W
wigilijny wieczór na skutek śnieżycy pociąg zatrzymuje się
niedaleko wioski Hemmersby. Paru pasażerów postanawia podjąć
próbę pieszego dotarcia do najbliższej stacji. Jednak udaje im się
znaleźć jedynie samotnie stojący dom, w którym nie zastają
gospodarzy, ale wszystko wygląda tak, jakby jeszcze niedawno w nim
przebywali i zostali zmuszeni do opuszczenia go w wielkim pośpiechu.
Przewodniczący grupie zagubionych wędrowców Edward Maltby, członek
Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego, jest przekonany, że
w tym miejscu doszło do jakiejś zbrodni, a jej sprawca wciąż może
znajdować się w pobliżu. Przytłoczeni atmosferą spowijającą
ten dom, odcięci od reszty świata przez zamieć śnieżną i pełni
złych przeczuć odnośnie ewentualnego nawiedzenia, nieproszeni
goście zostają zmuszeni do rozwikłania zagadki kryminalnej.
Jednocześnie bacząc na to, żeby nie paść ofiarami tajemniczego
oprawcy.
Anglik
Joseph Jefferson Farjeon był bardzo płodnym i poczytnym
powieściopisarzem i dramaturgiem, który zaczął tworzyć w
pierwszej połowie XX wieku. Jego najbardziej znanym dziełem jest
sztuka teatralna „No. 17” przeniesiona na ekran w 1932 roku przez
Alfreda Hitchcocka. Pozostały dorobek Farjeona z czasem odszedł w
zapomnienie, które trwało aż do 2015 roku, kiedy to wydawnictwo
British Library wznowiło jego „Zagadkę w bieli”, pierwotnie
wydaną w 1937 roku. Nieoczekiwanie powieść podbiła serca
współczesnych czytelników, sprzedając się w niemalże stu
tysiącach egzemplarzy, choć przed publikacją podejrzewano, że
zainteresuje jedynie wąską grupkę wielbicieli klasycznych
kryminałów. Polskie wydanie „Zagadki w bieli” Tadeusz Zysk
opatrzył przedmową, przybliżając czytelnikom skrótową historię
tej pozycji i wyrażając swoją opinię na jej temat.
Usytuowany
z dala od cywilizacji opuszczony dom, zamieć śnieżna szalejąca na
zewnątrz i kilkoro pasażerów pociągu znajdujących schronienie w
tym jeżącym włosy na głowie miejscu. Nie, to nie jest „Lśnienie”
Stephena Kinga, choć na pierwszy rzut oka widać pewne podobieństwa.
Zwłaszcza w momentach, w których J. Jefferson Farjeon sugerował
obecność czegoś nieznanego, odnosił się do rzekomej sfery
paranormalnej, interpretację tych zjawisk pozostawiając jednak
czytelnikom. Czołowym bohaterem „Zagadki w bieli” jest
podstarzały członek Królewskiego Towarzystwa Parapsychologicznego,
Edward Maltby, który już na początku powieści informuje swoich
towarzyszy, że niektóre miejsca silnie oddziałują na ludzi, że
brutalne, gwałtowne czyny, do jakich w nich doszło mogą być
wyczuwalne nawet po wielu latach. Początkowe wynurzenia Maltby'ego w
moim odczuciu miały za zadanie uczulić odbiorcę na późniejsze
wydarzenia - ukierunkować go tak, aby dopuszczał do siebie
możliwość, że niektóre wrażliwe dusze istotnie odbierają „złe
wibracje” płynące z niektórych przedmiotów znajdujących się w
opuszczonym domu. Zasugerować, że irracjonalny lęk jaki budzi w
bohaterach książki wiszący nad kominkiem obraz przedstawiający
złowrogo się prezentującego starszego mężczyznę można
tłumaczyć wpływem czegoś nieznanego, jakiegoś przekleństwa,
które dotknęło mieszkańców feralnego domostwa. Farjeon nie
nawiązuje do ewentualnej sfery nadprzyrodzonej jedynie poprzez owe
reakcje poszczególnych postaci na niektóre składowe wystroju
wnętrz, w tej kwestii nie ogranicza się jedynie do krótkich opisów
z nagła ogarniających ich, negatywnych emocji. Atmosferę
niesamowitości tworzy również umiejscowienie domu, warunki
atmosferyczne panujące na zewnątrz i oczywiście zagadkowa
nieobecność gospodarzy, tym bardziej niepokojąca, że podobnie jak
na pokładzie Mary Celeste wszystko wskazuje na to, że opuścili to
miejsce nagle, bez poczynienia odpowiednich planów i bez
zabezpieczenia domostwa. Rozpalono w kominkach, nastawiono wodę na
herbatę, przygotowano pokoje na przyjęcie gości, po czym z
jakiegoś niepojętego powodu opuszczono to miejsce. „Witamy w
strefie mroku!” - taki okrzyk ciśnie się na usta, gdy pasażerowie
pociągu przekraczają próg feralnego domostwa na pustkowiu. I
chociaż Farjeon nie zawraca sobie głowy rozwlekłymi opisami (co
niegdyś było typowe dla autorów kryminałów), nie raczy
czytelników szczegółowym nakreśleniem aury spowijającej ten dom
to jednak zwięzłość wcale nie przeszkadza odczuć na własnej
skórze klimatu niezdefiniowanego zagrożenia, ciężkiej aury
zalegającej w portretowanym przez niego domu. Śmiem nawet
domniemywać, że gdyby J. Jefferson Farjeon wybrał literaturę
grozy jego twórczość miałaby większą szansę przetrwać próbę
czasu, bo wielu współczesnych wielbicieli horrorów na pewno
doceniłoby tę niełatwą sztukę budowania atmosfery grozy z
wykorzystaniem tak niewielu słów, posiłkując się wręcz
enigmatycznymi środkami wyrazu. Nie we wszystkich przypadkach, bo
jednak w „Zagadce w bieli” pojawiają się bardziej zdecydowane
odniesienia do rzekomej sfery nadnaturalnej, głównie za sprawą
wpadającej w trans chórzystki, która wcześniej silnie reagowała
na jedno konkretne łóżko i jeden fotel, co z czasem znalazło
swoje uzasadnienie w przeszłości. Jednak nie zostało
zracjonalizowane przez żadnego z protagonistów, dzięki czemu można
wnosić, że bohaterowie mimo wszystko zetknęli się ze zjawiskami
paranormalnymi. Nie jest to oczywiście jedyna możliwość, bo jak
się okazuje Farjeon nie był typem pisarza, który nie odnajdywałby
przyjemności w pozostawianiu niektórych kwestii wyobraźni widza,
który nie stawiałby na drobne niedopowiedzenia, a przynajmniej nie
w przypadku „Zagadki w bieli”. Bo przecież czytelnik wcale nie
musi dopuszczać do siebie możliwości ingerencji sił
nadprzyrodzonych w losy kilku „rozbitków”, autor wszak daje mu
możliwość poprzestania na tak pospolitym zjawisku, jak majaki
udręczonego umysłu i mówienie przez sen.
„To,
co nazywamy dobrem i złem, jest jedynie odbiciem naszych własnych
pragnień i niechęci. Na tym polega niedoskonałość naszego
krytycyzmu.”
Zadziwia
mnie, że J. Jefferson Farjeon nie poświęcił się literaturze
grozy nie tylko dlatego, że w „Zagadce w bieli” dał znakomity
pokaz budowania złowieszczej atmosfery i wpadł na pomysł, który
idealnie wkomponowuje się w tradycję tego gatunku, ale również
przez zdecydowanie mniej zajmującą warstwę kryminalną. A
przynajmniej z punktu widzenia współczesnego czytelnika, bo w
pierwszej połowie XX wieku taki sznyt był na porządku dziennym,
taką narrację preferowali ówcześni odbiorcy, a pisarze
dostosowywali się do ich wymagań. Nie jestem tylko przekonana, czy
dzisiejsi wielbiciele kryminałów zdołają rozsmakować się w
absolutnie wszystkich częściach składowych płaszczyzny stricte
kryminalnej. Czy przekona ich postać „wszystkowiedzącego”
Edwarda Maltby'ego, który niczym Sherlock Holmes potrafi znaleźć
wytłumaczenie dla wszystkich tropów znalezionych w feralnym
domostwie i jego okolicach, zgrabnie przeformułowując domniemany
przebieg wydarzeń ilekroć w sprawie pojawi się nowa okoliczność,
aby w końcu udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, które tak na
dobrą sprawę nie są jedynie wynikiem zwykłej dedukcji, ale
również zbitką trafnych przewidywań, niezbyt przekonujących bo
nieznajdujących poparcia w zgromadzonych dowodach? Nie do końca
przemówił do mnie geniusz Maltby'ego. Zresztą tak samo jak jego
denerwująca maniera informowania towarzyszy i czytelników o
wszystkich okolicznościach, w jakich pozyskał dany dowód, ponieważ
sprawiało to wrażenie, jakby autor nazbyt obsesyjnie zabezpieczał
się na wypadek wyrzucania mu nietrafnego umiejscowienia tego
wszystkiego w czasie i przestrzeni. Za przykład niech posłuży
tutaj moment, w którym Maltby zwraca uwagę Davida, że kiedy wszedł
do domu on schodził z piętra, co niechybnie dowodzi temu, że miał
sposobność do pozyskania nowego dowodu. Wymienione elementy trochę
„trącą myszką”, ale niesprawiedliwa byłaby dyskredytacja
absolutnie wszystkich części, z których upleciono warstwę kryminalną,
bo jednak wiele konkluzji Maltby'ego przekonująco umotywowano, a i
cała intryga, choć determinowana jednym z najbardziej pospolitych
ludzkich pragnień, okazuje się na tyle spójna, żeby nie mieć
poczucia niepotrzebnego przekombinowania ze strony autora. Zbrodnie,
do jakich doszło w świecie wykreowanym przez J. Jeffersona Farjeona
jawią się tak intrygująco, bo aż do końca właściwie nie sposób
domyślić się, w jaki sposób do nich doszło – sprawca, aż do
finału pozostaje dla czytelników zagadką, chociaż protagoniści
mają swój typ. Tak samo niejasne są jego motywacje i oczywiście
przebieg całego procederu. Dostajemy jedynie kilka niewiele
mówiących tropów, które należałoby jakoś zinterpretować.
Farjeon nam tego nie ułatwia, wręcz przeciwnie ilekroć wydaje się,
że poszczególne części układanki zaczęły się już do siebie
dopasowywać, nowe okoliczności „wywracają wszystko do góry
nogami”, zmuszając nas do poszukiwania innych odpowiedzi na
kluczowe pytania wypływające z fabuły powieści. I właśnie ta
sztuka sprawia, że warstwa kryminalna „Zagadki w bieli”, pomimo
kilku mankamentów, wypada tak interesująco. Pogrywanie z
czytelnikiem, niszczenie jego wyobrażeń i komplikowanie wszystkiego
nowymi, nieprzystającymi do wcześniejszych domysłów
okolicznościami. Ponadto całość wzbogaca poczucie humoru autora,
uwidaczniające się w niektórych dialogach – o tyle odświeżające,
że w ogóle nieprzystające do wulgarnych, dosadnych dowcipów
szpecących niejedną współczesną powieść. Humor Farjeona jest
subtelny, dostosowany do okoliczności, miejscami nawet cyniczny,
dzięki czemu nie ma się wrażenia, że za wszelką cenę próbuje
się nas rozbawić (co w moim przypadku zazwyczaj przynosi odwrotny
skutek) i przez to w paru momentach wprost nie sposób się nie
uśmiechnąć... i przyklasnąć rozczulającej swobodzie autora.
„Zagadka
w bieli” J. Jeffersona Farjeona przeżywa właśnie swoją drugą
młodość, wkupując się w łaski współczesnych czytelników,
pomimo że parę rozwiązań fabularnych odrobinę się zestarzało.
Być może czytelników zmęczyły już eksperymentalne formy
współczesnych autorów kryminałów, może tęsknią za czymś
prostszym, bardziej klarownym i niezespolonym z płaszczyzną
obyczajową, w takim stopniu w jakim ma to miejsce w wielu nowszych
pozycjach wpisujących się w ten gatunek. Bo jeśli usilnie
poszukuje się właśnie takiej literatury, klasycznego podejścia do
kryminału, szczęśliwie okraszonego nutką grozy to „Zagadka w
bieli” wydaje się wyborem wręcz idealnym. Ja bawiłam się
całkiem dobrze podczas lektury tej powieści – pytanie tylko, czy
książka sprosta oczekiwaniom wielu innych współczesnych
wielbicieli kryminałów, czy będą w stanie w pełni zaaprobować
taki klasyczny sznyt... To już zależy od osobistych preferencji
każdego czytelnika.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz