Wywodząca
się z majętnej rodziny Susan Farrell w dzieciństwie ciężko
przeżyła śmierć swojej matki. Również wówczas odwiedziła
mauzoleum usytuowane na cmentarzu nieopodal grobu jej rodzicielki,
gdzie została opętana przez jakąś niepojętą siłę. Teraz
szczęśliwe pożycie małżeńskie z Oliverem Farrellem
nieoczekiwanie zostaje zakłócone. Kobieta zaczyna borykać się z
koszmarami sennymi i władać nadnaturalną mocą, którą
wykorzystuje do zabijania wybranych osób. Mężczyzn zwykle kusi
swoimi wdziękami. Pod nieobecność męża uwodzi innych
przedstawicieli płci przeciwnej zanim przystąpi do ich eliminacji.
Niezdający sobie sprawy ze zbrodniczych zachowań swojej małżonki
Oliver wkrótce dostrzega w jej sypialni coś, co zmusza go do
zaangażowania w sprawę psychiatry Susan, doktora Simona Andrewsa,
który jest w posiadaniu dziennika jej przodka, przekazanego mu przez
ciotkę Susan, Corę Nomed. Wedle zapisków w nim poczynionych nad
ich rodziną ciąży klątwa, ale psychiatra nie daje temu wiary. Do
czasu ujrzenia oblicza demona, który opętał Susan.
„Mauzoleum”
to jedyny horror w skąpym reżyserskim dorobku Michaela Dugana.
Drugi pełnometrażowy film w jego karierze, mający swoją premierę
siedem lat po jego debiucie, komedii familijnej „Super Seal”.
Scenariusz „Mauzoleum” został napisany przez producentów filmu,
Roberta Baricha i Roberta Madero (ten pierwszy odpowiadał również
za zdjęcia), na podstawie historii wymyślonej przez Katherine
Rosenwink, a w roli głównej wystąpiła Bobbie Bresee, która zanim
zajęła się aktorstwem przez jakiś czas była jednym z Króliczków
Playboya. Jej występ w „Mauzoleum” został wyróżniony
nominacją do Saturna. W Wielkiej Brytanii kopie omawianego tworu
Michaela Dugana były konfiskowane do roku 1987, choć nie ciążyły
na nim takie zarzuty, jak na produkcjach wciągniętych na niesławną
listę video nasty.
„Mauzoleum”
to horror klasy B, ewidentnie zainspirowany „Egzorcystą”
Williama Friedkina, co najmocniej rzuca się w oczy podczas sceny
hipnozy opętanej przez demona pierwszoplanowej postaci, Susan
Farrell. Jej odtwórczyni, Bobbie Bresee w materiałach dodatkowych
zamieszczonych w amerykańskim wydaniu DVD, zdradziła że próbowała
do pewnego stopnia odwzorować demoniczny głos Pazuzu z „Egzorcysty”
- z miernym skutkiem, ale już sama ta informacja powinna utwierdzić
wszystkich w przekonaniu, że inspirację czerpano właśnie ze
wspomnianego arcydzieła Williama Friedkina. Zbliżonej jakości
radzę jednak się nie spodziewać, bo oba te filmy dzieli ogromna
przepaść. Konwencja obrana przez twórców „Mauzoleum” też
jest inna - zdecydowanie bliżej jej do późniejszej „Nocy
demonów” Kevina Tenneya niż do „Egzorcysty”. Założeniem nie
jakością, a i to pierwsze nie jest dokładnie takie samo. Koncepcja
Katherine Rosenwink dawała możliwość niejednoznacznego
poprowadzenia przypadku Susan Farrell. Długiego utrzymywania widza w
niepewności co do charakteru jej przypadłości. Z łatwością
można było wykrzesać z tego więcej tajemnicy, przeskakując z
jednego prawdopodobnego wyjaśnienia jej stanu (choroba psychiczna) w
drugi (opętanie przez demona). Ale scenarzyści, Robert Barich i
Robert Madero, woleli uświadomić widza już podczas prologu
obrazującego wejście małej dziewczynki do mauzoleum. Ta scena nie
pozostawia absolutnie żadnych wątpliwości, co do opętania
pierwszoplanowej postaci przez jakiś morderczy byt. Nie zwlekano
również z informacją na temat klątwy ciążącej nad rodem
Nomedów, do którego przynależy Susan. Dowiadujemy się, że
kobietom z tej familii pod żadnym pozorem nie wolno przekraczać
progu feralnego mauzoleum, w którym spoczywa jakaś nadnaturalna
szkarada. Wiemy już, że Susan odwiedziła to miejsce w
dzieciństwie, ale wszystko wskazuje na to, że dopiero teraz, w
dorosłym życiu, rozpoczął się proces przemiany w... wampa.
Wolałabym, żeby scenarzyści „Mauzoleum” przez dłuższy czas
kazali mi szukać wyjaśnienia drastycznej zmiany osobowości Susan
Farrell, ale mimo tej niedogodności opowieść o demonicznej
uwodzicielce, a la modliszce, która stara się zaspokoić swoje
seksualne i mordercze żądze, oglądało się całkiem znośnie.
Kiedy jej oczy zaczynają żarzyć się kiczowatą zielenią wiemy,
że do głosu dochodzi demon tkwiący w jej ciele, władający
nadzwyczajnymi mocami chętnie wykorzystywanymi w procesie eliminacji
wybranych osobników. Susan nie ogranicza się jedynie do zabijania
mężczyzn, ale bez wątpienia stanowią oni główny obiekt jej
zainteresowania. Doprawdy nie wiem, czym konkretnie Bobbie Bresee
ujęła Academy of Science Fiction, Fantasy and Horror Films, co
skłoniło ich do wyróżnienia jej kreacji nominacją do Saturna, bo
jak na moje oko przede wszystkim obniżała potencjał tkwiący w tej
postaci. Ósmy pasażer Nostromo był bardziej uwodzicielski
od niej – Bresee kusiła mężczyzn w sposób absolutnie
mechaniczny, beznamiętny, powabu nie było w tym za grosz.
Podejrzewam, że w tych momentach miała emanować czymś na kształt
zimnej namiętności, z czego udało jej się unaocznić tylko chłód.
Nawet gdy obnażała się przed mężczyznami, gdy kadry wypełniały
jej nagie piersi brakowało w tym jakiejś żarliwości,
hipnotyzującej, acz wyraźnie demonicznej pasji – czułam się,
jakbym oglądała robota, ale nie mojego kochanego
R2-D2, bo w nim paradoksalnie kłębiło się nieporównanie więcej
emocji niż w usztywnionej Bobbie Bresee. A nie sądzę, żeby
dokładnie na takim efekcie zależało Michaelowi Dugano. Myślę, że
chciał pokazać kobiecy czarny charakter na miarę wampirzych
lesbijek, tchnący takim samym magnetyzmem... którego niestety nie
odnalazłam w kreacji Bresee.
Kulawy
warsztat Bobbie Bresee znacznie przytępił mój zapał do tej
historii. Mimo tego, że wprost przepadam za filmowymi (i
literackimi, jak już o tym mowa) kobiecymi czarnymi charakterami,
ten konkretny występ niczym mnie nie ujął. Choć oczywiście
postawienie na wampa, sam pomysł sięgnięcia po tego rodzaju
sylwetkę uważam za interesujący (nie mylić z innowacyjnym). Słaba
kreacja antagonistki w moich oczach znacznie obniżyła wartość
wspomnianego elementu – tak mocno, że gdyby niniejszy zamysł był
jedynym superlatywem „Mauzoleum” najprawdopodobniej nie
dotrwałabym do napisów końcowych. Ale ekipa techniczna, pomimo
niedostatków finansowych potrafiła zadbać o całkiem dobrą oprawę
wizualną. Odpowiednio mroczną i dosyć mocno przybrudzoną, przy
czym należy nadmienić, że niektóre zdjęcia są źle wykadrowane
(chwilami kamera była umieszczona ciut za wysoko), ale nie jest to
aż tak częste zjawisko, żeby znacznie utrudniało odbiór
prezentowanej historii. Nastrojowa ścieżka dźwiękowa nie raz, nie
dwa „gra pierwsze skrzypce” - pogłośnione dźwięki czasami
silniej zwiastują szybko zbliżające się zagrożenie niż
obserwowane w tym samym czasie wydarzenia, co na ogół mnie
cieszyło, ale nie obyło się też bez paru krótkich sekwencji,
którym akompaniował niezsynchronizowany z obrazem jazgot. Właściwie
nie wiadomo, w jakim celu w danych momentach wybrzmiewający. W
każdym razie oprawa wizualna do najgorszych nie należy (właściwie
to deklasuje większość współczesnego mainstreamu), ale z całej
ekipy technicznej na największe wyróżnienie moim zdaniem nie
zasłużył sobie ani reżyser, ani dyrektor zdjęć, ani kompozytor
tylko twórcy efektów specjalnych. Zwłaszcza za warstwę gore.
UWAGA SPOILER Gumowaty potwór pojawiający się w końcowych
partiach filmu KONIEC SPOILERA i charakteryzacja Bobbie Bresee
we wcześniejszych fazach opętania też są niczego sobie. Czego już
nie mogę powiedzieć o pokazanym pod koniec tandetnie się
prezentującym trikiem z nakładaniem się na siebie dwóch różnych
obrazów i tym nieszczęsnym zielonym światłem bijącym z oczu
Susan. Scenarzyści w momentach eliminacji ofiar wykazali się
niemałą pomysłowością, a przekładający tę wizję na ekran
twórcy efektów specjalnych potrafili zadbać o może nie
maksymalną, ale przynajmniej zadowalającą wiarygodność. I co
równie ważne odniesione obrażenia wypełniały ekran na tyle
długo, aby można było dokładnie przyjrzeć się wszystkim
makabrycznym szczegółom. Czy to (przykładowo) roztapiającej się
połowie twarzy mężczyzny, czy oraniu haczką oblicza innego, czy
wreszcie rozrywaniu klatki piersiowej kolejnej ofiary demonicznej
Susan. Lewitację moim zdaniem można było już sobie odpuścić,
ale w samych umiarkowanie krwawych (bo wbrew pozorom twórcy nie
przesadzają z gore) scenkach w sumie niczego bym nie
zmieniała. Prezentują się one dokładnie tak jak lubię:
praktyczne efekty specjalne, duża pomysłowość i na tyle długie
zbliżenia, żebym nie miała poczucia obcowania z tworem stworzonym
przez bandę tchórzy.
Summa
summarum: średniak. W miarę dobrze się to ogląda. Można nawet
liczyć na kilka niepospolitych eliminacji ofiar i całkiem mroczny,
w miarę złowieszczy klimat grozy, nie radzę jednak spodziewać się
oryginalnej, ani nawet mocno wciągającej opowieści. Lepiej nie
nastawiać się na niezapomnianą rozrywkę, w którą bez żadnego
wysiłku można się w pełni zaangażować i wpaść w zachwyt nad
niebanalną koncepcją scenarzystów. „Mauzoleum” nadzwyczajną
B-klasówką na pewno nie jest. Tak na dobrą sprawę to mocno
schematyczny obraz o kobiecie opętanej przez demona, która
zaspokaja swoje seksualne i mordercze żądze, o klątwie i
szkaradzie do niedawna uwięzionej w mauzoleum, a teraz siejącej
spustoszenie na wolności. Nic zachwycającego, ale jeśli jest się
wielbicielem XX-wiecznych horrorów klasy B to mimo wszystko powinno
się dać mu szansę, choćby ze względu na warstwę gore i
całkiem mroczny, przybrudzony klimat. Atmosferę z charakterem,
której ewidentnie brakuje wielu współczesnym horrorom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz