wtorek, 27 października 2020

„Books of Blood” (2020)

 

Po raz pierwszy wydane w latach 1984-1985 „Books of Blood” (pol. „Księgi krwi”) brytyjskiego pisarza i filmowca, Clive'a Barkera, czyli sześciotomowy zbiór opowiadań grozy, nie doczekał się jeszcze wprawdzie kompletnej adaptacji/ekranizacji, ale kilka tekstów przeniesiono na ekran. Najpopularniejszym filmem opartym na jednym z opowiadań z „Books of Blood” pozostaje „Candyman” Bernarda Rose'a, a poza tym dostaliśmy
„Króla Trupiogłowego” George'a Pavlou, „Władcę iluzji” w reżyserii samego Clive'a Barkera, „Nocny pociąg z mięsem” Ryûheia Kitamury,
filmową „Księgę krwi” (2009) Johna Harrisona oparto na opowiadaniu „The Book of Blood”, można powiedzieć głównym tekście jego kultowego sześciotomowego zbioru oraz „On Jerusalem Street (A Postscript)” oraz „Lęk” Anthony'ego DiBlasiego. Tyle jeśli chodzi o pełne metraże, ale niektóre historie z tego zbioru sfilmowano w krótszych formach: w filmowym zbiorku wyreżyserowanym przez Micka Garrisa, „Autostradzie strachu”, znalazł się „The Body Politic” z „Books of Blood”, a opowiadanie „The Yattering and Jack” zostało sfilmowane przez Davida Odella, na podstawie scenariusza samego Clive'a Barkera, na użytek serialu „Opowieści z ciemnej strony”. Następne podejście zrobił Brannon Braga, najbardziej kojarzony z franczyzą „Star Trek”, który w „Księgach krwi” Clive'a Barkera zakochał się już w latach 80-tych XX wieku. Później długo nosił się z pomysłem stworzenia serialu na wzór „Strefy mroku” - kolekcja krótszych, niepowiązanych tematycznie obrazów, z wyjątkiem faktu, że wszystkie pochodziłyby z legendarnego zbioru Barkera. Plan nie do końca się ziścił, a przynajmniej na razie nie, bo internetowa platforma Hulu, która objęła pieczę nad projektem Brannona Bragi, nie wyklucza zrealizowania także pomysłu wyjściowego, czyli stworzenia serialu „Books of Blood”, najlepiej pod artystycznym przywództwem Brannona Bragi. Taki ponoć być plan, ale na razie Hulu mogło sobie pozwolić jedynie na jeden pełnometrażowy obraz w formie antologii, tyle że popełnionej przez jednego reżysera. Scenariusz Braga napisał razem z Adamem Simonem, między innymi współscenarzystą produkcji „Bones” z 2001 roku i głośnych „Udręczonych” z roku 2009. W pracy nad „Books of Blood” Brannon Braga wykorzystał rady Clive'a Barkera, z którym regularnie spotykał się od kiedy postanowił nakręcić serial na kanwie jego „Ksiąg krwi” - osiem lat spotkań, z których, jak twierdzi Braga, narodziła się przyjaźń. A jej pierwszy owoc „Books of Blood” w reżyserii Bragi, ukazał się w pierwszej połowie października 2020 roku w telewizji internetowej Hulu.

Podobno tylko jedno z trzech opowiadań zamieszczonych w „Books of Blood” Brannona Bragi pochodzi z „Ksiąg krwi” Clive'a Barkera. Pozostałe historie ponoć zostały wymyślone przez scenarzystów tej produkcji. To informacje prasowe, za prawdziwość których nie mogę poręczyć z tego prostego powodu, że nie udało mi się jeszcze przeczytać wszystkich „Ksiąg krwi” Clive'a Barkera. Znam tylko cztery tomy, których na dodatek nie mam świeżo w pamięci – czytane dość dawno i jeszcze (wstyd) nieodświeżane. Film Brannona Bragi otwiera wstęp do, jak się okaże, jego trzeciego segmentu. Zgodnie z kolejnością serwowania owych dań publice, nie zaś pewną najbardziej nasuwającą się wytyczną. Zaczyna się więc od dwóch mężczyzn, którzy poszukują niesławnej „Księgi krwi”, jak głosi legenda, książki spisanej przez umarłych. Dalszy ciąg tej opowieści poznamy później, a na razie wchodzimy w rozdział zatytułowany „Jenna”. UWAGA SPOILER Wszystkie widniejące w „Books of Blood” historie są tytułowane imieniem jednej z jej postaci, zawsze ofiary, ale nie zawsze śmiertelnej KONIEC SPOILERA. Jenna to młoda kobieta (w którą w niezłym stylu wcieliła się, znana choćby z „Krzyku 4” Wesa Cravena i „Jack Goes Home” Thomasa Dekkera, Britt Robertson), której jakiś czas temu zdiagnozowano mizofonię. Niedawno nasza bohaterka wbrew zaleceniom lekarza, odstawiła leki, o czym dopiero teraz informuje swoją matkę, z którą mieszka w imponującej nadmorskiej „fortecy”. Kierowana troską o zdrowie córki i w tajemnicy przed nią, rodzicielka Jenny organizuje jej kolejny przymusowy pobyt w ośrodku psychiatrycznym. Jenna jednak przypadkiem odkrywa plan matki i decyduje się na ucieczkę. Zmierza do Los Angeles, ale robi sobie postój w jakimś dużo mniejszym i spokojniejszym mieście. Zatrzymuje się w pensjonacie prowadzonym przez starsze małżeństwo. Przemiłych ludzi, a więc... podejrzanych. Każdy długoletni fan horrorów doskonale wie, że jeśli na horyzoncie pojawiają się przesympatyczni ludzie, którzy wręcz narzucają się z pomocą, to najlepiej brać nogi za pas. W tym gatunku poczciwość aż za często bowiem okazuje się przykrywką dla jakichś niecnych zamiarów. „Jenna” może być jednak wyjątkiem od tej reguły, ponieważ mamy powody przypuszczać, że dziewczyna, która właśnie się u nich zadomawia, nie jest okazem zdrowia psychicznego. Nadwrażliwość na dźwięki może być jedynie wierzchołkiem góry lodowej, najmniejszym z problemów zdrowotnych Jenny. Zdaję sobie sprawę z tego, że już samo podpięcie omawianego obrazu pod „Księgi krwi” Clive'a Barkera, przez część jego fanów może zostać poczytane za coś w rodzaju świętokradztwa. Przy założeniu, że doniesienia prasowe nie kłamią i faktycznie tylko jedna z zamieszczonych w „Books of Blood” Brannona Bragi opowieści jest wzorowana na tekście Barkera. Ufam jednak, że przynajmniej niektórzy zapaleni czytelnicy tego mistrza makabry, docenią klimat niniejszego obrazu. W prologu nie był jeszcze tak bardzo odczuwalny, ale w opowieści o uciekinierce z domu, od razu dostrzegłam tę wspaniałą barkerowską stylowość. Brannon Braga zdradził, że wzorował się na starszych obrazach, że bardzo zależało mu na klasycznym kolorycie. Wyznał, że kręcił (gwoli ścisłości: za zdjęcia odpowiadał Michael Dallatore) swoje „Books of Blood” w swoim ulubionym stylu, który nazywa stylem Alfreda Hitchcocka i Romana Polańskiego. Nie chciał, by jego podejście do kina grozy cechowało się, jak on to nazwał, taką monochromatycznością, jak wiele współczesnych horrorów. Chciał przywołać ducha kina grozy z dawnych lat. Co prawda nie inspirował się wyłącznie perełkami grozy z lat 70-tych XX wieku, ale niektórzy odbiorcy jego „Books of Blood”, a wśród nich i ja, w wypracowanej przez niego i jego ekipę atmosferze widzieli ducha przede wszystkim tamtej dekady (swoją drogą akcja filmu została osadzona w latach 90-tych XX wieku, które też zaznaczają się w klimacie). Pod tym kątem moim zdaniem „Jenny” wypada najlepiej – duch kina grozy lat 70-tych w tym segmencie był przeze mnie odczuwany najsilniej. Lekko przybrudzone kadry, szczypta sepii (w każdym razie czegoś w ten deseń) i dość powolna, a nawet intymna praca kamer. Jedna krwawa scenka (przekonujące, praktyczne efekty specjalne) i trochę innego rodzaju okropieństw. Fabuła nie jest co prawda zbyt odkrywcza UWAGA SPOILER Skojarzenia z „W mroku pod schodami” Wesa Cravena murowane KONIEC SPOILERA, ale myślę, że broni się intrygującymi postaciami i wprawną narracją – wciąga pomimo braku większego elementu zaskoczenia. I mimo, albo właśnie dzięki, prostemu, nieprzekombinowanemu krojowi. Nie wspominając już o klimatycznych zdjęciach, w których naprawdę czułam mojego ukochanego Clive'a Barkera.

(źródło: https://theplaylist.net/)
Druga opowieść nosi tytuł „Miles”. Rzecz oparto na opowiadaniu „The Book of Blood” z pierwszego tomu opus magnum Clive'a Barkera, czyli rzecz jasna „Ksiąg krwi”. Najpierw poznajemy Mary (przyzwoita kreacja Anny Friel), nauczycielkę akademicką, która specjalizuje się w demaskowaniu oszustów żerujących na krzywdzie ludzkiej, na przykład osobników rzekomo kontaktujących się z duchami. Jedyne dziecko Mary, siedmioletni syn Miles, przegrywa okrutnie nierówną walkę z białaczką, a ona znajduje pocieszenie u młodego mężczyzny imieniem Simon (straszliwie „drewniany” występ Rafiego Gavrona), któremu udaje się skruszyć jej sceptycyzm. Przekonuje ją, że ma moc porozumiewania się z duchami, że jest najprawdziwszym medium, a nie jednym z tych hochsztaplerów, które Mary z taką zaciekłością od lat demaskuje. Dzięki niemu Mary może nadal, acz w zdecydowanie bardziej ograniczonym zakresie, porozumiewać się ze swoim zmarłym synem. Twórcy obierają tutaj nieliniową narrację – fragmenty wydarzeń kilku przełomowych okresów z życia nauczycielki akademickiej, która zawiązuje współpracę biznesową z medium. Mary i Simon stają się partnerami także na gruncie prywatnym, ale najwyraźniej bardziej od miłości łączy ich zmarły synek kobiety. Ta, można powiedzieć, integralna opowieść „Ksiąg krwi” Clive'a Barkera, może i nie jest najciekawszym opowiadaniem z tego miejsca, ale na pewno nie można jej odmówić pomysłowości. Dość makabrycznej pomysłowości, która w rękach Brannona Bragi... Ujmę to tak: przez większość czasu bawiłam się raczej średnio. Całkiem klimatyczna, acz tematycznie niezbyt zajmująca opowiastka o duchach, które, widać, nawiązują kontakt z żyjącymi. W dość nietypowy sposób: krwawe napisy na ścianach małego pomieszczenia, w którym samotnie przebywa nagusieńki mężczyzna-przekaźnik. Zarazem jest to smutnawa przypowieść o niepowetowanej stracie, ale i wciąż żyjącej nadziei na odzyskanie choćby namiastki tego, co okrutny los zabrał. A potem przyszła mrożąca krew w żyłach scena... Tak, dobrze czytacie: nie wstydzę się przyznać, że porządnie się zlękłam. Te nakładające się na siebie szepty, te upiorne sylwetki, te „metafizycznie metaliczne” ciemności (komputer bez wątpienia w to ingerował, ale to jeden z tych rzadkich przypadków, który zamiast zwyczajowej irytacji wzbudził we mnie zachwyt, tj, bardziej strach, ale o to przecież chodzi, prawda?). Przy tym wszystkim to nawet krwawy tekst odchodzi na dalszy plan – ten najbardziej kreatywny przecież, w sumie to najważniejszy element „Books of Blood”.

Po „Milesie” przechodzimy do „Bennetta”, czyli dalszego ciągu historii dwóch mężczyzn - w tym tytułowego Bennetta, w którego wcielił się Yul Vazquez (nijaka kreacja, bo i nijaka rola) – którzy już w prologu „Books of Blood” Brannona Bragi wyruszyli na poszukiwania księgi jakoby spisanej przez umarłych. Istnieje tylko jeden egzemplarz i wydaje się, że nasi bardziej antybohaterowie niż bohaterowie wpadli na jej trop. Że są już bardzo bliscy odnalezienie tego legendarnego tomiszcza. Wymyślonego przez Clive'a Barkera na użytek jego kultowego zbioru opowiadań (a właściwie to zbiorów, bo „Księgi krwi” pierwotnie wydawano oddzielnie). Mroczne miejsce, do którego w końcu docierają nasi śmiałkowie przypomniało mi „Nocne plemię”, niezwykle klimatyczny (przynajmniej do połowy) film z 1990 roku w reżyserii i na podstawie scenariusza Clive'a Barkera, oparty na jego własnej, też przez jakiś czas miażdżąco nastrojowej powieści zatytułowanej „Cabal. Nocne plemię”. A poza tym raczej bez większych ekscesów. Może pomijając spinacze. Interesujące połączenia wszystkich historii, jakie znalazły się w tym filmowym zbiorku. W tego typu projektach nieczęsto stosuje się podobne zabiegi, a więc przynajmniej na deser można dostać kompletnie niespodziewane dania – zaskakujące momenty, które UWAGA SPOILER z filmu antologicznego przekuwają „Books of Blood” w tak naprawdę jedną, choć wielowątkową historię. W film pełnometrażowy, acz na pewno nie „czystej krwi”. Taki mugol z tego w ostatniej partii się wykluwa. W każdym razie dość fascynujący okaz KONIEC SPOILERA.

(źródło: https://www.flickeringmyth.com/)
Ważna rzecz, o której nie wspomniałam. Nie wiem, czy znakomita część głównej grupy docelowej „Books of Blood” Brannona Bragi (czyli fanów szeroko pojętego horroru) potraktuje to jako dodatkową zachętę, ale ja muszę powiedzieć, że gdybym zasiadając do tego widowiska miała wiedzę o tym, że grono producentów wykonawczych zasiliła taka osobistość jak Seth MacFarlane, główny pomysłodawca mojego ukochanego serialu animowanego, „Family Guy”, to czyniłabym to z większą chęcią. A jeszcze większą, gdybym wiedziała też o Clivie Barkerze uświetniającym to towarzystwo. Nie wspominając już o radach, jakimi w ostatnich latach, Barker chętnie dzielił się z Brannonem Bragą. Reżyserem tego, moim zdaniem, dość przyzwoitego przedsięwzięcia dla platformy internetowej Hulu. Przedsięwzięcia, które jednak, wydaje mi się, zostało pokrzywdzone podpięciem pod kultowe „Księgi krwi” Barkera. Przynajmniej po części to jest uzasadnione, ale myślę, że odbiór widzów byłby lepszy, gdyby postawić tylko na oryginalne opowieści. Gdyby zrobić odrębne dziełko, niepróbujące płynąć na fali popularności opowiadań mistrza Barkera z jego ponadczasowych „Ksiąg krwi”. Recenzje pewnie byłyby przychylniejsze, ale czy zysk ten sam? Śmiem w to wątpić. W każdym razem polecam. Również fanom prozy Clive'a Barkera, ale tylko jeśli nie oczekują wyłącznie adaptacji/ekranizacji. Jeśli potrafią zadowolić się także samym barkerowskim klimatem. Tym specyficznym piekiełkiem, którego co prawda idealnie odwzorować w „Books of Blood” z 2020 roku się nie udało (chyba mocniej pachnie latami 70-tymi XX wieku, 90-tymi w sumie też, niż uniwersum Barkera, ale czy to źle?), jednakże i za to twórcom tego, w gruncie rzeczy, ryzykownego dziełka, jestem wdzięczna.

1 komentarz:

  1. Może być naprawdę bardzo ciekawe :)

    https://swiatowstrety.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń