Noworoczny
rejs wycieczkowcem o nazwie „Piękny Marzyciel” czwartego dnia
zostaje zakłócony. Statek ma awarię, w wyniku której zaczyna
dryfować po Oceanie Atlantyckim, a załoga traci łączność ze
światem zewnętrznym. Na domiar złego na pokładzie wybucha
epidemia norowirusa, a jeden z pasażerów jest seryjnym gwałcicielem
odpowiadającym za śmierć młodej kobiety. Warunki panujące na
statku szybko się pogarszają, a wszystko wskazuje na to, że pomoc
nigdy nie przybędzie. Część pasażerów i członków załogi
gromadzi się wokół medium Celine del Ray, która zachowuje się w
nietypowy dla siebie sposób. Jej asystentka, Madeleine Gardner,
tymczasem łączy siły z nemezis swojej pracodawczyni, blogerem
Xavierem Smithem. Kobieta coraz bardziej upewnia się w przekonaniu,
że z jej szefową coś jest mocno nie tak, nie wie tylko jaki cel
przyświeca tej „nowej Celine”. Czy jej pracodawczyni jest
jeszcze człowiekiem, czy może jakimś innym bytem, starającym się
nakłonić ludzi do wykonywania jej rozkazów? Czy jej przewodnictwo
przyniesie im ratunek, czy raczej doprowadzi wszystkich do zguby?
Mieszkająca
w Kapsztadzie powieściopisarka i scenarzystka, Sarah Lotz, światową
sławę zdobyła po publikacji mrocznego thrillera z elementami
horroru zatytułowanego „Troje”, pierwotnie wydanego w 2014 roku.
Ma jednak na koncie również inne pozycje literackie – część
napisanych w pojedynkę, kilka do spółki z innymi autorami i
publikowanymi pod różnymi pseudonimami. Uznanie z jakim spotkało
się „Troje” prawdopodobnie stanowiło największą zachętę dla
Lotz do stworzenia jej sequela, zachęciło ją do (pozornego bądź
faktycznego) rozciągnięcia owej koncepcji na kolejny tom. Nie
dotyczyło to formy, bo „Dzień czwarty” nie eksperymentuje z
narracją w takim stopniu, jak jego poprzedniczka, powieść „Troje”.
Autorka obiera tutaj zupełnie inną perspektywę, pełną mniej lub
bardziej subtelnych nawiązań do „Troje”, które z czasem
doprowadzą zaznajomionego z rzeczoną książką odbiorcę do
poruszonego wcześniej motywu, albo skonfrontują go z zupełnie inną
problematyką, której wcale nie należy interpretować przez pryzmat
części pierwszej.
Eksperymentalna
forma i niebywale tajemnicza fabuła, zmuszająca czytelnika do
przemierzania wielu ścieżek interpretacyjnych celem dojścia do
jądra prezentowanej opowieści to elementy, które chyba najbardziej
przyczyniły się do sukcesu „Troje” Sarah Lotz. W „Dniu
czwartym” autorka mocno powściągnęła to pierwsze, czym znacznie
ułatwiła odbiór całości. Z drugiej jednak strony pozbawiła owe
dziełko świeżości na miarę głośnego „Troje”, równocześnie
pozwalając odbiorcy na bardziej wygodnickie podejście do lektury. W
tym przypadku również konieczne będzie obieranie różnych
kierunków interpretacyjnych, patrzenie na poszczególne wątki pod
najróżniejszymi kątami, szukanie odpowiedzi na zadane, jakże
pobudzające wyobraźnię, pytania, w przeróżnych punktach. Korzeni
których możemy upatrywać w tradycji kinematografii i literatury
grozy, ale wcale nie jest powiedziane, że przyjęcie takiego
drogowskazu doprowadzi nas do obranego celu. Jednakże w porównaniu
do zadania, jakie Sarah Lotz postawiła przed nami na kartach
„Troje”, to tutaj wydaje się być o niebo mniej wymagające. Nie
chcę przez to powiedzieć, że dotarcie do istoty całej intrygi nie
nastręczy odbiorcy żadnych trudności, że ani razu nie da się
wyprowadzić w pole, że nie zagubi się w błędnych domysłach i
fałszywych przekonaniach, bo podejrzewam, że sytuacja będzie zgoła
odwrotna. Wydaje mi się jednak, że przyswojenie wszystkiego będzie
dla czytelnika łatwiejsze. A atmosfera tajemniczości nie będzie
atakowała go z równą siłą, nie będzie tak namacalna jak w
„Troje”. Co nie znaczy, że w ogóle jej nie znajdziemy – ot,
moim zdaniem jest jedynie (albo aż) mniej zagęszczona. Sporym
wyzwaniem będzie za to klasyfikacja wyłowionych informacji,
powkładanie ich do przegródek opatrzonych etykietami: „fakty”,
„półprawdy” i „fałszywe tropy”, czyli podobnie jak w
„Troje”. Fabułę „Dnia czwartego” Sarah Lotz prezentuje z
perspektywy kilku osób, przebywających na feralnym wycieczkowcu o
nazwie „Piękny Marzyciel”, który niedługo przed planowanym
dobiciem do portu ulega poważnej awarii, co daje nam szeroki ogląd
sytuacji. Poszczególne, coraz to bardziej złowieszcze wydarzenia
rozgrywające się na dryfującym po Oceanie Atlantyckim statku w
większości są wyłuszczane w trzeciej osobie, ale w ich centrum
niezmiennie tkwi któryś z wyróżnionych przez Lotz bohaterów.
Czy to jeden z ochroniarzy wchodzących w skład załogi, czy jego
koleżanka dbająca o czystość w kajutach, seryjny gwałciciel,
który tuż przed awarią dopuścił się nieplanowanego zabójstwa,
starsza kobieta, która wraz ze swoją przyjaciółką zaplanowała
wspólne popełnienie samobójstwa w trakcie noworocznego rejsu
„Pięknym Marzycielem”, lekarz walczący z uzależnieniem i
borykający się z wyrzutami sumienia, asystentka przebywającej na
pokładzie medium Celine del Ray, czy wreszcie mężczyzna parający
się demaskowaniem szarlatanów na swoim blogu. Ten ostatni opisuje
wszystko, z myślą o publikacji zgromadzonego materiału w
przyszłości, gdy już będzie miał dostęp do Internetu – my
mamy okazję zapoznać się z nim już teraz i aż do ostatnich
partii „Dnia czwartego”, którym nadano formę przesłuchań będą
to jedyne ustępy podane w pierwszej osobie. Z samego umiejscowienia
akcji dla poszukującego klimatycznych opowieści czytelnika płynie
wiele korzyści. Uszkodzony wycieczkowiec, dryfujący po oceanie,
który traci kontakt ze światem zewnętrznym obiecuje
klaustrofobiczne doznania silnie nasycone widmem destrukcji,
zwiastunem paniki, która w niedalekiej przyszłości może
doprowadzić wszystkich do zguby. Trochę przypomina to serial
„Ostatni okręt” wyprodukowany przez telewizję TNT, zwłaszcza
wówczas, gdy ludzie zaczynają snuć potęgujące dramatyzm
sytuacyjny, apokaliptyczne wizje, gdy zaczynają podejrzewać, że
tylko oni przeżyli jakiś globalny kataklizm. Być może nawet
apokalipsę zombie – w końcu w dobie swoistego zafiksowania,
zwłaszcza Amerykanów, na punkcie tych fantastycznych przepowiedni
wzięcie pod uwagę tej możliwości przez co poniektóre osoby
przebywające na „Pięknym Marzycielu” wcale nie powinno dziwić.
A podsunięte przez Sarah Lotz wyjaśnienie daje nadzieję na może
nie nowatorskie, ale na pewno rzadziej proponowane przez pisarzy i
filmowców podejście do historii o żywych trupach dziesiątkujących
ludzkość.
UWAGA
SPOILER Mój ulubiony cytat z „Dnia czwartego”: „Jak
na diabła była zbyt okrutna […] Jeśli już kimś miałaby być,
to Bogiem.” KONIEC SPOILERA
Jestem
skłonna zaryzykować twierdzenie, że Sarah Lotz co nieco
zaczerpnęła z twórczości Stephena Kinga. A ściślej jego dwóch
utworów. O pierwszym wspomina „bez ogródek” tuż po
zaprezentowaniu martwej kobiety w wannie (do jakiej powieści
niekoronowanego króla horroru nawiązuje chyba pisać nie muszę). Z
drugą domniemaną inspiracją Lotz (bo wciąż nie jestem do końca
przekonana, że rzeczywiście czerpała z tego konkretnego dzieła
Kinga) sprawa przedstawia się inaczej, bo autorka rezygnuje z
podsuwania tytułu odbiorcom „Dnia czwartego”. Wielbiciele prozy
Stephena Kinga pewnie i bez tego połączą motyw swego rodzaju sekty
z opowiadaniem najpopularniejszego współczesnego autora horrorów
zasilającego zbiór pt. „Szkieletowa załoga”. W obliczu
zagrożenia i ewidentnego wyalienowania część ludzi gromadzi się
wokół medium, kobiety w podeszłym wieku pełniącej rolę ich
przewodniczki duchowej, której słowa chłoną jak gąbki
jednocześnie wykazując ciągłą gotowość do wypełniania
wszystkich jej poleceń. W tym punkcie Lotz umieściła
najpotężniejszy ładunek wrogości, postać Celine del Ray, która
utrzymuje, że nawiązuje kontakt z duszami osób zmarłych wydaje
się stanowić największe zagrożenie dla pasażerów i członków
załogi „Pięknego Marzyciela”. Wydaje się, ale dzięki zręcznej
żonglerce Lotz, nie możemy uznać tego za pewnik. Autorka „Dnia
czwartego” robi wszystko, aby czytelników nie opuszczały
wątpliwości odnośnie prawdziwej natury i zamiarów Celine del Ray
– demonizuje ją, ale równocześnie każe nam brać pod uwagę
możliwość, że rzeczywiście, tak jak mówi, stanowi jedyny
ratunek dla ludzi zagubionych na Oceanie Atlantyckim. Co więcej
Sarah Lotz obkłada zwiastunem mniej lub bardziej zdefiniowanej
groźby inne składowe fabuły omawianej powieści, wśród których
być może znajdują się pierwiastki pozostające w ścisłym
związku z Celine del Ray, ale przez jakiś czas doprawdy trudno
będzie to stwierdzić z absolutną pewnością. Epidemia norowirusa,
seryjny gwałciciel i morderca jednej z pasażerek „Pięknego
Marzyciela”, ograniczanie dostępu do kapitana i wiele podejrzanie
brzmiących komunikatów wydawanych przez opiekuna rejsu (czyżby
część załogi uczestniczyła w jakimś spisku?), brak łączności
z lądem, który może być wynikiem awarii, ale równie dobrze może
uwiarygadniać teorię o zagładzie ludzkości i wreszcie tajemnicze
widmowe postaci przemykające po statku, które albo są duchami,
albo projekcjami umęczonych umysłów nieszczęśników dryfujących
po oceanie. Albo jeszcze czymś innym, nieskończenie bardziej
demonicznym od standardowych dusz osób zmarłych, błąkających się
po różnego rodzaju obiektach. W tym przypadku mamy do czynienia z
jednostką pływającą, która z godziny na godzinę staje się
coraz bardziej mroczna i odpychająca, która nieubłaganie chyli się
ku upadkowi w pewnym sensie dotrzymując w tym kroku słabnącej
kondycji psychicznej osób uwięzionych na statku. Najpierw jest
zagubienie, potem złość, która prostą drogą powadzi do
anarchii. Niektórzy pasażerowie przestają zachowywać się w
cywilizowany sposób, co odbija się na obiekcie, na którym są
zmuszeni egzystować. Do uniedogodnień powstałych w wyniku awarii
dochodzą owoce działalności ludzi, którzy nie potrafią oprzeć
się zewowi prymitywizmu. Jeśli miałabym wybrać najlepiej
sportretowany element z tej całkiem intrygującej mieszanki idealnie się
dopełniających wątków to postawiłabym na studium
socjopsychologiczne, na wiarygodną analizę zachowań ludzi
znajdujących się w sytuacji zagrożenia z dala od tak zwanego
cywilizowanego świata. Dodam, że wielce zróżnicowaną, bo na
pokładzie „Pięknego Marzyciela” możemy zaobserwować nie
jedno, a kilka sposobów radzenia sobie z nieoczekiwanym koszmarem.
Do
poziomu „Troje” Sarah Lotz w „Dniu czwartym” moim zdaniem nie
dobiła, ale też poprzeczka była wysoko zawieszona, więc
powiedziałabym, że było z czego schodzić. Innymi słowy niniejszy
spadek formy (przypominam, że to subiektywne odczucie) nie oznacza
spłodzenia utworu, od którego fanom „Troje” radziłabym trzymać
się z daleka, bo na tle współczesnej literatury grozy „Dzień
czwarty” i tak prezentuje się całkiem solidnie. Zanim jednak
jakiś miłośnik literackich thrillerów i horrorów przystąpi do
lektury omawianej powieści powinien sięgnąć po „Troje”, bo
obawiam się, że bez znajomości poprzedniczki „Dnia czwartego”
nie zrozumie wszystkich wątków. Tak więc najpierw „Troje”, a
potem rejs „Pięknym Marzycielem”, wycieczkowcem, na którym
miłośnik nastrojowych thrillerów i horrorów powinien całkiem
dobrze się odnaleźć.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz