XIX
wiek. Mały Rodrigo wychowuje się w dużej posiadłości, dookoła
której rozciąga się plantacja. Właścicielem wszystkiego jest
jego despotyczny ojciec, który w okrutny sposób wykorzystuje
czarnoskórych niewolników. Nie chcąc, aby Rodrigo wychowywał się
w takich warunkach, matka w porozumieniu z mężem decyduje się
odesłać go do miasta. Po kilkunastu latach Rodrigo wraca do
posiadłości, zabierając ze sobą żonę Biancę, którą zamierza
przedstawić rodzicom. Ojciec jest zachwycony jego wybranką, matka
natomiast zmaga się z poważną chorobą, na skutek której nie ma
kontaktu z rzeczywistością. Bianca nie czuje się dobrze w nowym
miejscu, nie tylko dlatego, że nie potrafi wykrzesać z siebie
sympatii do ojca Rodrigo, ale również z powodu złej atmosfery
zalegającej w tym domu. Wkrótce kobiecie zaczynają się objawiać
losy czarnoskórego rodzeństwa, służącego w tej posiadłości w
okresie dzieciństwa jej męża.
Argentyński
film „Los Inocentes” jest reżyserskim debiutem Mauricio
Brunettiego. do którego scenariusz napisał wespół z Natacha
Caravia. Ze względu na lichą dystrybucję produkcja nie jest
jeszcze dobrze znana na arenie międzynarodowej, ale te osoby, które
zdołały już obejrzeć „Los Inocentes” wydają się zgodni w
twierdzeniu, że film błędnie zaklasyfikowano do gatunku horroru. I
mają dużo racji, gdyż debiutowi Brunettiego zdecydowanie bliżej
do dramatu. Jednakże z elementami horroru, które jednak chyba nie
mają takiej zdecydowanej siły przekazu, żeby zaniepokoić nawet
mniej obytych z gatunkiem widzów. Chociaż w paru krótkich ustępach
Brunetti zauważalnie do tego dąży, a więc uznanie „Los
Inocentes” za tylko i wyłącznie filmowy dramat byłoby niezbyt
precyzyjne. Nawet jeśli sekwencji tożsamych dla kina grozy jest tak
niewiele.
W
prologu twórcy „Los Inocentes” portretują fragment losów
czarnoskórego rodzeństwa, Eloise i jej młodszego brata Adumy,
którzy pozostają na usługach okrutnego zarządcy rozległej
plantacji w Argentynie. Bezwzględność właściciela ziemskiego
uwidacznia się już w pierwszych ujęciach, kiedy to widzimy jak
chłosta Adumę, uginającego się pod silnymi uderzeniami bata.
Podczas zbliżeń na jego okaleczone plecy widać, że Brunetti nie
zatrudnił profesjonalnych speców od efektów, że rany nie wypadają
tak realistycznie, jak powinny, ale chwiali się, że debiutant nie
wzdragał się przed dosłownością, nawet jeśli owa dosłowność
nie zadziałała odstręczająco. A przynajmniej nie wizualnie, bo na
polu psychologicznym z mojego punktu widzenia idealnie wywiązała
się z tego zadania. Do właściciela ziemskiego, ojca głównego
bohatera Rodrigo, z miejsca zapałałam antypatią, która eskalowała
z biegiem trwania seansu. Patrząc, w jak bezwzględny sposób
wykorzystuje swój wysoki status, jak nieludzko obchodzi się z
czarnoskórymi niewolnikami, traktuje ich jak jakąś niższą formę
życia, która w jego mniemaniu istnieje tylko po to, żeby
zaspokajać jego zachcianki, właściwie z utęsknieniem oczekiwałam
krwawej zemsty ciemiężonych, całkowicie opowiadając się po ich
stronie. I bez wątpienia twórcy dążyli do właśnie takiego
ukierunkowania sympatii odbiorców, co po części negatywnie odbiło
się na warstwie horrorowej, z tego względu, że widz mógł obawiać
się jedynie o życie Rodrigo i jego zony Bianki, gdy prolog dobiegł
końca i rozpoczęła się właściwa akcja filmu. Rozgrywająca się
kilkanaście lat później, ale często urozmaicana retrospekcjami,
stopniowo przybliżającymi nam całościowe dzieje Eloise niewolonej
przez despotycznego majętnego człowieka. Powrót dorosłego już
Rodrigo do rodzinnej posiadłości w towarzystwie niedawno
poślubionej Bianki, daje nadzieję na iście klimatyczną ghost
story dzięki zgrabnym ujęciom ponurych pomieszczeń pełnych
drogich przedmiotów, które jednak nie umniejszają złowieszczego
wyglądu tego miejsca, już raczej zgrabnie kontrastują z początkowo
odczuwalną aurą niezdefiniowanego zagrożenia zalegającą w
dosłownie każdym kącie owego domostwa. Odizolowanego od reszty
świata, otoczonego ciągnącym się wszędzie jak okiem sięgnąć
polem uprawnym i dodatkowo uatrakcyjnionego strojami z epoki, w które
odziano bohaterów, co przywodziło na myśl niektóre horrory
gotyckie. Całe to miejsce wydaje się nawiązywać do tradycji
gotyckiej, ale przez długi czas nie wynika z niego niemalże nic, co
mogłoby przywodzić na myśl klasyczną opowiastkę o duchach. Za
wyjątkiem pełnych napięcia, acz zdecydowanie zbyt krótkich
sekwencji obrazujących nocne wędrówki Bianki po skąpanym w
ciemnościach korytarzu, na którym w jednym ujęciu wyrasta nagle
jakaś enigmatyczna postać, aż do dynamicznej końcówki nie będzie
nam dane przyglądać się manifestacjom zjaw, gnieżdżących się w
tym przeklętym domostwie. Skonfrontujemy się raczej ze stricte
dramatyczną opowieścią dotykającą problematyki ludzkiego
zezwierzęcenia, manii wielkości i źle pojmowanego oddania Bogu,
którą w pewnej mierze scenarzyści ujmują z wykorzystaniem Bianki,
borykającej się z niepojętymi wizjami. Kilka retrospekcji pojawia
się za sprawą koszmarnych snów żony Rodrigo, które w
rzeczywistości nie są zwykłymi snami tylko projekcjami wydarzeń
mającymi miejsce w rodzinnej posiadłości jej męża przed
kilkunastoma laty. To właśnie dzięki tym dawnym dziejom
szczegółowo poznajemy gospodarzy i do pewnego momentu zarówno ich
historia, jak i ciemiężonej Eloise jawi się arcyciekawie,
przykuwając uwagę coraz to większym okrucieństwem, które na
domiar złego w ówczesnych czasach było akceptowane przez ogół
społeczeństwa. Nie widziano niczego złego w niewoleniu
czarnoskórych osobników i w bezwzględnym obchodzeniu się z nimi,
ponieważ wówczas majętnym białoskórym ludziom wolno było więcej.
Ojciec
Rodrigo zwykł wykorzystywać swoich niewolników nie tylko do
ciężkiej pracy w polu. Równie chętnie korzystał z ciał młodych
czarnoskórych kobiet, z czego jego żona doskonale zdawała sobie
sprawę, ale nie cechowała się taką siłą woli, żeby choćby
spróbować przerwać ten krzywdzący również dla niej proceder
męża. Skupiła się więc na oddawaniu czci Bogu i kontaktach z
księdzem, które z czasem zaowocują próbką oburzającej
hipokryzji, błędnie pojmowanej bogobojności, albo raczej
wykorzystywaniem wiary do własnych niecnych celów. Innymi słowy
dostajemy zgrabną opowieść o dwóch zdemoralizowanych, choć w
zgoła odmienny sposób, jednostkach, które dbają jedynie o swój
interes, nie licząc się z uczuciami według nich tak nieistotnych
stworzeń jak czarnoskórzy niewolnicy. Pan domu znajduje przyjemność
w upokarzaniu służby, a jego „bogobojna” żona skupia się na
minimalizowaniu szkód płynących z jego poczynań i szukaniu sposobu na
wymierzenie kary za świętokradczy czyn. Dobrze by było,
gdyby te intrygujące, w dużym stopniu oburzające dawne dzieje
rodziców Rodrigo znalazły równie ciekawe dopełnienie w
przyszłości, gdyby Brunetti bardziej zdecydowanie rozsnuł wątek
nadprzyrodzony, zamiast ograniczać się do kilku króciótkich
wstawek, podczas których nie sposób odczuć na własnej skórze
atmosfery niezdefiniowanego zagrożenia w takim stopniu, jakiego
można by oczekiwać od tego rodzaju scenariusza. Właściwie to
retrospekcje szybko wypierają wydarzenia rozgrywające się
kilkanaście lat później, jawią się o wiele bardziej atrakcyjnie,
przez co dzieje dorosłego Rodrigo i jego żony Bianki z czasem
zaczyna się postrzegać w kategoriach nieprzyjemnych przerywników,
niemiłosiernie nużących, a miejscami nawet irytujących zbytnim
uciekaniem od prawideł, którymi rządzi się nurt ghost story.
Nie licząc oczywiście końcówki, która jednak choć serwuje nam
jeden pomysłowy akcent tak na dobrą sprawę pomimo dosłownego
ujęcia tematu uniemożliwia obserwowanie tego wszystkiego z
narastającym przestrachem, z tego prostego powodu, że poszczególne
dynamiczne sekwencje następują po sobie w nazbyt szybkim tempie,
bez tak bardzo oczekiwanego stopniowania napięcia i budowania
klimatu grozy. W takim rozrachunku pozostaje jednie cieszyć się
wtłoczonymi w ramy filmowego dramatu retrospekcjami, bo raczej
wątpię, żeby znalazło się wiele osób, które przyznają, że
Mauricio Brunetti wykazał się w „Los Inocentes” jakimś
talentem w sferze horroru. Za to zmysł dramatyczny bez wątpienia
posiada i moim zdaniem właśnie w tym kierunku powinien popchnąć
swoją dalszą twórczość.
Myślę,
że „Los Inocentes” może się podobać tylko wówczas, jeśli
nie da się wiary oficjalnej klasyfikacji tego filmu i nastawi się
na dramat z elementami kina grozy, zamiast horror w ścisłym tego
słowa znaczeniu. I zasiądzie się do seansu z przeświadczeniem, że
debiutujący reżyser, Mauricio Brunetti nie potrafił należycie
sportretować tych nielicznych ustępów osadzonych w stylistyce
ghost story, że choć starał się miejscami zaniepokoić
widzów sferą paranormalną brakowało mu śmiałości, żeby
należycie wywiązać się z tego zadania, o incydentalności tych
wstawek już nie wspominając. A przynajmniej ja odnosiłam takie
wrażenie podczas projekcji „Los Inocentes” - moim zdaniem
całkiem dobrego filmu, ale na pewno nie w kategoriach horroru,
chociaż liczę się z tym, że znajdą się widzowie, którzy zgoła
odmiennie będą zapatrywać się na propozycję Brunettiego.
Przeczytałam, bo zaintrygował mnie tytuł. Myślałam, że może to będą jakieś nawiązania do literatury Anne Rice, ale to też brzmi lepiej. Myślę, że z chęcią obejrzę, oczywiście nie nastawiając się na horror :)
OdpowiedzUsuń