czwartek, 17 sierpnia 2017

„Mauzoleum” (1983)

Wywodząca się z majętnej rodziny Susan Farrell w dzieciństwie ciężko przeżyła śmierć swojej matki. Również wówczas odwiedziła mauzoleum usytuowane na cmentarzu nieopodal grobu jej rodzicielki, gdzie została opętana przez jakąś niepojętą siłę. Teraz szczęśliwe pożycie małżeńskie z Oliverem Farrellem nieoczekiwanie zostaje zakłócone. Kobieta zaczyna borykać się z koszmarami sennymi i władać nadnaturalną mocą, którą wykorzystuje do zabijania wybranych osób. Mężczyzn zwykle kusi swoimi wdziękami. Pod nieobecność męża uwodzi innych przedstawicieli płci przeciwnej zanim przystąpi do ich eliminacji. Niezdający sobie sprawy ze zbrodniczych zachowań swojej małżonki Oliver wkrótce dostrzega w jej sypialni coś, co zmusza go do zaangażowania w sprawę psychiatry Susan, doktora Simona Andrewsa, który jest w posiadaniu dziennika jej przodka, przekazanego mu przez ciotkę Susan, Corę Nomed. Wedle zapisków w nim poczynionych nad ich rodziną ciąży klątwa, ale psychiatra nie daje temu wiary. Do czasu ujrzenia oblicza demona, który opętał Susan.

„Mauzoleum” to jedyny horror w skąpym reżyserskim dorobku Michaela Dugana. Drugi pełnometrażowy film w jego karierze, mający swoją premierę siedem lat po jego debiucie, komedii familijnej „Super Seal”. Scenariusz „Mauzoleum” został napisany przez producentów filmu, Roberta Baricha i Roberta Madero (ten pierwszy odpowiadał również za zdjęcia), na podstawie historii wymyślonej przez Katherine Rosenwink, a w roli głównej wystąpiła Bobbie Bresee, która zanim zajęła się aktorstwem przez jakiś czas była jednym z Króliczków Playboya. Jej występ w „Mauzoleum” został wyróżniony nominacją do Saturna. W Wielkiej Brytanii kopie omawianego tworu Michaela Dugana były konfiskowane do roku 1987, choć nie ciążyły na nim takie zarzuty, jak na produkcjach wciągniętych na niesławną listę video nasty.

„Mauzoleum” to horror klasy B, ewidentnie zainspirowany „Egzorcystą” Williama Friedkina, co najmocniej rzuca się w oczy podczas sceny hipnozy opętanej przez demona pierwszoplanowej postaci, Susan Farrell. Jej odtwórczyni, Bobbie Bresee w materiałach dodatkowych zamieszczonych w amerykańskim wydaniu DVD, zdradziła że próbowała do pewnego stopnia odwzorować demoniczny głos Pazuzu z „Egzorcysty” - z miernym skutkiem, ale już sama ta informacja powinna utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że inspirację czerpano właśnie ze wspomnianego arcydzieła Williama Friedkina. Zbliżonej jakości radzę jednak się nie spodziewać, bo oba te filmy dzieli ogromna przepaść. Konwencja obrana przez twórców „Mauzoleum” też jest inna - zdecydowanie bliżej jej do późniejszej „Nocy demonów” Kevina Tenneya niż do „Egzorcysty”. Założeniem nie jakością, a i to pierwsze nie jest dokładnie takie samo. Koncepcja Katherine Rosenwink dawała możliwość niejednoznacznego poprowadzenia przypadku Susan Farrell. Długiego utrzymywania widza w niepewności co do charakteru jej przypadłości. Z łatwością można było wykrzesać z tego więcej tajemnicy, przeskakując z jednego prawdopodobnego wyjaśnienia jej stanu (choroba psychiczna) w drugi (opętanie przez demona). Ale scenarzyści, Robert Barich i Robert Madero, woleli uświadomić widza już podczas prologu obrazującego wejście małej dziewczynki do mauzoleum. Ta scena nie pozostawia absolutnie żadnych wątpliwości, co do opętania pierwszoplanowej postaci przez jakiś morderczy byt. Nie zwlekano również z informacją na temat klątwy ciążącej nad rodem Nomedów, do którego przynależy Susan. Dowiadujemy się, że kobietom z tej familii pod żadnym pozorem nie wolno przekraczać progu feralnego mauzoleum, w którym spoczywa jakaś nadnaturalna szkarada. Wiemy już, że Susan odwiedziła to miejsce w dzieciństwie, ale wszystko wskazuje na to, że dopiero teraz, w dorosłym życiu, rozpoczął się proces przemiany w... wampa. Wolałabym, żeby scenarzyści „Mauzoleum” przez dłuższy czas kazali mi szukać wyjaśnienia drastycznej zmiany osobowości Susan Farrell, ale mimo tej niedogodności opowieść o demonicznej uwodzicielce, a la modliszce, która stara się zaspokoić swoje seksualne i mordercze żądze, oglądało się całkiem znośnie. Kiedy jej oczy zaczynają żarzyć się kiczowatą zielenią wiemy, że do głosu dochodzi demon tkwiący w jej ciele, władający nadzwyczajnymi mocami chętnie wykorzystywanymi w procesie eliminacji wybranych osobników. Susan nie ogranicza się jedynie do zabijania mężczyzn, ale bez wątpienia stanowią oni główny obiekt jej zainteresowania. Doprawdy nie wiem, czym konkretnie Bobbie Bresee ujęła Academy of Science Fiction, Fantasy and Horror Films, co skłoniło ich do wyróżnienia jej kreacji nominacją do Saturna, bo jak na moje oko przede wszystkim obniżała potencjał tkwiący w tej postaci. Ósmy pasażer Nostromo był bardziej uwodzicielski od niej – Bresee kusiła mężczyzn w sposób absolutnie mechaniczny, beznamiętny, powabu nie było w tym za grosz. Podejrzewam, że w tych momentach miała emanować czymś na kształt zimnej namiętności, z czego udało jej się unaocznić tylko chłód. Nawet gdy obnażała się przed mężczyznami, gdy kadry wypełniały jej nagie piersi brakowało w tym jakiejś żarliwości, hipnotyzującej, acz wyraźnie demonicznej pasji – czułam się, jakbym oglądała robota, ale nie mojego kochanego R2-D2, bo w nim paradoksalnie kłębiło się nieporównanie więcej emocji niż w usztywnionej Bobbie Bresee. A nie sądzę, żeby dokładnie na takim efekcie zależało Michaelowi Dugano. Myślę, że chciał pokazać kobiecy czarny charakter na miarę wampirzych lesbijek, tchnący takim samym magnetyzmem... którego niestety nie odnalazłam w kreacji Bresee.

Kulawy warsztat Bobbie Bresee znacznie przytępił mój zapał do tej historii. Mimo tego, że wprost przepadam za filmowymi (i literackimi, jak już o tym mowa) kobiecymi czarnymi charakterami, ten konkretny występ niczym mnie nie ujął. Choć oczywiście postawienie na wampa, sam pomysł sięgnięcia po tego rodzaju sylwetkę uważam za interesujący (nie mylić z innowacyjnym). Słaba kreacja antagonistki w moich oczach znacznie obniżyła wartość wspomnianego elementu – tak mocno, że gdyby niniejszy zamysł był jedynym superlatywem „Mauzoleum” najprawdopodobniej nie dotrwałabym do napisów końcowych. Ale ekipa techniczna, pomimo niedostatków finansowych potrafiła zadbać o całkiem dobrą oprawę wizualną. Odpowiednio mroczną i dosyć mocno przybrudzoną, przy czym należy nadmienić, że niektóre zdjęcia są źle wykadrowane (chwilami kamera była umieszczona ciut za wysoko), ale nie jest to aż tak częste zjawisko, żeby znacznie utrudniało odbiór prezentowanej historii. Nastrojowa ścieżka dźwiękowa nie raz, nie dwa „gra pierwsze skrzypce” - pogłośnione dźwięki czasami silniej zwiastują szybko zbliżające się zagrożenie niż obserwowane w tym samym czasie wydarzenia, co na ogół mnie cieszyło, ale nie obyło się też bez paru krótkich sekwencji, którym akompaniował niezsynchronizowany z obrazem jazgot. Właściwie nie wiadomo, w jakim celu w danych momentach wybrzmiewający. W każdym razie oprawa wizualna do najgorszych nie należy (właściwie to deklasuje większość współczesnego mainstreamu), ale z całej ekipy technicznej na największe wyróżnienie moim zdaniem nie zasłużył sobie ani reżyser, ani dyrektor zdjęć, ani kompozytor tylko twórcy efektów specjalnych. Zwłaszcza za warstwę gore. UWAGA SPOILER Gumowaty potwór pojawiający się w końcowych partiach filmu KONIEC SPOILERA i charakteryzacja Bobbie Bresee we wcześniejszych fazach opętania też są niczego sobie. Czego już nie mogę powiedzieć o pokazanym pod koniec tandetnie się prezentującym trikiem z nakładaniem się na siebie dwóch różnych obrazów i tym nieszczęsnym zielonym światłem bijącym z oczu Susan. Scenarzyści w momentach eliminacji ofiar wykazali się niemałą pomysłowością, a przekładający tę wizję na ekran twórcy efektów specjalnych potrafili zadbać o może nie maksymalną, ale przynajmniej zadowalającą wiarygodność. I co równie ważne odniesione obrażenia wypełniały ekran na tyle długo, aby można było dokładnie przyjrzeć się wszystkim makabrycznym szczegółom. Czy to (przykładowo) roztapiającej się połowie twarzy mężczyzny, czy oraniu haczką oblicza innego, czy wreszcie rozrywaniu klatki piersiowej kolejnej ofiary demonicznej Susan. Lewitację moim zdaniem można było już sobie odpuścić, ale w samych umiarkowanie krwawych (bo wbrew pozorom twórcy nie przesadzają z gore) scenkach w sumie niczego bym nie zmieniała. Prezentują się one dokładnie tak jak lubię: praktyczne efekty specjalne, duża pomysłowość i na tyle długie zbliżenia, żebym nie miała poczucia obcowania z tworem stworzonym przez bandę tchórzy.

Summa summarum: średniak. W miarę dobrze się to ogląda. Można nawet liczyć na kilka niepospolitych eliminacji ofiar i całkiem mroczny, w miarę złowieszczy klimat grozy, nie radzę jednak spodziewać się oryginalnej, ani nawet mocno wciągającej opowieści. Lepiej nie nastawiać się na niezapomnianą rozrywkę, w którą bez żadnego wysiłku można się w pełni zaangażować i wpaść w zachwyt nad niebanalną koncepcją scenarzystów. „Mauzoleum” nadzwyczajną B-klasówką na pewno nie jest. Tak na dobrą sprawę to mocno schematyczny obraz o kobiecie opętanej przez demona, która zaspokaja swoje seksualne i mordercze żądze, o klątwie i szkaradzie do niedawna uwięzionej w mauzoleum, a teraz siejącej spustoszenie na wolności. Nic zachwycającego, ale jeśli jest się wielbicielem XX-wiecznych horrorów klasy B to mimo wszystko powinno się dać mu szansę, choćby ze względu na warstwę gore i całkiem mroczny, przybrudzony klimat. Atmosferę z charakterem, której ewidentnie brakuje wielu współczesnym horrorom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz