czwartek, 10 lipca 2014

„Bankomat” (2012)


Po wielu próbach Davidowi udaje się namówić koleżankę z pracy, Emily, aby spędziła z nim trochę czasu. Kobieta zgadza się, aby odwiózł ją do domu po firmowym przyjęciu. Jednak plany Davida krzyżuje jego przyjaciel, Corey, który postanawia zabrać się z nimi. W trakcie nocnej jazdy Corey skłania pozostałych do zjedzenia kolacji w pizzerii, ale przedtem każe Davidowi zatrzymać się przy jakimś bankomacie. Kiedy już wybierają pieniądze uświadamiają sobie, że wpadli w pułapkę, zastawioną przez zakapturzonego psychopatę, który nie pozwala im opuścić budki z bankomatami.

XXI wiek nie jest dla slasherów łaskawy, a właściwie można śmiało powiedzieć, że w ostatnich kilkunastu latach ten nurt dogorywa, pomimo usilnych prób twórców jego wskrzeszenia. Powodem takiego stanu rzeczy są między innymi wygórowane oczekiwania widzów. Nowego pokolenia nie zadowala już tak popularna w latach 70-tych i 80-tych moda na proste fabularnie, umiarkowanie krwawe i celowo nielogiczne rąbanki. Dzisiejsi odbiorcy krwawych horrorów, wychowani na torture porn, oczekują większej brutalności i daleko idącej logiki, nie rozumiejąc, że jej brak jest częścią składową konwencji jednego z najpopularniejszych podgatunków filmowego horroru. Chociaż twórcy nadal od czasu do czasu kręcą jakiś godny uwagi slasher („Kłamstwo”, „Wszyscy kochają Mandy Lane”) to zdobywanie przychylności niemalże tylko i wyłącznie zagorzałych wielbicieli tego nurtu przy równoczesnej krytyce masowych odbiorców zniechęca ich do dalszego eksperymentowania ze slasherami. Jakim takim zainteresowaniem cieszą się jedynie uwspółcześnione sylwetki kultowych antybohaterów filmów slash, dlatego też twórcy często decydują się na niezliczone remake’i, rebooty, crossovery i sequele, wskrzeszające tak znane persony popkultury, jak Jason Voorhees, Freddy Krueger, Michael Myers, Leatherface, czy Laleczka Chucky. Próby stworzenia nowych postaci typowych slasherowych morderców również w XXI wieku się zdarzały. Przykładem choćby Victor Crowley z „Topora”, który notabene zgromadził w obsadzie odtwórców ról Jasona, Freddy’ego i Candymana, aczkolwiek nawet taka inicjatywa nie otworzyła dzisiejszemu pokoleniu oczu na potencjał drzemiący w filmach slash. Lata 80-te odeszły bezpowrotnie i nic nie wskazuje, że slasher mógłby jeszcze przeżyć boom porównywalny do tego sprzed ponad trzech dekad. Fani nurtu mogą jedynie liczyć na z rzadka pojawiające się w miarę dobre slashery, które przez wzgląd na nieubłaganą krytykę osób nierozumiejących ich konwencji nie zapowiadają zdecydowanego powrotu tego podgatunku.

Takim „przebłyskiem” okazał się dla mnie kandyjsko-amerykański „Bankomat”, wyreżyserowany przez producenta późniejszego „The Den”, Davida Brooksa, który miał w sobie niemalże wszystko, co tylko dobry slasher mieć powinien. To zdanie już powinno być sygnałem dla masowych odbiorców, poszukujących maksymalnie krwawych i logicznych obrazów, aby trzymać się od tej produkcji z daleka, bo Brooks z całą pewnością nie nakręcił jej z myślą o antyfanach filmów slash.

Już samo miejsce akcji zachwyca pomysłowością, wszak dotychczas niedane mi było zobaczyć budki z bankomatami w charakterze pułapki, do której nieopatrznie trafia trójka kolegów z pracy. Ciapowaty David, który daje się wykorzystywać swojemu wygadanemu przyjacielowi, Corey’owi i blondwłosa Emily, do której nasz główny bohater zapałał głębszym uczuciem. Jak na film z tak niewielkim budżetem zaskakuje dosyć wysoki poziom aktorski. Brian Geraghty i Josh Peck byli tak przekonujący, jak tylko można być, ale niestety przy ich warsztacie Alice Eve zauważalnie pozostawała nieco w tyle – głównie przez niewprawną mimikę. Wydawać by się mogło, że skoro lwia część fabuły rozgrywa się w ciasnej budce fabuła szybko skłoni się w stronę monotonii, ale nic bardziej mylnego. Chociaż zakapturzony psychopata niezmiennie tkwił na zewnątrz, unikając bliskiego kontaktu ze swoimi ofiarami (chyba, że ci w rzadkich momentach decydowali się wyjść do niego) przez ciągle utrzymujące się napięcie, relacje pomiędzy protagonistami i przede wszystkim „niespodzianki podrzucane” przez oprawcę do ich schronienia, Brooksowi udało się pozyskać moje zainteresowanie. Ale oczywiście, taki zabieg nie zdałby egzaminu, gdyby nie innowacyjne modus operandi sprawcy, który podobnie jak Jason przez cały film nie wypowiada nawet słowa i co więcej nie biegnie za ofiarą tylko idzie szybkim krokiem – niczym w najlepszych rąbankach z dawnych lat!. Z początku tylko stoi z twarzą zwróconą w stronę przeszklonej budki z bankomatami, ani myśląc wejść do środka. Chociaż nasi protagoniści podejrzewają, że za takim zachowaniem kryje się jakiś podstęp z czasem zaczynają myśleć, że zimne wnętrze tej klitki jest nie tylko pułapką, ale również schronieniem – bezpieczną przystanią, do której morderca nie może (drzwi można otworzyć tylko kartą, co każe im podejrzewać, że zabójca jej nie ma) lub nie chce wejść. Akcja nabiera tempa już chwilę po uwięzieniu naszych bohaterów, kiedy to psychopata na ich oczach zabija mężczyznę, który wyszedł na spacer z psem. Zarówno to morderstwo (rozwalenie głowy o bruk), jak i pozostałe nie odznaczają się jakąś większą oryginalnością (co nie jest typowe dla slashera), czy porażającym rozlewem krwi (co już typowe jest), ale właśnie ten pierwszy mord najsilniej mnie poruszył – przez chwytające za serce późniejsze zachowanie psa, który kładł się obok trupa swojego pana. Z czasem oczywiście posypie się więcej równie konwencjonalnie zabitych osobników, ale to nie sceny mordów najmocniej przyciągają uwagę tylko usilne próby wydostania się protagonistów z tej przemyślnej pułapki. Owe zabiegi oczywiście mają w sobie sporą dozę głupoty, co akurat jest swego rodzaju wizytówką filmów slash. Najbardziej zastanawiało mnie, dlaczego nie zdecydowali się rozbiec w trzech różnych kierunkach – wówczas przynajmniej dwoje z nich miałoby szansę przeżyć. Twórcy rzecz jasna wyjaśnili to uporem Davida, który nie chciał ryzykować życiem któregokolwiek z nich, a już na pewno nie zamierzał zostawić dziewczyny, która z czasem zaczęła wpadać w histerię, deklarując, że nie zamierza wyściubiać nosa na zewnątrz. Ale takie tłumaczenia były dla mnie niezadowalające, co wcale nie znaczy, że nielogiczne postępowanie bohaterów jakoś szczególnie mnie raziło – fani slasherów w końcu akceptują takie wstawki, jako części składowe konwencji. Skoro zdezorientowanie mordercy bieganiną po placu zostaje przez nasze towarzystwo odrzucone skupiają się oni na próbach powiadomienia policji. Pełen napięcia sprint Davida do samochodu, w którym odnajduje telefon, próby uruchomienia czujników dymu zainstalowanych w budce i wreszcie demolowanie bankomatów w nadziei zaalarmowania ochrony banku. A to wszystko w iście ekstremalnych zimowych warunkach – w trzaskającym mrozie, z czasem spotęgowanym powodzią w ich pozornej kryjówce.

Fabuła, napięcie, modus operandi sprawcy, rysy psychologiczne protagonistów i przede wszystkim miejsce akcji – to wszystko stworzyło slasher, od którego nie potrafiłam oderwać wzroku. Ale skłamałabym, gdybym oddała Brooksowi nieprzewidywalność, bo takie zakończenie, które w zamyśle twórców miało zaskakiwać przy tego rodzaju scenariuszach biorę pod uwagę od czasu seansu UWAGA SPOILER „Boogeymana 2” KONIEC SPOILERA. Chociaż z drugiej strony lepsza taka wtórność, aniżeli próby wyjaśnienia motywów mordercy, co mogłoby doprowadzić do absurdów. Więc z dwojga złego twórcy chyba postawili na najlepszy z możliwych finał, choć oczywiście do bólu przewidywalny.

„Bankomat” polecam wszystkim wielbicielom slasherów, bo podejrzewam, że tylko oni dostrzegą niezaprzeczalny urok w nim drzemiący, równocześnie akceptując chwilami nielogiczne zachowania bohaterów, które pamiętajmy zawsze było częścią składową konwencji tego nurtu. Jak dla mnie to prawdziwie trzymające w napięciu kino, nakręcone z myślą o nas, fanach filmów slash;)

12 komentarzy:

  1. Oglądałam dawno temu i też mi się podobał. Dużo się dzieje, fajny pomysł na lokacje.
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
  2. Dodaje "Bankomat" do listy filmow do obejrzenia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "(...)Najbardziej zastanawiało mnie, dlaczego nie zdecydowali się rozbiec w trzech różnych kierunkach – wówczas przynajmniej dwoje z nich miałoby szansę przeżyć." - pewnie każdy z nich zdawał sobie sprawę z tego, że może być tym jedynym, który nie przeżyje (o ile pozostali zdążyliby uciec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O czym mówię w kolejnym zdaniu - tuż po tym zacytowanym przez Ciebie.

      Usuń
    2. W takim razie jakie wyjście by cię zadowoliło w takiej sytuacji? Bardziej nielogiczne?

      Usuń
    3. To, że bohaterowie stali i czekali na mordercę "jak kaczki na strzelnicy" zamiast uciekać mnie jakoś szczególnie nie raziło, bo akceptuję nielogikę w slasherach. Ale, że to było nielogiczne zachowanie nie mam wątpliwości - ja tam przed mordercą bym uciekała, a nie stała i czekała, aż do mnie przyjdzie. Niepotrzebnie twórcy próbowali to tłumaczyć, bo owe tłumaczenie było dla mnie niezadowalające (taka logika - nie będę uciekał, bo wtedy morderca może mnie złapać, a na pewno tego nie zrobi jak postoję). W slasherach lepiej brak logiki pozostawić jako część konwencji.
      Ale Ty możesz mieć swoje zdanie, nie musisz zgadzać się z moim, więc nie rozumiem skąd te wonty. Czyżbyś odmawiał/a mi prawa do własnego zdania?

      Usuń
  4. Lubię tego typu filmy. Zawsze podziwiam twórców że pomimo tak skąpej scenografii i liczby bohaterów potrafią przyciągnąć widza i nie pozwalają się oderwać .

    OdpowiedzUsuń
  5. dobra recenzja, musze to zobaczyc...

    OdpowiedzUsuń
  6. Podczas oglądania "Bankomatu" człowiekowi ciśnie się na usta wiele niecenzuralnych słów ;) ale mimo wszystko film jest dość ciekawy i całkiem fajnie się ogląda.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kim był w końcu ten morderca?

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy to chodziło o to, że to była jakby tylko próba? Te plany w scenach w trakcie napisów? Przepraszam za spojlerowanie, ale nie daje mi to spokoju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SPOILER O ile pamiętam to tak - wprawka do właściwego uderzenia, z przewidywaną dużo większą liczbą ofiar.

      Usuń