Nick Di Santo dziedziczy rodzinny dom po tragicznie zmarłej w zakładzie
psychiatrycznym matce. Wraz z przyjacielem Ryanem i ciężarną dziewczyną Eve
rusza do małego miasteczka na poszukiwanie swojego dziedzictwa. Przede
wszystkim pragnie dowiedzieć się czegoś o swoim biologicznym ojcu, którego
nigdy nie poznał. Problem w tym, że po powodzi sprzed dwudziestu lat tutejsi
mieszkańcy są przekonani, że jego nowy dom przestał istnieć. Korzystając z
pomocy miejscowych geodetów Nick odnajduje dom na skraju lasu, strzeżony przez
grupę zdziczałych mężczyzn uzbrojonych w siekiery i dowodzonych przez
tajemniczego Setha, który strzeże drzwi wejściowych do własności Nicka.
Horror wyreżyserowany przez twórcę „Smakosza”, Victora Salvę, który
niezmiernie mnie zaskoczył. Po tegorocznych straszakach nie spodziewam się
absolutnie niczego godnego uwagi, więc tym bardziej byłam zaskoczona jakością „Dark
House”. Oczywiście wiele rzeczy można by poprawić, ale i tak niniejszy obraz
wypada dosyć niebanalnie na tle innych współczesnych horrorów.
Jak na produkcję zrealizowaną niewielkim kosztem „Dark House” może
poszczycić się profesjonalną realizacją, co nie zaskakuje, jeśli weźmie się pod
uwagę nazwisko reżysera. Za to problematyka filmu mocno mnie zdziwiła. Już po
tytule spodziewałam się konwencjonalnej ghost
story, poruszającej motyw przeprowadzki do nowego, owianego złą sławą domu.
Nic bardziej mylnego. Już początek seansu dał mi przedsmak czegoś nieco
bardziej oryginalnego. Poznajemy Nicka (bardzo przyzwoicie wykreowanego przez
Luke’a Kleintanka), który odwiedza matkę w zakładzie psychiatrycznym, nade
wszystko pragnąc usłyszeć od niej, kim był jego biologiczny ojciec, którego
tożsamość kobieta utrzymywała w tajemnicy przez całe życie. Po
niesatysfakcjonującym spotkaniu z rodzicielką Nick udaje się do baru, w którym
przyjaciele zorganizowali mu przyjęcie z okazji dwudziestych trzecich urodzin,
gdzie poznaje przyszłą matkę swojego dziecka. W trakcie imprezy zostajemy
skonfrontowani z pierwszym novum – niezwykłymi zdolnościami głównego bohatera.
Otóż, Nick dotykając człowieka, który wkrótce ma umrzeć jest w stanie ujrzeć
sposób, w jaki odejdzie z tego świata. Następnie akcja przeskakuje o osiem miesięcy
do przodu. Dziewczyna Nicka, Eve (zadowalająca warsztatowo Alex McKenna)
znajduje się w zaawansowanej ciąży, co wcale go nie powstrzymuje przed
zabraniem jej w długą, męczącą podróż do małego miasteczka, w którym ponoć
znajduje się odziedziczone po matce, rodzinne domostwo chłopaka. Kiedy
wykonawca testamentu jego rodzicielki przekazuje mu zdjęcie domu do Nicka dociera,
że rysował go od najmłodszych lat. Podczas, gdy główny bohater w towarzystwie
najlepszego przyjaciela i dziewczyny rusza na poszukiwanie swojego dziedzictwa
twórcy sygnalizują widzom niebezpieczeństwo czyhające na nich na miejscu.
Zarówno matka Nicka przed śmiercią, jak i wykonawca jej testamentu
przeprowadzili krótką konwersację z głosem wydobywającym się zza kratki
wentylacyjnej, należącym do zamieszkującego w ścianach budynków ojca chłopaka,
który za wszelką cenę chce sprowadzić swojego syna do rodzinnego domu.
Tymczasem kiedy Nick, Ryan i Eve docierają do małego miasteczka akcja dotyka
uwielbianej przeze mnie tematyki zakrzywienia rzeczywistości, co znacznie
wszystko komplikuje.
Pomimo pogłosek, że dom Nicka został zmieciony przez powódź dwadzieścia lat
temu z pomocą trójki geodetów udaje mu się go odnaleźć na skraju lasu. Zarówno
z zewnątrz, jak i wewnątrz budynek sprawia upiorne wrażenie – odrapane,
zbutwiałe ściany oraz mroczne i zakurzone wnętrza, pilnowane przez tajemniczego
Setha (znany, jako Jigsaw, znakomity Tobin Bell). Po ataku jego uzbrojonej w siekiery armii obdartusów, z kulminacyjnym momentem
rozłupania głowy jednemu z geodetów na czele, akcja nabiera mistycznego
wymiaru. Wbrew pozorom, pomijając końcówkę filmu, „Dark House” nie jest
obrazem, epatującym przemocą, a raczej sferą nadprzyrodzoną. Moment mający
miejsce tuż po ucieczce z lasu pełnego bezwzględnych morderców, kiedy to nasi
bohaterowie docierają do wyludnionego miasteczka wręcz wgniata w fotel. Ich oczami
widzimy puste ulice i kawiarnię, ale w przebłyskach dostrzegamy lokal przepełniony
po brzegi klientami. W ten sposób twórcy sugerują nam, że Nick wraz z
przyjaciółmi znalazł się w innej, równoległej rzeczywistości, z którą żadne z
nich nie może wchodzić w interakcje. Mieszkańcy naszej, zwyczajnej
rzeczywistości ich nie dostrzegają i vice versa. Sytuacja jeszcze bardziej się
komplikuje, kiedy nasi protagoniści pragnąc wyjechać z miasta jakimś cudem
pojawiają się w okolicach feralnego budynku, choć ten ewidentnie znajdował się
w przeciwnym kierunku. Taki motyw, oczywiście był już niejednokrotnie poruszany
w kinie grozy, choćby w ubiegłorocznym „House Hunting”, czy „Enter Nowhere”. Ale
tak bardzo uwielbiam tego rodzaju tematykę, wprowadzającą w fabułę swego
rodzaju obłędną percepcję, że absolutnie nie mam twórcom za złe tej drobnej
inspiracji. Wręcz przeciwnie ona tak mocno pasowała do tematyki filmu, przy okazji
stwarzając tak dalece hipnotyzującą atmosferę szaleństwa, że nic tylko chwalić
Salvę za takowe urozmaicenie scenariusza. Jak można się tego spodziewać, kiedy
nastanie noc i nasi bohaterowie w końcu przekroczą próg przeklętego domostwa, z
drzewem szubienicznym wbitym w ścianę twórcy skupią się na chwilę na
potęgowaniu mrocznego klimatu, wynikającego z zapuszczonych, skąpanych w
ciemności pomieszczeń i charakterystycznej ścieżki dźwiękowej. Oraz rzecz jasna
nadprzyrodzonych, jakże pomysłowych wydarzeń mających miejsce wewnątrz domu,
które wkrótce doprowadzą nas do zmieniającego wszystko finału. Nie mogę z
czystym sumieniem przyznać, że zakończenie, które w zamyśle miało zaskakiwać całkowicie
mnie ukontentowało. Po pierwsze twórcy już w trakcie pierwszej połowy seansu
zrobili poważny błąd UWAGA SPOILER który
osobom choć trochę zaznajomionym z demonologią zasugeruje, jakiej tak naprawdę
problematyki dotyka scenariusz filmu. Imię jednej geodetki, Lillith, zdradziło
mi, że fabuła w pewnym momencie wkroczy w sferę biblijną. Moim zdaniem Salva
postąpiłby o wiele mądrzej, gdyby skrócił jej personalia, tak jak zrobił to w
przypadku Sama KONIEC SPOILERA. Ale
na szczęście, choć pobieżnie można zorientować się, jak też całe to szaleństwo
się skończy praktycznie nie sposób przewidzieć całej intrygi. Chociaż osobiście
wolałabym, żeby twórcy nic nie wyjaśniali, pozostawiając interpretację finału
widzom.
„Dark House”, oczywiście nie jest jakimś arcydziełem kina grozy, ale w
kilku momentach nie można odmówić mu daleko idącej innowacyjności i rzecz jasna
umiarkowanie nastrojowej realizacji. Naprawdę, znakomicie bawiłam się w trakcie
seansu, głównie przez brak dłużyzn, które wkradałyby się w fabułę, ale też
przez wzgląd na uwielbianą przeze mnie tematykę, którą owszem w finale mocno zepsuto,
ale wszystko co dzieje się przed nim powinno przypaść do gustu wielbicielom
kina grozy.
Oni nie wkroczyli do równoległej rzeczywistości. Seth tłumaczył Evie, że to Chris jest demonem, który potrafi stwarzać iluzję. A co do imienia Lilith to się zgadzam - to był niepotrzebny falstart.
OdpowiedzUsuńWiem i każdy, kto obejrzy film do końca też to będzie wiedział. Ale w tym konkretnym momencie każdy będzie myślał o innej rzeczywistości, dlatego też nie wyjaśniałam w recce tego, co Ty podałeś/aś wyżej, żeby nie zaspoilerować i nikomu nie zepsuć seansu.
Usuń"W ten sposób twórcy sugerują nam, że Nick wraz z przyjaciółmi znalazł się w innej, równoległej rzeczywistości,"
Słowo "sugerują" nie pojawia się w tym zdaniu przypadkowo. Wręcz przeciwnie - jest kluczowe.
Buffy nas postrachu;) kocham Cię za tego bloga;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń