niedziela, 27 sierpnia 2017

Brad Parks „Siedź cicho”

Sędzia federalny, Scott Sampson, szczęśliwy mąż i ojciec sześcioletnich bliźniąt, Sama i Emmy, pewnego popołudnia odbiera SMS-a od żony Alison, w którym kobieta informuje go, że tym razem to ona odbierze dzieci ze szkoły. Tego samego dnia pani Sampson wraca do domu bez Sama i Emmy, upierając się, że nie wysyłała Scottowi żadnej wiadomości. Zaraz potem sędzia odbiera telefon od niezidentyfikowanego mężczyzny, który informuje go, że jego dzieci zostały porwane. W zamian za życie Sama i Emmy wymaga od Sampsonów absolutnej dyskrecji – nie wolno im z nikim dzielić się wiadomością o porwaniu. Ponadto chce, aby Scott wydał podyktowany przez niego werdykt w jednej ze spraw, którą się zajmuje. Z czasem okazuje się, że w dniu porwania bliźniąt sędzia odebrał jedynie wstępną instrukcję, że oczekuje się od niego czegoś więcej, a wypełnienie żądań porywaczy zajmie nieporównanie więcej czasu niż zakładał. Na domiar złego Scott odkrywa, że jest okłamywany przez Alison, przed którą również ukrywa kilka faktów.

Brad Parks jest amerykańskim powieściopisarzem, który wsławił się literacką serią o fikcyjnym dziennikarzu śledczym Carterze Rossie. Pisarska kariera Parksa rozwija się szybko od 2009 roku, kiedy to w Stanach Zjednoczonych ukazała się jego debiutancka powieść. Zdążył już zaskarbić sobie niemałe grono wiernych czytelników i wbić się w świadomość opinii publicznej, jako jedyny pisarz uhonorowany wszystkimi trzema prestiżowymi nagrodami: Shamusa, Nero i Lefty. Pierwotnie wydany w 2017 roku thriller „Siedź cicho” jest utworem autonomicznym, niepowiązanym z kryminalną serią Brada Parksa, który został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez krytykę oraz zwykłych amerykańskich czytelników, jak i wielu innych pisarzy. Jeffery Deaver w swojej opinii na temat „Siedź cicho” obiecywał porywającą dynamikę, Chris Pavone fascynujące postacie, zaskakujące zwroty akcji i wściekłe napięcie, a Peter James potężne nagromadzenie emocji.

Przytoczone wyżej entuzjastyczne wypowiedzi na temat „Siedź cicho” w moich oczach doskonale oddają faktyczną wartość tej książki – w żadnym wypadku nie są jedynie czczymi gadkami, obietnicami nieznajdującymi pokrycia w rzeczywistości, wymuszonymi uprzejmościami w stosunku do Brada Parksa. Poziom literackich thrillerów w obecnych czasach jest bardzo wysoki. Nie chcę oczywiście przez to powiedzieć, że wszystkie współczesne powieści przypisane do tego gatunku przedstawiają sobą dużą wartość, bo tandeta też się pojawia, ale o wiele łatwiej jest znaleźć jakiś godny uwagi nowszy dreszczowiec niż na przykład horror. A przynajmniej ja od dłuższego czasu odnoszę takie wrażenie. Moim zdaniem ta wysoko zawieszona poprzeczka zmusza autorów dreszczowców do wzmożonego wysiłku, trzeba się bowiem nielicho natrudzić, żeby jej dosięgnąć. Czytelnicy z lektury na lekturę stają się coraz bardziej wymagający, dlatego potrzeba niemałego talentu i niestrudzonej pracy, aby zdobyć uznanie z ich strony, o które to zabiega chyba każdy powieściopisarz. Zapytacie więc: co takiego wyjątkowego jest w powieści, która jak wskazuje już sam opis zamieszczony na okładce, koncentruje się na mocno wyświechtanym motywie porwania dzieci? Istotnie, po niniejszy wątek sięgało już wielu artystów, z lepszym lub gorszym skutkiem, ale intryga, którą Parks zbudował na owym fundamencie odróżnia to dziełko od innych thrillerów o porwaniu dzieci / dziecka. Jednym z najlepszych pomysłów autora „Siedź cicho” było uczynienie głównym bohaterem i zarazem narratorem (z wyłączeniem krótkich relacji z niektórych poczynań porywaczy pisanych w trzeciej osobie) sędziego federalnego, bo dzięki temu wprowadził w fabułę jakże dramatyczny konflikt pomiędzy życiem rodzinnym i zawodowym. A raczej powołaniem. Od sędziego wymaga się stania na straży prawa, wydawania niezawisłych wyroków w oparciu o przedstawione mu dowody. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia ze skorumpowanym osobnikiem niegodnym przywdziewania togi, z kimś kto powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności za pogwałcenie Konstytucji, kimś kto zasługuje jedynie na najwyższe potępienie. A co jeśli rzeczony sędzia musi wybierać między życiem swoich własnych dzieci a wartościami przyświecającymi stanowisku, które piastuje? Czy takiego sędziego powinno się potępiać? Czy właściwe wykonywanie obowiązków sędziego powinno być dla niego wartością nadrzędną, ważniejszą nawet od życia jego własnych dzieci? Na to pytanie nietrudno sobie odpowiedzieć. Nawet wziąwszy pod uwagę nieprzyjemne reperkusje w postaci działania wbrew prawu i interesowi społecznemu, w postaci pogwałcenia niezawisłości sędziego, uczynienia z niego swoistej marionetki sterowanej przez okrutnych przestępców. Brad Parks od początku sympatyzuje ze Scottem – kreśli rozpaczliwą sytuację, w której się znalazł w sposób, który ani przez chwilę nie każe czytelnikowi powątpiewać w słuszność jego decyzji. Od początku trwamy w przekonaniu, że sędziowskie powołanie w zaistniałych okolicznościach nie ma absolutnie żadnego znaczenia, że życie niewinnych sześciolatków, swoich własnych dzieci, jest nieporównanie ważniejsze. Brad Parks w ten oto sposób otwiera wątek sądowy, w tym aspekcie najsilniej skupiając się na dwóch rozprawach, którym przewodniczy sędzia sterowany przez kryminalistów i przez które przeprowadza odbiorców z rzadko spotykanym wyczuciem dramaturgii, z dbałością o nieustannie wzrastające napięcie, dodatkowo podkręcane coraz to bardziej napiętym życiem prywatnym głównego bohatera.

Bezpieczeństwo było iluzją, wielkim kłamstwem, którym się karmiliśmy, żeby nie myśleć o ponurym stanie ludzkiej duszy. Umowa społeczna była bardziej zamkiem na piasku niż kamienną budowlą. W dowolnej chwili mógł go zdmuchnąć z powierzchni ziemi każdy, kto miał dostatecznie silne płuca.”

Brad Parks zaczyna swoją opowieść od hitchcocowskiego trzęsienia ziemi w postaci porwania dwójki sześciolatków i przekazania żądań porywaczy, a następnie dając czytelnikom niezaprzeczalne dowody dostosowywania się do dalszych sformułowań zasady, którą tak uwielbiał nadmieniony reżyser. Akcja nie zwalnia po tej wstępnej, ogłuszającej informacji, tylko nabiera jeszcze większego tempa, co swoją drogą wcześniej wydawało mi się rzeczą nieosiągalną. Bo czy dążenie zrozpaczonych rodziców do odzyskania swoich dzieci może przyćmić wcześniej zdetonowaną bombę? Nieodkrywczą, ale to i tak nie zmniejsza jej mocy, zapewne dzięki doskonałemu stylowi obranemu przez autora. Podejrzewałam, że Brad Parks uraczy mnie standardowym dążeniem zrozpaczonych rodziców do odzyskania ich pociech, konwencjonalnym amatorskim dochodzeniem śladami porywaczy, przewidywalną intrygą, uknutą przez osobę, której tożsamości domyślę się na długo przed wyjawieniem tego faktu przez autora. A tymczasem dostałam opowieść, która nie dawała nawet chwili oddechu, sytuację zmieniającą się jak w kalejdoskopie za sprawą coraz to bardziej zdumiewających zwrotów akcji, powoli składających się na coraz to bardziej logiczny ciąg wydarzeń, którego i tak do końca nie byłam pewna, bo przecież wcześniej Ross kilkukrotnie udowodnił mi, że jednym zdecydowanym posunięciem może zrujnować cały zbudowany przez siebie porządek. I niezwłocznie przystąpić do tworzenia nowego, jeszcze bardziej fascynującego i zarazem ściślej koegzystującego z (w domyśle) niezaprzeczalnymi, niezbywalnymi faktami ujawnionymi wcześniej. Podejrzani mnożną się w zastraszający tempie, z poczynań głównego bohatera przebija coraz większa desperacja, a zastanawiające zachowanie jego żony z czasem zmusza nas do wyciągania iście wstrząsających wniosków. Na domiar złego porywacze wykazują się coraz większą bezwzględnością w stosunku do córeczki Sampsonów, widać, że są gotowi na absolutnie wszystko, aby osiągnąć swój cel, którego nie znamy. I zaryzykuję przypuszczenie, że żaden odbiorca „Siedź cicho” nie będzie w stanie przedwcześnie przeniknąć ich planu, domyślić się co nimi kieruje, jakie korzyści chcą osiągnąć poprzez „wzięcie sędziego federalnego na smycz”. Z której co jakiś czas się zrywa, tym samym racząc nas kolejnymi niebywale trzymającymi w napięciu, nierzadko osnutymi paranoiczną wręcz atmosferą tkwienia wyłącznie w gronie osób zamieszanych w spisek, staraniami Scotta w kierunku przechytrzenia porywaczy. Wypunktowywania minusów „Siedź cicho” ode mnie nie oczekujcie, bo choć szukałam ich z niemalże nadludzkim zapamiętaniem to nie udało mi się znaleźć ani jednego. Chociaż nie, jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem to końcówka mogłaby być bardziej porażająca. Cała historia mogłaby dobrnąć do punktu wcześniej zasugerowanego przez samego autora (oczywiście bez owej uprzedniej sygnalizacji), ponieważ to moim zdaniem byłoby wyrazem większej bezkompromisowości. Z drugiej jednak strony wybrany przez Brada Parksa finał i poprzedzające go rewelacje też mogą poszczycić się wieloma superlatywami – jest zaskoczenie, jest wzruszenie i jest dramatyzm, więc tak na dobrą sprawę za bardzo narzekać i tak chyba nie można.

Na koniec mam taką małą prośbę do polskich wydawców o wypuszczenie na nasz rynek również wcześniejszych utworów Brada Parksa, bo skazanie mnie na znajomość tylko jednej publikacji takiego utalentowanego powieściopisarza byłoby istną torturą. Zwykłym okrucieństwem, którego wybaczyć nijak by się nie dało. Tak więc do naszych rodzimych wydawców apeluję o opublikowanie polskich wydań innych książek Parksa, a wielbicieli literackich thrillerów bardzo proszę o sięgnięcie po „Siedź cicho”. Tej grupie w szczególności wyjdzie to chyba na dobre.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz