla każdego oglądającego żadną tajemnicą nie będzie. Power przeplata bowiem wątki poświęcone tej dwójce z losami zaprzyjaźnionych myśliwych, Chooka i Germana (całkiem obleśne, jak na standardy współczesnych rąbanek, kreacje Aarona Glenane'a i Aarona Pedersena – co żeby nie było żadnych wątpliwości uważam za duży plus tego filmu), z których szybko wyłania się niepochlebny, odpychający obraz dwóch jednostek, którym czyste okrucieństwo bez wątpienia nie jest obce. Ostatni człon owego nieliniowego otwarcia skupia się na czteroosobowej rodzinie, złożonej z borykającej się z koszmarami sennymi nastolatki, jej na oko niespełna dwuletniego brata i ich rodziców. Podobnie jak w przypadku Iana i Sam, Power nie decyduje się w tym miejscu na wyraziste nakreślenie osobowości którejkolwiek z tych postaci, co swoją drogą uważam za element najbardziej szkodzący tej produkcji. Doprawdy ciężko jest zatopić się w umyśle któregoś z protagonistów, co wcale nie oznacza, że nie można im współczuć. Bo sposób, w jaki twórcy „Zabójczej ziemi” podeszli do ich krzywdy znacznie ułatwia (jeśli nie gwarantuje) wykrzesanie z siebie tej emocji. Znajdą się pewnie osoby, które będą utyskiwać na wycofanie Powera, na uciekanie od krwawych detali i kompletny brak innowacyjnych sposobów odbierania życia innym. Mnie jednak cieszyło takie podejście do tematu – szafowanie wymyślnymi scenkami gore z czasem być może uodporniłoby mnie na krzywdę protagonistów. Beznamiętna makabra zmniejszyłaby siłę rażenia brutalizmu i prawdopodobnie wkrótce zmusiłaby mnie do walki z narastającą obojętnością. Twórcy „Zabójczej ziemi” z dużą empatią podchodzą do krzywdy ofiar dwóch miejscowych myśliwych. Dbają o to, żeby z okrutnych czynów oprawców bił mrożący krew w żyłach chłód, który ma natchnąć widzów potwornym przekonaniem, że mają do czynienia z jednostkami wyzutymi z wszelkiego współczucia, z ludźmi, dla których liczą się jedynie własne korzyści, których wręcz bawi znęcanie się nad niewinnymi turystami. Chook początkowo nie czerpie radości z rozpoczętego właśnie zbrodniczego procederu. Podczas niezwykle emocjonującej, buchającej przygnębiającym sadyzmem, zabawy ze strzelaniem do celu (do puszek ustawionych na głowach związanych, sponiewieranych ludzi) German musi nakłaniać swojego kompana do udziału w niej w roli kata. Nic nie wskazuje na to, żeby Chook miał opory przed gwałtem (ukrytym przed wzrokiem widzów), ale kiedy przychodzi pora na zabijanie mężczyzna musi się do tego zmuszać. Co okazuje się punktem zwrotnym w jego życiu, momentem, który zepchnie go w otchłań zepsucia.

Widziałam wiele mniej lub bardziej krwawych horrorów, obrazujących cierpienia zadawane ludziom przez wszelkiej maści zwyrodnialców, które podchodziły do tematu o wiele bardziej litościwie niż miało to miejsce w tym konkretnym przypadku. Owszem w survival horrorach posoka na ogół leje się obficiej, takie filmy nierzadko raczą nas długimi zbliżeniami na odniesione rany, ale moim zdaniem o wiele bardziej druzgocący dla widza może okazać się właśnie taki, minimalistyczny w formie, ale maksymalistyczny w przekazie thriller, jak „Zabójcza ziemia”. Scenariusz Damiena Powera nie zna litości, artysta nie boi się docierać blisko granic ekranowej przemocy, chętnie dotyka tematu, który wielu współczesnym twórcom rąbanek nawet nie postałby w głowie. A co dopiero mówić o zdecydowaniu się przez nich na pokazanie czegoś takiego opinii publicznej... Nie chcę, żeby to zasugerowało komukolwiek, że „Zabójcza ziemia” najpewniej skonfrontuje go z mnóstwem odstręczających tortur, że zmusi go do oglądania obrazków powodujących odruchy wymiotne, bo nie na efektach specjalnych zasadza się bezkompromisowość tej opowieści. Ona tkwi w tekście, w samym charakterze tej walki o przetrwanie osadzonej, jak to zwykle w australijskich rąbankach bywa, w zapierającej dech w piersi scenerii, zalesionym zakątku Tasmanii, rozpościerającym się po obu stronach spokojnej rzeki. Większa część akcji rozgrywa się w pełnym świetle dziennym, ale to wcale nie odbija się negatywnie na klimacie. Atmosfera wyalienowania i zdefiniowanego zagrożenia została całkiem należycie oddana, choć oczywiście oplatałaby widza jeszcze ciaśniej, gdyby operatorzy i oświetleniowcy zdecydowali się na przynajmniej lekkie „ubrudzenie” zdjęć. Jeśli zaś chodzi o wspomniane już wcześniej popchnięcie fabuły w stronę ekstremum to wcale nie dotyczy ono porażającej „zabawy” ze strzelaniem do puszek tylko losów pewnego dzieciątka. Potraktowania na oko niespełna dwuletniego (może półtorarocznego) dziecka jak jakąś rzecz, zaserwowania tej niewinnej istocie wprost niewyobrażalnych cierpień, które powinny głęboko poruszyć niejedno bardziej lub mniej miękkie serce. Damien Power w pewnym momencie jasno daje do zrozumienia, że zwierzę może mieć w sobie więcej przyzwoitości, współczucia i zmysłu opiekuńczości niż człowiek, że nie należy spoglądać na Chooka i Germana jak na zwierzęta, bo wykazalibyśmy się wówczas dużą niesprawiedliwością w stosunku do tych drugich. UWAGA SPOILER Być może nawet próbuje rozciągnąć tę myśl na jeszcze jedną postać, na jednego pozytywnego bohatera, który w pewnym momencie decyduje się na oburzający postępek. Część widzów być może wyrzuci w tym miejscu scenarzyście odejście od logiki. Lekarze na ogół cechują się dużą odpornością na stres, zdolnością logicznego myślenia nawet w najbardziej krytycznych chwilach, dlatego też rezygnacja ze sprawdzenia funkcji życiowych leżącego nieruchomo dziecka niektórym może wydać się odrobinę naciągana. Myślę jednak, że w prawdziwym życiu nie brak lekarzy, którzy w podobnej sytuacji, w momencie bezpośredniego zagrożenia życia swojego i swojej dziewczyny również poddaliby się panice, nie potrafiliby działać w pełni logicznie KONIEC SPOILERA. Co wcale nie oznacza, że obyło się bez może niekoniecznie całkowicie wyzutych z logiki, ale na pewno zastanawiających wstawek, jak chociażby moment, w którym Ian stara się dotrzeć do porzuconej broni – na moje oko wystarczyło mu czasu na jej pochwycenie, on jednak zdecydował się wycofać. Nie przekonały mnie również końcowe partie, te z udziałem gamoniowatych policjantów, ale i finalna konfrontacja, sfinalizowana w rozczarowujący sposób. Chociaż nie do końca, bo niedopowiedzenie, z którym pozostawił mnie Damien Power odrobinę uatrakcyjniło zakończenie UWAGA SPOILER los dziecka KONIEC SPOILERA.

Swoich przeciwników „Zabójcza ziemia” już znalazła i z czasem owo grono pewnie się powiększy, ale jej zwolenników również nie brakuje i jestem przekonana, że także ta druga grupa będzie się rozrastać. Wielką fanką tego obrazu nie zostanę, ale z czystym sumieniem dopisuję się do obozu widzów zadowolonych z seansu. Pełnometrażowy debiut Damiena Powera z całą pewnością nie zatrzęsie całym gatunkiem, nie okaże się jedną z najjaśniej błyszczących gwiazd pośród survival thrillerów i horrorów, ale myślę, że wielu miłośników tego typu filmów powinien usatysfakcjonować. Przynajmniej na tyle, żeby tak samo jak ja, określali go jako dobry. Nie zjawiskowy, nie idealny tylko zwyczajnie dobry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz