Bill Lee jest dezynfektorem, usiłującym zaistnieć w światku pisarskim. Gdy
nakrywa żonę na odurzaniu się środkiem na karaluchy postanawia przetestować
jego działanie na sobie. Jeden narkotykowy wybryk przenosi go do innej
rzeczywistości, zamieszkiwanej przez robale. Dziwaczne tendencje środka na
karaluchy wkrótce doprowadzają Billa do nałogu. Pragnąc jak najdłużej przebywać
w tak zwanej Interstrefie i podporządkowując się woli osobliwym maszynom do
pisania, zamieniającymi się w gadające robale Bill nie tylko czerpie inspirację
do swej książki, ale również przyjmuje rolę szpiega jednej z ras zamieszkującej
Interstrefę, która przeciwstawia się drugiej, bardziej destrukcyjnej.

Akcja toczy się dosyć leniwie, a urozmaicają ją jedynie osobliwe stwory
zamieszkujące Interstrefę. Szpiegowska misja Lee jest niestety zbyt oczywista –
myślę, że Cronenbergowi nie udało się oszukać widzów. Gdyby insynuował dwojaką
interpretację pewnie z większą niecierpliwością oczekiwałabym finału. Zamiast
kilkukrotnie zasugerować, że wydarzenia, którym świadkuje Bill rozgrywają się w
równoległej rzeczywistości, już na początku seansu dał jasno do zrozumienia, że
mamy tutaj do czynienia jedynie z narkotycznymi wizjami, które rozgrywają się w
umyśle głównego bohatera. Podtekstów również jest odrobinę za dużo, co tylko
niepotrzebnie komplikuje fabułę, zapewne sprawiając, że chwilami będzie
całkowicie niezrozumiała dla niektórych odbiorców. Destrukcyjnego wpływu używek
na ludzki umysł Cronenberg nie ukrywa, ale dwa pozostałe przesłania należy wyłowić
z na pozór nic niewnoszących dialogów bohaterów. W rozmowie z pewnym
homoseksualistą Bill przytacza mu, zapewne zmyśloną historyjkę o odkryciu
swojej prawdziwej orientacji seksualnej. Pogarda, z jaką odnosi się do swoich
homoseksualnych zapędów przywodzi na myśl takiego fałszywego homofoba. Ponadto
zdanie opisujące kobiety, wypowiedziane przez maszynę-karalucha („Kobiety nie
są ludźmi”) dla złośliwych widzów może być odbiciem mizoginicznych poglądów reżysera,
ale dla mnie było zapowiedzią finału, nieodzowną dla akurat tego scenariusza.
Kolejnym elementem, który nie przypadł mi do gustu, obok nazbyt skomplikowanej fabuły
i wolnego rozwoju akcji była skoczna, drażniąca uszy ścieżka dźwiękowa. Zapewne
celowo brzmiała tak, a nie inaczej (ażeby spotęgować psychodeliczny, niewygodny
klimat), ale nie zmienia to faktu, że w mój zmysł estetyczny w ogóle nie
trafiła. Natomiast ostatnia, już całkowicie dla mnie niejasna scena, paradoksalnie
mnie zachwyciła (zresztą podobnie, jak anegdotka Billa o tyłku - Jezu, czemu
Cronenberg tego nie zwizualizował? To dopiero byłby odlot!). Dzięki jej niezrozumiałej
wymowie przez pół nocy niedane mi było zapomnieć o „Nagim lunchu”, bowiem
starałam się rozszyfrować jej znaczenie, co i tak do niczego mnie nie
doprowadziło. A propos, gdyby ktoś wiedział, jakie znaczenie miała dla fabuły
filmu byłabym bardzo wdzięczna za objaśnienie. Mój umysł tego nie ogarnia – jak
widać Cronenberg potrafi mnie jeszcze załatwić.
Przyznaję, że „Nagi
lunch” to jak na razie najgorszy obraz Davida Cronenberga, z jakim miałam do
czynienia (gorszy nawet od „Wschodnich obietnic”, a wątpiłam, że takowy w jego
dorobku istnieje), ale biorąc pod uwagę całą kinematografię światową i tak
wypada ponad przeciętnie. Po tym reżyserze po prostu zawsze spodziewam się
czegoś genialnego, więc zapewne moje wygórowane wymagania znacznie obniżyły ogóle
wrażenia z seansu. Ale kurczę, i tak nie żałuję tych niemalże dwóch godzin
projekcji – w końcu tak znakomite, innowacyjne efekty specjalne rzadko można
podziwiać na ekranie.
"Wschodnie obietnice" to świetny film ;) "Nagi lunch" mimo, że lubię psychodelię już nie do końca.
OdpowiedzUsuń"Wschodnie obietnice" nie podobały mi się, bo oprócz "Człowieka z blizną" z Pacino i "Kasyna" w ogóle nie biorą mnie klimaty gangsterskie. To najzwyczajniej w świecie nie jest gatunek dla mnie:/
Usuń"Natomiast ostatnia, już całkowicie dla mnie niejasna scena, paradoksalnie mnie zachwyciła (zresztą podobnie, jak anegdotka Billa o tyłku - Jezu, czemu Cronenberg tego nie zwizualizował? To dopiero byłby odlot!). Dzięki jej niezrozumiałej wymowie przez pół nocy niedane mi było zapomnieć o „Nagim lunchu”, bowiem starałam się rozszyfrować jej znaczenie, co i tak do niczego mnie nie doprowadziło. A propos, gdyby ktoś wiedział, jakie znaczenie miała dla fabuły filmu byłabym bardzo wdzięczna za objaśnienie."
OdpowiedzUsuńWidziałem ten film już jakiś czas temu, więc nie jestem pewien o co dokładnie ci chodzi. Z tego co pamiętam to w ostatniej scenie William Lee strzela jeszcze raz do swojej żony. Nigdy nie czytałem The Naked Lunch, więc nie jestem do końca pewien, ale wydaje mi się, że Cronenberg dodał w filmie bardzo dużo elementów z biografii Burroughs'a, których nie ma w książce, np. to, że pracował jako eksterminator robactwa, a także to, że zabił swoją żonę w bardzo podobny sposób do tego przedstawionego w filmie.
Jeśli chodzi o to, o czym ten film jest, to tak z grubsza jest o pisarstwie, pisarzach i ich wyobraźni. Ogólnie przesłaniem jest to, że wyobraźnia pisarza jest niebezpieczna (chyba nawet parę razy padają zdania, że pisarstwo jest niebezpieczne). W filmie jest to przedstawione za pomocą różnych mniej lub bardziej oczywistych symboli, np. scena, w której Bill wymienia pistolet, którym zabił żonę na maszynę do pisania (wymienia jedną broń na drugą). Sam akt pisania (przelewanie na papier, czyli manifestowanie, tego co pisarz ma w wyobraźni) przedstawione jest jako coś niebezpiecznego, film obrazuje to w estetyce czarnego kryminału, szpiegowskiego thrillera ("szpiegowskiego" czyli czegoś wywrotowego, co może destabilizować narody), czy groteskowych potworów, które żyją w wyobraźni pisarza. Ostatecznie chyba chodzi o to, że wyobraźnia pisarza jest najbardziej niebezpieczna dla niego samego - Bill coraz bardziej poświęca się pisaniu swoich raportów i tym samym coraz bardziej zagłębia się w swój narkotyczny nałóg i swoją wyobraźnie.
Ten film tak akurat jest chyba bardziej homofobiczny niż mizoginiczny - Bill staje się gejem gdy wchodzi coraz głębiej w odrażający i niebezpieczny świat swojej literackiej wyobraźni. Ale z drugiej strony takie postrzeganie homoseksualizmu jest chyba zgodne z mentalnością lat 50/60, kiedy Naked Lunch został wydany.
Tak, tak właśnie o tę scenę zabicia żony mi chodzi. SPOILER Kiedy zabił ją po raz pierwszy pojechał (w swoich narkotycznych wizjach) do Interstrefy i zobaczył ją u boku innego mężczyzny, a potem ponownie się z nią związał. Podejrzewam, że jej pierwsze zabójstwo było tylko imaginacją, a gdy odstawił narkotyk znowu był z nią. Tylko na końcu ponownie decyduje się do niej strzelić, aby przejechać przez kontrolę. Gdy to robi strażnicy przepuszczają go. I właśnie nie rozumiem dlaczego zabójstwo żony wymusza to na nich. No i czy po raz drugi naprawdę ją zabija, czy to tylko jego kolejna narkotyczna wizja.
UsuńBurroughs naprawdę mieszkał ze swoją żoną i kumplował się z beatnikami (podobnymi do kolegów Billa z filmu). W 1951 zabił swoją żonę, a w 1954 w wyjechał do Tangeru w Maroku gdzie napisał Naked Lunch. W związku z tym powiedziałbym, że pierwsze zabójstwo wydarzyło się w prawdziwym świecie, a drugie w świecie wyobraźnie. Dzięki drugiemu zabójstwu Bill przechodzi z Interzone do Annexii, czyli jeszcze głębiej w swoją wyobraźnie.
UsuńNo to teraz wszystko jasne. Dziękuję Ci Danielku, bo strasznie mnie to męczyło.
Usuń