Po
tragicznej śmierci synka żona Parkera unika kontaktów z nim, choć
mężczyzna stara się ocalić ich długoletni związek. Po powrocie
do pracy w roli prywatnego detektywa dostaje zlecenie na obserwowanie
przez okna i podsłuchiwanie młodej kobiety, Tenneal. W tym celu
wprowadza się na kilka dni do opuszczonego, zaniedbanego domostwa
stojącego naprzeciwko jej miejsca zamieszkania. Szybko odkrywa, że
kobieta pozostaje w związku z niejakim Bretem Buchananem, który nie
traktuje jej dobrze. Zauważa też, że od dłuższego czasu Tenneal
nie opuszcza swojego mieszkania, najpewniej z powodu choroby, co
utrudnia mu założenie podsłuchu. Na jednym ze zrobionych przez
siebie zdjęć Parker wkrótce dostrzega zarys kobiecej postaci
stojący nieopodal Tenneal, co w połączeniu z innymi dziwnymi
incydentami każe mu sądzić, że zlecenie, które przyjął nie
jest tak proste, jak początkowo mu się wydawało.
Australijski
horror „Observance” to drugi pełnometrażowy film Josepha
Simsa-Dennetta. Po nakręceniu 25-minutowego shorta stworzył
pełnometrażowy film grozy zatytułowany „Bad Behaviour”, do
którego sam napisał scenariusz. Debiut Simsa-Dennetta przeszedł
jednak bez większego echa, co wcale nie obniżyło zapału
początkującego twórcy. Kilka lat po premierze „Bad Behaviour”
we współpracy z początkującym w tej roli Joshem Zammitem napisał
scenariusz „Observance” i choć suma jaką mógł przeznaczyć na
realizację tego filmu prawdopodobnie opiewała na około 11 tysięcy
dolarów nie porzucił swoich planów i niedługo potem pokazał
światu ekstremalnie niskobudżetowy horror (jeśli wierzyć
doniesieniom recenzentów), którego warstwa techniczna okazała się
zaskakująco dopracowana. O wiele gorzej sprawa prezentuje się w
przypadku scenariusza „Observance”, sprawiającego wrażenie,
jakby twórcy nie bardzo wiedzieli, jaki kierunek powinni obrać.
Jeśli
prawdą jest, że „Observance” powstał nakładem jedenastu
tysięcy dolarów to śmiem domniemywać, że obserwujemy narodziny
nowej gwiazdy, że jeśli Joseph Sims-Dennett nie straci zapału i
nie da się skomercjalizować może jeszcze uraczyć wielbicieli kina
grozy jakąś kinematograficzną perełką. Pod warunkiem, że więcej
popracuje nad scenariuszami bądź wykorzysta dzieła bardziej
uzdolnionych w tym kierunku autorów. Formy moim zdaniem nie musi
szlifować, bo w „Observance” pokazał styl, którego we
współczesnym kinie grozy z utęsknieniem wypatruje niejeden
miłośnik gatunku, rozumiejący, że na ogół mniej znaczy więcej.
Sims-Dennett osadził akcję swojego drugiego pełnometrażowego
filmu w zapuszczonym budynku, pełnym starych sprzętów i ścian
oklejonych stronicami wyrwanymi z gazet, oświetlając to miejsce
głównie bladymi snopami z żarówek. W efekcie dostaliśmy serię
wyblakłych, lekko przybrudzonych zdjęć przywodzących na myśl
kino grozy z lat 90-tych XX wieku, które generowały klimat rodem z
koszmaru sennego, nadawały całości swego rodzaju onirycznego
posmaczku. Co ciekawe Sims-Dennett nie pokierował swoją ekipą tak,
aby wystarali się o kilka skąpanych w gęstych ciemnościach
sekwencji, cały czas pamiętając o blady oświetleniu, również w
momentach (w zamyśle) szczytowej grozy, co nie jest zbyt często
wykorzystywanym zabiegiem w kinie grozy. Twórcy horrorów wolą
budować atmosferę poprzez posiłkowanie się ciemnymi barwami,
podkreślając grozę sytuacji niemalże nieprzeniknioną czernią,
choć oczywiście zdarzają się wyjątki. Takim odstępstwem do tej
reguły jest właśnie „Observance” - film dobitnie pokazujący,
że aby odmalować gęsty klimat niezdefiniowanego zagrożenia wcale
nie trzeba „gasić światła”. Przerywnikami, które wzmagają
poczucie obcowania z projekcją koszmarnego snu, są rzeczywiste sny
głównego bohatera, utrzymane w zgoła odmiennej kolorystyce. Oddane
w wyblakłych barwach i pełne lekko zatartych konturów zdjęcia
rozgrywające się na jawie, podczas koszmarów sennych Parkera
zostają zastąpione silnie skontrastowanymi, metalicznymi obrazami
również natchnionymi swoistym onirycznym pierwiastkiem, ale z
wykorzystaniem innych środków przekazu. Przez długi czas twórcy
„Observance” posługiwali się płynnie zmontowanymi,
tajemniczymi wstawkami z sennych widzeń głównego bohatera w celu
ożywienia akcji i zaakcentowania tajemnicy. Wiemy, że Parker jakiś
czas temu stracił syna, ale nie znamy dokładnych okoliczności tego
nieszczęścia. Z jego snów dowiadujemy się, że wypadek musiał
zdarzyć się na skalnej wysepce, gdzie dziecko przebywało razem z
ojcem, ale scenarzyści wprost nie ujawniają, w jaki sposób
chłopiec zginął. Warto nadmienić, że wspomniane miejsce akcji
poraża dzikim pięknem i nieposkromioną siłą, które atakują
zmysły widza za sprawą długich, nieśpiesznych najazdów kamer na
rozbijające się o skały wzburzone morskie fale, nad którymi
rozpościera się nieskończone szare niebo. Te przerywniki za każdym
razem doskonale spełniają swoje główne zadania – wprowadzają w
fabułę element tajemnicy, zasadzający się na zagadkowej
przeszłości głównego bohatera, potęgują oniryczną atmosferę
filmu i w paru momentach dynamizują akcję zdecydowanymi próbami
straszenia. Wydaje się jednak, że zbyt rzadko, że Sims-Dennett
wykazał się zbyt dużą powściągliwością, że w swoim dążeniu
do stworzenia minimalistycznego w formie horroru, bazującego przede
wszystkim na klimacie troszkę się pogubił poprzez nierównomierne
rozłożenie środków ciężkości. W „Observance” są momenty,
które aż prosiły się o zaakcentowanie obecności czegoś
nieznanego, czy to w rzeczywistości, czy przynajmniej w
wyobrażeniach głównego bohatera – stateczne partie, które tak
niemiłosiernie rozciągnięto w czasie, że nawet złowieszcza
oprawa wizualna nie była w stanie utrzymać mojej ciekawości.
Miejscami wyglądało to wręcz, jakby klimat tracił na
intensywności nie dlatego, że operatorzy i oświetleniowcy
„obniżyli loty” tylko z powodu marazmu w warstwie tekstowej.
Który rzecz jasna nie uwidacznia się przez cały czas, ale faktem
jest, że trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Szczerze
mówiąc nie jestem przekonana, czy scenarzyści „Observance” od
początku wiedzieli w jakim kierunku popchnąć fabułę, czy może
raczej w trakcie pisania ad hoc wymyślali wątki, których nie
zamierzali należycie rozbudowywać. Już prędzej wtłaczali je w
scenariusz aby zaciemnić widzom prawdziwą istotę tej opowieści,
utrudnić przedwczesne rozszyfrowanie finalnego akcentu, aczkolwiek w
sposób, który chwilami przypominał zlepek kilku znanych motywów,
które artykułowano bardzo pobieżnie. Kiedy zadowalająco
wykreowany przez Lindsaya Farrisa, prywatny detektyw Parker,
przystąpił do obserwacji młodej kobiety, Tenneal (w którą równie
przyzwoicie wcieliła się Stephanie King) zaczęłam podejrzewać,
że będę miała do czynienia z wydarzeniami rodem z „Okna na
podwórze” Alfreda Hitchcocka. Kiedy „na scenie” pojawił się
agresywny chłopak kobiety utwierdziłam się w tym przekonaniu i
zaczęłam oczekiwać jakiejś rychłej tragedii zarejestrowanej
przez dociekliwego detektywa. Jednak zaraz po wprowadzeniu tego
motywu twórcy długo skupiają się głównie na nudnawym
egzystowaniu głównego bohatera w zaniedbanym domostwie –
patrzymy, jak bierze kąpiel, posila się, ścieli łóżko, okleja
stronicami z gazet okno w kuchni i oczywiście wpatruje się w
mieszkającą naprzeciwko nieszczęśliwą kobietę. Ponadto
scenarzyści zapoznają nas z kilkoma telefonicznymi konwersacjami z
pośrednikiem, któremu Parker ma referować swoje obserwacje. Tak
samo jak on nie znamy tożsamości człowieka, który płaci mu za
szpiegowanie Tenneal, nie wiemy nawet w jakim celu to się odbywa.
Wiemy jedynie, że Parkerowi nie wolno ingerować w jej życie, nawet
wówczas, gdy jak się wydaje jest ono zagrożone. Ten aspekt
scenariusza wprowadza kolejny tajemniczy element zasadzający się na
pytaniu, co tak właściwie pragnie uzyskać enigmatyczny klient –
czy wie o Tenneal coś, czego my nie wiemy? Czy przewiduje, że
niedługo dojdzie do tragedii i z jakiegoś powodu pragnie, aby
Parker wszystko zarejestrował? Zapewne brzmi interesująco,
aczkolwiek problem w tym, że przez długi czas scenariusz bazuje
wyłącznie na tym wątku, nie dając widzom żadnych odpowiedzi i
nie podsycając jego ciekawości kolejnymi rewelacjami. Akcja
dosłownie się zatrzymuje, chyba, że za intrygujące uznać
codzienne zajęcia Parkera i snującą się po mieszkaniu Tenneal,
ukazane w tak ślamazarnym tempie, że aż człowiek zaczyna się
zastanawiać, czy scenarzyści aby na tym nie poprzestaną... Chociaż
gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć o sporadycznym ożywianiu
akcji niepokojącymi koszmarami sennymi głównego bohatera, w
których z czasem ujrzymy realistycznie ucharakteryzowane oblicze
synka Parkera – demonicznie się prezentującego za sprawą
czarnych oczu i takowej mazi wypływającej z otworów w jego twarzy.
Zresztą równie udanie prezentuje się martwe oblicze mężczyzny:
trupioblada twarz ze szklistymi gałkami ocznymi. Ale na to przyjdzie
nam trochę poczekać, podobnie jak na motywy odbiegające od wątku
przewodniego, ale nasuwające na myśl znane konwencje kina grozy.
Kilka wstawek zasugerowało mi, że Sims-Dennett z czasem skręci w
stronę body horroru. Długie zbliżenia na poparzone plecy
Parkera, zadziwiająco przekonująco oddane na ekranie, co tylko
udowadnia, że nie potrzeba wielkich nakładów finansowych do
stworzenia realistycznych efektów specjalnych oraz znacznie
rozciągnięte w czasie wymiotowanie Parkera czarno-fioletową mazią.
Na owe motywy delikatnie ocierające się o body horror
nałożyły się elementy rodem z ghost stories, które
uraczyły mnie dwiema silnie podnoszącymi napięcie sekwencjami –
nagraniem złowieszczo brzmiącego półszeptu nakazującego
Parkerowi zaprzestania obserwacji i raptownemu kadrowi okaleczonego
oblicza biegnącej zjawy, któremu dzięki umiejętnemu montażowi
udało się poderwać mnie z fotela. Żeby tego było mało
scenarzyści sporo uwagi poświęcili akcentowaniu elementów stricte
psychologicznych, na początku ujawniających się w zmaganiach
Parkera ze swoją przeszłością, ale z czasem wkraczającej w
teraźniejsze wydarzenia mające miejsce w zaniedbanym domostwie. A
poskładanie tego wszystkiego pozostawili w gestii widza, nie
zdradzając zbyt wiele w finale, przez co wydaje się, że można
obrać więcej niż jedną interpretację całości. Zastanawia mnie,
czy Sims-Dennett i Zammit skłaniali się ku jakiemuś wyjaśnieniu,
czy zwyczajnie zostali zmuszeni do takiego enigmatycznego zamknięcia
tej historii poprzez niemożność wymyślenia czegoś, co spinałoby
te wszystkie motywy zaczerpnięte z różnych konwencji kina grozy.
Nawet jeśli zostało to wymuszone przez okoliczności cieszyło
mnie, że powstrzymali się od udzielenia odpowiedzi na kilka pytań,
które wypłynęły we wcześniejszych partiach filmu. Aczkolwiek nie
radowało mnie tak długie wstrzymywanie akcji, bo nie dość, że
taka narracja wprowadziła kilka nazbyt długich, nudnawych
przestojów to na domiar złego kiedy już zdecydowali się nadać
jej odpowiedniego tempa miałam poczucie przesytu. Nie w warstwie
technicznej, bo tutaj na szczęście zachowano umiar i realizm, ale w
warstwie tekstowej, która w dalszych partiach filmu w nazbyt szybkim
tempie przeskakuje z jednego motywu w drugi.
Kameralny,
oszczędny w środkach, acz zaskakująco profesjonalnie zrealizowany
„Observance” nie jest horrorem pozbawionym wad. Duże niedostatki
widać w warstwie fabularnej – monotonia w pierwszych partiach
seansu dla wielu widzów może okazać się nie do wytrzymania, ale
myślę, że sympatycy minimalistycznych w formie, bazujących
głównie na klimacie horrorów powinni być w stanie przetrwać
początkowy marazm, nawet jeśli podobnie jak ja będą mieli
poczucie, iż liczne przestoje miejscami negatywnie wpływają na
oprawę wizualną. Z czasem za swą cierpliwość zostaną nagrodzeni
kilkoma naprawdę udanymi manifestacjami zjaw i delikatnymi
odniesieniami do body horroru, których jedyną przywarą w
moim odczuciu jest niewyważone rozciągnięcie tego wszystkiego w
czasie i być może zbyt duża różnorodność gatunkowa. Jednak
mimo wszystko zauważyłam ogromny potencjał drzemiący w Josephie
Simsie-Dennettcie, który być może rozkwitnie, gdy będzie miał do
dyspozycji lepiej skonstruowany scenariusz. W każdym razie przez to
co osiągnął w warstwie technicznej „Observance” będę
wyczekiwać jego kolejnych dokonań na polu kina grozy.
Mimo wad chętnie bym się zapoznała z tą pozycją :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem po seansie "Obserwatora" i dzięki Pani recenzji jakoś ogarnęłam ten film.
OdpowiedzUsuńNie tyle się nudziłam, co nie potrafię posklejać wątków, ale nie żałuję półtorej godziny spędzonej z Parkerem.
Jaka "Pani"? Bez przesady;)
Usuń