Po śmierci męża i rocznej psychoterapii Sarah Foster
wraca do przerwanych niegdyś studiów doktoranckich. Ciągle
doświadcza jednak problemów ze snem: trudno jej zasnąć, ma napady
bezdechu sennego, dręczą ją koszmary i lunatykuje. Somnambulizm
niepokoi ją najbardziej, zwłaszcza że zaczyna budzić się na
ulicy. Sarah decyduje się poszukać pomocy w ośrodku leczenia
zaburzeń snu prowadzonym przez doktora Scotta White'a. Wkrótce po
rozpoczęciu badań w życiu kobiety zaczynają zachodzić
niepokojące zmiany. Każdy, kto ją zna utrzymuje, że nazywa się
Sarah Wells, a i jej otoczenie z dnia na dzień staje się dla niej
coraz bardziej obce. Wspomnienia kobiety stoją w sprzeczności ze
stanem faktycznym, a i ten stan faktyczny co jakiś czas ulega
zmianie.
Dramat
„Love Is the Drug” (2006), kryminał „Blitz” (2011), dramat
„Słowik” (2014), dramat/thriller „Po katastrofie” (2017) –
to prawie wszystkie pełnometrażowe filmy urodzonego w Londynie
Elliotta Lestera. Prawie, bo w lutym 2017 roku na Santa Barbara
International Film Festival zadebiutował jego „Sleepwalker”,
amerykański thriller na podstawie scenariusza Jacka Olsena („Kołysz
się, dziecino” z 2016 roku), niektórym mogący nasuwać
skojarzenia z filmografią Davida Lyncha. Ja jednak oglądając ten
film miałam przed oczami przede wszystkim hasło „Witajcie w
Strefie Mroku”.
Poznajcie
Sarah Foster. Kobietę po przejściach, która próbuje na nowo
ułożyć sobie życie, ale przeszkadzają jej w tym problemy ze
snem. Lunatykowanie, bezsenność, koszmary, bezdech senny – to
wszystko sprawia, że Sarah nie może porządnie wypocząć, a więc
trudno jej zrealizować swój plan polegający na ukończeniu studiów
doktoranckich. Zwraca się więc o pomoc do psychiatry, doktor Cooper
(dobra kreacja Izabelli Scorupco) i udaje się do ośrodka leczenia
zaburzeń snu. Najpierw trafia pod opiekę doktora Koslova (jak
zwykle przekonujący mnie Kevin Zegers), ale później przejmuje ją
sam dyrektor placówki, Scott White (przyzwoity Richard Armitage),
który, jak już wtedy wiemy, z wyglądu jest typem mężczyzny, z
jakim Sarah gotowa byłaby się związać. Ahna O'Reilly wcielająca
się w rolę główną dosyć dobrze wybrnęła z nie tak łatwego
zadania stworzenia apatycznej, zamkniętej w sobie, cierpiącej
psychicznie kobiety, ale ważniejsze było dla mnie to, że
scenarzysta Jack Olsen należycie scharakteryzował tę postać.
Owszem, obraz psychologiczny Sarah Foster mógł być bardziej
pogłębiony, spokojnie można było pokusić się o szersze
omówienie tej bohaterki, ale to nie było nieodzowne. Przynajmniej
nie dla mnie, bo bez trudu wczułam się w sytuację Sarah. Co nie
znaczy, że rozumiałam co się z nią dzieje, że odgadłam z jakim
zjawiskiem mam tutaj do czynienia. Moment gdy główna bohaterka
pojawiła się w klinice leczenia zaburzeń snu uruchomił dzwonek
alarmowy w mojej głowie. Już wtedy byłam pewna, że popełniła
ogromny błąd, bo horrory i thrillery zazwyczaj przedstawiają
wszelkiego rodzaju placówki medyczne jako źródło kłopotów
protagonistów. W tego rodzaju filmach takie miejsca zawsze są
podejrzane i nie inaczej jest w przypadku „Sleepwalker”. Bo jeśli
nawet znajdą się osoby, które w momencie przybycia Sarah do
ośrodka prowadzonego przez doktora Scotta White'a nie będą podawać
w wątpliwość tego, że personelowi zależy na dobru pacjentów, to
najpewniej już wkrótce zaczną to robić. Trudno jednak o absolutną
pewność – twórcy na to nie pozwalają, chcą żebyśmy szukali
też innych wyjaśnień przypadku Sarah Foster, zachęcają nas do
tego, jednocześnie gdzieś między słowami dając do zrozumienia,
że i tak nie uda nam się wpaść na właściwy trop. Traktuje się
to jak wyzwanie, wygląda to tak jakby zapraszano nas do gry i
naprawdę ciężko tę propozycję odrzucić. W tej rozgrywce twórcy
stawiają widza w pozycji Sarah. To w jej skórę wejdziemy - w skórę
osoby, w ogląd sytuacji której będziemy mocno powątpiewać, ale
będziemy też łapać się na tym, że patrzymy na nią jak na
jedyną godną zaufania osobę w całym tym szaleństwie. Bo to jest
szaleństwo – pytanie tylko, czy zrodziło się ono w umyśle
głównej bohaterki, czy patrzymy na zakrojony na dosyć szeroką
skalę spisek? Czy Sarah Foster traci zmysły na skutek
traumatycznych przeżyć i problemów ze snem, czy padła ofiarą
jakiegoś nowatorskiego eksperymentu przeprowadzonego przez personel
ośrodka specjalizującego się w leczeniu zaburzeń snu, do którego
zwróciła się z prośbą o pomoc? Tak myślałam, ale... No
właśnie, brałam też pod uwagę inne, przyznam że coraz to
dziwaczniejsze, możliwości. Zaburzenie chronologii dni jak w
„Przeczuciu” Mannana Yapo? Za tym przemawiało to, że życie
Sarah zmieniało się po niemal każdym przebudzeniu i nie tak
drastycznie, żeby nie było widać związków pomiędzy nimi. A może
chodzi o taki banał, jak wizja życia po śmierci? A Haley Joel
Osment (tak, tak „Szósty zmysł”) w roli prześladowcy Sarah
Foster/Sarah Wells? Jak on ma się do tego wszystkiego? I co
ważniejsze gdzie w tym wszystkim umiejscowić doktora Scotta
White'a, bo scenarzysta i w tym przypadku nielicho miesza.
Oglądając
filmy w rodzaju „Sleepwalker” łatwo o frustrację. Twórcy
konsekwentnie podsycają ciekawość widza, ale jej nie zaspokajają.
Domyślamy się oczywiście, że w finale wszystko się wyjaśni, ale
nawet co do tego nie możemy mieć absolutnej pewności. Niby chcemy
już, teraz rozszyfrować zamysł scenarzysty, ale jednocześnie nie
pociąga nas perspektywa spotkania z zakończeniem, które zdążyliśmy
przewidzieć. Tak, bywałam sfrustrowana, ale nie znudzona. Były
chwile, w których załamywałam ręce, poddawałam się, dochodząc
do wniosku, że najlepiej po prostu poczekać na wyjaśnienie tego
wszystkiego. Nie bez nadziei, że tak się nie stanie. Bo uznałam że
pozostawienie mnie w głębokiej niewiedzy, niezaspokojenie mojej
niemałej ciekawości byłoby ciekawym zagraniem. Pewnie nie z punktu
widzenia osób lubiących filmy niepozostawiające pola do domysłów,
podające wszystko na tacy, ale już osoby skore do szukania własnych
interpretacji mieliby wtedy nie lada wyzwanie. Pomyślałam sobie:
takie zamknięcie na pewno zapadałoby w pamięć, taka złośliwość
to byłoby coś, czego ofiarą warto byłoby paść. Ale z drugiej
strony ta koncepcja dawała twórcom możliwość uderzenia czymś
zaskakującym, może nawet na wskroś oryginalnym. UWAGA SPOILER I
gdyby tylko darowano sobie tę ostatnią scenę, ten banalny epilog
to byłabym w miarę zadowolona. Nie w pełni, bo cały czas nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że niewyjaśnianie niczego miałoby większy
urok KONIEC SPOILERA. W „Sleepwalker” pojawia się też
trochę słabszych z mojego puntu widzenia wątków. Wspomniany już
prześladowca Sarah Foster nie dość, że został potraktowany po
macoszemu, jak zapychacz czasu, to na dodatek nie bardzo pasował mi
do tej akurat koncepcji (pomijam fakt, że zmęczył mnie już motyw
stalkera w filmie). Ale jeszcze mniej zajmujący okazał się dla
mnie wątek relacji głównej bohaterki z doktorem Scottem White'em,
bodaj najbardziej przewidywalny składnik fabuły, ale nie dlatego
tak irytujący. „Sleepwalker” utrzymano w dosyć mrocznym, jak na
standardy współczesnego kina, klimacie. I co równie ważne starano
się (moim zdaniem dosyć skutecznie) stworzyć aurę intymności
poprzez powolne najazdy kamer na poszczególne miejsca i bohaterów,
budowanie dramaturgii opowieścią i zagęszczającą się atmosferą
paranoi, a nie wymyślnymi efektami specjalnymi. I to przyjmowałam z
otwartymi ramionami, chyba że owa intymność dotyczyła coraz to
bardziej mdłej relacji kobiety i mężczyzny.
„Sleepwalker”
Elliotta Lestera nie jest thrillerem idealnym, filmem pozbawionym
wad, bo podejrzewam, że będą one dostrzegalne nawet dla osób
wprost przepadających za takimi schizofrenicznymi opowieściami, za
wielce zagadkowymi fabułami, które wprost zmuszają widza do
ciągłego poszukiwania odpowiedzi na pytanie: o czym tak naprawdę
opowiada ten film? Dla mnie nie były to na tyle duże niedogodności,
żebym pożałowała wyboru właśnie tej pozycji. I żeby
powstrzymywało mnie to od polecenia tej pozycji przede wszystkim
wyżej wymienionej grupie widzów, ale podejrzewam, że i wśród
miłośników mniej zagadkowych, bardziej klarownych filmowych
thrillerów znajdą się osoby, których zaintryguje propozycja
Elliotta Lestera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz