sobota, 19 kwietnia 2014

„Uważaj, komu otwierasz drzwi” (2011)

Recenzja na życzenie

Calvin organizuje weekendowy wypoczynek w domku na wsi. Zabiera ze sobą swoją dziewczynę, Paige, siostrę Mandy i jej nowego chłopaka, Tristana. Gdy dojeżdżają na miejsce policjant informuje ich, że w okolicznych lasach grasuje seryjny morderca, który przytwierdza do drzew rozkawałkowane części swoich ofiar. Nie bacząc na realne zagrożenie wczasowicze postanawiają zostać w domku, ale niedane im będzie beztrosko spędzić wolnego czasu. Już podczas pierwszej nocy zaskoczy ich ranny mężczyzna, Shawn, utrzymujący, że padł w lesie ofiarą psychopaty.

Niskobudżetowy brytyjski slasher, wyreżyserowany przez Kelly Smith. Choć wprost przepadam za nastrojowymi, gotyckimi horrorami z tej części Europy chyba obecnie Brytyjczycy nie radzą sobie równie dobrze z krwawym kinem grozy. Nie potrafię dojrzeć sensowności powstania „Uważaj, komu otwierasz drzwi” (co za koszmarny tytuł), poza próbą nabrania większego doświadczenia w kinematografii przez Smith. To, co zaserwowali mi twórcy tego, pożal się Boże, filmu na długo pozostanie w mojej pamięci, jako przykład nieumiejętnego wykorzystania konwencji slasherów.

Spodziewałam się amatorskiej realizacji, więc chaotyczna praca kamery i niewłaściwe oświetlenie mnie nie zaskoczyły. Szczerze mówiąc, początkowo nawet nie zwracałam na to uwagi, bowiem doświadczenie z kinem grozy nauczyło mnie, iż początkujący twórcy, którym nie udało się zebrać godziwego budżetu na przyzwoitą realizację często mają coś ciekawego do powiedzenia w warstwie fabularnej, która należycie przykrywa niedostatki wykonania. Niestety, Smith do tej grupy reżyserów nie należy. Jej film od początku do końca miał żerować na ogranym slasherowym schemacie, a konkretniej wyłącznie na jego denerwujących cechach. Mamy czwórkę dorosłych, charakterologicznie konwencjonalnych bohaterów (ależ niespodzianka – nie ma młodych ludzi!), wykreowanych przez grupę amatorów, z których najbardziej irytuje manieryczna Mandy, odegrana przez Gemmę Harvey – typowa głupiutka trzpiotka, będąca całkowitym przeciwieństwem rozsądnej Paige, aktorsko dużo nie lepszej Sophie Linfield. Dużo uwagi zwraca nowy chłopak Mandy, makler giełdowy Tristan – arogancki typ, który skrywa jakąś tajemnicę. Kiedy nasi do bólu schematyczni protagoniści dojeżdżają do domku na wsi przychodzi pora na ujawnienie zagrożenia, o którym dowiadujemy się z ust policjanta. Oczywiście, dzielnych wczasowiczów wcale nie rusza fakt, że znajdują się w bezpośredniej bliskości miejsca żerowania seryjnego mordercy, który rozmiłował się w ćwiartowaniu swoich ofiar. Jak gdyby nigdy nic zostają w stojącym na skraju lasu, z dala od cywilizacji domku, próbując miło spędzić czas. Co więcej ich zamiaru nie zakłóca nawet nagłe pojawienie się rannego mężczyzny, który twierdzi, że został napadnięty w lesie. Ot, renomowana pielęgniarka Paige opatruje go i pozwala spędzić noc w pokoju Mandy i Tristana. O zawiadomieniu władz nawet nikt nie myśli – zresztą po co? Przecież to tylko szczegół, że do twojego domu wpada zaatakowany prawdopodobnie przez seryjnego mordercę mężczyzna. Władze nie muszą o tym wiedzieć… A gdyby komuś tej głupoty w procesie myślenia naszych protagonistów było mało to nazajutrz Smith ciągnie to dalej. Otóż, na propozycję wezwania policji Shawn odpowiada, że nie chce mieszać w to władz, ażeby niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi, na co nasi bohaterowie chętnie przystają. Pozwalają zostać prawdopodobnej niedoszłej ofierze mordercy w ich domku, nie informując o tym fakcie nikogo z zewnątrz.

Morderstwo pierwszego protagonisty celowo wprowadza w fabułę troszkę zamieszania. Po pierwsze mówi nam, że nie jest to kolejny slasher, w którym łatwo przewidzieć kolejność eliminacji poszczególnych ofiar (co zdecydowanie jest plusem), a po drugie zaskakuje tożsamością oprawcy. Ale tylko do czasu, aż przyjdzie kolej na Paige – od tego momentu, aż do finału film podąża utartą, przewidywalną slasherową ścieżką. Warto jeszcze wspomnieć, że jak na niskobudżetówkę mamy tutaj całkiem spory rozlew krwi, aczkolwiek z całej tej plejady bestialskich mordów na uwagę zasługuje jedynie scena zabójstwa nad jeziorem – zarzucenie żyłki na szyję mężczyzny i obsypanie jego twarzy robakami – ponieważ pozostałe są tak rażąco sztuczne, że aż nie chce się na to patrzeć.

Nie wiem, czy ktokolwiek znajdzie coś dla siebie w tym popisie daleko idącej głupoty, sztuczności, schematyczności i przewidywalności. Podejrzewam, że nawet zagorzali wielbiciele slasherów skwitują ten film głośnym śmiechem, dlatego też, aby zachować czyste sumienie nie polecę go nikomu. Jak chcecie to ryzykujcie seans, ale na własną odpowiedzialność.

3 komentarze:

  1. Podoba mi się :)
    http://zaczytan-a.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety jeszcze nie widziałam. Ale skoro mówisz, że lipa, chyba nie będę tracić czasu ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz więcej jest takich filmów - dużo krzyków, morze krwi, kilka scen, które można nazwać "poprawnymi" i koniec. Szkoda czasu na takie seanse.

    OdpowiedzUsuń