Irini
Harringford od trzeciego roku życia była wychowywana przez ciotkę
i wuja, bo rodzice z jakiegoś nieznanego jej powodu zdecydowali się
im ją oddać. Teraz Irini jest anestezjologiem i mieszka w Londynie
wraz ze swoim chłopakiem, Włochem Antoniem Molinaro. Przed laty
często spotykała się ze swoją starszą siostrą Elle, którą
wychowali ich rodzice i która wbrew ich woli zawsze dążyła do
utrzymywania kontaktów z Irini. Ta ostatnia po jakimś czasie
zaczęła jej jednak unikać, ukrywać się przed nią, w
przekonaniu, że z Elle coś jest nie w porządku. Starsza siostra
dzwoni do niej jednak pewnej nocy z informacją o śmierci ich matki.
Irini postanawia polecieć do Szkocji na pogrzeb rodzicielki, mając
nadzieję, że uda jej się dowiedzieć dlaczego rodzice ją oddali.
Z Elle spotyka się w Edynburgu i chociaż wolałaby zatrzymać się
w hotelu, podporządkowuje się decyzji starszej siostry o ulokowaniu
jej w rodzinnej posiadłości Harringfordów leżącej w wiosce
Horton. Tam Irini spotyka ojca, który sprawia wrażenie
niezadowolonego z jej pobytu w tym miejscu. Kobieta nie czuje się
dobrze w tym domostwie, ale nie traci nadziei, że uda jej się
dowiedzieć dlaczego to właśnie ona była niechcianym dzieckiem
Harringfordów.
Urodzona
w Anglii w 1981 roku, obecnie mieszkająca na Cyprze, Michelle Adams,
od dzieciństwa marzyła o zostaniu pisarką. Na swojej oficjalnej
stronie internetowej wyznała, że pragnienie to roznieciła w niej
„Gra Geralda”, powieść Stephena Kinga, którą przeczytała
mniej więcej w dziewiątym roku życia. Gdy postanowiła w końcu
zrealizować to marzenie, pięć lat zajęło jej samo planowanie i
gromadzenie notatek. „Moją siostrę”, swoją debiutancką
powieść, skończyła pisać w 2015 roku, a w 2017 roku w Wielkiej
Brytanii pojawiło się pierwsze wydanie książki. Thrillera
psychologicznego dotąd wypuszczonego w kilkunastu krajach świata. W
Polsce w roku 2018.
Literackie
i filmowe historie o mrocznych tajemnicach rodzinnych zawsze leżały
w kręgu moich zainteresowań, a że już sam skrótowy opis fabuły
„Mojej siostry” nie pozostawił mi wątpliwości, że właśnie
tego rodzaju opowieść Michelle Adams zdecydowała się tutaj
rozsnuć, uznałam, że warto dać jej szansę. Nie spodziewałam się
perły thrillera (z elementami horroru) na miarę choćby „Nocnego filmu” Marishy Pessl, czy tak dobrego dreszczowca, jak na przykład „Obserwując Edie” Camilly Way, mimo że
ta ostatnia pisarka nie ukrywa swojego zachwytu nad „Moją
siostrą”. Wolałam nie obiecywać sobie zbyt wiele, ażeby się
nie rozczarować, ale dopuściłam do siebie nadzieję na w miarę
przyjemną lekturę. I rzeczywiście historia ta bywała umiarkowanie
zajmująca, ale zdarzało się też tak, że z niemałym trudem
przedzierałam się przez jej stronice. Największy problem miałam z
główną bohaterką i zarazem narratorką „Mojej siostry”, bo
chociaż jej współczułam to były momenty, w których ogarniała
mnie pewność, że jest osobą skłonną do wyolbrzymień, że
zanadto się nad sobą użala i co gorsza nie do końca wie, czego
tak naprawdę chce. Niby nade wszystko pragnie dowiedzieć się
dlaczego gdy miała trzy latka rodzice porzucili ją, a zatrzymali
jej starszą siostrę Elle, ale czasami sprawia wrażenie jakby
robiła wszystko, żeby tego celu nie osiągnąć. Elle zawsze
sprawiała większe problemy wychowawcze niż jej młodsza siostra.
Irini urodziła się z dysplazją stawu biodrowego, ale Adams szybko
daje odbiorcom swojej debiutanckiej książki do zrozumienia, że to
Elle, a nie Irini potrzebowała więcej uwagi rodziców. Wygląda
więc na to, że w decyzji państwa Harringfordów o oddaniu młodszej
córki jej ciotce i wujowi, wada wrodzona Irini nie grała
decydującej roli. To znaczy nie mogli uczynić tego dlatego, że
nabrali pewności, iż nie będą w stanie poradzić sobie z opieką
nad niepełnosprawną córką, bo ta druga wymagała dużo większej
uwagi. Adams od początku buduje w nas pewność, że to Elle jest
czarnym charakterem „Mojej siostry”, niebezpiecznym
pierwiastkiem, do którego to Irini ma ambiwalentne odczucia. Starsza
siostra ją przeraża, główna bohaterka ma pewności, że boryka
się ona z poważnymi problemami psychicznymi, ale choć od lat jej
unika w głębi serca chce zostać przez nią odnaleziona. Irini
kocha siostrę pomimo tych wszystkich złych wspomnień z nią
związanych, które Adams będzie odkrywać stopniowo i w porównaniu
do umownej teraźniejszości bardzo ogólnikowo. Nie należy jednak
przez to rozumieć, że aktualne wydarzenia z życia Irini
początkująca pisarka przedstawia w sposób barwny, dojrzały,
maksymalnie pobudzający wyobraźnię i dostarczający szczególnie
silnych emocji, bo w jej warsztacie ujawnia się ten brak
doświadczenia, a pragnę zauważyć, że nie o każdym literackim
debiucie można to samo powiedzieć. Mocno uproszczony język
mogłabym jeszcze znieść, ale w połączeniu z tak nierówną
narracją i z tendencją autorki do przedwczesnego zdradzania
czytelnikom (bo jakimś cudem Irini te oczywistości umykały)
ważnych faktów w rozmowach poszczególnych postaci wykreowanych w
„Mojej siostrze”. Bo z tychże faktów łatwo przedwcześnie
sklecić przynajmniej ogólny obraz tego, co w zamyśle autorki miało
wkrótce nas zaskoczyć. Przyznaję, że wszystkich przygotowanych
przez Adams niespodzianek nie udało mi się przewidzieć, ale
większość bez trudu rozszyfrowałam. Z winy autorki. Przez to, że
tak uparcie podrzucała mi właściwe tropy i nie potrafiła
odciągnąć mojej uwagi od nich jakimiś mylącymi śladami.
„Tacy
jesteśmy, my, ludzie. Czekamy, aż w życiu innych stanie się coś
złego, a potem siadamy wygodnie i przyglądamy się temu, jakby to
był serial telewizyjny.”
Akcja
„Mojej siostry” długo się rozkręca, w czym według mnie nie
byłoby niczego złego, gdyby Michelle Adams wykrzesała z tego
zdecydowanie więcej napięcia i osnuła to dużo gęstszą atmosferą
tajemniczości. Wydaje mi się, że celowała w stylistykę gotycką,
że dążyła do stworzenia takiej aury, z jaką możemy się spotkać
w wielu utworach literackich tego typu. Wiekowe, wiejskie domostwo;
mroczna rodzinna tajemnica; jakieś zagrożenie czyhające na dosyć
naiwną, bardzo wrażliwą kobietę, która wreszcie dostaje szansę
poznania sekretu, do którego zawsze chciała zostać dopuszczona.
Chce wiedzieć, dlaczego rodzice ją oddali, a zatrzymali jej starszą
siostrę, ale ilekroć stoi u progu prawdy czym prędzej się
wycofuje. Wygląda to mniej więcej tak: Irini zaczyna podejrzewać,
że rodzice też mogli być ofiarami, ale jakoś szczególnie nie
stara się nawiązać kontaktu z jedynym wciąż żyjącym członkiem
tego małżeństwa, a gdy ten znajduje wreszcie okazję by z nią
porozmawiać ona akurat znów ma pewność, że odpowiedzialność za
jej krzywdę ponosi tylko on, ewentualnie on i jej matka, nikt inny.
Nie pozawala więc ojcu niczego sobie wytłumaczyć, a jednak zostaje
żeby odkryć prawdę, z poznania której właśnie zrezygnowała...
Bo potem znowu zaczyna podejrzewać, że za odrzuceniem jej przez
rodziców kryje się coś więcej niż niechęć Harringfordów do
ich własnego dziecka, przelanie całej rodzicielskiej miłości na
ich pierworodne dziecko. Niekonsekwentne zachowanie czołowej
bohaterki trochę mnie wymęczyło, tak samo zresztą jak jej
samoumartwianie. Owszem, łatwo jej współczuć, bo nie dość, że
rodzice ją oddali to jeszcze wybrali rodzinę, która zawsze
traktowała ją jak „piąte koło u wozu”, podczas gdy jej
sprawiająca o wiele większe problemy wychowawcze starsza siostra
mogła żyć sobie spokojnie w kokonie bezgranicznej rodzicielskiej
miłości. Ale współczułabym Irini bardziej, gdyby nie jej ciągłe
użalanie się nad sobą, to trwanie w przeświadczeniu, że nigdy
nie będzie szczęśliwa, bo nosi piętno dziecka niechcianego. Jej
się wydaje, że bardzo się stara wyjść z tej matni, jakoś ułożyć
sobie życie bez korzeni, ale z punktu widzenia odbiorcy tej powieści
może to wyglądać zupełnie inaczej. Mnie w każdym razie jawiło
się to tak, jakby Irini zadawała sobie dodatkowe, zupełnie
niepotrzebne ciosy, jakby uciekała od szczęścia, z otwartymi
ramionami przyjmując od życia tylko to, co ją rani, co utwierdza
ją w przekonaniu, że jest skazana na nieszczęście. Nieporównanie
bardziej zadowoliła mnie charakterystyka Elle, starszej siostry
głównej bohaterki. Nie, żebym z nią sympatyzowała, bo i nie taką
rolę miała tutaj pełnić – po prostu według mnie Michelle Adams
była skuteczniejsza w kreśleniu postaci, co do której miało się
żywić największe podejrzenia, która była niczym tykająca bomba,
w każdej chwili mogąca doszczętnie zniszczyć główną bohaterkę
i najprawdopodobniej nie tylko ją. Gdyby nie ta postać mogłabym
mieć spore problemy z przebrnięciem przez pierwszą partię „Mojej
siostry”. Przez ten kilkudniowy pobyt Irini w domostwie
Harringfordów, u boku, jak wiele na to wskazuje, niebezpiecznej
siostry, przestraszonego ojca i miłej gosposi. Bo choć Michelle
Adams zawarła tutaj parę składników kojarzących się z tak
uwielbianą przeze mnie literaturą gotycką, to nie potrafiła
stworzyć odpowiednio mrocznej, tajemniczej atmosfery, o dawkowaniu
napięcia już nie wspominając. Zamiast narastającego napięcia
czułam coraz większe znudzenie, na szczęście co jakiś czas
rozpraszane niektórymi wystąpieniami Elle. Akcja w końcu ruszy z
kopyta, ale nie wiem, czy znajdzie się wielu odbiorców „Mojej
siostry” którym starczy cierpliwości, którzy dotrwają do tego
momentu. Czy warto czekać? Cóż, mnie te dalsze partie nie
zachwyciły. Daleko było mi do tego, ale oceniam je dużo lepiej niż
przydługi wstęp. Wreszcie zaangażowałam się w tę opowieść na
tyle, żeby nie dopadało mnie poczucie kompletnego marnotrawienia
czasu, bo wcześniej faktycznie czasami mnie ono ogarniało.
Wciągnęłam się w to pomimo dużej przewidywalności i niezmiennie
uproszczonego języka, bo narracja była już bardziej wyrównania,
wydarzenia dużo bardziej dramatyczne, a i napięcia troszkę udało
się Adams z tego wykrzesać.
Nie
mogę powiedzieć, że lektura „Mojej siostry” była dla mnie
jakimś tragicznym przeżyciem, że czytając to nic tylko
cierpiałam, tocząc niemal heroiczny bój z pragnieniem
zrezygnowania z poznania dalszych losów Irini Harringford i
pozostałych postaci przewijających się w jej życiu. Nie, aż tak
źle nie było – książka ta w mojej ocenie ma sporo
niedociągnięć, ale nie składa się wyłącznie z wad. Plusy też
posiada. Nieszczególnie duże, ale wystarczy żebym mogła uznać
debiutancką powieść Michelle Adams za taką średniawkę, za taki
sobie thriller psychologiczny, po który z braku lepiej
zapowiadających się pozycji można sięgnąć. Ale myślę, że nie
należy podchodzić do tego utworu jak do lektury obowiązkowej,
nawet gdy jest się namiętnym czytelnikiem dreszczowców.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz