wtorek, 4 września 2018

Jason Arnopp „Ostatnie dni Jacka Sparksa”

Recenzja przedpremierowa

Brytyjski pisarz i dziennikarz, Jack Sparks, pracuje nad książką o zjawiskach nadprzyrodzonych. Jest zdeklarowanym ateistą, wierzy, że wszystko można racjonalnie wytłumaczyć i bezlitośnie wyśmiewa zgoła odmienne podejście do życia. Jack w swoim najnowszym dziele ma zamiar przedstawić dowody na nieistnienie sfery nadprzyrodzonej, posługując się wybranymi przykładami ze swojego życia. Te przykłady najpierw musi jednak zgromadzić, szuka więc ludzi, którzy zajmują się takimi sprawami. Na początek umawia się z włoskim egzorcystą. Ma świadkować wypędzaniu przez księdza siły nieczystej z ciała trzynastoletniej dziewczynki. W trakcie egzorcyzmów Sparks wybucha śmiechem w przekonaniu, że ma do czynienia z mistyfikacją i czym prędzej dzieli się swoimi krytycznymi uwagami z internautami śledzącymi jego profil na portalu społecznościowym. Niedługo potem na jego kanale w serwisie YouTube pojawia się niepokojący filmik, na punkcie którego pisarz dostaje obsesji. Chce odkryć jego pochodzenie, ale równie mocno pragnie wyjaśnić straszne zjawiska zachodzące w jego otoczeniu. Nie wie jeszcze, że będą to ostatnie chwile w jego niedługim życiu.

Jason Arnopp jest brytyjskim pisarzem i scenarzystą, mającym też pewne doświadczenie w dziennikarstwie. Na swoim koncie ma między innymi takie utwory jak „Beast in the Basement” i „A Sincere Warning About The Entity In Your Home”, ale „Ostatnie dni Jacka Sparksa” (powieść pierwotnie wydana w 2016 roku) jest jego pierwszym dziełem wydanym w Polsce. I mam szczerą nadzieję, że nie ostatnim. Arnopp nadał mu dosyć pomysłową formę – starał się wytworzyć w czytelnikach wrażenie obcowania z książką spisaną przez autentyczną postać, przez tytułowego Jacka Sparksa, który umarł wkrótce po jej napisaniu. Rzeczone starania pisarza nie były jednak tak usilne, jak w przypadku chociażby Ridleya Pearsona i jego „Czerwonej Róży. Z dziennika Ellen Rimbauer”, bo Jason Arnopp wcale swojego autorstwa nie ukrywał - na okładce „Ostatnich dni Jacka Sparksa” widnieje jego nazwisko, a na końcu mamy jego podziękowania. Wygląda więc na to, że pisarz nie chciał oszukiwać opinii publicznej, że nie starał się nikogo przekonać, że „Ostatnie dni Jacka Sparksa” są zapisem autentycznych wydarzeń z życia tytułowej postaci tylko co najwyżej stworzyć takie delikatne wrażenie u każdego, kto zdoła tak pogrążyć się w lekturze, że zapomni o otaczającym go świecie. Wrażenie, które zniknie tuż po oderwaniu się od lektury. I pewnie nikogo nie przekona nawet strona internetowa stworzona na potrzeby tej a la mistyfikacji (link). Strona rzekomo założona przez samego Jacka Sparksa za jego życia. Bo jak już wspomniałam wszystko wskazuje na to, że autor wcale nie chciał wprowadzać swoich czytelników w błąd.

Oprócz potencjalnego tworzenia lekkiego wrażenia obcowania z autobiograficznym utworem spisanym przez Jacka Sparksa podczas czytania tej powieści, forma jaką Jason Arnopp nadał temu dziełu ma istotne znaczenie dla świata przedstawionego „Ostatnich dni Jacka Sparksa”. Gdyby spisać tę opowieść w sposób tradycyjny wyjaśnienie tej jakże frapującej zagadki mocno straciłoby na atrakcyjności, choć nie całkowicie, bo i w sferze fabularnej widać dużą pomysłowość tego autora. I to nie tylko w końcówce „Ostatnich dni Jacka Sparksa”. Ale po kolei. Omawiana książka umownie została napisana przez brytyjskiego dziennikarza i pisarza Jacka Sparksa, który umarł niedługo po zapisaniu ostatniej jej stronicy. Po jego śmierci wydawnictwo, z którym współpracował za życia postanowiło puścić to dziełko do druku, uzupełniając go materiałami zgromadzonymi przez starszego brata Jacka, Alistaira Sparksa. Swoje wcześniejsze książki Jack tworzył w formie autobiografii – pisał o swoich własnych przeżyciach, nierzadko jednak uciekając się do przekłamań – i nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego utworu. Przekłamania dotyczą głównie jego osoby. Zwykł przedstawiać się w jak najlepszym (ze swojego puntu widzenia) świetle, co w dużej mierze brało się z jego własnych przekonań. Jack Sparks bowiem oszukiwał samego siebie, miał przesadnie wysokie mniemanie o sobie, rozbuchane ego, którym chętnie karmił odbiorców swoich książek. Arogancki ateista, młody mężczyzna z kompleksem Boga, człowiek dbający wyłącznie o siebie, niezważający na uczucia innych, nawet swoich najbliższych, narcyz tak bardzo łaknący uwagi tłumu, że gotowy zrobić absolutnie wszystko byle ją posiadać. Taki właśnie jest Jack Sparks, główny bohater i zarazem narrator „Ostatnich dni Jacka Sparksa” (w tym drugim przypadku za wyjątkiem materiałów dodanych przez jego brata) – typ z jednej strony iście nieprzyjemny, ale pomimo tych wszystkich wad, z których składa się jego osobowość, chce się mu towarzyszyć. Kontakty z tym bohaterem lub antybohaterem zapewne dadzą niemało frajdy przynajmniej ludziom obdarzonym sarkastycznym poczuciem humoru. Bo tytułowa postać „Ostatnich dni Jacka Sparksa” nie szczędzi nam przezabawnych odzywek i zachowań, przy czym jego poczucie humoru jest nader cierpkie, czarne jak noc, okrutne wręcz, ale także w stosunku do niego samego. I bynajmniej nie dlatego, że Jack Sparks jest typem człowieka lubiącego śmiać się z samego siebie. Nie, on ma się za ostoję normalności w tym zwariowanym świecie, w którym przyszło mu żyć, za jedną z nielicznych jednostek zupełnie niepodatną na wpływy innych, racjonalnie myślący umysł w morzu zabobonnego szaleństwa. A czytelnik się z tego śmieje. Tak, Jack Sparks kpi z innych, a my natrząsamy się z niego. Z jego naiwności, z jego wysokiego mniemania o sobie, z postawy, która prostą drogą prowadzi go ku śmierci. Jason Arnopp już na początku informuje nas, że Jack zginie, ale nawet gdyby tego nie zrobił to jestem przekonana, że każdy długoletni miłośnik horrorów nastrojowych nie miałby wątpliwości, że Jacka wkrótce spotka coś strasznego, że dąży ku jakiejś tragedii, najprawdopodobniej o zabarwieniu paranormalnym. Bo rola ateisty w tym konkretnym gatunku literackim i filmowym została już w określony sposób ugruntowana – w tego typu dziełach to on, nie ludzie wierzący w zjawiska nadprzyrodzone, zostaje w końcu zmuszony do zmiany swoich poglądów. I to z niego robi się człowieka najbardziej ograniczonego. W życiu możemy sobie nie wierzyć w istnienie sfery nadprzyrodzonej, ale zagłębiając się w tego rodzaju horrory niezmiennie towarzyszy nam przekonanie, że największym naiwniakiem jest nie kto inny jak ateista. Jason Arnopp stara się jednak zmusić czytelników do wzięcia pod uwagę też innej możliwości, innego wyjaśnienia zjawisk zachodzących w otoczeniu głównego bohatera jego książki. Największe zamieszanie wprowadza jednakże nie uciążliwe poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czy duchy i demony rzeczywiście wdarły się w życie Jacka Sparksa, tylko (przynajmniej w moim przypadku) niemożność złożenia tego wszystkiego w logiczną całość. Punktem zaczepienia wydaje się być trzynastoletnia Włoszka, nieudane egzorcyzmy której Sparks oglądał na początku książki, ale jak ta dziewczyna ma się do wszystkiego, co nastąpi potem, gdzie szukać połączeń pomiędzy nią i chociażby niepokojącym filmikiem robiącym furorę w Sieci, albo pewnym eksperymentem przeprowadzanym w Los Angeles – przyznam, że nie miałam bladego pojęcia. Błądziłam jak dziecko we mgle, świetnie się przy tym bawiąc.

Częste wybuchy śmiechu, nerwowe chichoty i ogólna wesołość, w jaką w wielu miejscach wprawiały mnie „Ostatnie dni Jacka Sparksa” wydają się przeczyć przynależności tej pozycji do gatunku horroru. Zadawać kłam temu, co napisałam wcześniej. Ale trzeba wiedzieć, że omawiane dziełko Jasona Arnoppa to nie tylko czarny humor, choć faktycznie uwidacznia się nader często, ale także solidny kawałek czyściutkiej literatury grozy. Opowieść o, czy to tyko rzekomych, czy absolutnie rzeczywistych demonach, duchach i projekcjach zbiorowej wyobraźni, w której nie zabrakło też skrętów w stronę gore, krwawych mordów i okaleczeń poczynionych rękami... To sami musicie sprawdzić. Tak jest, jeśli jesteście wielbicielami szeroko pojętego horroru (oj, tutaj mamy naprawdę szeroki ogląd na ten wspaniały gatunek) to nie macie innego wyjścia niż najszybciej jak to tylko możliwe sięgnąć po „Ostatnie dni Jacka Sparksa”. Nie mogę każdemu sympatykowi literatury grozy zagwarantować przyjemności porównywalnej do tej, jaką ja garściami czerpałam z lektury rzeczonego utworu, ale według mnie istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że większa część tej grupy odbiorców uzna swoją przygodę z tą pozycją za wartościowe doświadczenie. To znaczy nie będzie miała żadnych wątpliwości, że właśnie zapoznała się z pozycją obowiązkową dla każdego fana gatunku. Nawet jeśli tak jak ja uznają oni, że powieść ta nie jest całkowicie pozbawiona słabszych momentów, że posiada parę mankamentów, to myślę, że plusy w dużym stopniu zrekompensują im owe negatywy. Moje zainteresowanie trochę opadło podczas pobytu Jacka Sparksa w Los Angeles – eksperyment, w którym dziennikarz i pisarz miał brać udział przez długi czas był aż nazbyt komicznie przez niego relacjonowany, a i jego pozostali uczestnicy aż prosili się o bardziej szczegółową charakterystykę. Tak wiem, Jack Sparks był człowiekiem, który najbardziej lubił pisać o sobie, ale gdy porówna się członków tej cudacznej grupki choćby ze współlokatorką Jacka, Bex, albo niedawno przez niego poznaną maginią walki Sherilyn Chastain, to doskonale widać, że „potrafił też szerzej omawiać postacie ze swojego otoczenia” (w cudzysłowie, bo tak naprawdę chodzi tutaj o Arnoppa, a nie Sparksa). Poza tym charakter eksperymentu przeprowadzanego w Los Angeles wydawał mi się kompletnie nieciekawy, miałam wrażenie obcowania z miałką odskocznią od właściwej problematyki „Ostatnich dni Jacka Sparksa”, z odstępstwem od koncepcji tytułowego bohatera tej książki. Z czasem jednak Jason Arnopp przekonał mnie do tego wątku. Stopniowo odkrywał przede mną niebywałe korzyści płynące z tego konkretnego pomysłu, a w najczystszy zachwyt wprawiało mnie jego podejście do rzeczywistości Jacka Sparksa, coraz to więcej zgoła nieprzyjemnych (czytaj: bezcennych dla wielbicieli horrorów) momentów usuwających grunt spod nóg twardo stąpającego po ziemi bohatera. Spod moim własnych też, bo tego rodzaju atrakcje zawsze wprawiają mnie w niemały dyskomfort, sprawiają, że czuję się, jakby oderwano mnie od rzeczywistości, jakbym została wyrwana ze świata, w którym żyję i wrzucona do strefy mroku. Do świata, w którym absolutnie wszystko może się wydarzyć, bo nie obowiązują w nim żadne znane nam prawa fizyki. I za to poczucie jestem Jasonowi Arnoppowi najbardziej wdzięczna, za to szaleństwo, w jakie wprawiła mnie jego historia chętnie bym go ucałowała, bo takich przeżyć nie dostarcza mi się zbyt często tak poprzez literaturę, jak film. To osobliwe zderzenie świata realnego, rzeczywistości dobrze nam znanej (goszczą tutaj nawet autentyczne postacie – Roger Corman, Eduardo Sanchez i Daniel Myrick, a Arnopp często wspomina, a czasem nawet nawiązuje do dzieł niektórych znanych artystów) ze sferą, której być może nie sposób racjonalnie wytłumaczyć UWAGA SPOILER zakończenie jest na szczęście otwarte, pozostawia pole dla różnych interpretacji KONIEC SPOILERA Jason Arnopp poprowadził wręcz po mistrzowsku. U mnie właśnie to miało znaczenie decydujące, to sprawiło, że autentycznie zakochałam się w tej książce. Bez tego mój odbiór „Ostatnich dni Jacka Sparksa” też pewnie byłby pozytywny, bo nie brakowało tutaj iście nastrojowych i umiarkowanie krwawych kawałków, a i forma oraz prezentacja tytułowego bohatera mocno przypadły mi do gustu, ale nie sadzę, żebym wówczas pisała tutaj o miłości do tej pozycji. Sympatii owszem, ale nie aż takiej, żeby mówić o kochaniu...

Jakiś czas temu do publicznej wiadomości podano informację, że trwają prace nad filmową wersją „Ostatnich dni Jacka Sparksa”. Napisanie scenariusza zlecono samemu Jasonowi Arnoppowi, a pieczę nad tym projektem objął Ron Howard, reżyser między innymi „Apollo 13”, „Pięknego umysłu” i „Kodu da Vinci”. Nie mam pewności, czy ten obraz powstanie, ale przyznam, że chciałabym zobaczyć tę historię na ekranie. Oszałamiającego, choć niekoniecznie maksymalnie oryginalnego, charakteru tej książki według mnie nie da się precyzyjnie przełożyć na język filmu, ale myślę, że można z tego zrobić całkiem niezły straszak. Książka natomiast jest zachwycająca, dla mnie to istne cudeńko, solidny horror zręcznie zmiksowany z przezabawną czarną komedią, któremu moim zdaniem każdy wielbiciel gatunku powinien dać szansę. Bo nie mam żadnych wątpliwości, że przynajmniej większość z nich będzie z tego wyboru niezmiernie zadowolona.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: