wtorek, 22 listopada 2016

Ove Logmansbo „Połów”

UWAGA Recenzja „Połowu” zdradza ważne informacje z „Enklawy”, dlatego osobom niezaznajomionym ze wspomnianą powieścią zalecam zapoznanie się z nią przed lekturą poniższej recenzji.

Mieszkańcy Wysp Owczych, jak co roku urządzają tradycyjny połów grindwali. W żołądku jednego z zabitych ssaków znajdują część ludzkiej czaszki. Sprawa zwraca uwagę duńskich władz. Na Wyspy Owcze zostaje wysłana policjantka z Kopenhagi, Katrine Ellegaard, która poznała tutejszą społeczność podczas rozwiązywania niedawnej zagadki zbrodni mającej miejsce w Vestmannie. Towarzyszy jej technik kryminalistyki, Frida Skovmand, która jest równie zdeterminowana aby rozwiązać tę sprawę, co Katrine, chociaż wszystko przemawia za tym, że mają do czynienia z tajemnicą, która nigdy nie ujrzy światła dziennego. Tymczasem rodowity Farer, Hallbjorn Olsen, którego przed rokiem połączyło głębsze uczucie z Katrine, wychodzi z więzienia i wraca do Vestmanny. Społeczność Wysp Owczych nie jest zachwycona jego powrotem, dla Ellegaard również jest to bolesne, ale gdy uświadamia sobie, że coś może łączyć go ze sprawą, nad którą właśnie pracuje postanawia włączyć go do śledztwa.

W pierwszym kwartale bieżącego roku na naszym rodzimym rynku ukazała się debiutancka powieść pochodzącego z Wysp Owczych, ale mającego polskie korzenie (matka Polka) Ove Logmansbo, zatytułowana „Enklawa”. Utwór został napisany w języku polskim, którym jak się okazało autor perfekcyjnie się posługuje. Pierwotne wydanie w naszym kraju było podyktowane tym, że na Wyspach Owczych debiutantom bardzo trudno się przebić. Nie będzie więc chyba przesadne stwierdzenie, że dzięki tym utrudnieniom to właśnie polskiemu wydawcy udało się odkryć „nieoszlifowany diament” - znakomicie zapowiadającego się autora kryminałów / thrillerów, który moim skromnym zdaniem ma dużą szansę stanąć w jednym rzędzie z najpopularniejszymi propagatorami gatunku.

Od dłuższego czasu odczuwam dotkliwy niedobór emocjonujących skandynawskich literackich serii kryminalnych, właściwie to jak na razie jedynie cykl o Williamie Wistingu autorstwa Jorna Liera Horsta zaciekawił mnie na tyle, żebym z zapałem zasiadała do każdej publikacji wchodzącej w jego skład oraz jak na razie dwie powieści o Rino Carlsenie pióra Frode Granhusa. Prozy Ove Logmansbo nie można chyba uznać na skandynawską w ścisłym tego słowa znaczeniu, ponieważ autor posługuje się językiem polskim, ale faktem jest, że dosłownie z każdej stronicy przebija skandynawski sznyt, że duch tego regionu Europy autentycznie emanuje z absolutnie wszystkich zdań skonstruowanych przez Logmansbo. A facet pisać potrafi, jak mało kto, właściwie to aż zdumiewa mnie, że jeszcze nie odniósł międzynarodowego sukcesu, że wielbiciele literackich kryminalnych intryg z całego świata nie rozpływają się w zachwytach nad jego pisarstwem. Podejrzewam, że wcześniej czy później to nastąpi. Nawet jeśli obniży poziom, bo w „Enklawie” i „Połowie” zaprezentował taką jakość, że naprawdę jest z czego schodzić, bez ryzyka zrażenia do swojej twórczości większej grupy odbiorców. Zakładając oczywiście, że zdecyduje się realizować w tym zawodzie, że szybko nie porzuci bohaterów, których z takim wdziękiem stworzył w „Enklawie” i rozwinął w „Połowie”. Jeśli rozciągnie losy Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena na kilka kolejnych tomów, nie zaniżając drastycznie poziomu to nie mam wątpliwości, że jego seria zasili niewielkie grono moich ulubionych cyklów literackich i najprawdopodobniej podbije serca czytelników z całego świata. Ale odłóżmy już to gdybanie i przyjrzyjmy się najnowszemu osiągnięciu Ove Logmansbo: drugiej odsłonie przygód policjantki z Kopenhagi i rodowitego Farera, których połączyło głębsze uczucie. Zapachniało romansidłem, wiem, ale takie wrażenie jest cokolwiek błędne, ponieważ relacje Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena w „Połowie” są na tyle złożone i tak umiejętnie przemieszane ze szczegółami kryminalnej intrygi, że nawet przez moment nie ma się poczucia obcowania z ckliwą historyjką miłosną. „Połów”, tak samo zresztą, jak i „Enklawa”, jest rasowym kryminałem bądź jak kto woli thrillerem, który naleciałościami obyczajowymi czy też dramatycznymi w pierwszej kolejności wzbogaca policyjne dochodzenie „pierwiastkiem ludzkim”, tak abyśmy nie mieli poczucia towarzyszenia jednowymiarowym, wyzutym z wyrazistych emocji protagonistom, których jedynym zadaniem jest systematyczne popychanie skomplikowanego dochodzenia do przodu. Relacja czołowych postaci tchnie w policyjne śledztwo sporo dramatyzmu, niemalże można dostrzec iskry wydobywające się z ich ciał, ilekroć tylko się do siebie zbliżą. Pomiędzy Katrine Ellegaard i Hallbjornem Olsenem istnieje jakieś przyciąganie, które zważywszy na ich przeszłość jest mocno nie na miejscu. Otóż, z powodu błędów proceduralnych popełnionych podczas rozpatrywania sprawy Hallbjorna Olsena w farerskim sądzie, mężczyzna na mocy postanowienia Sądu Najwyższego wychodzi na wolność do czasu wznowienia rozprawy. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że osobą, która prowadziła śledztwo w sprawie jego domniemanego czynu jest Katrine Ellegaard, młoda policjantka z Kopenhagi, która na domiar złego przebywa w Vestmannie w chwili powrotu Hallbjorna w rodzinne strony. Dochodzenie Katrine zapoczątkowuje makabryczne znalezisko we wnętrzu jednego z grindwali, zabitego przez Farerów podczas dorocznego tradycyjnego połowu tych ssaków, który tak na marginesie zawsze mroził mi krew w żyłach. Ove Logmansbo w kilku krótkich zdaniach próbuje uświadomić czytelnikom, że mieszkańcy Wysp Owczych robią wszystko, co w ludzkiej mocy, aby zminimalizować cierpienia zwierząt, że tak na dobrą sprawę wbrew powszechnemu przekonaniu żywią ogromny szacunek do tych stworzeń. Cóż, mnie i tak ta tradycja denerwuje. Cieszyło mnie natomiast, że autor zrezygnował ze szczegółowego wyłuszczania przebiegu tego zwyczaju, kreśląc jedynie kontekst sytuacji i błyskawicznie przechodząc do wątku przewodniego. Czyli klasycznego policyjnego śledztwa prowadzonego przez charyzmatyczną Dunkę – w tym sensie, że osobiście jestem wprost zachwycona konstrukcją tej konkretnej postaci.

Siła woli zżytych ze sobą Farerów była mocniejsza, niż najtwardsza skała, silniejsza niż wyrzuty sumienia i moralność. I jeden grindwal wystarczył, by to wszystko obrócić w pył.”

Uparta, za wszelką cenę dążąca do wytyczonego celu, niebojąca się poruszać na granicy prawa policjantka z kopenhaskiej policji, w „Połowie” konfrontuje się z niezwykle trudną zagadką, której szczegóły każą jej sądzić, że poszukuje mocno zaburzonej jednostki, która z jakiegoś sobie tylko znanego powodu w doprawdy dziwaczny sposób obeszła się z ofiarą. Nie chcę zdradzać więcej, bo Ove Logmansbo nieśpiesznie dawkuje coraz to bardziej zdumiewające informacje, równocześnie dbając o warstwę emocjonalną, dlatego też wydaje mi się, iż poznanie wszystkich dowodów przed przystąpieniem do lektury odebrałoby odbiorcom wiele radości z czytania. Tak enigmatycznie nakreślona sprawa, na którą składa się kilka pozornie niezwiązanych z nią aspektów winna być odkrywana stopniowo, tak jak chciał tego autor. Doprawdy prawdziwą zbrodnią byłoby odsłonięcie wszystkich części składowych owego złożonego dochodzenia, łącznie ze szczegółami udziału Hallbjorna Olsena. Potencjalnym czytelnikom „Połowu” musi więc wystarczyć stwierdzenie, że niewiele mówiące, acz poruszające wyobraźnię tropy, którymi dysponuje Katrine Ellegaard dobitnie wskazują na to, że niezbyt doświadczona policjantka ma przed sobą naprawdę „twardy orzech do zgryzienia”, że stanęła przed dużym wyzwaniem, w powodzenie którego jej przełożeni zdają się nie wierzyć. Hallbjorn Olsen natomiast zostaje zamieszany w tę sprawę przez osobę trzecią, której tożsamość pozostaje tajemnicą zarówno dla niego, jak i dla śledczych i która zdaje się znać odpowiedzi na wszystkie pytania policjantów. Kryminalna intryga jawi się tak atrakcyjnie nie tylko z powodu jej złożoności, tajemniczości i wprawnego prześlizgiwania się autora przez prawidła, którymi rządzi się ten gatunek literacki (bez naciągania faktów, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i wręcz nieludzkiej dedukcji śledczych), ale również za sprawą miejsca akcji i wspomnianej już emocjonującej warstwy dramatycznej. To pierwsze można nazwać znakiem rozpoznawczym dotychczasowego pisarstwa Ove Logmansbo – skąpane w gęstej mgle, zimne, acz malownicze Wyspy Owcze, na których życie biegnie zdecydowanie wolniej niż w wielkich europejskich metropoliach. Niezbyt rozwlekłe, ale i tak niezwykle barwne opisy przyrody, ze szczególnym wskazaniem na akcentowanie wyalienowania Farerów, hermetycznego wymiaru tej społeczności - nieufnie podchodzącej do przyjezdnych ludności czerpiącej przyjemność z prostych zajęć i niekończącej się monotonii, w dużej części marzącej o niepodległości, która jednak wydaje się być poza ich zasięgiem. W ogólnym rozrachunku Farerowie wydają się być zżytymi ze sobą ludźmi, którzy potrzebują trochę czasu aby wyzbyć się rezerwy do przyjezdnych, zwłaszcza Duńczyków, ale niezamykających się całkowicie na nowe twarze. Ich solidarność jednak zostaje wystawiona na próbę w momencie powrotu w rodzinne strony skazanego za morderstwo Hallbjorna Olsena, jednego z nich, który przez swój domniemany czyn znalazł się na marginesie społeczeństwa. Mężczyzna, co zrozumiałe, nie jest mile widziany na Wyspach Owczych, czego nie można powiedzieć o Duńce, która przyczyniła się do jego schwytania, a której nie akceptują jedynie zatwardziali niepodległościowcy głównie ci mieszkający na malutkiej wyspie zdającej się odgrywać ważną rolę w dochodzeniu. Innymi słowy nie tylko relacje Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena nadają tempo akcji, wzbogacając ją o silnie frapujące akcenty, ale również kontakty obojga z tutejszą społecznością. I oczywiście wątek nazwijmy go medyczny, który w paru miejscach nawet w pojedynkę znacząco winduje napięcie, co zresztą można również powiedzieć o pozostałych ustępach pokrótce przedstawionych wyżej. Martwi mnie jedynie zakończenie, bo może sugerować, że Ove Logmansbo nie ma zamiaru kontynuować swojej przygody z tą serią. Odsłonę pierwszą sfinalizował w dużo bardziej kategoryczny sposób i jak się okazało potrafił w wiarygodny sposób z tego wybrnąć, więc nie mówię, że w „Połowie” zamknął sobie wszystkie ścieżki (sama wymyśliłam trzy), obawiam się tylko czy będzie chciał dalej to ciągnąć, czy zwyczajnie nie zabezpieczył się na okoliczność zakończenia tego przedsięwzięcia. Oby nie.

W „Enklawie” Ove Logmansbo z mojego punktu widzenia tak wysoko zawiesił sobie poprzeczkę, że gdy tylko dowiedziałam się o publikacji kolejnej odsłony przygód Katrine Ellegaard i Olsena Hallbjorna nie miałam właściwie żadnych wątpliwości, że spotkam się z przynajmniej minimalnym spadkiem formy tego pisarza. Sprostanie jakości pierwszej części wydawało mi się wręcz niemożliwe, ale jak się okazuje nie ma rzeczy niemożliwych. „Połów” wszak niczym nie ustępuje swojej poprzedniczce (no może za wyjątkiem finału, który i tutaj mnie zaskoczył, ale nie tak porażająco jak w „Enklawie”), czym Ove Logmansbo udowodnił mi, że ma jeszcze czytelnikom wiele do zaoferowania, że nie jest autorem jednego udanego dzieła, od których to aż roi się na świecie.

Edycja: Ove Logmansbo to w rzeczywistości polski pisarz Remigiusz Mróz.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. brzmi super, muszę to przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam Ci do obejrzenia "Don't Breathe" taki kryminał/thriller. Mnie się całkiem podobał, zobaczymy jaka byłaby Twoja opinia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Końcówka powaliła mnie na łopatki! Polecam nawet po to, żeby doznać tego szoku, którego ja doświadczyłam na ostatnich dwóch stronach ;) Co prawda nie czytałam poprzedniej części, ale ten finał uważam za majstersztyk!
    Jeśli masz ochotę przeczytać moją opinię, to zapraszam!
    Pozdrawiam,
    www.the-books-in-the-rye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń