środa, 22 października 2014

„Popcorn” (1991)


Grupa studentów wydziału filmowego organizuje w starym kinie całonocny maraton horrorów. Wpływy z biletów pragną przeznaczyć na swoją krótkometrażową twórczość, dlatego też zależy im na jak największym splendorze, który przyciągnie tłumy widzów. Przywdziewają upiorne kostiumy, wybierają kilka niskobudżetowych, starych horrorów i przygotowują atrakcje, które mają za zadanie spotęgować przerażenie widzów. Nie wiedzą jeszcze, że ktoś inny przygotował przedstawienie dla nich, pragnąc zemścić się za tragedię sprzed lat.

Amerykański slasher Marka Herriera i Alana Ormsby’ego, dystrybuowany na kasetach wideo i DVD. Niski budżet, a co za tym idzie słaba realizacja oraz specyficzne podejście twórców do konwencji nurtu slash zaowocowały niewielkim zyskiem i w większości negatywnymi recenzjami krytyków. Ale, o dziwo, „Popcorn” zwrócił uwagę wielbicieli slasherów, którzy po dziś dzień przebąkują o tym tytule. Może nie w samych superlatywach, ale w kontekście obrazów wartych zapamiętania, ze względu na ich nietypowe scenariusze.

Osią całej fabuły jest całonocny maraton horrorów zorganizowany przez studentów wydziału filmowego w starym, przeznaczonym do rozbiórki kinie. Miejsce akcji zauważalnie ma symbolizować upadek prawdziwego kina, a inicjatywa młodych ludzi ma wyrażać tęsknotę twórców do tej zapomnianej już magii, przyćmionej bezpłciowymi multipleksami. Herriera i Ormsby podkreślają tę sentymentalną podróż atrakcjami, jakie studenci przygotowali dla swoich widzów. Niegdyś w kinach amerykańskich, co bardziej kreatywni dystrybutorzy raczyli publikę niespodziankami, które miały za zadanie na kilka sekund przenieść świat fikcyjny do rzeczywistości, potęgując ich wrażenia. Bohaterowie „Popcornu” na swoim maratonie wyświetlają kiczowate horrory z lat 50-tych, z których pierwszy opowiada o przerośniętym moskicie, drugi o elektrycznym człowieku, a trzeci o cuchnącej chmurze. Każdy seans uatrakcyjniają jakąś niespodzianką nawiązującą do fabuły danej produkcji. A więc w trakcie finalnego szturmu moskita na dużym ekranie wpuszczają na salę kinową zmechanizowanego owada, w momencie ataku elektrycznego człowieka wpuszczają wiązki prądu na niektóre fotele widzów, a kiedy w czasie trzeciego seansu cuchnąca chmura atakuje protagonistów rozpylają na sali nieprzyjemne zapachy. Morderca również inspiruje się kiczowatymi obrazami pokazywanymi na maratonie. W dosyć pomysłowym, acz praktycznie bezkrwawym stylu morduje mężczyznę wielkim moskitem, innego śmiertelnie razi prądem, a kolejnego zagazowuje w kabinie toaletowej.

Muszę przyznać, że pomysł na scenariusz był całkiem zacny, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to moralizowanie twórców nad kondycją współczesnych kin. Ale przerysowane, pełne czarnego humoru i nieudolne aktorsko (poza Dee Wallace) wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Dodatkowo w pierwszej połowie seansu strasznie irytowało mnie przydługie skupienie kamery na wyświetlanych w trakcie maratonu kiczowatych horrorach z lat 50-tych, które celowo porażały amatorką, ale w moim przypadku nie udało się tutaj twórcom osiągnąć założonego celu. Tym zabiegiem Herrier i Ormsby chcieli podkreślić wyższość starych horrorów nad współczesnymi, szkoda tylko, że posiłkowali się tutaj tak rażąco słabymi produkcjami. Dodatkowo wprowadzając taśmę z filmem nakręconym przed laty przez mordercę i obrazując oburzenie publiczności na jej wyświetlenie twórcy chcieli powiedzieć, że te ten swego czasu hitowy obraz szaleńca nie umywa się do niskobudżetowych tworów z lat 50-tych. Mnie natomiast wzburzenie widzów trąciło troszkę nieakceptowalnym wymuszeniem, bo już nawet nie subiektywnie, ale obiektywnie rzecz biorąc ten film był o wiele ciekawszy od zaplanowanych na maraton tworów. Przyjemniej było mi obcować z umiejętnie zmontowanym studium szaleństwa, z którego najbardziej zapadło mi w pamięć ujęcie wypływającej krwi z ust zabójcy. Intrygujący był też zamysł szaleńcy przed laty, który pozbawił swoje dzieło finalnej sceny zabicia żony i córeczki, decydując się pokazać ją na żywo w kinie. Oprócz moralizowania taśma mordercy ma swój udział w rozwoju fabuły „Popcornu”. Główną bohaterką jest Maggie, która pisze scenariusz w oparciu o swoje koszmarne sny. Kiedy pierwszy raz ogląda film nakręcony niegdyś przez ponoć nieżyjącego już mordercę odkrywa, że niektóre jego sceny pojawiły się w jej snach. Podczas maratonu, jako pierwsza odkrywa obecność kogoś niepożądanego, a więc kiedy reszta spokojnie ogląda sobie kiczowate filmiki ona wraz z chłopakiem, który pała do niej głębokim uczuciem przemierza mroczne pomieszczenia pełnego przepychu kina w poszukiwaniu mordercy. Jak można się tego spodziewać w końcu go znajduje i wówczas staje twarzą w twarz ze swoją zapomnianą przeszłością. Kreacja antagonisty, podobnie jak pozytywnych bohaterów jest maksymalnie przejaskrawiona, ale jemu to całkowicie pasuje. Zazębienie się jego traumy z dzieciństwa z traumą Maggie być może nie jest tak zaskakującą bombą, jakby chcieli tego twórcy, ale pod koniec projekcji zgrabnie dynamizuje poza tym raczej stateczną fabułę. Jedyne, co mnie ubodło w postaci zabójcy to jego zamiłowanie do tworzenia masek na podobieństwo jego ofiar, które mocno trąciło Leatherface’m.

„Popcorn” zauważalnie miał być swego rodzaju hołdem złożonym niskobudżetowym horrorom z lat 50-tych oraz wyrazem tęsknoty do starych, fantazyjnych kin, w których królowała magiczna aura, zastąpiona bezbarwnymi multipleksami, które stłamsiły wszelką kreatywność. A to wszystko twórcy postanowili podać w iście slasherowej konwencji pozbawionej wbijających się w pamięć scen mordów, ale za to kreującej całkiem ciekawego mordercę. Efekt jest raczej średni, co więcej obawiam się, że jedynie wielbiciele slasherów znajdą w nim tyle pozytywów, co ja. Pozostali widzowie w moim odczuciu będą raczej zawiedzeni.

2 komentarze:

  1. Oglądałem w dzieciństwie. Pamiętam jedynie, że wydał mi się wówczas dość dziwny i mało satysfakcjonujący (Chucky i Freddy i Myers górą!), ale będąc ostatnio na fali nostalgii zdobyłem kopie, która czeka teraz na seans :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, tylko dla amatorów takich niskobudżetówek :-) Zgadzam się w 100%.

    CAT
    http://catinthewell.pl/

    OdpowiedzUsuń