Uciekający
przed policją Josef postanawia ukryć się w leśnym zakątku zwanym
Devil's Den. Znajduje tam, jak mu się wydaje, opuszczony dom, w
którym zamierza zostać na jakiś czas. Szybko jednak odkrywa, że
jest tutaj ktoś jeszcze. Żywy trup w postaci nastoletniej,
okaleczonej dziewczyny imieniem Mina, który zabija Josefa, a
niedługo potem znajduje w jego samochodzie nastoletniego,
oślepionego chłopaka Alexa. Okazuje się, że został on porwany
przez Josefa i to on odebrał mu zmysł wzroku. Pomiędzy Miną i
Alexem zawiązuje się niezwykła przyjaźń. Razem przemierzają
las, w którym nie brakuje ludzi niepokojących nastolatka.
Austriacki
anglojęzyczny pełnometrażowy debiut Justina P. Lange'a pt. „The
Dark” (polski „Mrok”) bazuje na pomyśle wykorzystanym przez
tego samego scenarzystę i reżysera w jego siedemnastominutowym
filmiku z 2013 roku pod tym samym tytułem. Na koncepcji mogącej
kojarzyć się z „Pozwól mi wejść” (powieść „Wpuść mnie”
Johna Ajvide Lindqvista, filmy z 2008 i 2010 roku) i „Wiecznie
żywym” (powieść Isaaca Mariona i film z 2013 roku). Premierowy
pokaz „Mroku” odbył się w kwietniu 2018 roku na Tribeca Film
Festival, a produkcja otrzymała wsparcie między innymi Unii
Europejskiej – program Kreatywna Europa.
Gęsty
las i dwoje nastolatków po przejściach, których połączy
niezwykła przyjaźń. Dlaczego niezwykła? Bo technicznie rzecz
ujmując jeden człon tego duetu, dziewczyna imieniem Mina, nie ma
kilkunastu lat. Chociaż wygląda jak nastolatka jest dużo starsza,
proces starzenia się został bowiem u niej zatrzymany, bo tak
naprawdę jest już trupem. Ożywionym trupem – istotą poruszającą
się, mówiącą, myślącą nawet, ale posiadającą od dawna martwy
organizm. Leśny zakątek zwany Devil's Den jest jej domem – to
właśnie jej rzeczone miejsce zawdzięcza swoją złą sławę, to
za jej sprawą przez wielu miejscowych uważane jest za przeklęte,
choć jeszcze nie przeżył nikt, kto mógłby ją opisać. Wiadomo
tylko, że w tych lasach grasuje jakiś potwór. To znaczy jedni w to
wierzą, inni nie, ale opowieści te zna każdy, kto mieszka w
okolicy. Dotychczas zombie żył samotnie, żywiąc się mięsem
zabijanych przez siebie ludzi (zwierząt być może też, ale trudno
o pewność skoro Justin P. Lange nie wspomniał o tym w swoim
scenariuszu), a schronienie zawsze znajdując w niszczejącym domu
stojącym w lesie, w Devil's Den. W domu, w którym Mina mieszkała
za życia ze swoją matką i bynajmniej nie była to egzystencja
szczęśliwa. Dowiemy się tego z retrospekcji ukazanych w formie
snów/wspomnień zombie, obecnie roztaczającym opiekę nad
niewidomym nastolatkiem Alexem. Chłopiec jakiś czas temu został
porwany przez niejakiego Josefa, mężczyznę, którego Mina zabije
już w początkowej partii „Mroku”. To porywacz pozbawił wzroku
Alexa (przekonująca charakteryzacja, zresztą to samo mogę
powiedzieć o wyglądzie żywego trupa) – miała to być kara za
jakieś mimowolne przewinienie chłopaka. Josef wpajał Alexowi
zasady, których ten starał się przestrzegać. Cały czas się tego
uczył, ale nie zawsze potrafił sprostać wymaganiom swojego
oprawcy, czego dowodem brzydkie blizny tam gdzie powinny być oczy. U
Alexa widać przejawy syndromu sztokholmskiego – chłopca co prawda
przeraża perspektywa ponownego spotkania z Josefem, ale jednocześnie
czuje z nim więź, można chyba nawet powiedzieć, że lekko z nim
sympatyzuje. A w każdym razie początkowo wygląda to tak, jakby
wolał zostać z Josefem niż wrócić do domu. To jednak się
zmienia niedługo po poznaniu lokalnego potwora, żywego trupa, który
postanawia mu pomóc. Oboje sporo w życiu wycierpieli, więcej niż
byłby w stanie znieść niejeden dorosły, szybko znajdują więc
wspólną płaszczyznę porozumienia. I nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby kino nie przyzwyczaiło nas do stawiania zombie w
pozycji agresorów, gdyby nie niezliczone horrory, w których to te
kreatury polują na protagonistów. Mina też pozbawia życia ludzi
niemających złych intencji (nie poprzestaje na Josefie), ale
kieruje nią potrzeba chronienia Alexa i samej siebie. Chociaż
oczywiście daje się widzom do zrozumienia, że w przeszłości też
zabijała ludzi. We wspomnianym już „Wiecznie żywym” Jonathana
Levine'a widziałam już związek zombie z człowiekiem, w „Martwej
dziewczynie” Marcela Sarmiento i Gadiego Harela też znajdziemy...
hmm... nietypową relację żywego trupa z ludźmi, ale Justin P.
Lange inaczej ujmuje ten temat. „Mrok” nie jest horrorem
komediowym jak „Wiecznie żywy”, ani nie posuwa się do takiego
ekstremum jak „Martwa dziewczyna”. Najbardziej przypomina to
relację chłopca i wampirzycy z „Pozwól mi wejść” - człowieka
i co prawda innego rodzaju, ale zawsze, ożywionego trupa. Mina i
Alex zaprzyjaźniają się. Chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z
tego, że jego towarzyszka jest potworem, a ona z kolei nie ma
wątpliwości, że bardzo ryzykuje zostając z nim. Łatwo można
sobie bowiem wyobrazić, co ludzie by z nią zrobili, gdyby ponad
wszelką wątpliwość wykazano, że te wszystkie przerażające
opowieści krążące o Devil's Den są prawdziwe. Wydawać by się
mogło, że takie podejście do tematu (przyjaźń zombie z
człowiekiem) nie obdarzy nas wieloma składnikami
charakterystycznymi dla horroru, że już prędzej możemy liczyć na
dramat niźli rasowy zombie movie. I rzeczywiście łatwo
odnaleźć tutaj elementy typowe dla tego pierwszego gatunku, ale
„Mrok” jest też horrorem. Powiedziałabym nawet, że przede
wszystkim egzystuje w jego ramach, aczkolwiek określenie „rasowy
zombie movie” nie do końca mi do tej pozycji pasuje.
Jednym
z najsilniejszych składników„Mroku”, według mnie, jest oprawa
wizualna. Gęsty las, w którym toczy się lwia część akcji w
ujęciu Klemensa Hufnagla (człowieka odpowiadającego za zdjęcia)
jest przepiękny, ale i złowrogi. A uzyskanie tego drugiego efektu
nie jest takie łatwe w przypadku filmu, w większości kręconego w
świetle dziennym. Sceny nocne oczywiście też są i w mojej ocenie
są one odpowiednio mroczne, ale większą sztuką jest stworzenie
atmosfery niedookreślonego, przyczajonego zagrożenia w sekwencjach
zrealizowanych za dnia. A Justinowi P. Lange'owi i jego ekipie w
mojej ocenie to się udało – z jasnych, silnie skontrastowanych
zdjęć pokazujących naturalne piękno leśnego krajobrazu, emanuje
też jakaś wrogość, która może, ale wcale nie musi mieć oblicza
Miny. Żywego trupa z okaleczoną twarzą, ostrymi zębiskami i
czarnymi szponami, którymi rozrywa ciała swoich ofiar. Niektóre
zjada, ale w przeciwieństwie do scen mordów, twórcy oszczędzają
widzom szczegółów tej odrażającej konsumpcji. Jedną widzimy od
tyłu i rzeczywiście porusza to wyobraźnię, ale myślę, że nie
zaszkodziłoby pokazać trochę więcej. Chociaż raz zrobić
zbliżenie na wnętrzności wkładane sobie do ust przez Minę. Ale
jak już dałam do zrozumienia twórcy „Mroku” tak zupełnie nie
uciekają od gore, bo pojawia się tutaj parę trupów, którym
będziemy mogli dosyć dobrze się przyjrzeć. Rany im zadane
prezentują się równie realistycznie, co okaleczone twarze Miny i
Alexa. Substancja, która posłużyła filmowcom za krew nie raziła
mnie nieodpowiednią barwą i/lub konsystencją, a i sam wygląd
rzeczonych obrażeń zadawanych ludziom (już abstrahując od krwi z
nich wypływającej) też był niczego sobie, zwłaszcza wtedy, gdy
widać było poszarpane brzegi ran. Jednakże „Mrok”
najprawdopodobniej nie zniesmaczy osób dobrze zaznajomionych z
krwawym kinem grozy. Justinowi P. Lange'owi w moim odczuciu
nieszczególnie zależało na doprowadzaniu odbiorców swojego filmu
do mdłości. „Mrok” może i miał wstrząsać widzem, może
nawet szokować go, ale nie coraz to bardziej odrażającymi efektami
specjalnymi. Ten film do pewnego stopnia porusza (a przynajmniej ja
nie przeszłam obok niego zupełnie obojętnie), ale nie za sprawą
odrażających scen mordów i okaleczania ofiar przez zaszczutego
żywego trupa, tylko niezwykłej relacji dwóch zagubionych istot,
które w przeszłości przeżyły prawdziwe piekło. Teraz też nie
jest im łatwo, ale mają siebie. Nie są już sami w tej nierównej
walce z dorosłymi. W walce, której wcale nie muszą toczyć, UWAGA
SPOILER z czego Mina z czasem zda sobie sprawę. Ta zamiana ról
– zombie z dnia na dzień staje się bardziej człowieczy, a
człowiek potworny – to dosyć ciekawe ujęcie, chociaż
niekoniecznie oryginalne. To samo zresztą można powiedzieć o
fizycznym, nie tylko psychologicznym, wracaniu Miny do ludzkiej
postaci, odzyskiwaniu przez nią żywego organizmu (znów „Wiecznie
żywy”) KONIEC SPOILERA. Historia ta ma w sobie pewien urok,
magnetyzm, powab, które zawdzięczam również realizacji, nie tylko
tej wciągającej fabule. Angażującej chociaż tak na dobrą sprawę
nieserwującej jakichś dotychczas niespotykanych w kinie rozwiązań,
czy tak sugestywnych momentów, że nie ma się żadnych wątpliwości,
że na dłużej ostaną się one w naszej pamięci. Nie, „Mrok”
taki nie jest. Justin P. Lange nieśpiesznie snuje swoją prostą
opowieść o przyjaźni człowieka i zombie, o krzywdzie, jakiej
oboje zaznali i o UWAGA SPOILER przemianie, jaka zachodzi w
każdym z nich KONIEC SPOILERA podczas ich wspólnej wędrówki
przez gęsty las. Osoby, które nastawią się na coś w rodzaju
współczesnego hollywoodzkiego straszaka pewnie srogo się zawiodą.
To samo zresztą może spotkać widzów celujących akurat w gore,
bo ani jump scenek, ani wygenerowanych komputerowo maszkar,
ani hektolitrów krwi i licznych scen śmierci i/lub tortur w „Mroku”
nie zobaczymy. To po prostu klimatyczna, nieszafująca efektami
specjalnymi (chociaż trochę ich jest i na szczęście komputer „nie
przykładał do tego ręki”), wolno snuta opowieść podana w
sposób w miarę emocjonalny, przy czym te emocje wzbudzają głównie
tekst i atmosfera. Efekty specjalne jakąś rolę też w tym grają,
ale zdecydowanie mniejszą od tych dwóch wspomnianych elementów
omawianego filmu.
Justin
P. Lange w swoim pełnometrażowym debiucie w mojej ocenie nie wznosi
się na wyżyny współczesnej kinematografii grozy. „Mrok” nie
był dla mnie jakimś wielkim odkryciem, horrorem, do którego
zapałałabym dozgonną miłością, ale to jeszcze nie oznacza, że
uważam ten obraz za niegodzien uwagi miłośników kina grozy. Ma on
coś w sobie. Coś, co nie pozwalało mi ani na moment oderwać
wzroku od ekranu, chociaż emocje których mi dostarczał do
najsilniejszych nie należały. Takie ich natężenie jednak
wystarczyło, żebym ze sceny na scenę coraz bardziej wsiąkała w
tę historię. W tę, pod wieloma względami, zwyczajną opowieść o
nie tak zwyczajnej przyjaźni dwóch osób po doprawdy strasznych
przejściach. Polecam więc głównie tym fanom kina grozy, którzy
pragną odskoczni od dynamicznych horrorów pełnych jump scenek
i wydumanych efektów komputerowych, i dla których oryginalność
czy różnego rodzaju komplikacje fabularne nie nie są wartościami
nadrzędnymi. Klimat, prostota, doskonałe aktorstwo Nadii Alexander
i Toby'ego Nicholsa, tak uwielbiana przez wielu fanów gatunku leśna
sceneria i może nieszczególnie silne, ale i tak niosące tę
historię emocje dostarczane zarówno w scenach rozgrywających się
w umownej teraźniejszości, jak i w przeszłości co jakiś czas
przywoływanej przez twórców w formie snów/wspomnień żywego
trupa.
Za
seans bardzo dziękuję
Film
wchodzi w skład 3. Przeglądu Horrorów Fest Makabra
Dla mnie brzmi ciekawie, nie widziałam dotychczas zombie przedstawionego inaczej niz potwora więc zainteresowałaś mnie
OdpowiedzUsuń