Uzależniona
od alkoholu Kathy mieszka wraz ze swoją małą córką, Lizzy, która
u jej boku była zmuszona przedwcześnie dorosnąć. Roztaczanie
opieki nad rodzicielką i jej częste wybuchy wściekłości coraz
bardziej męczą i irytują dziewczynkę. Kathy zdaje sobie sprawę z
nastroju córki, dlatego też gdy wiezie Lizzy do ojca nie ma żadnych
wątpliwości, że do niej nie wróci, że tym razem nie poprzestanie
na krótkich odwiedzinach. Przemierzając samochodem leśną drogę
rzadko uczęszczaną przez innych kierowców potrącają wilka. Siła
uderzenia uszkadza samochód, a Kathy odnosi powierzchowne obrażenia.
Kiedy obie czekają na wezwane przez telefon pogotowie i holownik
ciało wilka znika z drogi, ale Kathy podejrzewa, że to świadczy
jedynie o tym, iż zwierzęciu udało się ujść z życiem.
Tajemnicze zniknięcie wilka wyjaśnia się jednak po przybyciu na
miejsce Jesse'ego, który ma ich odholować. Wówczas okazuje się,
że w tych lasach żeruje czarna bestia, która upatrzyła ich sobie
na kolejne ofiary.
„The
Monster” to jeden z nielicznych rozpowszechnianych na mniejszą
skalę tegorocznych horrorów docenionych przez amerykańską
krytykę. Reżyserem i scenarzystą filmu jest Bryan Bertino, który
wcześniej stworzył „Nieznajomych” i „Mockingbird”, a więc
jego nazwisko powinno być znane niejednemu miłośnikowi kina grozy.
Początkowo główna rola miała przypaść w udziale Elizabeth Moss,
ale ostatecznie odtwórczynią Kathy została Zoe Kazan. Zmianie
uległ również tytuł – „There Are Monsters” przemianowano na
proste „The Monster”. Co ciekawe szacuje się, że budżet, jaki
przeznaczono na realizację filmu opiewał na niespełna trzy miliony
dolarów. Czyli sumę wystarczającą do nakręcenia przyzwoitego
horroru i równocześnie nie tak wygórowaną, żeby podejrzewać
Bryana Bertino o częste posiłkowanie się drogimi, a co za tym
idzie z mojego punktu widzenia, sztucznymi wizualnie efektami
specjalnymi. Szczerze powiedziawszy to właśnie domniemany budżet
„The Monster” zachęcił mnie do seansu (nie przychylne recenzje
krytyków, nazwisko głównego twórcy, czy opis fabuły), bo napawał
nadzieją na minimalistyczne w formie widowisko, czyli coś co ma
szansę przykuć moją uwagę w nieporównanie większym stopniu niż
te wszystkie współczesne, plastikowe twory, którymi nieustannie
raczą nas skomercjalizowani twórcy.
Monster
movie zdecydowanie nie jest moim ulubionym podgatunkiem, dlatego
też pomimo zachęcającego budżetu zanim zasiadłam przed ekranem
starałam się studzić swój zapał. Napominać, że w najlepszym
razie dostanę oszczędną w formie średniawkę, którą może i
będzie się oglądało bezboleśnie, ale na widowisko na miarę
choćby „Zejścia” lepiej się nie nastawiać. I rzeczywiście,
od wspomnianego obrazu „The Monster” dzieli głęboka przepaść,
ale i tak wydaje mi się, że produkcja wybija się ponad
przeciętność, przynajmniej na tle współczesnych amerykańskich
horrorów. A zważywszy na fakt, że niewiele filmów o wszelkiej
maści potworach potrafi sprostać moim wymaganiom możecie uznać to
za duży komplement. Akcję zawiązuje wątek wyjazdu młodej matki,
Kathy (całkiem przekonująco wykreowanej przez Zoe Kazan) i jej
małej córeczki Lizzy, w którą z kolei w znakomitym stylu wcieliła
się Ella Ballentine. Miejscem docelowym jest dom ojca dziewczynki i
zarazem byłego partnera Kathy, u którego mała ma spędzić jakiś
bliżej nieokreślony czas. Pech chce, że kobieta w dniu wyjazdu
wstaje zbyt późno, przez co obie są zmuszone część trasy
przemierzyć pod osłoną nocy. Początkowa enigmatyczność
scenarzysty może się wydać zaskakująca, aczkolwiek bynajmniej nie
w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Doskonale widać, że Kathy i
Lizzy nie łączą bliskie relacje, że dziewczynka dystansuje się
od matki, która z kolei nie wykazuje większych chęci nawiązania z
nią kontaktu. I choć można się domyślić, co jest powodem tych
spięć na linii matka-córka, na bardziej szczegółowy obraz
przyjdzie nam trochę poczekać. Bryan Bertino dozuje informacje o
ich wzajemnych relacjach, co jakiś czas przerywając właściwą
akcję filmu krótkimi retrospekcjami (w jednej zobaczymy Scotta
Speedmana), w zgrabny, nierozwlekły sposób przybliżającymi nam
niedawne dzieje obu bohaterek. Po kilku takowych wstawkach ich
postacie nabierają głębi, której brakowało im na początku, gdy
jeszcze niewiele wskazywało na to, że scenarzysta zdecyduje się
poświęcić więcej uwagi stosunkom matki i córki, które
poprzedzały ich podróż. Każdy zapewne zauważy, że w
retrospekcjach najsilniej uwidacznia się pierwiastek obyczajowy
tudzież dramatyczny i że to przede wszystkim one „pełnią rolę
konstruktora” rysów psychologicznych czołowych postaci. Choć
Bertino nie poświęcał dużo czasu żadnej sekwencji
retrospektywnej to ich mnogość i treściwe ujęcia sprawiają, że
nie ma się poczucia obcowania z „papierowymi”, stereotypowymi
postaciami. No dobrze, aż takie odkrywcze to główne bohaterki nie
są, na jakąś zapadającą w pamięć innowację w tej kwestii nie
ma co liczyć, ale trudno też zarzucić Bertino beznamiętne
kopiowanie ogólników, które poza tym, że mają umiejscowić dane
postacie „po jasnej stronie mocy” nie niosą sobą żadnej
ciekawszej treści. Sylwetki Kathy i Lizzy, a zwłaszcza ich wzajemne
relacje, tchnęły w bądź co bądź nieskomplikowany scenariusz
nutkę dramatyzmu i to na tyle foremnego, że nie miałam absolutnie
żadnych problemów z wczuciem się w ich sytuację. Biorąc pod
uwagę informacje ujawnione w retrospekcjach z Kathy na początku
trudno sympatyzować, właściwie to do pewnego momentu to właśnie
na nią spogląda się jak na tytułowego potwora – nieczułego na
krzywdę córeczki, myślącego jedynie o kolejnej popijawie i
pozostawiającego dbanie o dom dziewczynce, która w tym wieku
powinna myśleć o niewinnych zabawach z rówieśnikami. Wizerunku
Kathy bynajmniej nie ocieplają częste awantury, jakie urządza
przedwcześnie dojrzałej córce. Wręcz przeciwnie: tylko
utwierdzają widza w przekonaniu, że jest egocentryczną
jednostką (aczkolwiek podejmującą jakieś tam wątłe próby wyrwania się z tej matni), która obarczyła córkę zbyt wielkim ciężarem, przez
to że nie potrafiła przedłożyć jej ponad niszczący nałóg.
Jako, że pomiędzy głównymi bohaterkami istnieje silna zależność,
ilekroć Bertino unaocznia jakąś wadę Kathy, w odbiorcy wzrasta
życzliwość w stosunku do Lizzy, zaprawiona potężną dawką
współczucia. A co za tym idzie to przede wszystkim jej los
„najbardziej leży mu na sercu”, a przynajmniej tak właśnie
było w moim przypadku.
Opiniowania
„The Monster” nie należy ograniczać jedynie do przyglądania
się warstwie obyczajowej, bo choć moim zdaniem Bryan Bertino pod
tym kątem pokazał się z bardzo dobrej strony, to pamiętał, że
przede wszystkim kręci horror o potworze oddany w stricte
survivalowych realiach. Ściśle trzymający się konwencji
monster movie, który miał chyba być ukłonem w stronę
starszych obrazów odżegnujących się od bzdurnych efektów
komputerowych. Ostatnimi czasy rozkwitła moda na horrory realizowane
w duchu ich XX-wiecznych poprzedników i „The Monster” zdaje się
wpisywać właśnie w ten trend. Przy czym jego twórcy zrezygnowali
z podejścia wielu współczesnych filmowców starających się
obrazem i dźwiękiem stworzyć imitację filmu z dawnych lat,
stylizujących swoje produkcje na modłę XX-wiecznych obrazów.
Oprawa audiowizualna „The Monster” jest jak najbardziej
współczesna, aczkolwiek nieplastikowa. W gęstych ciemnościach
spowijających lasy znajdujące się po obu stronach rzadko
uczęszczanej drogi, oszczędnie oświetlanej samochodowymi
reflektorami, nie ma ani grama tej tak znanej współczesnym
odbiorcom hollywoodzkiej jaskrawości. Jest tylko złowieszcza czerń
rozciągająca się niemalże wszędzie, jak okiem sięgnąć, poza
pierwszym planem: centrum wielu wydarzeń skąpanych w bladym
sztucznym świetle. A niniejszym centrum przez dłuższy czas jest
zepsuty samochód głównych bohaterek, który jak można się tego
domyślić będzie wówczas zarazem ich schronieniem, jak i pułapką.
Czyli ogólnie rzecz ujmując dostajemy coś na kształt „Cujo” (acz w gorszym wydaniu) -
dwie przerażone postacie kulące się w ciasnym wnętrzu starego
pojazdu pod czujnym okiem agresywnego osobnika, żerującego w tych
nieprzyjaznych okolicach. Nic specjalnego wiem, ale mimo
nienowatorskiego podejścia do tematu i maksymalnego uproszczenia
wątku przewodniego rozgrywkę z żądną ludzkiego mięsa bestią
ogląda się zaskakująco dobrze. Nie licząc portretów Kathy i
Lizzy nie zawdzięcza się tego fabule tylko realizacji, a
przynajmniej w większym stopniu, bo mimo wszystko w tej prostocie
też tkwi jakiś urok. Twórcy filmu dużo uwagi poświęcili
mrocznej scenerii, starając się wydobyć maksimum złowieszczego
klimatu z obmywanej ulewnym deszczem rzadko uczęszczanej drogi, na
której mają miejsce iście koszmarne wydarzenia i zwartym ścianom
drzew usytuowanym po obu jej stronach, w których czai się jakaś
obecność. Z porównywalną wprawą podeszli do budowania napięcia,
które odczuwalnie wzrasta ze sceny na scenę, co jest o tyle
zaskakujące, że tak na dobrą sprawę mamy do czynienia ze
schematyczną walką o przetrwanie, czymś co wielbiciele kina grozy
widzieli już niezliczoną ilość razy. Powtarzalność motywu nie
wpłynęła jednak negatywnie na sferę emocjonalną, nie sprawiła,
że przestało mi zależeć na małej Lizzy. Z czasem nawet zaczął
mnie obchodzić los Kathy, bo jak można się tego spodziewać UWAGA
SPOILER scenarzysta postawił na „stary jak świat” akcent
wewnętrznej przemiany bohaterki albo raczej uświadomienie sobie
przez nią, że jednak córka jest dla niej najważniejsza KONIEC
SPOILERA. Jednakże skłamałabym, gdybym powiedziała, że z
mojego punktu widzenia wszystko twórcom się udało, bo choć
konwencjonalna fabuła mi nie przeszkadzała to już dotkliwie
odczułam wycofanie filmowców w warstwie gore. Kilka szybkich
ujęć poharatanych ciał poszczególnych bohaterów, czy zdjęcie
zakrwawionej ręki odciętej od reszty ciała i rzuconej na maskę
samochodu to zdecydowanie za mało, jeśli chodzi o ten nurt horroru.
Niedosyt dodatkowo potęgował fakt, że do nakręcenia owych
niedługich umiarkowanie krwawych sekwencji wykorzystano realistyczne
efekty, z substancją imitująca posokę włącznie, a więc
chciałoby się więcej takich profesjonalnie zrobionych wstawek. No,
ale przynajmniej twórcy efektów specjalnych mogli w pełni się
popisać swoim największym osiągnięciem w „The Monster”, czyli
tytułowym antagonistą, którego chyba nie stworzył komputer tylko
fantazyjny czarny kostium, a jeśli nawet to w tym przypadku
postawiono na naprawdę przekonujące CGI. Choć nie sądzę. Myślę,
że Bertino wykorzystał fizycznie obecny na planie rekwizyt, co
pomijając wszystko inne najprawdopodobniej miało być kolejnym
ukłonem w stronę XX-wiecznych prostych horrorów o potworach.
Wracając jednak do negatywów, oprócz niezadowalającego podejścia
do warstwy gore, rozczarował mnie swoisty patos
wybrzmiewający w końcowej partii filmu, który w dodatku był aż
nazbyt przewidywalny i moim zdaniem niezbyt wiarygodnie umotywowany.
UWAGA SPOILER Scena, w której Kathy odkłada pochodnię
sugeruje, że jeśli nawet nie jest tego pewna to przynajmniej
podejrzewa, że potwór może bać się ognia lub światła
(prędzej tego drugiego, bo nieco później widzimy, jak umyka przed
snopem światła wydobywającym się z latarki Lizzy). A więc tak
„na chłopski rozum” wcale nie musiała się poświęcać, mogła
przedostać się na drogę razem z córką dzierżąc w ręku
rzeczoną pochodnię KONIEC SPOILERA. Pewnie nie każdy uzna
wymienione przeze mnie wady „The Monster” za tak poważne, żeby
w ogóle zawracać sobie nimi głowę, ale mnie odrobinę zakłóciły
przyjemność z oglądania tego obrazu.
„The
Monster” nie pretenduje do arcydzieła kinematografii grozy. Jego
twórcy z całą pewnością nie zamierzali kręcić „kamienia
milowego” na tym polu. Nie przyświecał im cel stworzenia horroru,
który przetrwałby próbę czasu i przez przyszłe pokolenia byłby
uważany za jedną z wartościowszych produkcji pierwszej połowy XXI
wieku. Ich film miał być czystą, trzymającą w napięciu
rozrywką, która „nie widzi niczego złego” w prostych,
wyświechtanych motywach. A wręcz przeciwnie potrafi w tak umiejętny
sposób się przez nie prześlizgiwać, że jeśli o mnie chodzi
dostarcza więcej przyjemności, aniżeli rozczarowania, przede
wszystkim dzięki unikaniu efektów komputerowych, które niszczą
tak wiele współczesnych produkcji o różnego rodzaju potworach.
Dziwi fakt naprawdę fenomenalnej recenzji którą dłużej się czyta niż w rzeczywistości powinno oglądać ten TWÓR. Wielki respekt dla tak kwiecistego języka i próby psychologicznego boju o honor tej produkcji ale prawda jest taka, że ten film nic nie wnosi i jest po prostu nudny. Na nic przypisywanie mu ukrytych w nim mniej lub bardziej głębokich przesłań. To tak jak próba udowodnienia, że śpiewka wlazł kotek na płotek jest w rzeczywistości podprogowym przesłaniem o przewadze świąt Wielkanocnych nad Bożego Narodzenia. Recenzja Pani Anny tego filmu bardziej byłaby trafna do Kanibala z Rotenburga. A tutaj po prostu szkoda Pani talentu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMimo że nadal uważam, iż główne bohaterki "The Monster" nie zostały tak szczątkowo sportretowane, jak ma to miejsce w wielu innych tego typu rąbankach, to i tak muszę podziękować za ten wpis. Uwielbiam merytoryczną krytykę, tym bardziej jak jest tak ładnie napisana. Chociaż ostatnie zdanie jest grubo przesadzone:/
UsuńChyba zajrzę, bo szykuje się kontrecenzja. HEHE ;)
OdpowiedzUsuńProszę się nie gniewać ale Pani recenzje są nie do przyjęcia przez zwykłego czytelnika ponieważ są za długie i za bardzo literackie. Pani pasja do pisania sprawia, że te recenzje są pisane dla pasjonatów a nie dla przeciętnego odbiorcy. Było by zupełnie inaczej gdyby te recenzje mogły trafić do każdego i były krótkie, rzeczowe. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńSpokojnie, nie gniewam się. To blog niszowy, nie dla szerokiego grona internautów, więc wszystko się zgadza. A rzeczowo pisać nie potrafię.
UsuńI proszę, bez Pani;)