Do Villette zostają przetransportowane barki z rudą żelaza. Podczas
rozładunku w jednej z nich zostają odnalezione zwłoki dziennikarza, Fabiena Lenormanda,
ściskające w ręku świstek wydarty ze szwedzkiej gazety, z artykułu traktującego
o wybuchu metanu w kopalni w 1956 roku, który pochłonął dziesiątki ofiar. Sędzia
śledcza, Martine Poirot, wraz ze swoim zespołem stara się połączyć tragiczne
wydarzenia z przeszłości ze śmiercią dziennikarza, co nieoczekiwanie naprowadza
ją na trop szeroko zakrojonej malwersacji. Śledztwo przyciąga uwagę wysoko
postawionych ludzi, którzy z jakiegoś powodu starają się nie dopuścić do
rozwikłania zagadki morderstwa Lenormanda. Nawet kosztem prześladowania Poirot
i kolejnych zabójstw.
Trzecia część kryminalnej serii o sędzi śledczej Martine Poirot, pióra
szwedzkiej pisarki Ingrid Hedstrom. Konstrukcja
„Pod ziemią w Villette”, jak to zazwyczaj w tego typu cyklach bywa, pozwala niezaznajomionym
z poprzednimi częściami czytelnikom sięgnąć po niniejszą pozycję, bez obaw o
niezrozumienie wszystkich wątków. Wydarzenia rozgrywające się w niniejszej
odsłonie są całkowicie oderwane od poprzednich – śledztwo, które prowadzi tutaj
Martine Poirot nie ma nic wspólnego z dwoma pierwszymi odsłonami cyklu.
Wielbiciele tradycyjnych kryminałów powinni być z pióra Ingrid Hedstrom zadowoleni,
bowiem nie stara się ona choćby w najmniejszym stopniu wykroczyć poza ramy
gatunku. Jej literatura nie pretenduje do niczego głębszego, aniżeli przedstawienia
w najdrobniejszych szczegółach procesu rozwiązywania przez śledczych zagadki
morderstwa. Akcja rozgrywa się w 1994 roku w fikcyjnym belgijskim mieście,
Villette oraz małym szwedzkim miasteczku. Podczas, gdy Martine Poirot w
Villette prowadzi sprawę zabójstwa dziennikarza jej mąż, Thomas Heger, przebywa
w Granaker w Szwecji, doglądając swojej chorującej ponad
dziewięćdziesięcioletniej babci. Mężczyzna dowiaduje się o mieszkającym tu
przed laty młodzieńcu, który zaprzyjaźnił się z jego babką, ale pewnego dnia
uciekł z tych stron bez słowa wyjaśnienia. Ponadto spotyka się ze swoją dawną
przyjaciółką, dzisiejszą panią burmistrz, która wybiera się do Brukseli, celem
negocjacji interesów Granaker. Wkrótce tropy, z którymi zetknął się Thomas
wypłyną w śledztwie jego żony, staną się kluczem do rozwiązania zagadki śmierci
dziennikarza. Martine odkryje, że Lenormand interesował się tutejszym znanym
przedsiębiorcą, trudniącym się ratowaniem podupadających firm oraz tragedią w
kopalni w 1956 roku, która pochłonęła dziesiątki ofiar. Szczerze mówiąc takie
ścisłe powiązania pomiędzy wydarzeniami w Szwecji, na które dzięki
nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności trafia mąż sędzi śledczej ze sprawą
zabójstwa w Villette mają w sobie pewien urok – przyjemnie jest śledzić
wszystkie, tak liczne, części układanki, które w pewnym momencie składają się w
jedną spójną całość. Choć należy nadmienić, że autorka troszkę zbyt często
uciekała się do zbiegów okoliczności. Cóż, w prawdziwym życiu pewnie nie
miałyby racji bytu, ale w przypadku literatury kryminalnej chwilami budują
intrygujące napięcie. Kolejnym plusem tej powieści jest aż nazbyt skomplikowane
śledztwo. Multum pozornie niezwiązanych ze sobą wątków oraz cała plejada
podejrzanych sprawiają, że naprawdę nie sposób jest dociec tożsamości sprawcy,
choć niektóre tropy można szybko ze sobą połączyć. Na niemożność przedwczesnego
rozszyfrowania personaliów mordercy wpływa pozorny brak motywu, dzięki czemu,
kiedy w końcu dowiadujemy się w finale kto jest winny możemy liczyć na niemałe
zaskoczenie.
Minusem i to dość sporym jest postać głównej bohaterki. Sędzia śledcza,
Martine Poirot nie wyróżnia się niczym, co na dłużej skupiłoby uwagę na jej
osobie. Ot, typowa pragnąca sprawiedliwości, pełniąca odpowiedzialną funkcję
kobieta, która pod żelazną zewnętrzną maską ukrywa wiele słabości. Prawdę
mówiąc wszyscy poboczni bohaterowie, łącznie z jej kolegami z pracy mają w
sobie więcej charakterystycznych, intrygujących cech, co sprawia, że ilekroć ma
się do czynienia z wydarzeniami opisywanymi z punktu widzenia Poirot nie sposób
uniknąć daleko idącej niecierpliwości. Ponadto zawiodłam się troszkę na
czołowym miejscu akcji. Po szwedzkiej pisarce spodziewała się tego osobliwego
skandynawskiego, zimnego klimatu, dzięki któremu rozmiłowałam się w literaturze
z północnej Europy. Ale umiejscowienie akcji powieści w Belgii sprawiło, że o
tego rodzaju atmosferze nie mogło być mowy. Nawet wówczas, gdy opisywane
wydarzenia chwilowo przenosiły się do Szwecji. Wtedy Ingrid Hedstrom również nie
przywiązywała zbytniej wagi do tworzenia klimatu, bardziej skupiając się na
suchych aspektach śledztwa.
„Pod ziemią w Villette” nie jest jakimś wyróżniającym się na tle innych
kryminałem. Ot, jednorazowa rozrywka na nudny wieczór, o której szybko się
zapomina. W trakcie lektury, owszem chwilami trzyma w napięciu, a nawet
zaskakuje, ale brak jakichkolwiek charakterystycznych akcentów sprawia, że
krótko pozostaje w pamięci.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Może kiedyś przeczytam:)
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic z tej serii i jakoś nie bardzo mnie kusi.
OdpowiedzUsuń